Aktualizacja strony została wstrzymana

Zasypując liturgiczną przepaść

Tridentiny nie znałem i bezwiednie wchłonąłem przychodzący z wielu stron przekaz, że dawniej we Mszy świętej wszystko było nie tak, ale reforma to naprawiła. Zmiana perspektywy zaczęła się od studiów liturgicznych na rzymskim „Anselmianum” – mówi dla portalu PCh24.pl ks. dr Maciej Zachara MIC, ojciec duchowny WSD Księży Marianów i wykładowca w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie.

Jest Ksiądz jednym z najbardziej znanych szerokiemu gronu wiernych liturgistów, szczególnie poprzez swoją cenną działalność blogerską. Kiedy Ksiądz zainteresował się bardziej liturgią i faktycznie docenił, że jest ona źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego?

W pewnym sensie jakieś wyczucie liturgiczne miałem już od dziecka. Mam to szczęście, że urodziłem się w rodzinie katolickiej i od najmłodszych lat byłem prowadzony na Mszę świętą. Wcześnie miałem swój mszalik z tekstem liturgii i śledziłem uważnie teksty. Pamiętam, jak gdzieś koło III klasy podstawówki rozmawiałem z moim starszym bratem o Kanonie Rzymskim i zgadzaliśmy się, że jest on znacznie piękniejszy i uroczystszy od Drugiej Modlitwy eucharystycznej. Tak więc jakaś smykałka w tym kierunku była. Ale powiem teraz coś, co dla bardziej tradycyjnie nastawionych użytkowników portalu będzie raczej zaskakujące i może trudne do przyjęcia. Docenienie liturgii jako szczytu i źródła zawdzięczam w bardzo dużym stopniu Drodze Neokatechumenalnej, z którą zetknąłem się w swojej rodzinnej parafii jeszcze w moich latach szkolnych.

Duch wieje, kędy chce.

Nie chcę w tym miejscu wchodzić w dyskusje o szczegółach tak zwanej liturgii neokatechumenalnej. Jedynie w zgodzie z prawdą muszę powiedzieć, że to dzięki tej formacji odkryłem liturgię jako miejsce, w którym się uobecnia misterium zbawienia, a zatem jako rzeczywistość egzystencjalnie bardzo ważną, wręcz kwestię życia lub śmierci.

Czy naukowe zajmowanie się liturgiką pomaga, czy może przeszkadza w kapłańskiej pobożności podczas Mszy świętej?

Wydaje mi się, że nauka sama przez się ani nie pomaga ani nie przeszkadza. Ona jest pewnym narzędziem, które ktoś może wykorzystać dobrze lub źle, względnie wcale go nie wykorzystać. Jeśli ktoś nie zintergruje swej pracy naukowej z osobistym życiem wiary, to będzie mógł np. kompetentnie rozprawiać na temat epiklezy eucharystycznej, będąc w swoim życiu zupełnie niewrażliwym na działanie Ducha Świętego. Coś takiego jest możliwe zresztą w każdej dziedzinie teologii, nie tylko w liturgice.

Swój blog na portalu liturgia.pl zatytułował Ksiądz „Zasypywanie przepaści”. Śmiem przypuszczać, że owa przepaść, która winna być zasypana, znajduje się między „zwolennikami” Mszy posoborowej a wiernymi przywiązanymi do tradycyjnej liturgii?

Jak to się mówi po łacinie: „non solum, sed etiam” (nie tylko, lecz także). Wyjaśniłem to zresztą w swoim pierwszym wpisie blogowym. Inspirację wziąłem z książki ś.p. o. Pawła Sczanieckiego „Msza po staremu się odprawia”, gdzie zaraz na początku napisał on, że konstytucja Sacrosanctum concilium wykopała przepaść między dawnym a nowym sposobem celebracji Mszy. A pisał to jeszcze przed promulgacją Mszału Pawła VI. Rzeczywiście więc owo „zasypywanie przepaści” dotyczy w dużej mierze kwestii wzajemnej relacji obu form rytu rzymskiego, ale nie tylko.

Czy Ksiądz od początku był nastawiony do Mszy „trydenckiej” w podobny sposób jak teraz, czy może doszło u Księdza do zwrotu i łaskawszego spojrzenia na tradycyjną liturgię?

Nie, nie od początku. Moje świadome uczestnictwo we Mszy świętej było związane wyłącznie z novus ordo, Tridentiny nie znałem i bezwiednie wchłonąłem przychodzący z wielu stron przekaz, że dawniej we Mszy świętej wszystko było nie tak, ale reforma to naprawiła. Zmiana perspektywy zaczęła się od studiów liturgicznych na rzymskim „Anselmianum”. Takim pierwszym momentem była analiza porównawcza części stałych Mszy świętej w Mszale św. Piusa V i bł. Pawła VI, w ramach ćwiczeń do wykładu o księgach liturgicznych, zaraz w pierwszym semestrze studiów. Wtedy po raz pierwszy wziąłem do ręki Mszał „trydencki” i wczytałem się w jego modlitwy oraz rubryki. Po raz pierwszy przeleciała wówczas przez głowę myśl, że dobrze byłoby kiedyś odprawić Mszę świętą według tego Mszału. Myśl ta wprawdzie szybko uleciała, ale ziarenko zostało zasiane.

Bardzo ważną rolę odegrał tu w moim życiu jeden z profesorów „Anselmianum”, o. Cassian Folsom, amerykański benedyktyn. To on prowadził wykład o księgach liturgicznych, zadając ćwiczenia wdrażające nas do pracy źródłowej. Potem, na drugim roku, chodziłem jeszcze na jego wykład dodatkowy „Historia Mszału Rzymskiego” i na seminarium „Historia i rozwój ordo missae. Badanie źródeł”.Przez te wszystkie wykłady i seminaria pomagał przezwyciężyć to, co później Benedykt XVI nazwał „hermeneutyką zerwania”. Dodam, że o. Cassian jest od jakiegoś czasu przeorem klasztoru benedyktyńskiego w Nursji, w którym od pięciu lat sprawuje się liturgię w obu formach rytu rzymskiego.

Kiedy zatem odprawił Ksiądz po raz pierwszy Mszę trydencką?

Nieco ponad cztery lata temu, pod koniec września 2010 roku. Uczciłem to zresztą osobnym wpisem blogowym. Ta „prymicja” była w kaplicy mariańskiego seminarium w Lublinie, asystował mi jeden ministrant, który wówczas był głównym ceremoniarzem na Mszach „trydenckich” w lubelskim kościele na Staszica. A miesiąc później udzieliłem pierwszego chrztu w dawnym rycie, to był chrzest dziecka moich znajomych z Józefowa koło Warszawy. Wtedy też po raz pierwszy odprawiłem Mszę niedzielną z ludem.

Sprawuje Ksiądz także liturgię w rycie bizantyjsko-ruskim. Czy mógłby Ksiądz pokrótce porównać Liturgię św. Jana Chryzostoma i nadzwyczajną formę rytu rzymskiego?

Jedno uściślenie: wschodnią liturgię sprawowałem w ramach posługi w neounickiej parafii w Kostomłotach n. Bugiem, pomagając ówczesnemu proboszczowi, memu zakonnemu współbratu ś.p. o. Romanowi Piętce. Teraz już bardzo rzadko mam okazję odprawiać w tym obrządku. A co do porównania, w jakimś sensie są to paralelne wobec siebie formy obrzędowe. Są to liturgie Rzymu i Bizancjum w tych formach, w jakich utrwaliły się one u schyłku średniowiecza jako efekt wielowiekowego rozwoju.

Jest coś pokrewnego w stylu obu celebracji, wskazującym na majestat i transcendencję Boga, także poprzez wspólne zwrócenie sią kapłana i wiernych versus orientem. W obu rytach kapłan przestrzega precyzyjnego i rozbudowanego ceremoniału, przez co ma on poczucie, że nie „prowadzi” liturgii, ale sam jest przez nią prowadzony. Oczywiście są też różnice. W rycie bizantyjskim niemożliwe jest coś takiego jak „cisza Kanonu” w liturgii „trydenckiej”. Wprawdzie kapłan też wypowiada szereg modlitw po cichu, ale w tym czasie śpiewa chór, a po skończeniu śpiewu kapłan natychmiast musi wejść z kolejną modlitwą czy formułą. Ceremoniał liturgii bizantyjskiej jest też bardziej rozbudowany, Rzym zawsze był tu bardziej stonowany, zgodnie ze swoją tradycyjną sobrietas.

Jakie w Księdza opinii były największe „grzechy” posoborowej reformy – albo jak złośliwi mówią „deformy” – liturgii?

Takiej złośliwości radziłbym unikać. Mówimy w końcu o akcie kościelnym, nie o prywatnej inicjatywie grupy ekspertów, którzy chcieli zrealizować swoje hobby. Potrzeba jakiejś reformy była wówczas odczuwana dość szeroko. Na długo przed Vaticanum II św. Pius X napisał w jednym z dokumentów, że liturgiczna budowla powinna być „oczyszczona ze smutnych przejawów starzenia się”, na co potrzeba wiele czasu i wiele pracy. Główne linie orientacyjne reformy, zawarte w soborowej konstytucji Sacrosanctum concilium, są bez zarzutu. Problem w tym, że kierownictwo Consilium i wielu ekspertów, pracując nad konkretnymi projektami, zbyt szybko i łatwo uznawało sporo dotychczasowych form obrzędowych za nieadekwatne dla tzw. współczesnego człowieka. Poza tym kwestia traktowania historii liturgii: sporo ówczesnych liturgistów uznawało okres do VIII w. za złoty okres liturgii rzymskiej, z dystansem traktując jej późniejszy rozwój po renesansie karolińskim jako naleciałości, z których w miarę możliwości należy liturgię rzymską oczyścić. Do tego dochodziły jeszcze takie sprawy jak konflikt Consilium z Kongregacją Obrzędów oraz poczucie presji czasu rodzące pośpiech. Stąd sporo decyzji zupełnie niekoniecznych, nie uzasadnionych wprost zaleceniami soborowymi, decyzji lepszych i gorszych. Gdy chodzi o Mszę świętą, za problematyczne uważam zniesienie modlitw u stopni ołtarza, zastąpienie dawnych modlitw ofertoryjnych nowymi i zniesienie części modlitw i formuł w obrzędach komunijnych. Nie mam nic przeciwko nowym Modlitwom eucharystycznym, ale bardzo źle się stało, że ich wprowadzenie odbyło się kosztem Kanonu rzymskiego; wprowadzając nowe Modlitwy należało odpowiednimi precyzyjnymi przepisami zabezpieczyć prymat Kanonu w praktyce liturgicznej.

Duża dowolność w doborze Modlitw eucharystycznych jest niezgodna z tradycją obrządków wschodnich, na które przecież powoływano się przy podjęciu decyzji o wprowadzeniu nowych Modlitw obok Kanonu. Jeszcze gdy chodzi o Mszał, za zupełnie niepotrzebne uważam tak duże modyfikacje euchologii, skalę tych zmian ilustruje cykl moich wpisów blogowych sprzed paru lat o kolektach niedzielnych i świątecznych. No i sprawa ustawienia kapłana przy ołtarzu podczas liturgii eucharystycznej, ustawienie versus populum uważam za błąd. Z innych obrzędów, za najsłabszy uważam posoborowy Obrzęd chrztu dzieci z mocno zubożoną warstwą obrzędową, pozbawiony bardzo głębokiego dialogu wstępnego ze starego rytuału i z bardzo szczątkowym akcentem egzorcystycznym – w kontekście aktualnych ataków na wiarę i ewidentnym wzroście zagrożeń duchowych taka redukcja jest bardzo niefortunna. Redaktorzy nowego rytuału chcieli przeciwdziałać kryzysowi wiary w inny sposób, włączając w kilku miejscach do obrzędu napomnienia dla rodziców i chrzestnych o ich obowiązku przekazywania wiary dzieciom, ale w efekcie obrzęd jest przeładowany dość moralizatorskim dydaktyzmem, który nie jest skuteczny. Zalecenie soborowe co do reformy Obrzędu chrztu dzieci można było wykonać poprzez minimalne korekty rytuału dotychczasowego.

Jak Ksiądz sądzi – uda się zasypać przepaść? Jakie drogi mogą ku temu wieść?

Drogą jest współistnienie obu form rytu rzymskiego, co umożliwił Benedykt XVI przez motu proprio Summorum Pontificum. Odwołam się jeszcze raz do mojego profesora, o. Folsoma. W jednym w wywiadów porównał on obie formy rytu rzymskiego do dwóch osób różnych kultur, które jeśli przez dłuższy czas będą mieszkać blisko siebie, to będą mogły z czasem się zapoznać i zaprzyjaźnić. Podoba mi się to porównanie o. Cassiana, tylko lekko bym je zmodyfikował. Powiedziałbym, że są to jakby krewni, którzy przez długi czas nie chcieli się znać, a mają teraz szansę odkryć i docenić swoje pokrewieństwo. A jak to robić w praktyce? Choćby tak jak w Nursji, gdzie liturgia jest sprawowana w obu formach rytu. Na gruncie polskim mamy krakowskie rekolekcje liturgiczne „Mysterium Fascinans”, gdzie też są obecne obie formy rytu rzymskiego. Pytanie do czego ma doprowadzić to współistnienie obu form, jest otwarte.

Kardynał Koch mówił parę lat temu na sympozjum w Rzymie, że docelowo powinien powstać jeden Mszał. Nie wiem jak miałoby to wyglądać w praktyce, na pewno nie jako jakaś sztuczna hybryda obydwu Mszałów. To jednak sprawa dalszej przyszłości. Na dziś potrzeba, żebyśmy przestali patrzeć na siebie nawzajem wrogo i a priori naklejać na siebie etykietki: po jednej stroni są jacyś nieprzystosowani do współczesności nostalgicy, a po drugiej sami moderniści i heretycy. Słyszałem o grupie kleryków z pewnego seminarium, którzy zachęceni przez swego liturgistę poszli na Mszę „trydencką” i w różnych momentach ostentacyjnie komentowali i parskali śmiechem. Z kolei na jednym forum internetowym pewien „trads” chwalił się, że przy okazji jakiejś uroczystości rodzinnej poszedł na NOM i przez cała Mszę pisał sms-y, co według niego było czynem chwalebnym i walką o Tradycję. A przecież i tu i tu spełnia się Ofiara Chrystusa, która jest źródłem naszego odkupienia. W którejkolwiek uprawnionej formie liturgii uczestniczymy, uczestniczmy czynnie, świadomie i owocnie, tak żebyśmy mogli się stawać coraz bardziej dojrzałymi chrześcijanami.

Bóg zapłać za rozmowę!

Rozmawiał Kajetan Rajski

KOMENTARZ BIBUŁY: „Tridentiny nie znałem i bezwiednie wchłonąłem przychodzący z wielu stron przekaz, że dawniej we Mszy świętej wszystko było nie tak, ale reforma to naprawiła.” A dla nas największą zagadką są przemiany tych, którzy Tridentinę znali, kształcili się w seminariach z nieskazitelnych tomistycznych źródeł, często byli już wiekowymi księżmi, a mimo to tak szybko porzucili, nie tylko tradycyjną liturgię Kościoła ale i całą spójną Naukę Kościoła, z taką łatwością przyjmując modernistyczne nowinki. Mało tego, wielu z nich stało się nagle gorącymi zwolennikami i propagatorami posoborowej de-formy i destrukcji, a swoją postawę zaczęli usprawiedliwiać aberracyjną teorią „hermeneutyki ciągłości”. Naczelnym przykładem takiej tranformacji jest postać ks. Karola Wojtyły, wyświęconego w 1946 roku, a więc kapłana, który przez ponad 20 lat (w tym już jako kardynał) odprawiał Mszę Trydencką, po czym nagle, z dnia na dzień, porzucił Tradycję i – co wiemy z zachowanych źródeł – już nigdy nie odprawił Tridentiny! Właśnie to nagłe odwrócenie się od Chrystusa – w sensie dosłownym, ale i w przenośni – stanowi dla nas zagadkę.

A jeśli chodzi o sam wywiad. No cóż, błędem jest przyjmowanie, iż „Drogą jest współistnienie obu form rytu rzymskiego„. Źyczymy dalszego natchnienia, bo podróż Bohatera w/w wywiadu zatrzymała się w połowie drogi.

Skip to content