Aktualizacja strony została wstrzymana

Rozglądamy się wokoło – Stanisław Michalkiewicz

Zgodnie z nową, świecką tradycją, na okres Bożego Narodzenia, nasze samozwańcze guwernantki, z upodobaniem określające się, jako „czwarta władza„, przestaną nas intensywnie pedagogizować, tylko pozwolą pogrążyć się w sprzyjającej trawieniu nirwanie, opisując, a to ludowe obyczaje świąteczne, a to cytując wzruszające wspomniania z dzieciństwa, a to przypominając rzewne obrazy z wigilii na Syberii lub – bardziej zaangażowane – z obozów internowania w stanie wojennym, a to – w przypadku mediów ateistycznych – wykazywać pochodznie Bożego Narodzenia od wierzeń pogańskich, a to wreszcie – oisywać co w święta jedza i piją aktorzy, politycy, geje i lesbijki – i tak dalej.

Ale to tylko chwila wytchnienia, bo na co dzień mediami owładnęło poczucie misji. Uznały one za swój święty obowiązek wytresowanie dorosłych ludzi do przestrzegania „powszechnie obowiązujących”, albo tylko „powszechnie uznanych” pogladów i zachowań. Oczywiście ta „powszechność” ogranicza się cześto do danej redakcji, bo np. „Dziennik” dobrotliwie przekomarza się z „Gazetą Wyborcza” na temat różnych standardów, przestrzegając tylko zatwierdzonych zasad politycznej poprawności.

Zaangażowani publicyści, być może zresztą bez udziału świadomości, tylko pod wpływem nieodpartego instynktu stadnego, domagają się eliminowania z publicznego dyskursu poglądów nie pasujących do kanonów politycznej poprawności. Walczą więc np. z „faszystami” nie zdając sobie sprawy, że mnożąc tematy tabu w dyskursie publicznym, stają się szermierzami faszyzmu. Słowem – niczym molierowski pan Jourdain, nie wiedzą nawet, ze już mówią prozą.

Jako człowiek podejrzliwy, podejrzewam wszelako, że to nie bezmyślność, tylko ukryta za parawanem bezmyślności posłuszna służba politycznym dysponentom, którzy na to pedagogizowanie polskich tubylców wykładają forsę. Już tam bezinteresowanie tego nie robią, to pewne, a skoro interesownie, to być może mają na względzie nie tylko interes materialny, ale i polityczny? W państwach poważnych tak właśnie bywa, odwrotnie, niż w państwach niepoważnych, w których ton nadają agentury wpływu. A gdzież najlepiej je lokować, jeśli nie w mediach, które nie tylko pedagogizują maluczkich, ale wytwarzają tak ważne w demokracji masowe nastroje i snobizmy?

Korzystając tedy z okazji, że nasze guwentantki na okres świąt dyspensują nas od swojej natrętnej dydaktyki i moralizanctwa, spróbujmy rozejrzeć się nieco po świecie, pozostawiając szekspirów z „Gazety Wyborczej” w ich naturalnym środowisku, czyli w rozporkach oraz damskich i męskich majtkach.


Mali pomocnicy?

Minister Anna Fotyga w swoim sejmowym przemówieniu skarciła posłów opozycji za działania zbliżone do zdrady stanu. Wywołało to ich oburzenie, zwłaszcza bardzo osobiście potraktował to oskarżenie pan poseł Tadeusz Iwiński. Być może miał jakieś szczególne powody, bo przecież pamiętamy, że nigdy nie dał się nikomu wyprzedzić w wierności aktualnym sojusznikom. No, co najwyżej taktownie ustępował generałowi Jaruzelskiemu, ale to chyba zrozumiałe i ten wyjątek tylko potwierdza regułę.

Teraz, jak się wydaje, pan poseł Iwiński, podobnie zresztą, jak partia, do której należy, wszystko postawił na Unię Europejską, a ponieważ nie wszystkie państwa członkowskie stanowią jej ścisłe kierownictwo, to wygląda na to, że postawił na członków owego kierownictwa. Czy na wszystkich? Niekoniecznie, bo przecież i wśród ścisłego kierownictwa istnieje pewna hierarchia, więc pan poseł Iwiński mógł przeprowadzić proces myślowy, podobny do tego, jaki Tomasz Mann w książce „Józef i jego bracia” przypisuje Abrahamowi.

Abraham stwierdzając istnienie hierarchii wśród bogów, doszedł do wniosku, że w tej sytuacji okazywanie czci wszystkim bogom jest bez sensu; wystarczy czcić bogów najważniejszych. Ale i wśród najważniejszych też jest hierarchia, zatem nie ma potrzeby zaprzątać sobie głowy czczeniem wszystkich, tylko wystarczy czcić tego najważniejszego.

No a kto jest najważniejszy w Unii Europejskiej? Czy przypadkiem nie Niemcy, od lat finansujące zabawę w tę cała europejską jedność? Wygląda na to, ze oburzenie pana posła Iwińskiego na minister Fotygę może być oznaką irytacji, że ona też na to wpadła i ten sposób myślenia rozszyfrowała.

Zresztą, może nie musiała niczego dedukować, jak my, biedni publicyści, tylko zwyczajnie dowiedziała się o tym od razwiedki? Coś mogło być na rzeczy, bo przecież opozycja początkowo mechanicznie potępiła polskie weto w sprawie umowy handlowej z Rosją i opamiętała się dopiero po oświadczeniu Francji, wzywającym do zrozumienia polskiego stanowiska.

Nie jest żadną tajemnicą, że zarówno dla Platformy Obywatelskiej, jak i Sojuszu Lewicy Demokratycznej, priorytetem politycznym jest odsunięcie od władzy Prawa i Sprawiedliwości. Wielokrotnie deklarowały to otwartym tekstem. Skoro taki jest priorytet, to nietrudno się domyślić, że wszystko inne siła rzeczy musi być temu celowi podporządkowane. Podobnie rozumowali książęta Czartoryscy, którzy dla przeprowadzenia niezbędnych w ich mniemaniu reform, nie zawahali się sprowadzić w tym celu do Polski wojsk rosyjskich.

Teraz oczywiście są inne czasy; zadnych wojsk już nikt nie sprowadza, chyba w razie „zagrożenia demokracji”, co oczywiście nie wyklucza innych form bratniej pomocy, np. w postaci skoordynowanej taktyki cięcia po skrzydłach, w celu obezwładnienia rządu i ponownego postawienia państwa w dryfie, bardzo dla naszych sąsiadów wygodnym.


W przededniu niemieckiej prezydencji

Jak wiadomo, od stycznia rozpoczyna się okres niemieckiej prezydencji w Unii. Każde państwo członkowskie przywiązuję do swojej prezydencji wagę, ale dla Niemiec jest to sprawa ważna podwójnie, ponieważ będzie spawdzianem umiejętności koordynacji przewodzenia Unii w warunkach strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego Z tego punktu widzenia polskie weto musiało wzbudzić w Niemczech i zaniepokojenie i irytację, ponieważ wystawia strategiczne partnerstwo na ciężka próbę.

Trzeba przyznać, że zimny czekista Putin wcale nie ułatwia sytuacji pani Anieli Merkel i wysuwa prowokacyjne żądania zawarcia z najważniejszymi państwami Unii umów dwustronnych. Oczywiście trudno mu się dziwić; w końcu Rosja do Unii nie należy, nie zamierza tam wstępować, ani poddawać się tutejszym idiotycznym regulacjom,więc stosuje taktykę divide et impera. Ma w ręku pewne atuty ponieważ zachodni sybaryci liczą na rosyjską ropę i gaz i gotowi są w tym celu wiele poświęcić, zwłaszcza w Polsce.

Widać to już choćby po zaktywizowaniu naszej piątej kolumny, przekonującej opinie publiczną, że taki, dajmy na to, Gazociąg Północny nie jest dla Polski żadnym problemem, bo w razie czego Unia gotowa jest zagwarantować Polsce pełne zaopatrzenie. Znaczy – jeśli Rosja zamknie kurek, to otworzą nam go Niemcy. Uniezależniając się od Rosji, uzależniamy się w ten sposób od Niemiec, nieprawdaż? A przecież Rosja pozostaje z Niemcami w strategicznym partnerstwie.

Polskie weto przekonało chyba Niemcy o potrzebie nadania najwyższego priorytetu sprawie przeforsowania unijnej konstytucji, a przynajmniej ponownego postawienia tej sprawy w charakterze pierwszego punktu porządku dziennego. Można się zatem spodziewać, że po szczęsliwym zmarginalizowanu wszystkich przeciwników ratyfikacji na polskiej politycznej scenie, albo skłonieniu ich naporem medialnych ataków do potulności, zostaniemy poddani intensywnej kampanii popagandowej, której celem będzie przyzwyczajenie nas do myśli, iż sprawę ratyfikacji rozstrzygnie Sejm. Taką opinię wygłosił niedawno Leszek Balcerowicz, twierdząc, iż referenum w tej sprawie byłoby niepotrzebne.

No naturalnie, jakże by inaczej? W końcu 460 posłów łatwiej przekupić czy nastraszyć niż 22 miliony potencjalnych uczestników referendum. Jednych wynajęte damy oskarżą o „molestowanie” i niech się bujają po sądach i laboratoriach genetycznych, innych – o „odradzanie nazizmu”, jeszcze innym zagrozi się wyciągnięciem wstydliwych zakątków z życiorysów, a innym to i owo obieca – i sprawa załatwiona.

Gdyby unijna konstytucja weszła w życie, żadnych wet już nigdy nie będzie, a wszyscy będą chodzić, jak u Fryderyka na musztrze. Wreszcie inwestowanie w integrację zacznie procentować politycznie. Czyż to nie piękne?


Z obfitości serca usta mówią

Jak pamiętamy z Dziejów Apostolskich, kiedy apostołowie otrzymali Ducha Świętego, to nie mogli wytrzymać rozdymającego ich naporu energii. Wybiegli na ulicę, mówili językami i w ogóle zachowywali się w sposób wzbudzający podejrzenie, iż „upili się młodym winem”. Z uwzględnieniem wszystkich proporcji, podobnie zaczynają zachowywać się Niemcy.

Właśnie wybitny działacz rządzącej CDU, Jan Konrad Fromme podważył obowiązujący charakter postanowień konferencji poczdamskiej. To już co najmniej drugi przypadek w ciągu ostatniego roku, kiedy z ust polityków niemieckich słyszymy opinię, iż ustalenia konferencji poczdamskiej niekoniecznie musza być dla Niemiec wiążące, skoro nie brały one w niej udziału i nie były jej stroną.

Warto też w tym miejscu przypomnieć, że kiedy premier Kaczyński zaproponował Anieli Merkel zawarcie traktatu o wzajemnym wyrzeczeniu się roszczeń, pani kanclerz odmówiła, argumentują, że w takim razie obowiązek zaspokojenia tych roszczeń przyjąłby na siebie niemiecki rząd. To prawda, ale to znaczy, ze roszczenia te wale nie są urojone, jak to mówiono nam przed referendum w sprawie Anschlu`u, tylko jak najbardziej rzeczywiste i chyba nawet wymagalne.

Tak właśnie uważa Powiernictwo Pruskie, które właśnie wystąpiło przeciwko Polsce do Strasburga. Prezydent Kaczyński oświadczył w związku z tym, że jeśli to prawda, to będą napięcia w stosunkach z Niemcami. Hmmm, może i będą, ale co w takim razie ze złotym deszczem, z którym wiążemy takie nadzieje? Czy mimo napięć będzie padał, czy też napięcia sprawią, że zapanuje posucha i będziemy tylko opłacali składkę?


Demokracji jakoś nie ma?

Stanisławowi Przybyszewskiemu często zdarzało się po pijanemu zapraszać do siebie gości, dajmy na to, na obiad. Razu pewnego w takim stanie zaprosił był do siebie pewnego aktora nazajutrz „na zajączka”. Kiedy gość pzyszedł, Przybyszewski ani rusz nie mógł sobie przypomnieć, o co właściwie chodzi. Przez dłuższy czas bawił więc go rozmową, aż wrescie coś mu zaświtało. Położył mu ręke na ramieniu i powiedział: zajączka jakoś nie ma, ale pożycz pan rubla, to poślę po wódkę.

Wygląda na to, że w Iraku, do którego Polska, spełniając prośbę rządu amerykańskiego o polityczna przysługę wysłała wojsko pod pretekstem ustanowienia tam demokracji, demokracji „jakoś nie ma”. Jest za to chaos i perspektywa rozczłonkowania państwa, co oznacza realizację państwowego interesu Izraela. W każdym bowiem przypadku należy rozróżniać cele rzeczywiste i cele deklarowane. Cele rzeczywiste mają to do siebie, ze muszą pojawić się na pewno i najczęściej – natychmiast, zaś cele deklarowane na ogół w ogóle się nie pojawiają.

Po cóż zatem w ogóle się je przedstawia? Przedstawia się je wtedy, kiedy z jakichś powodów nie można ujawnić celów rzeczywistych. Wszystko wskazuje na to, że z taką właśnie sytuacją mieliśmy od początku do czynienia w Iraku. Rozbiór, a właściwie rozczłonkowanie Iraku jest niewątpliwie na rękę jedynie Izraelowi, bo dla Ameryki oznacza porażkę nie tylko prestiżową, ale również – polityczną, bo oto Chiny, za nic mając sobie doktrynę Monroego, coraz bardziej rozsiadają się w Ameryce Południowej, która pzybiera coraz bardziej wrogie Stanom Zjednoczonym oblicze.

Ta sytuacja podważa twierdzenia, jakoby Izrael był jakimś najdalej na wschód wysunietym bastionem obronnym Zachodu. Izrael nie jest żadnym bastionem; to jego utrzymanie pochłania coraz to więcej zachodnich zasobów i wymaga od Zachodu coraz wiekszych poświęceń własnych żywotnych interesów. Najwyraźniej bez tego bastionu byłoby bezpieczniej i prościej.

Ale mniejsza z tym, bo z naszego punktu widzenia najważniejszy jest oczywiście „słoń a sprawa polska”. Wieli naszych snobów bardzo się na taki punkt widzenia zżyma zapominając, że inne, poważne państwa, zachowują się tak, jak pewien zgorzknialec, narzekający, że „ludzie to straszni egoiści; każdy myśli tylko o sobie. O mnie myślę tylko ja jeden na całym świecie!”.

Otóż błędem Polski było to, ze wyświadczając polityczną przysługę swemu amerykańskiemu sojusznikowi, nie poprosiła od razu o przysługę wzajemną, np. w postaci zgody na militarną konwersję polskiego zadłużenia zagranicznego. Amerykanie wydają na wojnę w Iraku i Afganistanie ok. 300 mln dolarów dziennie, więc nie musielibyśmy się nawet specjalnie krępować. Zresztą schylić się po 3,5 mld dolarów rocznie dla Polski, to nie żaden wstyd. Przynajmniej byśmy wiedzieli, ze nasze wojska realizują w Iraku polski interes państwowy wart kilkanaście miliardów dolarów, a nie interesy jakichś agenciaków, czy mrzonki prezydenta Kwaśniewskiego, któremu się ubzdurało, że zrobią go sekretarzem generalnym ONZ.

Warto o tym pamiętać, kiedy rząd obiecał wysłanie kontyngentu do Afganistanu. Tam też demokrację prędzej czy później wezmą diabli, a w ogóle g… chłopu nie zegarek; naprawdę nie mamy większych zmartwień, jak uszczęśliwianie Bogu ducha winnych Afgańczyków demokracją, która nam samym już zaczyna wychodzić bokiem z obrzydzenia? Zresztą mniejsza o to, bo ważne jest, by tym razem wynagrodzenie za tę przysługę wziąć z góry, a nie z dołu, bo żadnego „dołu” może nie być, oczywiście poza dołem ziemnym dla tych, którym się nie poszczęści.


Kobieta zmienną jest…

…śpiewa Rigoletto. Ciekawe, czy spawdzi się to w przypadku Hilarii Clintonowej, która może wygrać następne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Wato zwrócić uwagę, że jej małżonek Wiluś, kiedy jako prezydent złożył wizytę w Berlinie, zachęcał Niemcy do wzięcia większej odpowiedzialnosci za Europę. W przełożeniu na język ludzki oznaczało to zgodę na urządzanie Europy przez Niemcy po swojemu.

Jeśli zatem pani Hilaria myśli w podobny sposób, to może zawczasu zrewidować dotychczasową linię stania w rozkroku miedzy Europą i Ameryką? Między nimi rozciąga się bowiem Ocean Atlantycki i jeśli by Ameryka zaczęła oddalać się od Europy w tym sensie, że odstąpiłaby od aktywnej polityki wobec Europy, a jeszcze – nie daj Boże – wpadła na pomysł wycofania stąd amerykańskich wojsk, to trzeba by jak najszybciej zacząć podlizywać się Niemcom, póki jeszcze tolerowałyby takie umizgi.

Póki jednak salwa jeszcze nie padła i humory dopisują, można by spróbować zrobić interes z amerykańskimi Żydami. Jak wiadomo uchodzą oni za szalenie w Stanach Zjednoczonch wpływowych, a jednocześnie próbują wydębić od nas miliardy dolarów tytułem „odszkodowań”. Ponieważ Polska nie jest w stanie tych żądań spełnić bez ryzyka popełnienia sambójstwa, tamci nas przezywają i wynajmują jakichś makabrycznych bajkopisarzy w rodzaju Jana Tomasza Grossa, żeby nas szkalował przed amerykańska publicznoscią. Nikomu nie przynosi to żadnych korzyści; Żydzi nie dostają pieniędzy, a w Polsce, pod płaszczykiem oficjalnej żydofilii, narasta wobec nich zimna wrogość.

Nie prowadzi to do niczego dobrego, a przecież można inaczej. Jeśli Żydzi rzeczywiście robią w Ameryce la pluie et le beau temps, to niech pomoga nam załatwić dajmy na to 120 md dolarów na modernizację polskiej armii, a my połowę tej sumy możemy im oddać. Cóż wtedy stanie na przeszkodzie naszej szczerej przyjaźni?

Akurat kiedy nasze medialne guwernantki dadzą nam chwile wytchnienia od swego natrętnego moralizanctwa i tresury, możemy sobie wszystkie te sprawy niespiesznie przemyśleć i przedyskutować przy wódeczce, dzięki czemu po świętach będziemy mogli wyrobić sobie pogląd i na działania pani minister Anny Fotygi i na pretensję opozycji, a posła Iwińskiego w szczególnosci i wreszcie – czy pan prezydent i rząd rzeczywiście bardziej dbają o polski interes panstwowy w polityce zagranicznej, czy tylko tak mówią.


Stanisław Michalkiewicz
  www.michalkiewicz.pl
Artykuł  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  21 grudnia 2006  |  www.michalkiewicz.pl

 

Skip to content