Aktualizacja strony została wstrzymana

Człowieki Renesansu w łączności z Piekłem

Po opublikowaniu felietonu pt. Lot donikąd zostałem skrytykowany nie tylko zwyczajowo przez przydzielonego mi krytyka, ale również przez krytyka doraźnego, który nieubłaganym palcem wytknął mi, że nie znam się na radarach aktywnych, pasywnych i podobnie skomplikowanych urządzeniach technicznych. To oczywiście prawda, bo na tym wszystkim zna się pan doktor Maciej Lasek, zwany Laskiem Smoleńskim, któremu premier Tusk „przykazał surowie”, by podważał urojenia złowrogiego Antoniego Macierewicza. No – może jeszcze na tych wszystkich sprawach zna się pan Jerzy Miller, bo on musi znać się na wszystkim. Czyż w przeciwnym razie mógłby być ministrem spraw wewnętrznych i w takim charakterze rozumieć, co ma udowodnić komisja pozostająca pod jego kierownictwem? Albo czy mógłby być podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów, albo krakowskim wojewodą? Czy mógłby być prezesem Narodowego Funduszu Zdrowia, albo zastępcą prezydenta Warszawy, czy członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego? Jasne, że by nie mógł, ale w takim razie błędne są pesymistyczne opowieści, jakoby w naszej epoce nie było już ludzi Renesansu. Jakże ich „nie ma” kiedy przecież są – daleko nie szukając – pan wojewoda Jerzy Miller!

Jak tylko dobiegnie końca kadencja pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, to kogóż innego moglibyśmy wybrać na prezydenta Polski, jeśli właśnie nie pana Jerzego Millera? Okoliczność, że zna się on na wszystkim skłania do przypuszczenia, że poza tym musi on mieć jeszcze inne zalety, a wśród nich również i tę, że cieszy się zaufaniem razwiedki, której oczywiście „nie ma”, podobnie jak wielu innych rzeczy – a w tej sytuacji jego kandydatura na prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju na pewno nie napotkałaby sprzeciwu ze strony pana generała Marka Dukaczewskiego, co to w roku 2010 oświadczył, iż w przypadku pomyślnego wyboru pana marszałka Bronisława Komorowskiego na tubylczego prezydenta, otworzy sobie z radości butelkę szampana.

Gdzieżby tam mnie równać się z takimi potentatami, co to wiedzą wszystko – a więc również i to, o czym chce wiedzieć każdy chłopiec? Ale oto otrzymałem list od pana prof. Mirosława Dakowskiego, który zwraca mi uwagę, że wspomniany samolot wcale nie musiał lecieć „donikąd”, bo mógł na przykład skierować się na wyspę Diego Garcia, od 1966 roku wydzierżawioną na 50 lat przez Angielczyków Amerykanom, którzy zbudowali tam wielką bazę wojskową. Nawiasem mówiąc, wszyscy dotychczasowi mieszkańcy zostali stamtąd wysiedleni i chociaż niezawisłe sądy przyznały im prawo powrotu na wyspę, to nie bardzo mogą je zrealizować, dopóki trwa amerykańska dzierżawa. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak za poduszczeniem zimnego rosyjskiego czekisty Putina „skrzykną się” na Majdan, zmuszając tamtejszego amerykańskiego tyrana do podjęcia stosownych decyzji.

Ale mniejsza z tym, bo pan prof. Dakowski sugeruje, że samoloty można porywać zdalnie i to „już od 14 lat”. Ja też o tym słyszałem, to znaczy konkretnie o tym, że właśnie przed 14 laty taki pusty samolot wystartował z Londynu i szczęśliwie doleciał aż do Australii, a ten eksperyment został wykorzystany w tzw. „ataku na Amerykę”, w ramach którego samoloty uderzyły w wieże World Trade Center. Więc słyszałem o tym, ale nie bardzo chciało mi się w to wierzyć. Skoro jednak pan prof. Dakowski mówi takie rzeczy, to zaczynam się zastanawiać, czy aby nie ma racji z tą Diego Garcia. Rzecz bowiem w tym, że właśnie stamtąd miał odezwać się przez iphone niejaki Philip Wood, pracujący dla IBM w Malezji, który twierdzi, że był pasażerem tego samolotu, a obecnie bliżej niezidentyfikowani wojskowi trzymają go w turmie. Koordynaty tego komunikatu wskazują właśnie na Diego Garcia, na którym, oprócz wykwalifikowanego personelu wojskowego, jest również 1600 głupich cywilów, więc połączenia telefoniczne są stamtąd możliwe.

Wprawdzie czynniki oficjalne zaprzeczyły istnieniu Philipa Wood, który pracowałby dla IBM, ale jacyś dociekliwcy odnaleźli portal Linked inn, na którym jest nie tylko fotografia Wooda, ale i inne informacje umożliwiające jego identyfikację. Znaczy – również w jego przypadku ta urzędowa nieobecność może być tylko wyższą formą obecności – jak to ma miejsce w przypadku Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej. Ładny interes! W takiej sytuacji lepiej możemy zrozumieć, dlaczego samolot zmienił kurs, zwłaszcza jeśli fałszywe pogłoski o znajdującym się w jego ładowniach złocie okazałyby się prawdziwe. Powiadają, że było tego nawet 10 ton, a skoro tak, to nic dziwnego, że „szczątki” zostały najsampierw „wykryte” na pustym oceanie ponad 2000 km na zachód od Perth, a teraz czarne skrzynki, pewnie razem z wrakiem, jeśli oczywiście nie rozpadł się on na tysiące fragmentów, jak ten w Smoleńsku, szparko przesuwają się na północny wschód, w kierunku przeciwnym do Diego Garcia, jakby chciały odsunąć od tego miejsca wszelkie podejrzenia możliwie jak najdalej. Jest zresztą nadzieja, że baterie w skrzynkach wreszcie szczęśliwie się „wyczerpią” i w ten sposób tajemnicę skryłyby na wieki mroczne głębie Oceanu Indyjskiego, gdyby nie to, że jakaś Schwein znowu sypie piasek w szprychy rozpędzonego koła Historii. Ciekawe, że akurat w tym samym czasie pojawiły się informacje, jakoby panu prezydentowi Obamie gorzej się wiodło pod względem finansowym z powodu słabej sprzedaży jego książek. Szkoda, że nie poradził się w tej sprawie naszego Kukuńka, który nie tylko pisze książki jedna za drugą, ale jak było trzeba, to nawet regularnie wygrywał w Totolotka.

Tak czy owak, złowroga teoria spiskowa uzyska nową pożywkę, ku utrapieniu wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, którzy wiarę w teorie spiskowe mają od samego pana redaktora Michnika surowo zakazaną pod rygorem natychmiastowej utraty przyzwoitości – chyba, że zostałaby ogłoszona dyspensa na podobieństwo tej z roku 2002, kiedy to Lew Rywin przyszedł do redaktora Michnika z propozycją korupcyjną. Pewnie dlatego SLD złożył w Sejmie projekt uchwały o przywróceniu dobrego imienia funkcjonariuszom WSI, która może liczyć również na poparcie Twojego Ruchu. No, niechby tylko spróbowała nie liczyć, to dziwnie osobliwej trzódce biłgorajskiego filozofa zaraz by przypomniano, skąd wyrastają jej nogi. Najwyraźniej jakieś rozkazy musiały zostać wydane, bo widać, jak każdy się uwija – oczywiście na tym odcinku, na jakim został postawiony.

Taki na przykład pan senator Jan Filip Libicki, po rozmaitych przejściach, został postawiony na najpobożniejszym skraju pobożnej frakcji Platformy Obywatelskiej i z tej racji rzucił w przestrzeń myśl, by „zrobić porządek” z księdzem Stanisławem Małkowskim. Wprawdzie chodziło mu tylko o zakaz głoszenia kazań, ale przecież wiemy, że słuszna myśl, raz rzucona w przestrzeń, prędzej czy później znajdzie swego amatora – jak to miało miejsce w przypadku księdza Popiełuszki, z którym też „zrobiono porządek”. Inspiracją pomysłu pana senatora Libickiego były egzorcyzmy odprawione przez ks. Małkowskiego 10 kwietnia br. na Krakowskim Przedmieściu. Pan senator uważa, że były one nie na miejscu. Skąd może wiedzieć takie rzeczy – bo nie dopuszczam myśli, że nie wiedział, a powiedział? Najwyraźniej musi mieć jakąś gorącą linię z Piekłem. Najpobożniejszy senator w łączności z Piekłem? Ładny interes!

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    18 kwietnia 2014

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3082

Skip to content