Aktualizacja strony została wstrzymana

Dranie z resortowymi emeryturami

Z Tadeuszem M. Płużańskim, autorem „Listy oprawców”, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz.

– „Lista oprawców” – po „Bestiach”, „Bestiach II” i „Oprawcach” – to już czwarta pozycja, w której traktuje Pan o komunistycznych zbrodniarzach. To synteza poprzednich książek czy coś zupełnie nowego?

– „Lista oprawców”, w przeciwieństwie do moich poprzednich książek, jest alfabetem komunistycznych zbrodniarzy, uporządkowanym przewodnikiem po czasach stalinowskich. Marcin Wolski w recenzji książki celnie napisał: „Co można powiedzieć o tej grupie? Nie jest jednorodna, przeważa naturalnie <żydokomuna>, ale nie brak stuprocentowych nordyków, są absolwenci przedwojennych uniwersytetów, ale także półanalfabeci z rewolucyjnego zaciągu, przedwojenni komuniści, ale również powojenni karierowicze, którzy wcześniej z komuną nie mieli nic wspólnego. Łączy ich wierna służba narzuconemu systemowi i gorliwość w walce z polskimi patriotami”. A dokumentalistka zbrodni komunistów Alina Czerniakowska dodała: „Ta książka to alfabet – podstawowa wiedza, konieczna dla każdego, kto chce być świadomym obywatelem, wyborcą w swoim kraju. Aby nie stały się faktem kolejne <okrągłe stoły> i magdalenkowe transakcje”.

Książkę otwiera biogram Leona Andrzejewskiego (właściwie Leona Ajzefa vel Lajba Wolfa Ajzena), pułkownika UB, zbrodniarza stalinowskiego, który w MSW pracował do 1960 r., a później został pełnomocnikiem rządu ds. wykorzystania energii jądrowej. Ostatnia historia dotyczy Wacława Ziółka, kata, który wykonywał wyroki w więzieniu w Kielcach. W maju gościłem tam na spotkaniu autorskim. W dawnej ubeckiej katowni jest dzisiaj nowoczesne muzeum, a w podziemiach zachował się hak, na którym Ziółek wieszał swoje ofiary. Nazywali go „major Plama”, bo pół twarzy zajmowała mu wielka, czerwona plama. Na innym spotkaniu – w Krakowie – jeden z czytelników moich książek powiedział mi, że z synem tego ubeckiego oprawcy chodził do jednej klasy. Nie wiedział wówczas, że jego ojciec był krwawym stalinowskim katem. Ziółek zmarł klika lat temu, nigdy nie osądzony za swoje zbrodnie, do końca życia pobierając wysoką resortową emeryturę.

– Jak mają się dzisiaj żyjący wciąż komunistyczni oprawcy?

– Źyją w chwale bohaterstwa, z podniesionymi głowami i portfelami wypchanymi resortowymi emeryturami. A tymczasem taki np. Zbigniew Domino, stalinowski prokurator wojskowy, powinien opowiedzieć nam wszystkim, jak wyglądały egzekucje polskich bohaterów na Mokotowie, w których uczestniczył. Powinien także pomóc w ekshumacjach i identyfikacjach na „Łączce” cmentarza na Powązkach Wojskowych w Warszawie, gdzie zamordowani przy ul. Rakowieckiej byli potajemnie zrzucani do dołów śmierci. Domino jest natomiast traktowany jako ceniony literat – na podstawie jego powieści „Syberiada Polska” Janusz Zaorski nakręcił nie tak dawno film o tym samym tytule. Wracając do prac w kwaterze „Ł” – zostały one zablokowane przez jakże silne w Polsce (post)komunistyczne lobby. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, a także – co może niektórych dziwić – Instytut Pamięci Narodowej wydają się wobec tych okrągłostołowych środowisk bezradne. Ale dzisiejszy IPN znacznie różni się od bezkompromisowej, poszukującej prawdy placówki kierowanej przez śp. Janusza Kurtykę.

W tej skomplikowanej procedurze przywracania szczątków naszych bohaterów, a zarazem pamięci o nich, szczególnie cenna byłaby również wiedza innego stalinowca, Ryszarda Mońki, zastępcy naczelnika więzienia mokotowskiego ds. politycznych. Jednak przez ćwierć wieku III RP nie zapukał do niego żaden prokurator. Mnie bez problemu udało się dotrzeć do Mońki dwa lata temu. Zadowolony z życia, miły dla sąsiadów starszy pan mieszka w Hrubieszowie, cieszy się dobrym zdrowiem i wysoką resortową emeryturą. O egzekucjach na Mokotowie nie chciał mi opowiadać, szczególnie o zabójstwie rotmistrza Witolda Pileckiego, w którym brał udział. Stwierdził tylko, że słyszał jeden strzał. Prokuratorowi „wolnej” Polski pod przysięgą mógłby powiedzieć dużo więcej. Np. to, czy w chwili egzekucji Pilecki w ogóle jeszcze żył, czy strzałem w tył głowy nie zabili trupa. O tym, że bohaterski rotmistrz był ciągnięty przez oprawców i nie dawał żadnego znaku życia, opowiadał współwięzień z Rakowieckiej, ks. Jan Stępień. No i w końcu Mońko mógłby ujawnić, gdzie komunistyczni siepacze – jego koledzy – zrzucili zmasakrowane ciało bohatera. Mógłby pomóc, przyspieszyć prace na „Łączce”. Mógłby opowiedzieć również o prześladowaniach mojego ojca, Tadeusza Płużańskiego, który swoje przeżycia ze stalinowskiego więzienia przy ul. Rakowieckiej i z Wronek zawarł w wydanych właśnie wspomnieniach „Z otchłani”.

Nie trzeba jednak jechać do Hrubieszowa, aby stanąć twarzą w twarz ze zbrodniarzami. Na warszawskim Bródnie żyje krwawy ubek Jerzy Kędziora. Ostatnio przeprowadzono tam akcję plakatową, z informacjami, że tu mieszka sadysta z UB, który katował w śledztwie m.in. bohatera Polskiego Państwa Podziemnego, słynnego cichociemnego Hieronima Dekutowskiego „Zaporę”. Następnego dnia w okolicy wzmocniono policyjne patrole. A Kędziora był widziany, jak uciekał z walizkami w nieznanym kierunku. Akcja obnażyła słabość III RP, gdyż Kędziora został w dwóch różnych procesach przez wszystkie instancje prawomocnie skazany na kilka lat więzienia i powinien odsiadywać wyrok.

– Jeden z oprawców został niedawno pochowany na Powązkach. Jak Pan ocenia pogrzeb gen. Jaruzelskiego?

– To jeden z „bohaterów” mojej nowej książki. Pogrzeb Jaruzelskiego na Powązkach Wojskowych w Warszawie to skandal. Hańba dla tych, którzy zgodzili się na państwowy pogrzeb z honorami wojskowymi. Dla okrągłostołowych elit III RP. Wbrew temu, co opowiada dziś komunista Leszek Miller, że Jaruzelski był bohaterem, a nawet ofiarą stalinowskich czystek (?!), człowiek ten całe swoje życie poświęcił na walkę z Polską i Polakami – najpierw z polskimi żołnierzami, których dziś nazywamy Źołnierzami Wyklętymi/Niezłomnymi, potem z Żydami w armii, robotnikami na Wybrzeżu w 1970 r., w końcu z całym narodem po 13 grudnia 1981 r. Dlatego jako komunistyczny zbrodniarz nie miał prawa spocząć obok swoich ofiar, obok bohaterów walk o polską wolność i niepodległość, obok pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, obok dołów śmierci na „Łączce”. Ale przyjdzie czas, kiedy wszystkich komunistycznych zbrodniarzy wykopiemy z Powązek, tak, aby cmentarz ten stał się wreszcie nekropolią chwały polskiego oręża, a nie zdrady i zaprzaństwa. A na „Łączce” powstanie Narodowy Panteon dla wszystkich ok. 300 bohaterów ekshumowanych i zidentyfikowanych z dołów śmierci.

– Zaskoczyła Pana postawa i obecność prezydenta Komorowskiego na pogrzebie Jaruzelskiego?

– Na początku tak, ale gdy przypomniałem sobie, że Jaruzelski był przecież doradcą prezydenta Komorowskiego, stwierdziłem, że to niestety konsekwencja poprzednich wyborów. Skoro głowa państwa za życia honorowała komunistycznego zbrodniarza, trudno było się spodziewać, że inaczej będzie po śmierci. Przypomnę też, że Bronisław Komorowski w imię jakiegoś dziwnego pojednania z Rosją otworzył wcześniej pomnik na cmentarzu żołnierzy bolszewickich w podwarszawskim Ossowie.

– Nierozliczeni zostali także inni członkowie WRON…

– WRON powinniśmy nazywać Wojskową Radą Zniewolenia Narodowego, bo ci ludzie, jeśli coś w stanie wojennym ocalili, to swoje stołki, a Polaków dodatkowo zniewolili. I tak jak towarzysz generał Jaruzelski spoczną zapewne na Powązkach Wojskowych w Warszawie. Należą do Klubu Generałów – stowarzyszenia zrzeszającego komunistycznych wojskowych. Współpracą z owym klubem chwali się Ministerstwo Obrony Narodowej i Kancelaria Prezydenta Komorowskiego. Klub Generałów powstał w 1996 r. Skupia takie nazwiska, jak gen. Franciszek Puchała, który uczestniczył w opracowywaniu planów stanu wojennego, gen. Józef Szewczyk, który w 1982 r. jako naczelny prokurator wojskowy domagał się wyższych kar dla górników z kopalni „Wujek”, gen. Mieczysław Dachowski, w latach 80. zastępca szefa Sztabu Generalnego, w 1989 r. attaché wojskowy przy Ambasadzie PRL w Moskwie, gen. Piotr Przyłucki, zastępca dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego, którego wojska w grudniu 1970 r. pacyfikowały Wybrzeże, gen. Józef Baryła, członek Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (odpowiadał m.in. za propagandę wojskową), szef Głównego Zarządu Politycznego WP. „Wykorzystywanie osób, które wcześniej pełniły ważne stanowiska w wojsku, to dobry model, z którego powinniśmy korzystać, tak jak robi to wiele innych państw” – mówił podczas podpisywania porozumienia z Klubem Generałów szef MON Tomasz Siemoniak. Tymczasem miejscem tych komunistycznych generałów, którzy w wielu przypadkach mają na rękach polską krew, jest więzienie. I oni też nie mają prawa spocząć na Powązkach Wojskowych w Warszawie!

Wywiad ukazał się w tygidnuku „Nasza Polska” nr 34 (971) z 10.06.2014 roku.

Za: Nasza Polska ( 16 czerwiec 2014 ) | http://www.naszapolska.pl/index.php/categories/polska/18354-dranie-z-resortowymi-emeryturami

Skip to content