Aktualizacja strony została wstrzymana

Między dwoma satanizmami

Z jednej strony piekłoszczycy z obleśnego „Charlie Hebdo”, z drugiej – bandyci pustyni. Iście diabelska alternatywa.

Każdy polski patriota, który nieco głębiej zanurzył się w ojczystą historię, z pewnością pamięta uczucie pełnego niemocy przygnębienia, jakie towarzyszy lekturze kart podręczników opisujących osiemastowieczne dzieje Polski. Tę pełną bezsilności świadomość, przeradzającą się we wściekłość, że niezależnie od wytężonej pracy jednych i zawziętej walki innych, niezależnie od rozmaitych partykularnych sukcesów, zwycięstw i uśmiechów losu, wszystko i tak skończyć się musi – jak w greckiej tragedii – katastrofą rozbiorów i wymazaniem Rzeczypospolitej z mapy świata.

Dziś, kiedy spoglądamy na Europę i myślimy o jej przyszłości, trudno nam chyba wyzbyć się podobnego uczucia. Z jednej strony widzimy wrogą w stosunku do europejskich narodów i pełną nienawiści do wszystkiego, co ukształtowało ich kulturę, zupełnie obcą masę ludzką zasiedlającą coraz to nowe terytoria Starego Kontynentu. Masa ta, rosnąca z roku na rok, dotychczas bierna i milcząca, ale już rozbudzona przez rozchodzący się po całym kontynencie miarowy charkot nienawistnych słów imamów, z czasem stanie się tu jedyną znaczącą siłą społeczną. Tym bardziej, że nieczułe na zaklęcia unijnych polityków wskaźniki demograficzne i trendy kulturowo cywilizacyjne niemiłosiernie skazują dotychczasowych mieszkańców kontynentu na degradację – w ciągu kilku generacji zaledwie – do poziomu marginalnej i stopniowo gettoizowanej mniejszości. Oblicza się, że już za piętnaście lat co dziesiąty mieszkaniec Francji, Belgii, Szwecji, Austrii, Wielkiej Brytanii i Holandii będzie muzułmaninem. A przecież szacunki te nie uwzględniają zjawiska konwersji rdzennych mieszkańców Europy na islam, który dla wielu może się stać – jak przed wiekami dla chrześcijańskich mieszkańców Bliskiego Wschodu – jedyną możliwą opcją. Tymczasem już teraz, będąc jeszcze w mniejszości, muzułmanie domagają się dla swojej religii wyjątkowego miejsca, a dla swego totalitarnego prawa religijnego – wyjątkowego statusu.

Ten pochód wyznawców ponurego kultu, żądającego od całego świata „poddania” się (to wszak znaczy słowo „islam”), nie byłby tak przerażający, gdyby napotykał opór silnej duchowo i świadomej wielkości swego kulturowego dziedzictwa wspólnoty spadkobierców średniowiecznej Christianitas. Tymczasem najeźdźcy wkraczają na religijną pustynię – na pobojowisko wielowiekowych kulturkampfów toczonych przez wszelkiej maści rewolucjonistów przeciw Jednemu, Świętemu, Powszechnemu i Apostolskiemu Kościołowi oraz stworzonej przez chrześcijan wspaniałej cywilizacji. Wkraczają do krajów, których ludność, miast stawać w obronie Chrystusa oraz Jego świątyń i kapłanów, źrenicą swych wolności i naczelną wartością czyni prawo do bluźnierstwa przeciwko Niemu. I w obronie tej wartości formuje obłąkańcze korowody, na czele których kroczy kudłata lewacka zgraja, dla niepoznaki ubrana w garnitury i nazwana dumnym mianem elit politycznych Zachodu. To ta zgraja ma dziś rzekomo bronić Europy przed dżihadystami, których sama stworzyła, i przed islamizacją, dla której doskonałe warunki sama przygotowała.

Świetnym przykładem determinacji zachodnich rządów w tak zwanej wojnie z terrorem jest podsycana przez nie „arabska wiosna” i jej konsekwencje, z ludobójczymi wojnami domowymi w Libii i Syrii oraz kalifatem wynaturzonych zbrodniarzy z ISIS na czele. Jedyne namacalne efekty bliskowschodniej polityki wielkich mocarstw to bezprecedensowy zamęt wywołany w całym regionie oraz praktyczna eksterminacja tamtejszych chrześcijan, ich brutalne prześladowania lub w najlepszym razie wypędzenia. To, czego nie udało się osiągnąć średniowiecznym kalifatom, mamelukom, seldżuckim, perskim czy innym muzułmańskim władcom, a wreszcie imperium osmańskiemu i powstałym na jego gruzach państwom, załatwili islamscy radykałowie XXI wieku, z którymi rzekomo nie mogą sobie poradzić amerykańscy „zaprowadzacze demokracji” ze swymi M4, F-16, northropami, apache’ami i abramsami. Chrześcijanie zostali już praktycznie wygnani z Iraku i Syrii, prześladuje się ich w Pakistanie i Iranie, masowo emigrują z Egiptu, a nawet ze stosunkowo spokojnego obecnie Libanu. Za kilka lat nie będzie ich w ogóle na Bliskim Wschodzie.

Kiedy US Army wraz z koalicjantami – oddziałami brytyjskimi, australijskimi i polskimi (sic!) – wkraczała w roku 2003 do Iraku, kraj ten zamieszkiwało niemal półtora miliona wyznawców Chrystusa – potomków starożytnych Asyryjczyków i Chaldejczyków. Obecnie, ponad dekadę od obalenia krwawego dyktatora przez armie „demokratycznego świata”, liczba irackich chrześcijan – systematycznie mordowanych, porywanych, bitych, zastraszanych, zmuszanych do emigracji i… kompletnie opuszczonych przez Zachód – nie przekracza dwustu tysięcy i stale maleje. Proszę, tak się dziś przeprowadza czystki.

Diabelska alternatywa

Aktywiści Rewolucji jak przebiegłe węże wykorzystują naturalną ludzką skłonność do opowiedzenia się po jednej ze stron konfliktu i od wieków konstruują fałszywe alternatywy, sprawiające, że możliwy jest wyłącznie wybór pomiędzy złem a… złem.

Przed jednym z takich iście diabelskich wyborów postawiono wszak mieszkańców naszego kontynentu w latach drugiej wojny światowej. Bronisz Europy przed żydokomuną? Stań do walki na dalekich rubieżach Tysiącletniej Rzeszy! Przeraża cię barbarzyństwo rasizmu i nihilizm narodowego socjalizmu? Bij giermańca u boku wujaszka Stalina!

Nie inaczej jest dzisiaj. Czy staniesz po stronie miłośników zboczeńców i eurokratów z Brukseli oraz demoliberałów z Ameryki? Nie? To z pewnością musisz popierać putinowską Rosję. To nic, że rządzoną przez zawodowych manipulatorów, kłamców i zabójców z KGB, w dodatku owładniętych eurazjatycką ideologią, zza której wyziera neopogaństwo i okultyzm. To nic, że prezentującą się na użytek propagandy jako chrześcijańskie mocarstwo, podczas gdy praktykujący chrześcijanie stanowią najwyżej dwa procent jego obywateli (znacznie mniej niż praktykujący muzułmanie).

Nic chyba jednak nie przebije alternatywy, przed którą próbowano nas postawić po zamachu w Paryżu. Z jednej strony piekłoszczycy z obleśnego „Charlie Hebdo”, nad których grobami rozlega się żałobne zawodzenie płaczek z Rue Cadet, z drugiej krzyżujący swych przeciwników i mordujący dla czystej przyjemności bandyci pustyni. Z jednej strony diabeł na modłę francuską, z drugiej – szatan z wahabbicką brodą. W ucieczce przed tym drugim, który z pozoru wydaje się groźniejszy, bo masowo zabija ciała, łatwo wpaść w objęcia pierwszego, który koncentruje się na zabijaniu dusz.

Czy jesteśmy bezbronni? Nic bardziej błędnego. Z zagrożeniami duchowymi walczyć należy adekwatną bronią, a w duchowym arsenale najpotężniejszym orężem jest modlitwa. A ta, jak wiemy, może zdziałać cuda. Źeby jednak nie wyręczać się Bogiem w sprawach, które znajdują się jak najbardziej w naszej ziemskiej kompetencji, przygotujmy się już dziś, abyśmy nie byli bezbronni, gdy bandyci pustyni staną – tego akurat możemy być pewni – u naszych bram. A wtedy spokojnie, bez zbędnych deliberacji, wpakujmy im po prostu kilka gramów ołowiu między oczy.

Piotr Doerre

Za: PoloniaChristiana - pch24.pl (2015-03-19) | http://www.pch24.pl/miedzy-dwoma-satanizmami,34666,i.html

Skip to content