Aktualizacja strony została wstrzymana

Wola mocy – Stanisław Michalkiewicz

Do czego służą „naziści”? „Naziści” służą do wszystkiego. Jedną z ważnych funkcji „nazistów” jest zdejmowanie z państwa i narodu niemieckiego odium za zbrodnie popełnione podczas II wojny światowej. Prawdziwego majstersztyku z zastosowaniem „nazistów” dokonał JŚ. Benedykt XVI, stwierdzając podczas przemówienia w Brzezince, że pierwszą ofiarą „nazistów” był naród niemiecki, który w pierwszej kolejności został przez nich podbity.

W ten sposób naród niemiecki jednym susem nie tylko dołączył do grona ofiar „nazistów”, ale nawet stanął jakby na ich czele. Widać wyraźnie, że gdyby nawet „nazistów” nie było, to trzeba by ich wymyślić, zwłaszcza, że nadają się oni nie tylko do rytualnych oczyszczeń zbiorowych, ale i do indywidualnych. Jeśli, dajmy na to, jakiś szubrawiec publicznie potępi „nazistów”, automatycznie nabiera znamion człowieka przyzwoitego, w związku z czym trudno już potem nadal uważać go za szubrawca. Ale najbardziej „naziści” służą do tresury.

Już Stanisław Lem zauważył, że nawet uczestników konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i metodycznie. Warto zwrócić uwagę, że Lem pisał to w latach 60-tych ub. wieku, kiedy coś takiego graniczyło z niepodobieństwem. Czasy się zmieniają i dzisiaj już jakoś łatwiej nam oswoić się również z taką możliwością. Gdyby tak ktoś zapowiedział ludziom, że odtąd będą musieli myśleć we wskazany przez władzę sposób, wielu na pewno by się buntowało i tresura mogłaby spalić na panewce.

Jeśli jednak rozpoczniemy tresurę od narzucenia tematów tabu, o których albo w ogóle nie wolno mówić, albo wolno, ale tylko w określony sposób, np. w tonie histerycznego potępienia, a na początek wybierze się temat nie tylko nie budzący specjalnych kontrowersji, ale przede wszystkim nie zagrażający niczyim interesom – to sukces tresury jest gwarantowany. Chodzi w niej bowiem nie tyle o samo potępienie czegoś, co raczej o przyzwyczajenie, że na każde skinienie „autorytetów” „wszyscy” mówią to samo.

Już chyba każdy zauważył, że „naziści” nadają się do tego najlepiej. Po pierwsze, nie można ich utożsamiać z Niemcami, bo Niemcy, jak wiadomo, są pierwszą ofiarą „nazistów”. Komunizm już się tak do tresury nie nadaje bo – po pierwsze – to właśnie komuniści najbardziej lubią tresować, a po drugie – jakże tu potępiać komunizm, skoro partie komunistyczne należą do establishmentu?
Tymczasem „naziści” są już tylko rodzajem laickich szatanów, z którymi nikt się nie identyfikuje, więc każdy, choćby dla świętego spokoju, przystanie na uczestnictwo w rytualnych gestach potępienia, które jest już ważnym elementem tresury. Powtarzając te gesty, stopniowo nabiera przekonania do autentyczności własnych odczuć, zgodnie ze spostrzeżeniem pewnego nazisty, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”.

Nic więc dziwnego, że kiedy Polska swoim wetem wobec umowy handlowej UE z Rosją rozwścieczyła do żywego niemieckie władze, bo wystawiła strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie na ciężką próbę niemal w przededniu niemieckiej prezydencji w Unii, Niemcy przystąpiły do zrobienia w Polsce porządku. Zaraz tedy pewien działacz PiS ze Śląska przypomniał sobie, że 2 lata temu nakręcił filmik z towarzyskiej imprezy jaka odbywała się na jego posesji i podreptał z nim akurat do redakcji „Dziennika” stanowiącego – podobnie jak większość polskich gazet – własność niemieckiego koncernu.

Kto inny może by sprawę zbagatelizował, ale „Dziennik” stanął na wysokości zadania i nakręcił aferę, która zatacza już coraz szersze kręgi. Niezależnie od wniosku o delegalizację Młodzieży Wszechpolskiej i dymisję Romana Giertycha, stopniowo odzywają się, zaniepokojone odradzaniem się „nazizmu” w Polsce, międzynarodowe stowarzyszenia byłych więźniów, no i oczywiście – ruchy „antynazistowskie”, które na walce z „nazizmem” tworzą coraz więcej wesołych miejsc pracy.

Słów potępienia nie szczędzą „nazistom” również „maleńcy uczeni” w moralizanckich merdiach, słowem – wszystkie koła kręcą się dla tresury, a tej histerycznej atmosferze nie można wykluczyć, że za kilka miesięcy w rządzie nie będzie już ani jednego przeciwnika ratyfikacji konstytucji Unii Europejskiej, na czym Niemcom bardzo zależy. A „naziści” jako pretekst – znakomity; znacznie lepszy od radiostacji w Gliwicach.

Moja mała, otrzyj łzy. Słyszysz? Szumią morza trzy” – śpiewali w czasie okupacji partyzanci piosenkę do słów Tadeusza Gajcego. Te „morza trzy”, to Adriatyk, Bałtyk i Morze Czarne – imperialne marzenie polskich patriotów, którzy, chociaż ośmielili się walczyć z Niemcami bez rozkazu Moskwy, dzisiaj z pewnością zostaliby uznani za „nazistów”. Ale mniejsza już o to, bo chodzi przede wszystkim o te marzenia. Może były nierealistyczne, ale imponujące, zwłaszcza w zestawieniu ze szczytami marzeń wielu dzisiejszych młodych ludzi: „popić, po(g)ruchać i radia posłuchać”.

Stefan Kisielewski zauważył, że Zachód utracił „duszę wojownika”, ale nie dożył już czasów, kiedy na puste miejsce wszczepia mu się, a właściwie nie „mu”, tylko już „nam” – duszę eunucha. Taki bez pozwolenia pani guwernantki nie śmie mieć nie tylko wielkich, ale w ogóle żadnych marzeń i potulnie kroczy w bezsilnych „marszach przeciw przemocy”, do jakich michnikowszczyzna usiłuje zapędzić stada swoich baranów. Właśnie eksplodowała nowymi inicjatywami. Prokurator Krajowy pan Kaczmarek wpadł na pomysł uregulowania zabaw; jaki kształt mogą mieć pochodnie, jakie gesty są dozwolone, a jakie nie (a „gest Kozakiewicza”?), co jeszcze można śpiewać, albo wykrzykiwać, a czego w żadnym wypadku już nie można – i tak dalej. Wszystko to przyjmowane jest z pełną zrozumienia skwapliwością, co pokazuje, jak daleko zaszliśmy w tresurze.

Nic dziwnego, że w tych warunkach u wielu młodych ludzi dochodzi do głosu „wola mocy”. I kiedy widzą, jak pod batutą michnikowszczyzny, różni notoryczni szubrawcy, którzy obleźli i organy władzy publicznej naszego państwa, instytucje publiczne, merdia, a nawet Kościół – gorliwie i na wyścigi potępiają „nazistów”, to siłą rzeczy, zaczynają wzbudzać w nich oni rodzaj życzliwego zainteresowania, ba – nawet fascynacji.

Bo – powiedzmy sobie szczerze – przemoc, a nawet zbrodnia też potrafią być na swój sposób fascynujące. „Und wenn die Handgranate kracht; das Herz im Leibe lacht” (a kiedy pęka granat, serce śmieje się w piersi) – śpiewali po nazistowsku naziści w nazistowskiej piosence. Na tle przeraźliwie jałowej duszy eunucha słowa: „a kiedy przyjdzie godzina, po latach ciężkich prób, zmienimy czołgu żelazo w stalowy grób” nabierają cech dumnego patosu i nawet marsz „Lecimy nad Warszawą” pobrzmiewa nutą radosnej siły.

Stanisław Michalkiewicz www.michalkiewicz.pl

Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  8 grudnia 2006 |  www.michalkiewicz.pl


Skip to content