Aktualizacja strony została wstrzymana

Co komu wolno na Facebooku?

Dziwne reakcje prokuratury. Podwójne standardy karania przewinień na uczelni. Nierówne traktowanie internetowych wpisów. To wszystko zweryfikowała sprawa prof. Bogusława Pazia.

Pod koniec stycznia polska opinia publiczna została zbulwersowana wydarzeniem z udziałem Bogusława Pazia, profesora filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmującego się także problematyką związaną z Ludobójstwem Wołyńsko-Małopolskim, często określanym mianem Rzeźni Wołyńskiej. Media upubliczniły wówczas jego komentarz, jakim na zamkniętym profilu popularnego serwisu społecznościowego Facebook skomentował nagranie przedstawiające wyciąganie z samochodu zwłok ukraińskich żołnierzy przez donbaskich separatystów. „Banderowskie ścierwa dostają łomot aż miło!! I jak tu nie kochać „Ruskich”…?” – napisał prof. Paź, dodając niżej: „Z tym motłochem niestety tak trzeba postępować”. 

Kontrowersyjny wpis profesora Pazia wywołał zgodne potępienie jego postępowania ze strony szeregu mediów – w tym tych, którym na co dzień raczej ze sobą nie po drodze – oraz wpływowych środowisk społecznych. Podobnie „z urzędu” zareagowały władze uczelni, zawieszając profesora w obowiązkach na pół roku, a także wrocławska prokuratura, która wszczęła w tej sprawie postępowanie sprawdzające. „Profesorem uniwersytetu jest się zawsze i wszędzie” – stwierdził rektor wrocławskiej uczelni. Cała sprawa „pokazała”, czy może raczej „przykryła” ogólną tendencję, polegającą na jednoczesnym przemilczaniu podobnych przypadków. Różnica polega na tym, że o ile media, organy ścigania oraz opinia publiczna potępiają pewne poglądy, o tyle głośne i publiczne wyrażanie innych pozostaje bezkarne. Przypomina to wręcz nadawanie „listów korsarskich”, umożliwiających reprezentantom jednej opcji światopoglądowej praktycznie bezkarną działalność publiczną. A takich przypadków wcale nie jest mało. 

2 kwietnia 2014 roku prokuratura w Warszawie bez podania przyczyny odmówiła wszczęcia postępowania wobec osoby posiadającej na Facebooku profil opatrzony nazwiskiem Iwan Kaniszczuk (Ivan Kanishchuk). Podstawa prawna – artykuł kodeksu karnego dotyczy karalności „za nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych”. Sprawa dotyczyła incydentu z jego udziałem, jaki miał miejsce 20 stycznia tego samego roku.

Incydent był związany z ówczesnymi wydarzeniami na kijowskim majdanie. Towarzyszyła temu burzliwa wymiana zdań w internecie. W trakcie jednej z takich gwałtownych – i obustronnie wulgarnych – dyskusji, padło sformułowanie „Banderowska swołocz”. W tym momencie zareagował Iwan Kaniszczuk, stwierdzając: „Bandera jest bohaterem, bo zabijał takich jak ty”.

Rozmówca nie pozostawał dłużny: „Ukraiński p…..lec wykształcony na nasz koszt”. Jednak odpowiedź Kaniszczuka była nie tylko bulwersująca, ale w sposób oczywisty przekraczała granicę prawa [pisownia oryginalna]: „takzwana „Polske” trzeba rodzielic między Rosja, Niemcami, Ukraina, bo to nie wasza ziemia. A potem uczynic rzez polska, zeby agresor był zniszczony. Jestem wyksztalcony nie na koszt Polski, tylko swoj”.

Kaniszczuk wykształcenie wyższe odebrał jednak w Polsce. Według dostępnych informacji pochodzi z Sokala, niewielkiego miasta w dzisiejszym obwodzie lwowskim. Ukończył Wyższą Szkołę Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie na kierunku „Turystyka i rekreacja” w 2012 roku. Pod jednym z opublikowanych zdjęć z tego roku widnieją wpisy jego polskich kolegów. Wbrew pozorom i deklaracjom jako student najprawdopodobniej musiał korzystać ze wsparcia polskich podatników.

6 maja 2014 roku, a więc już po odmowie wszczęcia śledztwa, pewna internautka opublikowała „printscreen” z konwersacji z Kaniszczukiem [pisownia oryginalna]: „Juz pisalem na facebooku ze popieram rzez wolynska i uwazam ze zginelo tam za malo okupantow. Taki kraj jak Polska nie ma prawa na istnienie za setki lat okupacji nie tylko ziem ukrainskich. Nie trzeba mi postow wysylac bo oni mnie smiesza.”. Niecałe dwa tygodnie później 18 maja Kaniszczuk napisał ponownie [pisownia oryginalna]: „Widze ze spodobalo ci się to co napisałem. Cieszy mnie ze taka czerń jak ty to są już resztki polskiego idiotyzmu. Polski nacjonalizm zdechl 2 grudnia 1991 roku kiedy Polska była pirwszym panstwem na swiecie i wyznala niepodleglosc Ukrainy. No a jak cos zdycha to piszczy w obrazie niedobitkow UPA. Takich jak ty już nikt nie popiera, absolutnie nikt. Polska już ciagnie na swoich plecach Ukraine do europy, taki macie grzech za swoja okupacje, będziecie to robic wiecznie”.

Podczas gdy sprawa Kaniszczuka była rozpatrywana w prokuraturze, na Uniwersytecie Warszawskim miał miejsce inny wypadek. Tym razem bohaterami incydentu byli polski uczony oraz ukraiński student. Ten pierwszy to dr Jerzy Kozakiewicz, wykładowca w Studium Europy Wschodniej UW, pierwszy ambasador RP na Ukrainie, który zajmował się tematem Ludobójstwa Wołyńsko-Małopolskiego. Druga postać to młody Ukrainiec Andrij Lubka, znany i udzielający się medialnie stypendysta Gaude Polonia. Po ukończeniu szkoły wojskowej w Mukaczewie oraz ukrainistyki w Użhorodzie rozpoczął studia na Studium Europy Wschodniej. Warto tu zaznaczyć, że zgodnie z założeniami w ramach Studium mają kształcić się m.in. specjaliści d.s. Wschodu dla potrzeb państwa polskiego.

Seria wykładów prowadzonych przez Jerzego Kozakiewicza dotyczyła zagadnienia ukraińskiego nacjonalizmu. Jak nietrudno się domyślić, tematyka ta nie spodobała się części ukraińskich studentów. Podobnie jak wywiady udzielone portalowi Kresy.pl, szczególnie ostatni z początku marca 2014, w którym były ambasador poruszał kwestię sytuacji na Ukrainie. Wyrażone w nim poglądy, jak zwykle odbiegały zupełnie od powszechnie przyjętej linii angażowania się po jednej ze stron politycznego sporu u naszych południowo-wschodnich sąsiadów. Nie przypadł też do gustu Andrijowi Lubce. Na oficjalnym Facebookowym forum swojego roku studenckiego określił wykładowcę mianem „wariata” i pisał o swojej interwencji u dyrektora. Później bronił się argumentem, że było to forum zamknięte, do którego dostęp miało mieć około 40 osób.

Dr Kozakiewicz został jednak z dnia na dzień bez podania przyczyny zwolniony ze stanowiska kierownika Seminarium Europy Wschodniej. Musiał też opublikować oświadczenie, iż poglądy wyrażane przez niego nie mają nic wspólnego z poglądami nauczycieli akademickich, pracujących na jego wydziale. Na tej podstawie można jednak domyślać się, że z dużym prawdopodobieństwem było to związane z opisanymi wydarzeniami. To jednak nie wszystko. Wykładowca został ponadto zwolniony z funkcji Kierownika Studium Podyplomowego, co oznaczało pozbawienie go kolejnych środków finansowych.

Nic jednak nie wiadomo o tym, by ukraiński student poniósł jakiekolwiek konsekwencje swojego zachowania. Później Lubka wyjątkowo śmiało zaatakował również Wojciecha Smarzowskiego, i to na łamach tygodnika Newsweek. Zasugerował tam, iż reżyser „Róży” otrzymuje pieniądze od rosyjskich służb. Powodem insynuacji stał się sam fakt reżyserowania przez Smarzowskiego filmu poświęconego ludobójstwu na Wołyniu.

Podwójne standardy?

Tymczasem zupełnie inaczej niż w wypadku Jerzego Kozakiewicza postępuje się z innym wykładowcą SEW. Dr Kazimierz Wóycicki, były redaktor naczelny „Źycia Warszawy”, pomimo publicznych wystąpień nigdy nie został zmuszony do podpisania analogicznego oświadczenia, jak prof. Kozakiewicz. Wóycicki publicznie twierdził m.in, iż dowódca UPA Roman Szuchewycz ps. „Taras Czuprynka” powinien być polskim bohaterem. Szuchewycz to ludobójca, który zadecydował o wymordowaniu co najmniej dziesiątek tysięcy polskich kobiet i dzieci. Innym razem nazwał księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego członkiem proputinowskiej partii w Polsce. Bronił również ukraińskich studentów, którzy w Przemyślu sfotografowali się z flagą OUN-UPA. W końcu, dosłownie kilka dni temu, Wóycicki odmówił wileńskim Polakom prawa do polskości: „Jest to mniejszość sowiecka na Litwie, a nie polska” – napisał na swoim publicznym profilu na Facebooku.

Od czasu, gdy oba portale Kresy.pl i Kresy24.pl zainteresowały się tą sprawą, minęły miesiące, jednak prof. Kozakiewicz konsekwentnie odmawia jakiegokolwiek komentarza. Nie doczekaliśmy się zmiany jego zdania, ale do podzielenia się wiedzą sprowokowała nas sprawa prof. Bogusława Pazia, pogardliwie wyrażającego się o neobanderowcach. Interesujące jest dlaczego prokuratura, z własnej inicjatywy wszczęła postępowanie, z art. 256 § 1 k.k., odmawiając jednocześnie, bez podania przyczyn, wszczęcia śledztwa z tego samego artykułu w sprawie Iwana K.? 

Jak informowały portale Kresy24.pl i Kresy.pl, przemyska Policja i Prokuratura postanowiły umorzyć śledztwo w sprawie publicznego eksponowania czerwono-czarnej flagi OUN-UPA, którą z dumą młody Ukrainiec Petro I. eksponował na szybie swojego samochodu. Polskie organy ścigania uznały, że zachowanie to było jedynie „publicznym wyrażeniem poglądu”, a nie nawoływaniem do nienawiści. Zupełnie nie zwróciły przy tym uwagi na to, że w Polsce symbolika banderowska jest słusznie interpretowana jako propagująca ustrój nazistowski, w związku z czym podlega ściganiu z kolejnego paragrafu tego samego artykułu k.k. (w którym zastosowano termin „faszystowski”).  Naiwnością lub przejawem złej woli jest uzasadnienie prokuratury, że ta symbolika obecnie co innego oznacza dla przeciętnego młodego Ukraińca.  Na tej podstawie prawnej niemal identyczną sprawę bada prokuratura w Hrubieszowie.

Warto przypomnieć, że kilka miesięcy temu łódzcy policjanci nie mieli żadnych oporów, przed uznaniem za symbol „faszystowski” emblematu Szczerbca. Chyba trudno o bardziej jaskrawy przykład różnicy w podejściu do tego tematu.

Co w takim razie, i dla kogo, jest większym problemem? Czy rzeczywiście jest nim język wypowiedzi i sposób argumentacji, czy raczej to, w którą stronę są one kierowane?

Aleksander Szycht Kresy24.pl, Marek Trojan Kresy.pl

Za: Kresy.pl (02 marca 2015) | http://www.kresy.pl/publicystyka,reportaze?zobacz/co-komu-wolno-na-facebooku

Skip to content