Aktualizacja strony została wstrzymana

Wszystko gra i koliduje

Jak wiadomo, polska polityka zagraniczna jest najlepsza z możliwych – o czym mogliśmy przekonać się w dniach ostatnich podczas sejmowej debaty, zapoczątkowanej megalomańskim występem pana ministra Radosława Sikorskiego. Tak w każdym razie scharakteryzował to wystąpienie pan poseł Waszczykowski – ongiś wiceminister spraw zagranicznych przy Stefanie Mellerze, Annie Fotydze i Radosławie Sikorskim, o którego zaletach i przymiotach chociażby z tego tytułu coś tam musi wiedzieć. Premier Tusk z kolei zrewanżował się posłowi Waszczykowskiemu recenzją wytykającą mu naiwność. Megalomania i naiwność? Wszystko to być może, ale tak czy owak, składa się w sumie na ocenę najlepszą z możliwych – co pokazuje rozwój wydarzeń na Ukrainie.

W telewizji, zarówno tej niezależnej, jak i tej niepokornej – bo według Grzegorza Brauna media głównego nurtu w Polsce dzielą się na dwie kategorie: media niezależne, które słuchają się Adama Michnika i media niepokorne, które słuchają się Adama Lipińskiego – więc w obydwu telewizjach na Ukrainie wszystko rozwija się pomyślnie. Zwłaszcza pozorne sukcesy złego Putina, to tylko gwoździe do jego trumny – z czego najwyraźniej nie zdaje sobie on sprawy i wbija je sobie jeden za drugim. Nie można mu przy tym odmówić pewnej chytrości, której najlepszym przykładem były wydarzenia w gmachu związków zawodowych w Odessie. Przebywający tam separatyści płci obojga najpierw na złość unitarnej Ukrainie nawzajem się wymordowali, a potem w dodatku – popodpalali. Tak w każdym razie podaje do wierzenia żydowska gazeta dla Polaków, która już 25 lat robi tubylcom wodę z mózgu, podobnie jak przedtem „Trybuna Ludu” – piórem pana Czecha ze Związku Ukraińców w Polsce.

Nawiasem mówiąc, dzięki panu Czechowi możemy poznać nowy gatunek w menażerii, w postaci „żydobanderowca”. Chodzi o „oligarchę” Igora Kołomyjskiego, finansowego grandziarza, którego kijowski premier Arszenik Jaceniuk zrobił gubernatorem Dniepropietrowska. Jak się Kołomyjski za to Arszenikowi odwdzięczył i ile z tego Dniepropietrowska zamierza wydoić – bo jakże by inaczej? – to jedna sprawa, a wzbogacenie politycznego zoologu o nowy gatunek, to sprawa druga. Nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem, więc skoro dzisiaj pojawiają się egzemplarze „żydobanderowców”, to tylko patrzeć, jak doczekamy się i „żydohitlerowców”, co jest prawdopodobne tym bardziej, że – jak się okazało – „korzenie” miała nawet sama pani Hitlerowa, czyli Ewa Braun. Od Ewy Braun do Adolfa Hitlera droga tedy niedaleka, a na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom – zwłaszcza w polityce.

Weźmy na przykład taką deklarację o pojednaniu między narodami rosyjskim i polskim, podpisaną w sierpniu 2012 roku przez Patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla oraz JE abpa Józefa Michalika – ongiś przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. „Na tym etapie – powiedział JE Józef Michalik – nie mogliśmy tego nie uczynić”. No a teraz? No a teraz o żadnym „pojednaniu” między narodem polskim i rosyjskim nikt już nie pamięta. A dlaczego? A dlatego, że prezydent Obama kazał nam zmienić upodobania, w związku z czym wkroczyliśmy w nowy etap, na którym obowiązują inne mądrości, więc w styczniu br. Konferencja Episkopatu Polski przesłała na ręce Arcybiskupa Większego Światosława i JE abpa Mokrzyckiego „wyrazy solidarności”. Da Bóg, to doczekamy chwili, kiedy do grona patronów Zjednoczonej Europy, do Roberta Schumana i Jana Monneta, dołączy wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler. Też pragnął zjednoczyć Europę, a czyż intencje już się nie liczą? Tedy wystarczy jeszcze trochę pogłębić integrację, jeszcze trochę się w ramach Unii sfederalizować – do czego w imię zwiększenia bezpieczeństwa naszego nieszczęśliwego kraju nawoływał podczas wspomnianej sesji Sejmu biłgorajski filozof – a i „Gazeta Wyborcza” zacznie ćwierkać z właściwego klucza. Bo demokracja – demokracją, jakże by inaczej – ale ktoś przecież musi tym kierować!

Tak nawiasem mówiąc, w entuzjastycznej ocenie polskiej polityki zagranicznej wcale nie musi być żadnej ironii. Wprawdzie nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają od starszych i mądrzejszych surowo zakazane, w związku z czym wyżywają się w przytupywaniu, podskakiwaniu, pokrzykiwaniu, wygrażaniu słowem – zachowaniach charakterystycznych dla ormowca Europy – ale niezależnie od tego rozwój wydarzeń kształtowanych przez kogo innego może polskim interesom sprzyjać. Przypomnijmy definicję silnego państwa: państwo silne, to takie, które ma sąsiadów słabszych od siebie. Jeśli zatem premier Tusk lansuje hasło: „silna Polska w bezpiecznej Europie”, to jakich słabych sąsiadów może mieć na myśli?

Słabość Niemiec jest wykluczona nie tylko ze względów obiektywnych, ale również, a może nawet przede wszystkim dlatego, że premieru Tusku nie wypada przecież kąsać ręki, która wykrzesała z niego polityka i europejsa. Rosja – no wprawdzie z nią sąsiadujemy, ale od czasów Piotra Wielkiego przewaga Rosji nad naszym nieszczęśliwym krajem utrzymuje się niezmiennie, a wojna bolszewicka była tylko wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. Nie wiadomo nawet, czy od Polski słabsza jest Litwa, która wobec naszego nieszczęśliwego kraju zachowuje się mocarstwowo, a nasi Umiłowani Przywódcy na ten widok podkulają pod siebie ogony. Białoruś… No, na Białorusi tradycyjnie się wyżywamy, chociaż w następstwie tego z roku na rok wpływy Polski są tam niwelowane do gołej ziemi. Czechy, Słowacja – wiadomo: „Gdy Czech żelazem pracuje i stalą, to u nas kwitną złotych śnień ogrójce. Mnożą się poezjanci i przemysłobójce, Judejczykowie falą na nas walą” – pisał poeta i nic się w tej sprawie nie zmieniło. Pozostaje tedy Ukraina.

Według ahistorycznej doktryny Jerzego Giedroycia, niepodległa Ukraina jest warunkiem niepodległości Polski. Ale Polska po ratyfikacji Lizbony niepodległość w zasadzie już utraciła i zwłaszcza po postulowanym przez biłgorajskiego filozofa „pogłębieniu integracji” oraz postulowanej przez Leszka Millera „federalizacji” Unii, dalsze losy naszego nieszczęśliwego kraju zależą i będą zależały od decyzji strategicznych partnerów: Niemiec i Rosji, do spółki z bezcennym Izraelem, który snuje tu rozmaite kombinacje. W tej sytuacji Ukraina, taka czy owaka, żadnym warunkiem niepodległości Polski być nie może. Rozwój sytuacji w tym kraju zmierza w kierunku rozpadu, boć i władze w Kijowie, chociaż, ma się rozumieć, odnoszą sukces za sukcesem, to jednak przebąkują, iż postawa ludności we wschodnich prowincjach Ukrainie nie sprzyja. Rozpadnięta Ukraina będzie niewątpliwie słabsza, niż integralna, więc w myśl wspomnianej definicji wszystko – jak powiadają gitowcy – „gra i koliduje”. Może nie jest to zgodne z deklaracjami naszych Umiłowanych, ale interes przecież ważniejszy niż deklaracje, które zresztą mogą przecież wypływać – a jak mogą, to pewnie wypływają – z „megalomanii” pomieszanej z „naiwnością”.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    16 maja 2014

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3108

Skip to content