Aktualizacja strony została wstrzymana

W starym kinie

5 rocznica tragedii z 10-04 upłynęła w cieniu wielu wspomnień, choć, z tego, co się zorientowałem, wspominano głównie… żałobę po „katastrofie smoleńskiej”, a nie np. to, w jaki sposób dowiedziano się o „upadku tupolewa”, co widziano na „miejscu katastrofy”, jak wyglądała odprawa osób lecących na uroczystości katyńskie tudzież oczekiwanie na odloty i wsiadanie na pokład, jak wyglądała praca kontrolerów z Okęcia i Mińska, jak wyglądały zobrazowania radarowe podczas lotów, jak wiele pamiętają liczni parlamentarzyści, którzy 10 Kwietnia, jak to się mówi, wylądowali w Katyniu, po przyjeździe licznymi środkami lokomocji – albo też, jak to się stało, że zrazu, tj. w pierwszych godzinach po „katastrofie”, w mediach nad Wisłą pojawiały się zaskakujące informacje, jakby do katastrofy nie doszło. Ani więc Okęcia (a zdjęcia osób wybierających się na uroczystości świetnie by pasowały do 5 rocznicy), ani Mińska (który w kontekście „zegara” z CVR-4[1] wyjątkowo by się przydał), ani – co zrozumiałe – nieczynnego Witebska, ani smoleńskiego Jużnego nie sposób znaleźć „we wspomnieniach”, w tym istnym cudzie niepamięci, tudzież takiej pamięci dość wybiórczej, przesianej starannie na potrzeby oficjalnej narracji. Poznikali też chyba z „mapy pamięciowej” rozmaici, głośni swego czasu, mechanicy ze Smoleńska i inne leśne dziadki. Swoich pięciu minut nie miał tym razem chyba legendarny polski montażysta, nie wiedzieć czemu, choć jego materiał wideo z „miejsca katastrofy” obiegł cały świat i wciąż stanowi „ikonę Zdarzenia”.

Skłamałbym jednak, gdyby Okęcia w ogóle nie było we wspomnieniach, w tym starym kinie, jakie urządziły nadwiślańskie media na 10-04-2015. Otóż po 5 latach nagle się potwierdziło, że rankiem 10 Kwietnia wybierała się śmietanka dziennikarzy na okolicznościowy lot do Egiptu[2]. Wylatywali z tego samego portu co delegacja prezydencka, choć, jak się domyślamy, nie z części wojskowej tylko cywilnej, więc do żadnego terminala ani hangaru WPL zajrzeć nie mogli. Zresztą, mimo że to taka odległa przeszłość, 5 lat raptem, więc można by nieco uchylić rąbka tajemnicy, nie opublikowano „listy pasażerów” zawierającej nazwiska osób, które do Egiptu 10-04 się wybrały[3] i które – tak się składa – dopiero po wesołym rejsie, po wylądowaniu, dowiedziały się o „katastrofie smoleńskiej”. Nie podano też, o której godzinie się na Okęciu pojawili ci dziennikarze (a „zegar” z 10 Kwietnia, to jedno z podstawowych urządzeń w ramach rekonstrukcji wydarzeń), jak długo oczekiwali na odlot, o której wystartowali z Warszawy – co widzieli z okien odlatującego statku powietrznego, bo chyba mgła nad EPWA nie zapadła owego ranka – i tak dalej. Mnie osobiście udało się kiedyś telefonicznie porozmawiać z jedną z osób, która uczestniczyła w tamtym rejsie do Egiptu, a która stwierdziła, że bardzo wcześnie musieli się żurnaliści stawić na Okęciu; następnie oczekiwali na odlot delegacji (dopiero potem mieli wystartować); i dorzuciła ta osoba jeszcze jedną ciekawą rzecz – jakoby dziennikarze lecący do Egiptu byli przez jakiś czas w kontakcie (telefonicznym) z tymi swymi kolegami, co się wybierali do Katynia. W tym ostatnim (tj. w kontakcie) nie byłoby niczego nadzwyczajnego (ludzie z branży, czekając na swoje odloty na tym samym lotnisku, wymieniają się jeszcze jakimiś informacjami), gdyby nie to, iż „koledzy katyńscy”, że się tak wyrażę skrótowo – w przeciwieństwie do „kolegów egipskich” – mieli opuszczać Okęcie o piątej rano, tudzież, zaraz po piątej, no, maksymalnie o 5:20. Ewentualnie o 5:25, nie później. No, dobrze, może o 5:30, ale już na sto procent ani chwili później.

Tak by przynajmniej wynikało z rozmytych (jak to na cud niepamięci przystało) relacji „kolegów katyńskich”, którzy – jak wieść gminna niesie od 5 lat – przybywają 10 Kwietnia na Okęcie, by bardzo, ale to bardzo wcześnie rano (tj. na pewno nie o wpół do ósmej, ani o siódmej) udawać się na uroczystości rocznicowe „prezydenckim tupolewem”, tymczasem zostają przesadzeni najpierw do pierwszego, a potem do drugiego „dziennikarskiego jaka”. I tym pierwszym wprawdzie nie polecą, za to na pewno udają się w podróż tym drugim (jakiem), co może zaświadczyć ten czy ów „katyński kolega”. Zgoła przypadek bowiem mógł sprawić, że udawszy się „jaczkiem” i wylądowawszy na Siewiernym, „koledzy katyńscy” (pochłonięci obowiązkami tak jak niemalże prezydenccy akustycy, co przez kilkadziesiąt minut ustawiali krzesełka w Lesie i oceniali sprawność mikrofonów oraz głośników) nie są w stanie zawiadomić swych redakcji o niczym, tak więc S. Siezieniewski z TVP Info anonsuje koło godz. 9:30 (10-04) kolegę wchodzącego na antenę w następujący sposób: w samolocie był też nasz reporter Wojciech Cegielski. Połączyliśmy się właśnie z nim w tej chwili. Wojtku, powiedz, co się dzieje w Smoleńsku[4]. Ów Cegielski, dodajmy na marginesie, dokonuje zaraz wtedy sprostowania w takim brzmieniu: wszyscy dziennikarze, którzy towarzyszyli Lechowi Kaczyńskiemu, przylecieli do Smoleńska pół godziny wcześniej samolotem jak-40. Z tego zaś by wynikało, że nawet, jeśli jak-40 wystartowałby o 5:30 (a może jeszcze później?), to po 6-tej wylatywałby samolot z Prezydentem, co korespondowałoby z telefonem, jaki niedługo po szóstej (od ówczesnego prof. J. Kurtyki, wsiadającego na pokład tupolewa) miał otrzymać jeden z pracowników IPN-u[5].

Ale interesują nas żurnaliści. Jak wspomniałem wyżej, niektóre redakcje jakoś nie zostały powiadomione o tym, czym dokładnie pokonują dystans (Warszawa-Katyń) dziennikarze – i nie jest to „niepowiadomienie” tylko w obrębie TVP. Również w TVN24 (kto oglądał film Poranek T. Sekielskiego, ten wie, że szef reporterów wyznaje, że rankiem 10 Kwietnia jest przekonany, że J. Mróz leci na pokładzie „prezydenckiego tupolewa”). Z kolei red. P. Świąder, którego wspomnienia (spisane i opublikowane kilka dni po „Smoleńsku”) należą na przestrzeni ostatnich 5 lat do najczęściej chyba czytanych tekstów na stronie RFM-u, wspomnienia o tajemniczym tytule Boję się powrotu do Polski[6], (tego RMF-u, co parę dni temu odpalił petardę z „nowym zegarem”) – ma wspomnieć w owych wspomnieniach, że dostaje SMS-y od różnych osób przekonanych, iż leciał „tym tupolewem”. Tym, co się „rozbił”, oczywiście. (Takich osób, które takie SMS-y/telefony dostawały jest zresztą więcej w Katyniu, jak pamiętamy od 5 lat. Niektóre nawet same wydzwaniają do Polski zapewniając, że im się nic nie stało, choć na uroczystości docierają wszelkimi możliwymi środkami lokomocji poza lotnictwem.)

Ale „prezydencki tupolew”, co warto wspomnieć po 5 latach, nie „rozbija się” tak od razu – w relacjach medialnych. Cud niepamięci objął, niestety, wiele materiałów telewizyjnych i radiowych, tak więc dziś bardzo trudno dotrzeć (nawet z YT poznikało mnóstwo relacji, jak wiemy) do tych wczesnych doniesień – dostępne zwykle jest to, co znakomicie współgra z oficjalną, katastroficzną narracją. No i wiele możemy się dowiedzieć o tym, jak ludzie mediów przeżywali żałobę. Prawie nic natomiast, jak konstruowany jest przekaz na tym najwcześniejszym etapie 10 Kwietnia. Jak dociera informacja do redakcji, stacji etc. i jak ją się w nich weryfikuje. A może informacja dociera, owszem, ale weryfikacja nie jest potrzebna, gdyż polecenie upublicznienia jest najważniejsze? Nie muszę przypominać, gdyż mnóstwo miejsca poświęciłem tej sprawie choćby na kartach Czerwonej strony Księżyca, że nim media ogłoszą, iż „wszyscy zginęli” w „katastrofie smoleńskiej”, opowiada się o „prezydenckim jaku”, o „problemach z lądowaniem”, o „awarii” itd.

I opowiada się o wylądowaniu. Tak, o wylądowaniu. Jedną z największych niezwykłości historii nadwiślańskich mediów z 10-04, a o której chyba zapomniano po 5 latach, jest to, że pojawiły się doniesienia, iż wylądowali (w domyśle Delegaci) – doniesienia pośród/obok tych relacji o tym, że zaszło coś tragicznego, tj. że mogą być ofiary. Przypomnijmy sobie, co mniej więcej o podobnej porze, 9:30-9:45 (10 Kwietnia), mówi na antenie TVP Info np. J. Olechowski[7]: Według jednej wersji udało się tak pilotowi wylądować, że tam w zasadzie do strat wielkich nie doszło. Druga wersja, bardziej pesymistyczna, jest taka, że samolot już po wylądowaniu, po uderzeniu w ziemię, przypominał kulę ognia. Co mówi nieco wcześniej od Olechowskiego Cegielski[8]: Problem polega na tym, że nie wiemy do końca, co się stało, dlatego, że teren lotniska w Smoleńsku jest terenem zamkniętym. Próbujemy tam dotrzeć z Katynia, gdzie czekaliśmy już na Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według jednych źródeł samolot rozbił się przy lądowaniu, według drugich zahaczył o drzewa. Z najnowszych informacji z polskich sił powietrznych wiemy, że nie zapalił się. Niestety, nie wiemy, czy coś komuś się stało, czy ten samolot zdołał bezpiecznie wylądować, tyle tylko, że z awarią. Co mówi Zozuń na antenie radiowej Trójki[9]: Niestety, wersje wydarzeń są różne. Podawane z różnych źródeł. Jedne mówią, że właśnie samolot zahaczył o drzewa, inne, że miał problemy z silnikami, ale jednak udało mu się wylądować. No i wersja trzecia, najtragiczniejsza, to to, że samolot przy lądowaniu się rozbił. Co mówi Waszczykowski[10]: Możemy tylko powiedzieć jeszcze to, że są inne, sprzeczne wiadomości, które mówią, że to nie ten samolot, że jednak jest nadzieja, że prezydent mógł się przesiąść jednak.

Jak to możliwe, skoro (wedle oficjalnych danych) „prezydencki tupolew” miał nie przyziemić, tylko od razu „upaść” – by mogła się wtedy, owego dnia, pojawić informacja o lądowaniu? Możliwe to jest tak, że funkcjonowały wtedy dwa, odrębne źródła informacji – jedno to „bliskie Siewiernego” (które potem „zdominowało przekaz”), a drugie…? No właśnie, odpowiedź warta fortuny. Skąd i jak płynęły doniesienia o lądowaniu. Podejdźmy do próby ustalenia tego drugiego źródła z innej strony. Przywoływany już w niniejszej notce Cegielski, w relacji, którą teraz trudno znaleźć w „oryginale”[11], wspomina już „na spokojnie” tak:

Przede wszystkim był olbrzymi chaos informacyjny. Myśmy (mówię o tej grupie dziennikarzy, która przyleciała samolotem Jak), od razu pojechała do Smoleńska i Katynia. I tam myśmy się spotkali z naszymi kolegami, między innymi z Jarkiem Olechowskim i całą ekipą TVP, która już tam była na miejscu. I w pewnym momencie pojawiła się informacja, że coś się stało z samolotem. Dwie minuty wcześniej bodajże, ja sam otrzymałem informację, że prezydent już wylądował, że już jedzie. Tak, zresztą już nie pamiętam, natłok tych wydarzeń sprawił, że trudno mi sobie przypomnieć godzinę, ale pamiętam jeszcze nawet serwis z TVP info, kiedy ja z tamtego miejsca też mówiłem, że kolumna prezydencka prawdopodobnie za chwilę wyjedzie z lotniska w Smoleńsku. I dotrze do Katynia. Najpierw był chaos, potem było bardzo wiele różnych informacji. A to że samolot zahaczył o drzewa, ale wylądował i nikomu nic się nie stało. A to, że musiał zawrócić. I poleciał gdzie indziej. A to, że się rozbił, ale wszyscy przeżyli, albo że nie przeżyli. Tych informacji było mnóstwo.

A co jeśliby dziennikarze w Katyniu otrzymali info od jakichś… dziennikarzy lecących z częścią delegacji, która faktycznie by wylądowała? Jak to, powie ktoś, przecież wszyscy polecieli „dziennikarskim jakiem” – wszyscy z tych, co mieli lecieć. Tylko że historia „dziennikarskiego” jaka-40 jest tak zamglona, że kto wie, czy nie warto by się jej na nowo, bardzo uważnie, przyjrzeć – niekoniecznie poddając się urokowi starego kina zaserwowanego nam na pięciolecie 10-04. Pamiętamy przecież „listę pasażerów”, którą media opublikowały (dość długo szło „kompletowanie” tej listy), obrazującą to, kto ostatecznie wsiadł na pokład „prezydenckiego tupolewa”. Tymczasem powinna być z 10-04 lista/listy z Okęcia obejmująca/e „dziennikarskie jaki”, tzn. dziennikarskiego jaka, pardon, bo pierwszy nie wystartował; wyleciał dopiero ten drugi. Nie wydaje się prawdopodobne, by wsiadano na jego pokład bez jakiejkolwiek listy – a więc na zasadzie, kto chce, ten sobie wojskowym statkiem powietrznym leci z wojskowego lotniska. Pierwsza lista zostałaby anulowana, a sporządzono by pewnie drugą. Dziennikarze zresztą (ci „koledzy katyńscy” z PLF 031) zapewniają nas od lat, że dopiero na Okęciu dowiedzieli się, iż „nie lecą z Prezydentem” – tym bardziej więc lista do „Wosztyla” musiałaby powstać od nowa.

Jakoś mimo upływu czasu jednak ta kwestia (kto dokładnie był na pokładzie PLF 031) pozostaje owiana niepotrzebną zgoła tajemnicą. Jakby… nie wszyscy dziennikarze przypisani do prezydenckiej delegacji polecieli „Wosztylem” właśnie. To z kolei wiele by tłumaczyło w kwestii cudu niepamięci, tudzież starego kina. I zgadzałoby się z planem przedstawianym w mailu K. Doraczyńskiej z 11 marca 2010, a przewidującym podział dziennikarzy[12] – część do jaka-40, a część do tupolewa. I to by była historia dla „kolegów katyńskich” do opowiadania na następne 5 lat. W nowym kinie.

Free Your Mind

[1] http://freeyourmind.salon24.pl/640565,rewelacja-z-cvr-4

[2] http://wiadomosci.onet.pl/nasz-10-kwietnia-2010/7d6p9c

[3] Próbowałem to kiedyś ustalić mailowo z jednym z organizatorów tego lotu, ale osoba ta nie tylko nie chciała udzielić informacji, lecz przede wszystkim dziwiła się, z jakiego powodu chcę takie rzeczy wiedzieć.

[4] http://freeyourmind.salon24.pl/318082,wokol-zeznan-bahra

[5] http://freeyourmind.salon24.pl/640183,o-zegarach-i-zegarmistrzach-smolenskich-i-o-bombie-zegarowej

[6] http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706

[7] http://freeyourmind.salon24.pl/311503,milicjanci-przeczaco-kreca-glowami

[8] http://freeyourmind.salon24.pl/318082,wokol-zeznan-bahra

[9] http://freeyourmind.salon24.pl/288146,komorki-milcza

[10] http://freeyourmind.salon24.pl/288146,komorki-milcza

[11] http://venaida.wrzuta.pl/film/aybSG4jWKEX/wywiad_z_cegielskim_10.04.2010 Gdyby ktoś dysponował pełnym zapisem tego wywiadu z Cegielskim, proszę o podesłanie go w mp3 lub wrzucenie np. na YT.

[12] http://centralaantykomunizmu.blogspot.co.uk/2015/04/podzia-dziennikarzy-na-dwa-samoloty.html

Za: Free Your Mind (11 kwi 2015) | http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2015/04/w-starym-kinie.html

Skip to content