Aktualizacja strony została wstrzymana

Z życia ormowców

Ajajajajajajaj! O czym tu pisać na warszawskim bruku, jak żuk po uszy siedząc w muchotłuku? To nie są żarty – o czym wspominał w swoim czasie Waldemar Łysiak, cytując opinię pewnego autora o dziennikarzach, że ich praca przypomina wypróżnianie się na rozkaz. To jest znacznie trudniejsze, niż by się wydawało; pamiętam, że podczas pobytu w stanie wojennym na tzw. „dołku” w komendzie MO przy ulicy Malczewskiego w Warszawie, byliśmy rano wyprowadzani do wychodka całą celą, dyżurny profos tak nas popędzał, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata, więc zdarzało się, że ten i ów nie zdążył i potem mordował się przez cały dzień aż do wieczora, kiedy to wypuszczano nas po raz drugi.

A przecież produkcja duchowa, zwłaszcza uchodząca za natchnioną, jest znacznie trudniejsza, niż fizjologiczna, szczególnie w sytuacji, gdy w dyskursie publicznym mnożą się tematy tabu. A z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w naszym nieszczęśliwym kraju – na co składa się szereg zagadkowych przyczyn. Chodzi o to, żeby nikomu się nie narazić, zwłaszcza Mocom, przed którymi każde kolano się zgina, niczym dziób pingwina. W koszmarnych czasach sanacji Julian Tuwim natrząsał się z tego powodu z Adolfa Nowaczyńskiego, czego to on by nie napisał, na przykład – „Źe w „Gazecie Parszawskiej” / To aż śmierdzi od żyda. / A ta rybka z cebulką/ To po prostu – Elida!…” Niestety! „Lecz choć świerzbi go pióro,/ A serduszko aż puchnie/ Nie napisze nic o tym,/ Bo nie wolno Aduchnie.”.

Ale co tam narzekać na koszmarne czasy sanacji, kiedy w porównaniu z naszą młodą demokracją, to jeszcze był sam cymes. Na przykład Słonimski twierdzi, że wtedy wisiała w powietrzu „mgła romantyczności” i „jeszcze się przed cenzorskim nie trzęsły obliczem łazienkowskie satyry”. Teraz to co innego; wprawdzie wolno pisać o „matce Madzi”, dyskutować „o różnicy między przodkiem a tyłkiem, czy o budowie cudnej tronu monarszego, jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych”, podczas gdy na każdy inny temat, nawet niekoniecznie „kontrowersyjny”, ale jakiś taki nie zatwierdzony, lepiej nie zabierać głosu, bo na każdego nieostrożnego czyhają ormowcy politycznej poprawności i jeden przez drugiego donoszą Gdzie Trzeba.

Toteż coraz więcej kolegów dziennikarzy pisze o sobie, to znaczy nie tyle o sobie samym, co o sobie nawzajem, a bardziej ambitni przeprowadzają nawet ze sobą tak zwane „rozmowy niezależne”, z czego a contrario wynika, że muszą być też „rozmowy zależne” – chociaż ma się rozumieć, nikt się z tym specjalnie nie afiszuje. Od czego jedne są niezależne, a drugie zależne – tajemnica to wielka, osłonięta mgłą w pierwszorzędnym gatunku, co wskazywałoby na wpływ wspomnianych Mocy. Czymże innym na przykład, jeśli nie respektem dla Mocy wytłumaczyć fakt, że niezależne media głównego nurtu nabrały wody w usta w sprawie uchwalonej 10 stycznia ustawy legalizującej tzw. „bratnią pomoc”? Wprawdzie cenzury już „nie ma”, podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych czy izraelskiej broni jądrowej, ale wszyscy skądś przecież wiedzą, o czym wolno, a o czym pod żadnym pozorem nie wolno nawet pisnąć. Toteż kiedy na takiej bezwodnej pustyni ktoś wreszcie napisze coś krwistego, ścierwniki zlatują się z najdalszych stron i używają, ile dusza zapragnie!

Oto kiedy tylko na portalu Prawy.pl napisałem o „chwilowo nieczynnym” obozie w Oświęcimiu, natychmiast wypatrzył to argusowym okiem niejaki pan Przemysław Wiszniewski i na portalu www.facejew.pl opublikował smakowity donos treści następującej: „Michalkiewicz we wpisie zatytułowanym „Zdrada panowie, zdrada” ocenił, że „jazgot Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy sprzyja przykryciu kłopotliwej prestiżowo dla naszych umiłowanych Przywódców sesji, jaką izraelski Kneset wyznaczył sobie w chwilowo nieczynnym obozie zagłady w Oświęcimiu.” W związku z tym FaceJew domaga się od organów ścigania właściwych dla miejsca zamieszkania sprawcy, aby podjęły czynności sprawdzające w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa z artykułu 256/257 kodeksu karnego, tj. publicznego propagowania faszystowskiego ustroju państwa lub nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych oraz publicznego znieważania grupy ludności z powodu jej przynależności narodowej.” Dalej pan Wiszniewski charakteryzuje moją sylwetkę jako „kreaturę” i „łajdaka”, a moją publicystykę, jako „wypociny” – ale to już są tylko takie ozdobniki merytorycznego uzasadnienia donosu.

Cóż można o tym powiedzieć? Tylko tyle, że „logiki nie ma”, niczym w anegdotce z 1968 roku o Aaronku. Z Internetu dowiedziałem się, że pan Wiszniewski jest „specjalistą” w TVP Polonia, a dla rozmaitości na wspomnianym portalu zajmuje się „wyszukiwaniem i kolekcjonowaniem przeróżnych cymesów, związanych z szeroko pojętym światem żydowskim”. Dodam tylko, że nie jest w tym odosobniony, bo amatorów „cymesów” jest z roku na rok coraz więcej, zwłaszcza kiedy powstał zespół HEART, mający na celu „odzyskiwanie mienia żydowskiego w Europie Środkowej”. Kiedyś amatorzy „cymesów” w osobie pani Magdaleny Tulli i Sergiusza Kowalskiego załapali się na forsę z Ambasady Królestwa Niderlandów i wypichcili książkę pod tytułem „Zamiast procesu”, w której pooskarżali o „antysemityzm” kogo się tylko dało; nie tylko mnie, czy J Em. Prymasa Glempa, ale nawet naszego korespondenta z Tel Awiwu Katawa Zara.

Podejrzewam, że współcześni kolekcjonerzy liczą, że kiedy już „mienie” zostanie „odzyskane”, to oni też dostaną jakieś okruszki ze stołu pańskiego. Tym właśnie tłumaczę sobie pryncypialną demonstrację pana red. Terlikowskiego, który najpierw opublikował mój komentarz we Frondzie, a potem nie tylko się od niego patetycznie „odciął”, ale w dodatku natychmiast pobiegł wyspowiadać się w „Gazecie Wyborczej”, gdzie złożył też deklarację lojalności wobec Izraela. Taka to ci „Fronda” – „poświęcona” stręczeniu „judeochrześcijaństwa” mniej wartościowemu narodowi tubylczemu.

W przypadku pana Wiszniewskiego potwierdziła się w dodatku trafność spostrzeżenia Antoniego Słonimskiego, że jak już ktoś nauczył się pisać, to nie czyta. Gdyby pan Wiszniewski prawidłowo czytał, to nie przypisałby memu komentarzowi tytułu” Zdrada, panowie zdrada”, bo prawdziwy tytuł brzmiał: „Zdrada panowie, ale stójcie cicho”. Wspominam o tym, bo pani Joanna Apelska w internetowym wydaniu tygodnika „Wprost” powtarza ten błędny tytuł, co pokazuje, skąd zrzynała, nie zadając sobie nawet trudu zajrzenia do oryginału. Ale to wszystko są drobiazgi w porównaniu do przyczyny tego zamieszania. Z donosu pana Wiszniewskiego oraz pokajanija pana red. Terlikowskiego wynika, że nie zgadzają się oni ze sformułowaniem, iż obóz w Oświęcimiu jest „chwilowo nieczynny”. Czyżby uważali, że jest czynny? W „wolnej Polsce”? Ładny interes!

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    24 stycznia 2014

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3008

Skip to content