Aktualizacja strony została wstrzymana

Nasza niezwyciężona w zmiennościach etapów

Piątkowa defilada z okazji święta Wojska Polskiego w Warszawie jest dobrą okazją, by przyjrzeć się naszej niezwyciężonej armii. Pierwsze spostrzeżenie można wydedukować z wypowiedzi niektórych generałów, od których funkcjonariusze niezależnych mediów głównego nurtu próbowali wyciągnąć wypowiedzi przydatne dla pokrzepienia serc i podniesienia ducha głupim cywilom. Generałowie oczywiście stanęli na wysokości zadania, radowali się i chwalili, jak się należy – ale z obfitości serca usta mówią, więc pochwały swoje kierowali przede wszystkim do tzw. kontyngentów misyjnych, czyli zatrudnionych przy tzw. misjach pokojowych. Oznacza to, że między kontyngentami misyjnymi, a reszta naszej niezwyciężonej armii panuje spory rozziew. Wynika to zapewne z zadań, jakie przed naszą niezwyciężoną postawili starsi i mądrzejsi. Podstawowym jej zadaniem jest dostarczanie askarisów dla potrzeb rozmaitych „operacji pokojowych”, albo „misji stabilizacyjnych”, jakich wiele prowadzą aktualnie Stany Zjednoczone z pozostałymi naszymi sojusznikami na całym świecie.

Drugim ważnym zadaniem naszej niezwyciężonej armii jest zapewnienie posad dla 22 tys. oficerów oraz 42 tys. podoficerów. W tym celu nasza niezwyciężona armia rozwinęła gęstą sieć dowodzenia w postaci rozmaitych dowództw różnych szczebli, poczynając od Sztabu Generalnego, poprzez Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych oraz Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych – bo oczywiście poszczególne rodzaje Sił Zbrojnych w postaci Wojsk Lądowych (ok. 50 tys. ludzi), Sił Powietrznych (ok. 17 tys. ludzi), Marynarki Wojennej (ok. 8 tys. ludzi), Wojsk Specjalnych (ok. 2,5 tys. ludzi), no i Narodowych Sił Rezerwowych (w organizacji – około 20 tys. ludzi), mają swoje dowództwa, od samej góry, do samego dołu. Obsadzenie tych wszystkich dowództw wymaga zaangażowania większości spośród 22 tys. oficerów i 42 tys. podoficerów, z których znaczna część, to po prostu urzędnicy, którzy idąc do biura przebierają się w mundury. W rezultacie na jednego oficera przypada mniej więcej dwóch szeregowców i dwóch podoficerów. Jest to struktura bardzo przypominająca strukturę naszej niezwyciężonej armii w czasach saskich, kiedy to wojsko było używane głównie do asystowania przy pogrzebach i tym podobnych uroczystościach, no i oczywiście – przy paradach, takich jak ta piątkowa.

Na szczęście pan prezydent Komorowski, być może zainspirowany przez pana generała Marka Dukaczewskiego z WSI, który – jak pamiętamy – z jego wyborem na stanowisko prezydenta musiał wiązać jakieś wielkie nadzieje, skoro publicznie zadeklarował, że po pomyślnym wyborze otworzy sobie i wytrąbi butelkę szampana – zainicjował program modernizacji naszej niezwyciężonej armii. W ciągu najbliższych 10 lat nasz nieszczęśliwy kraj ma przeznaczyć na ten cel 140 mld złotych, czyli średnio 14 mld zł rocznie. Wydaje się, że to dużo, ale kiedy porównamy to z rocznymi kosztami obsługi długu publicznego (43 mld zł w roku 2012, ponad 50 mld zł w roku 2013 – i tak dalej), to już nam się tak nie wydaje. Tym bardziej, że jak wynika z publikowanych informacji, z 32 mld zł, jakimi dysponuje MON w roku bieżącym, na modernizację ma być wydane 8,17 mld zł. W sam raz, by zapewnić odpowiedni poziom wyposażenia dla formacji askarisów uczestniczących w sojuszniczych „operacjach pokojowych” oraz „misjach stabilizacyjnych”. Oczywiście nawet po 8 miliardów też warto się schylić, bo z samego kurzu, jaki powstaje przy przeliczaniu takich pieniędzy, można wykroić sporo fortun wystarczających do założenia wielu starych rodzin – toteż wokół operacji modernizacyjnych trwają zacięte walki buldogów pod dywanem – kto i ile sobie z tego sprywatyzuje. Ponieważ konfidenci jak nie tej, to innej bezpieczniackiej watahy, poupychani są we wszystkich ugrupowaniach parlamentarnych, polityczne wojny na górze są tak trudne do rozwikłania.

Na marginesie piątkowej defilady warto zwrócić uwagę jeszcze na jedną okoliczność – doskonałą ilustrację zmieniających się mądrości etapu. Dzięki Czytelnikowi, który zwrócił moją uwagę na ten przypadek, również ja mogę pokazać, w jaki sposób na identyczne zjawiska reaguje żydowska gazeta dla Polaków pod redakcja pana red. Adama Michnika, w zależności od mądrości etapu. Oto 15 sierpnia 2007 roku prezydent Lech Kaczyński urządził w Warszawie defiladę wojskową. 17 sierpnia 2007 roku „Gazeta Wyborcza” piórem pana Tomasza Źuradzkiego napisała pod tytułem: „Patriotyzm jest jak rasizm”, że „Patriotyzm nie ma żadnego uzasadnienia moralnego. Jest pozostałością po czasach, gdy hordy plemienne walczyły o terytorium, żywność i kobiety. W środę pod moimi oknami przedefilowały setki ludzi wyszkolonych do zabijania innych ludzi…” – i tak dalej pisał pan Źuradzki. Trzeba powiedzieć, że trochę ryzykownie jechał po bandzie i to bynajmniej nie ze względu na zastrzeżenia, jakie tego rodzaju opinie mogłyby wzbudzić wśród mniej wartościowego narodu tubylczego, ale nawet wśród przedstawicieli i judeochrześcijańskich rzeczników interesów bezcennego Izraela, który w ramach „prawa do obrony” nie wyklucza nawet podpalenia świata. No, ale kiedy starsi i mądrzejsi z niepokojem zaobserwowali narastanie skłonności patriotycznych w mniej wartościowym narodzie tubylczym, to najwyraźniej postanowili dać im odpór frontalny.

Tymczasem teraz mamy zupełnie inny etap, toteż „Gazeta Wyborcza” ćwierka z całkiem innego klucza: „Do Warszawy przybyły tysiące Polaków z najdalszych zakątków kraju. Niektórzy zabrali ze sobą nawet drabiny, by lepiej widać było defiladę. Ojcowie trzymali na barkach swoje dzieci. (…) Zaraz po przemówieniu prezydenta ponad głowami zgromadzonych przeleciało ponad 50 samolotów i śmigłowców…” – i tak dalej. Podobnie było z samym panem redaktorem Michnikiem; kiedy prezydent Kaczyński poleciał do Tbilisi, pan red. Michnik strasznie go podziwiał, pisał o nim per : „mój prezydent” i żałował, że nie mógł mu towarzyszyć (być może dlatego, że akurat w Klubie Wałdajskim popijał i zakąszał na koszt zimnego ruskiego czekisty Putina) – ale kiedy nadeszła zmiana etapu, to Główny Cadyk III Rzeczypospolitej w osobie pana Aleksandra Smolara, zaraz na łamach „GW” pryncypialnie skrytykował prezydenta Kaczyńskiego za „postjagiellońskie mrzonki”. Dzisiaj „GW” również w tej sprawie ćwierka inaczej; nabzdyczony pan red. Michnik rozkazuje, ze trzeba złego Putina zatrzymać „za wszelka cenę”, ale nie przejmujmy się tym zanadto; kiedy cadyk zatrąbi do odwrotu, znowu usłyszymy o potrzebie „pojednania” z Moskalikami.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    18 sierpnia 2014

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3188

Skip to content