Aktualizacja strony została wstrzymana

Pod znakiem żonkila Dawidowego

Minęły Święta Wielkanocne, nawet prawosławne, według kalendarza juliańskiego, no i nikt już nie pamięta, że „zgoda buduje” i tak dalej i że 10 kwietnia cała Polska, to znaczy – wszyscy Polacy, zamiast spierać się o przyczyny katastrofy w Smoleńsku, powinni się zjednoczyć „w zadumie”, a jeszcze lepiej – „w bulu i nadzieji”. „W bulu” – no bo jakże nie odczuwać „bulu” w obliczu tragedii narodowej, ale zarazem „w nadzieji”, że ta tragedia przyniesie jakieś korzystne rezultaty. Źe przyniesie – to rzecz pewna tym bardziej, że już przyniosła. Czy gdyby nie ta tragedia, to pan marszałek Komorowski przejąłby obowiązki prezydenta? Jasne, że by nie przejął. Tymczasem przejął i to od razu na podstawie komunikatu przekazanego w TVN przez panią red. Justynę Pochanke i to zanim jeszcze śmierć prezydenta Kaczyńskiego została urzędowo potwierdzona. Wymaga to uzupełnienia przysłowia, że pośpiech jest wskazany tylko w dwóch przypadkach: przy biegunce i przy łapaniu pcheł. Okazuje się, że są jeszcze inne okoliczności – na przykład konieczność jak najszybszego przejęcia „Aneksu” do „Raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych”.

Tego „Aneksu” właśnie szukali panowie wysłani 10 kwietnia przez pana marszałka Komorowskiego do przejęcia Kancelarii Prezydenta – co, mówiąc nawiasem, zgadza się z rewelacjami przedstawionymi przez pana red. Jurgena Rotha. Powołując się na niemiecką razwiedkę sugeruje on, że inicjatywa zamachu w Smoleńsku wyszła ze strony polskiej. Chętnie w to wierzę, bo w odróżnieniu od ruskich szachistów, dla których po dokonanym przez prezydenta Obamę słynnym „resecie” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich z 17 września 2009 roku prezydent Kaczyński nie stanowił już żadnego problemu, to dla tubylczej soldateski, zaniepokojonej możliwością ujawnienia w roku wyborów prezydenckich rozmaitych „wstydliwych zakątków”, prezydent Kaczyński stanowił zagrożenie tym większe, że zwracając się do resortowej „Stokrotki” jej operacyjnym pseudonimem, dał do zrozumienia, że te wszystkie „wstydliwe zakątki” zna i je wykorzysta. Dlatego z przejęciem „Aneksu” nie można było czekać ani chwili – i stąd ten pośpiech, chociaż ani pan marszałek Komorowski, ani jego „szogun” w osobie pana generała Kozieja nie cierpiał na biegunkę, ani nie wyłapywał pcheł. Więc chociaż trwanie „w zadumie”, a nawet – „w bulu i nadzieji” było całkowicie uzasadnione, ledwo tylko wahadło zegara zakreśliło ostatnią sekundę 10 kwietnia, natychmiast wszyscy zapomnieli nie tylko o „zadumie”, ale o „bulu i nadzieji” też.

Bo jakże tu „dumać”, czy też pogrążać się w „bulu i nadzieji”, kiedy „trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe”? Konkretnie – z razwiedką, która w Konstantynowie Łódzkim chyba przypomniała panu prezydentowi Komorowskiemu, skąd wyrastają mu nogi. Mam oczywiście na myśli wypadnięcie z szyn tramwaju, którym pan prezydent właśnie podróżował w ramach przedwyborczego podlizywania się obywatelom. Zaraz po tym incydencie pan prezydent ogłosił, że porzuca wahania i niezwłocznie podpisze konwencję Rady Europy o zwalczaniu przemocy wobec kobiet, w oczekiwaniu na którą z nogi na nogę przestępował nie tylko Salon, ale chyba i razwiedka. Rzecz w tym, że konwencja ta zawiera postanowienia uruchamiające rozbudowany mechanizm inwigilacji obywateli, co dla razwiedki obojętnym być nie może, bo czy to pod pretekstem ochrony kobiet, czy pod jakimś innym, inwigilacja okupowanej ludności jest dobra na wszystko.

Salon z kolei zainteresowany był przede wszystkim nakreślonym we wspomnianej konwencji programem duraczenia obywateli od kołyski do grobu. Nietrudno się domyślić ileż to wesołych miejsc pracy powstanie przy tym duraczeniu, ileż forsy uda się wydoić od Rzeczypospolitej pod pretekstem wdrażania nieubłaganego postępu. A któż lepiej oduraczy, któż lepiej wdroży nieubłagany postęp, jeśli nie potomstwo dynastii nie tylko ubeckich, ale i naukowych, których założyciele zdobywali ostrogi docentów na dostarczaniu argumentów na rzecz wyższości ustroju socjalistycznego i tak dalej? Dlatego nie zaskoczył mnie widok resortowej „Stokrotki”, która na plakacie z napisem: „Łączy nas pamięć”, trzyma żonkila Dawidowego, to znaczy – żonkila w kształcie Gwiazdy Dawida. Najwyraźniej taki jest na tym etapie rozkaz, a któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej, niż resortowa „Stokrotka”? Gdybyśmy byli w roku 1968 to pewnie trzymałaby transparent z napisem: „Syjoniści do Syjamu”, ale teraz jest inny etap i obowiązują całkiem inne mądrości. Skoro jednak nawet resortowa „Stokrotka” trzyma żonkila, to nieomylny to znak, że sprawa żydowskich rewindykacji majątkowych zbliża się do ostatecznego rozwiązania.

W takiej sytuacji trudno się dziwić, że chociaż państwowa telewizja zaplanowała debatę między kandydatami na prezydentów, to pan prezydent Komorowski się od tej debaty uchylił, ku szczeremu żalowi pana Andrzeja Dudy. Pana Dudę z kolei wyzwał na debatę Janusz Korwin-Mikke – czy jednak Andrzej Duda zechce taką debatę zaryzykować? O czym tu bowiem debatować, gdy wszystko wyjaśni się dopiero po realizacji wspomnianych roszczeń? Dopiero wtedy będzie wiadomo, jakie zadania spoczną na tubylczym prezydencie. Oczywiście to i owo wiemy już teraz, między innymi dzięki temu, że pan prezydent Komorowski 24 stycznia ubiegłego roku podpisał ustawę o „bratniej pomocy” przewidującą udział formacji zbrojnych obcych państw w pacyfikowaniu rozruchów w naszym nieszczęśliwym kraju, ale to jest wiedza, że tak powiem – ogólna – bo któż dzisiaj może wiedzieć, czy owe formacje zbrojne będą strzelać bez ostrzeżenia, czy też najpierw w powietrze, a w nogi dopiero potem, no i przede wszystkim – czy po tych rewindykacjach Izrael będzie uważany za państwo „obce”, czy już nie. Skoro odpowiedzi na te najważniejsze pytania jeszcze nie padły i nawet Wojskowe Służby Informacyjne, których w dodatku przecież „nie ma”, nie mogą podsunąć panu prezydentowi Komorowskiemu zbawiennej ściągawki, to jakże tu debatować?

W takiej sytuacji trzeba wrócić do sprawdzonej, orwellowskiej retoryki, to znaczy – „cztery nogi dobre – dwie nogi złe”. Toteż pan red. Terlikowski, „Żyd duchowy”, schłostał pryncypialnie pana Wiktora Węgrzyna, komandora Rajdu Katyńskiego, ale zarazem szefa sztabu wyborczego Grzegorza Brauna za życzliwy stosunek do rajdu „Nocnych Wilków” przez Polskę. Ci rosyjscy motocykliści, którzy w swoim czasie wsparli polskich motocyklistów z Rajdu Katyńskiego, organizując im i towarzysząc w triumfalnym przejeździe przez Moskwę z rozwiniętymi polskimi sztandarami, zostali uznani przez pana Pawła Kowala za awangardę rosyjskiej inwazji na Polskę. Skoro padł taki rozkaz, to pan red. Terlikowski jednym susem stanął w pierwszym szeregu oskarżycieli pana Węgrzyna jako putinowskiego agenta, być może „bez swojej wiedzy i zgody”. A z agentami – wiadomo – krótka rozmowa, toteż i pan red. Terlikowski wzywa, by tych agenciaków „tak traktować”. „Tak” to znaczy – jak? Kulę w łeb, czy do gazu? Miejmy nadzieję, że pan red. Terlikowski w odpowiednim momencie to wyjaśni – oczywiście dopiero po otrzymaniu stosownej instrukcji, bo kiedy kują konie, to żaba nie powinna podstawiać nogi, tylko oczekiwać rozkazów.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    19 kwietnia 2015

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3370

Skip to content