Aktualizacja strony została wstrzymana

Iluzja apolityczności

Akces pięciu biskupów do Komitetu Honorowego Marszu w Obronie Demokracji i Wolności Mediów, zorganizowanego przez Prawo i Sprawiedliwość 13 grudnia br. a następnie demonstracyjne wycofanie się ich z tego Komitetu skłania do zastanowienia nad stosunkiem Kościoła katolickiego do działalności politycznej. Nie mówię, że nad stosunkiem Kościoła katolickiego do polityki, bo wiadomo, że Kościół politykę uprawiać musi, ponieważ działa „w świecie”, a działając „w świecie” od polityki – jak mawiała Anna Bojarska – „uciec niepodobna”. Choćby dlatego, że Kościół, jako wspólnota ponadnarodowa, działa w państwach, często w państwach mających antagonistyczne interesy. Państwa takie, podobnie zresztą, jak i wszystkie inne, chciałyby wykorzystać Kościół do realizowania, a przynajmniej do pomocy w realizowaniu własnych politycznych interesów i celów, często uzależniając od tego zakres swobody, a nawet samą możliwość funkcjonowania tam Kościoła. Zatem uwikłanie Kościoła w politykę stanowi „oczywistą oczywistość” i to od samego początku – bo przecież sam Pan Jezus został stracony w rezultacie politycznej kalkulacji. W takiej sytuacji wszystko zależy od charakteru tego uwikłania, czyli od przyjętego sposobu działalności politycznej Kościoła.

Bo twierdzenie, jakoby Kościół unikał działalności politycznej jest oczywiście nieprawdziwe. Już sama deklaracja apolityczności jest deklaracją polityczną, co widać gołym okiem również w naszym nieszczęśliwym kraju. Jak pamiętamy, w latach 70-tych i 80-tych Kościół, także w osobie św. Jana Pawła II, angażował się po stronie opozycji demokratycznej, za co był chwalony za stwarzanie „przestrzeni wolności” również, a może przede wszystkim przez tych ludzi i te środowiska, które wkrótce stanęły na nieubłaganym gruncie apolityczności Kościoła, by uchronić społeczeństwo przed „państwem wyznaniowym”. Mam oczywiście na myśli michnikowszczynę, tych wszystkich partyjnych i ubeckich marranów, którzy w latach 70-tych i 80-tych, kiedy to Kościół wystawiał certyfikaty wiarygodności, na gwałt się nawracali, chrzcili i tak dalej, a kiedy zmienił się etap i kościelne certyfikaty wiarygodności przestały być potrzebne, stanęli na nieubłaganym gruncie „laickości republiki”, nieubłaganym palcem wytykając „ajatollahów”.

Ponieważ niektórzy „ajatollahowie”, oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”, zostali zarejestrowani w charakterze tajnych współpracowników SB, natychmiast jednym susem przeskoczyli na jasną stronę Mocy, to znaczy – na twardy grunt „laickości” i „neutralności światopoglądowej państwa”, pozostawiając monopol na polityczne zaangażowanie płomiennym szermierzom „laickości”. Warto zwrócić uwagę, że w pierwszym szeregu płomiennych szermierzy laickiego charakteru, podobnie jak „otwartości” państwa występuje u nas środowisko skupione wokół żydowskiej gazety dla Polaków, czyli „Gazety Wyborczej”, tradycyjnie wrogie Kościołowi ubeckie dynastie i renegaci w rodzaju pana Stanisława Obirka, który zresztą porzucił sukienkę zakonną dla małżeństwa z Żydówką, czy pana Tadeusza Bartosia, co to, jeszcze pasąc się na dominikańskich rosołkach na święconej wodzie, prezentował „krytyczny stosunek do kwestii związanych z homoseksualnością”, aż wreszcie został laureatem nagrody „Hiacynt”, przyznawanej przez federację sodomitów i gomorytów.

Im nie chodzi o żadne meliorowanie Kościoła, tylko o to, by się z działalności politycznej wycofał, żeby w powstałą wskutek tego polityczną próżnię wcisnęła się żydokomuna w charakterze dzierżawcy monopolu na rząd dusz. Wyraził tę myśl bez owijania w bawełnę były francuski prezydent Mikołaj Sarkozy mówiąc, że jeśli Kościół zaakceptuje zasadę „laickości republiki”, to znaczy – wyrzeknie się wszelkich pretensji nawet do moralnego przywództwa, pozostawiając je żydokomunie, to znaczy – zdegraduje się do roli organizacji socjalno-charytatywnej z elementami przemysłu rozrywkowego, to może nawet być przez „republikę” finansowany. Bo jak nie – to wojna. Nic dziwnego, że w obliczu takich pokus („nie ma dnia bez pokus, nie ma pokus bez hokus” – powiada poeta), część przewielebnego duchowieństwa, ot nie szukając daleko, przewielebny ksiądz Kazimierz Sowa, aż przebiera nóżkami w tym kierunku, bo jużci, wiadomo; papież Franciszek, ubóstwo i tak dalej – ale wypić i zakąsić też przecież trzeba, no nie?

Ciekawe, że pomysł na apolityczność Kościoła doczekał się realizacji podczas II Soboru Watykańskiego, który poprzedzony został wydarzeniem par excellence politycznym, mającym w dodatku charakter i rangę sui generis grzechu pierworodnego. Mam oczywiście na myśli umowę w Metz zawartą przez Eugeniusza kardynała Tisseranta z jednej, a metropolitę jarosławskiego Nikodema z drugiej strony, że w zamian za uczestnictwo obserwatorów Cerkwi Prawosławnej, Sobór powstrzyma się przed jakimkolwiek potępieniem komunizmu. W kostiumie apolityczności podstawiona została kapitulacja przez komunizmem, toteż nic dziwnego, że kiedy tylko komuniści zarzucili realizowaną dotychczas bolszewicką strategię rewolucyjną na rzecz strategii zaproponowanej przez Antoniego Gramsciego, to bezradność, a w każdym razie brak przygotowania Kościoła do konfrontacji z tą strategią rzuca się w oczy.

Strategia bolszewicka polegała na gwałtownej zmianie stosunków własnościowych, masowym terrorze i masowym duraczeniu. Strategia obecna, realizowana z wykorzystaniem instytucji Unii Europejskiej głównym polem bitwy rewolucyjnej czyni szeroko pojętą sferę kultury, więc na plan pierwszy wysuwa się masowe duraczenie, realizowane przy pomocy piekielnej triady: państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego. Narzędzia terroru są stworzone, ale wobec znakomitych rezultatów duraczenia, nie są stosowane w myśl zalecenia Machiavellego, by „okrucieństwo i terror stosować rozsądnie i tylko w miarę potrzeby”. A kiedy już całe narody zostaną w ten sposób zoperowane, właściwe stosunki własnościowe same się ułożą, zgodnie z wizja poety: „już w podziemiach synagog wszystko złoto leży, amunicję przenoszą czarni przemytnicy…” Bo mimo zmiany strategii, cel rewolucji komunistycznej pozostaje taki sam: wyhodowanie człowieka sowieckiego, który tym się różni od normalnego człowieka, że wyrzekł się wolnej woli. Nie może on żyć w normalnym świecie, gdzie trzeba dokonywać codziennych wyborów, więc trzeba stworzyć mu środowisko w postaci państwa totalitarnego, które nie toleruje żadnej władzy poza własną – ani rodzicielskiej, ani religijnej… Więc teraz, gdy Kościół ustami swych najwyższych przedstawicieli deklaruje walkę z „antysemityzmem”, to po pierwsze – jest to deklaracja polityczna do kwadratu i ze względu na cel i – przede wszystkim – ze względu na to, że o tym, co jest antysemityzmem, nie decyduje ani Ojciec Święty, ani nikt inny, tylko Abraham Foxman i jego Liga Antydefamacyjna.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Nasza Polska”    31 grudnia 2014

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3292

Skip to content