Aktualizacja strony została wstrzymana

Oddala się szansa powrotu

W Kazachstanie żyją do dziś potomkowie polskich przesiedleńców przywiezionych tam przez władze sowieckie w 1936 roku. Wysiedlenie części Polaków z okolic Źytomierza, Kamieńca Podolskiego, Dołbysza stanowiło wstęp do przeprowadzonej w latach 1937-1938 tzw. operacji polskiej.

W tym okresie na terenie Związku Sowieckiego wybrane kategorie Narodu Polskiego były fizycznie likwidowane (np. duchowieństwo, nauczyciele, działacze polityczni, byli żołnierze).

Osoby „groźne” dla władzy sowieckiej, z reguły mężczyźni, poddawane były eksterminacji, a ich rodziny zsyłane. Zgodnie z rozkazem Jeżowa odbierano polskim wdowom dzieci i poddawano je przymusowej rusyfikacji w domach dziecka.

W okresie od sierpnia 1937 r. do września 1938 r. zabito 111 tys. Polaków, 64 tys. otrzymało wyroki ponad 10 lat obozu. Źony skazanych Polaków zsyłane były automatycznie na minimum 5-8 lat łagru. Przymusowo przesiedleni w 1936 r. z Wołynia Polacy poddani byli ciągłej eksterminacji do 1956 roku.

W Związku Sowieckim przesiedlenie było karą administracyjną, w odróżnieniu od sądowego wyroku zesłania do obozu pracy – łagru. W założonych przez siebie w szczerym stepie wsiach doświadczali oni niewyobrażalnego głodu, zmuszeni byli do niewolniczej pracy pod stałą kontrolą żołnierzy w ramach tzw. komendantury.

Wyszkoleni w tym okresie „specjaliści” od „operacji polskiej” powtórzyli logikę rodzinnej eksterminacji wybranych grup Narodu Polskiego w latach 1940-1941. Należy tu nadmienić, że ofiara, jaką ponieśli żytomierscy Polacy w Kazachstanie, przyniosła owoce świętości. Wielu kapłanów służących tej wspólnocie zmarło w opinii świętości (m.in. ks. Józef Kuczyński, ks. Bronisław Drzepecki). W obecnej chwili toczą się procesy beatyfikacyjne o. Serafina Kaszuby i ks. Władysława Bukowińskiego.

Część Polaków przesiedlonych w 1936 r. do Kazachstanu przetrwała jednak prześladowania. Trudno jest oszacować obecnie wielkość tej grupy. W ramach spisu powszechnego w 2009 r. w Kazachstanie narodowość polską zadeklarowało 34 tysiące osób, natomiast do polskich korzeni może odwołać się o wiele większa grupa, śmiem twierdzić, że nawet ponad 100 tys. osób. Zamieszkują oni głównie północny Kazachstan, gdzie w niektórych rejonach (powiatach) stanowią drugą liczebnie po Kazachach grupę narodowościową.

Od zakończenia wojny Polacy przesiedleni w 1936 r. z Wołynia starają się o powrót do Polski. Nigdy nie mieli oni jednak realnej szansy repatriacji. W kolejnych falach przesiedleń z Kresów i powrotów z Sybiru w latach 1944-1947 i 1955-1959 władze PRL oraz władze Związku Sowieckiego konsekwentnie odmawiały prawa do powrotu dla tej grupy.

Co smutne, sytuacja zesłanych Polaków w niewielkim stopniu zmieniła się po 1989 roku. Wprawdzie urzędnicy w ambasadzie i konsulatach III RP wydali naszym rodakom tysiące dokumentów o stwierdzeniu narodowości polskiej i przyrzeczeniu prawa powrotu do Polski, jednak państwo polskie nigdy z tej obietnicy się nie wywiązało!

Choć zabrzmi to jak chichot historii, to właśnie Rosjanie, którzy wcześniej wywozili Polaków z Wołynia do Kazachstanu, obecnie otworzyli dla nich własny system repatriacyjny. Po wieloletnim okresie bezowocnego oczekiwania na pomoc ze strony Polski kazachstańscy Polacy coraz częściej skłonni są do przyjęcia rosyjskiej propozycji.

Władze Federacji Rosyjskiej zapewniają transport i ułatwiają przyjazd do wybranych regionów Rosji, przyznają przybywającym świadczenia zdrowotne, prawo do nauki oraz emerytury dla osób starszych, pomimo ich polskiej narodowości. Nadają Polakom obywatelstwo w ciągu dwóch, trzech miesięcy. Być może zabrzmi to równie dziwnie, ale podobnie postąpili Niemcy, którzy przyjmują zesłanych Polaków w ramach akcji powrotu tzw. późnych wysiedlonych i łączenia rodzin.

Przyjazd części Polaków do Niemiec jest możliwy, bowiem bardzo często w polskich wsiach w Kazachstanie osiedlani byli Niemcy Nadwołżańscy zsyłani tam po 1941 roku. Źyjąc przez prawie trzy pokolenia we wspólnych osadach, wśród Niemców i Polaków wytworzyły się silne więzi rodzinne. W obecnej chwili najwięcej polskich repatriantów z Kazachstanu żyje w Rosji (ok. 20 tys.) i w Niemczech (kilka tysięcy), państwo polskie w oparciu o mechanizmy Ustawy o repatriacji z 2000 r. i w ramach systemu „Rodak” przyjmuje rocznie od 8 do 20 rodzin.

Szansę dla powrotu do Polski stanowić mogły rozwiązania zawarte w społecznym projekcie Ustawy o powrocie z 2010 r., gdzie autorzy tego aktu prawnego pragnęli jedynie zrównać naszych rodaków w prawach z uchodźcami, których dziesiątki tysięcy przyjęła III RP. Jedną z form zadośćuczynienia za wielopokoleniowe zesłanie było zapewnienie repatriantom mieszkania bez prawa własności.

Po trzech latach walki w Sejmie rząd odrzucił jednak obywatelski projekt ustawy. Stało się to za sprawą pełnomocnika Jakuba Płażyńskiego, który wbrew oporowi członków Komitetu „Powrót do Ojczyzny” biorących udział w pracach komisji sejmowej odrzucił własny projekt ustawy i jednoznacznie poparł wprowadzenie na jego miejsce rządowego projektu Ustawy o pochodzeniu.

Głównym celem rozwiązań zawartych w projekcie rządowym jest przyznanie tzw. polskiego pochodzenia dla byłych obywateli RP, którzy opuścili Polskę i udali się np. do Niemiec. Osoby takie oraz ich potomkowie po otrzymaniu dokumentu o tzw. polskim pochodzeniu mają prawo w wybranym przez siebie momencie do osiedlenia się w Polsce. Po przybyciu otrzymują prawo do świadczeń zdrowotnych, prawo do nauki i do stypendiów socjalnych, prawo do pierwszeństwa w środkach pomocowych ze strony gminy oraz w przypadku niepodjęcia pracy – prawo do świadczeń dla bezrobotnych. Po dwóch latach od osiedlenia osoby posiadające „polskie pochodzenie” mają otrzymać obywatelstwo polskie.

Tymczasem celem autorów ustawy o powrocie z Kazachstanu była idea zadośćuczynienia za prześladowania, jakich doznali nasi rodacy, idea obecna w polityce naszych sąsiadów (Niemiec, Rosji, Węgier). Rekompensatę za cierpienia stanowić miała szansa powrotu, która ponownie się oddaliła.

Dr Robert Wyszyński

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 28-29 grudnia 2013, Nr 301 (4840)

Walczymy o przetrwanie

Z Walerym Goławskim, Polakiem mieszkającym w Jasnej Polanie w Kazachstanie, rozmawia Tomasz M. Korczyński

W Kazachstanie żyje co najmniej 34 tys. Polaków. W Jasnej Polanie, gdzie Pan mieszka, około 2,5 tysiąca. To taka mała Polska. Gdzie się Pan urodził?
– Tu, w Kazachstanie, w 1961 roku.

Jak się tu dostała Pańska rodzina?
– Jako „wrogowie ludu” zostali wywiezieni w 1936 roku z wioski Tetirki w okolicach Nowogrodu Wołyńskiego w obwodzie żytomierskim, aktualnie na Ukrainie. Pozostawiono ich z małym dobytkiem gdzieś w stepie, żeby umarli. Musieli sobie wykopać w twardej ziemi jamy, w zimie robili ziemianki. Część Polaków od razu zmarła, ponieważ to było idealne więzienie, bez konieczności nadzoru, zasieków. Latem plus 40 stopni Celsjusza, w zimie minus 40 stopni Celsjusza, głód, chłód, wielkie odległości, przestrzenie, ból fizyczny nie do opisania. Moi mieli więcej szczęścia niż inni rodacy. Przeżyli.

Czy czuje się Pan Polakiem?
– Tak. Czuję się Polakiem.

Rozmawiamy jednak po rosyjsku. Czy nie jest Panu smutno, że nie pamięta Pan ojczystej mowy?
– Jest. Moi dziadkowie, rodzice w domu rodzinnym oczywiście mówili po polsku. Jednak z czasem wszyscy oni odeszli, ja byłem za mały. Tu nie ma nikogo, z kim można mówić w rodzinnym języku, nowe pokolenie. Zapomnieliśmy. Dlatego potrzebujemy polskich nauczycieli, których nikt do nas nie posyła. Kilkanaście lat temu przyjechali do nas nauczyciele, ale nie wytrzymali za długo warunków bytowych. Wyjechali. Zostaliśmy sami z naszą biedą.

Był Pan kiedykolwiek w Polsce?
– Tak. Z mamą, gdy żyła. Miałem wówczas 10 lat. Byliśmy u wujka w Gorzowie Wielkopolskim. Dostaliśmy zaproszenie od niego. Lecz trzeba było wracać.

Czy gdyby miał Pan taką możliwość, wróciłby Pan do Polski?
– Tak! Po śmierci żony czuję się jeszcze bardziej samotny.

Źona była Polką?
– Oczywiście.

Jak się żyje Polakom w Kazachstanie?
– Tak jak i innym. Ciężko. Wysokie bezrobocie, trudne warunki klimatyczne, chłodno, bieda. Trzeba sobie jakoś radzić, bo nikt nie pomoże. Źeby obniżyć liczbę bezrobotnych, władze każą się samozatrudniać – gdyby nie ten zabieg, to bezrobocie liczyłoby 70 procent.

Na czym polega samozatrudnienie?
– Jeśli masz kurę, świnię, krowę, to jesteś już przedsiębiorcą. Sprzedasz mleko, jajka, mięso, to przetrwasz. Jeśli ktoś ma szczęście, to miesięcznie może zarobić 200 dolarów – to dużo, ale i tak z wypłatami jest krucho.

Czy państwo polskie robi coś dla Was?
– Nic. Skoro u nas, gdzie jest bardzo dużo Polaków, albo w innych stronach, dokąd Sowieci deportowali Polaków, nie ma żadnych polskich nauczycieli, żadnych ośrodków kultury, które byłyby utrzymywane przez polskie państwo, to jak można twierdzić, że polski rząd coś dla nas robi? W dużych miastach, gdzie Polaków akurat nie ma, nauczyciele polscy są, owszem. W gazetach potem dużo piszą, że pomagają utrzymywać polską kulturę narodową. O tak, chwalą się. Przyjeżdżają też do nas czasem, odwiedzają, czy to w Jasnej Polanie, czy w Zielonym Gaju. Czujemy się jak rekwizyty w skansenie, gdy przybywają do nas wycieczki pokazowe. Rząd kazachski ma alibi, że się nami zajmuje, bo dyrektor kołchozu Polak, dyrektor szkoły Polak, sołtys Polak, a z kolei stronie polskiej jesteśmy potrzebni do zdjęć przedwyborczych. Wracają i chwalą się, mówiąc, że troszczą się o rodaków z Kresów Wschodnich. I jeszcze do tego każdy obiecuje, że nam pomoże. Przestaliśmy w to wierzyć. Nie jesteśmy nikomu potrzebni. Zapomniano o nas. Wszystkie te gesty są na pokaz. Jesteśmy wykorzystywani jako karta przetargowa, strona polska i kazachska grają nami. Budują Dom Polski w stolicy, a tu, gdzie w okolicy jest czternaście wiosek zesłańczych, czyli właściwie kolebka polskości w Kazachstanie, to o Dom Polski trzeba walczyć. W Astanie, gdzie żyje 30 Polaków, Dom Polski jest, a w wioskach, gdzie jest tysiąc Polaków, nie ma albo jest w budowie. Wiadomo, trzeba to tłumaczyć prestiżem, lepiej się pochwalić Domem Polskim w stolicy niż w wiosce, o której nikt nie słyszał. Jedynie Kościół katolicki robi coś dla nas w tej sprawie.

A jak są nastawione do Polaków władze kazachskie?
– Próbują wszędzie postawić swoich. Najpierw jest Kazach, potem inni. Polak ewentualnie może być zastępcą, jakimś sekretarzem. W urzędach, w milicji pracują Kazachowie. To oni sprawują władzę. U nas, w naszym powiecie, jest trochę inaczej. Tu nas zazwyczaj zsyłano i my jesteśmy większością, więc nie jest to tak mocno dostrzegalne. Jednak i u nas można to nieco odczuć. W naszej wiosce 54 procent to Polacy, oficjalnie, czyli ci, którzy mają wpisane w paszport, że są Polakami. Kazachowie przez lata zniechęcali do wpisywania narodowości do paszportu, żeby zaniżyć statystyki „obcych”, żeby polska strona nie mogła upominać się o sprawy Polaków.
Oprócz tego są trzy rodziny Kazachów, pozostali to Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, Czeczeni. Jeszcze rok temu sołtysem był Kazach, milicjantem był Kazach, teraz to się zmieniło, bo od roku sołtysem jest Polak. Ale ogólnie mówiąc, władze kierują się kluczem narodowościowym, a nie kwalifikacyjnym.
Poza tym są to ludzie przywożeni z zewnątrz, nieznający problemów i realiów lokalnych. Łatwiej jest się dogadać z Rosjaninem czy Ukraińcem, i nie musi być nawet katolikiem, na temat potrzeby przeprowadzenia procesji w Boże Ciało niż z Kazachem muzułmaninem, który nie rozumie tego, bo jest mu to kulturowo obce. Nakazy są takie, że z wiarą chrześcijańską nie można wychodzić na zewnątrz kościoła. Trzeba mieć konkretne i formalne pozwolenie na Drogę Krzyżową, procesję czy pielgrzymkę. Natomiast my jesteśmy pobożni. Ta pobożność jest gorliwa. Na Msze św. chodzi wiele osób, także dużo dzieci. I to nie tylko Polacy, również Rosjanie, Ukraińcy, są i Kazachowie. Ciekawe jest to, że dzieci polskie świetnie znają pacierz i modlitwy obecne na Mszy św. po polsku, chociaż nie rozumieją tego języka. One modlą się po polsku, bo tego nauczyli ich dziadkowie, rodzice, a na co dzień posługują się rosyjskim, który właściwie stał się tutaj podstawowym językiem.

Co robicie, żeby choć trochę mieć kontakt z Polską?
– Nasz ksiądz Krzysztof Kicka razem z nami remontuje Dom Polski. Tu będą warunki do mieszkania dla nauczycieli, jeśli się ich wreszcie sprowadzi. Nasza tożsamość powoli umiera. Nikt jej nie przekazuje. Ksiądz Krzysztof robi, co może, ale jest przede wszystkim kapłanem, człowiekiem od spraw duchowych.

A czy Polacy próbują wyjeżdżać z Kazachstanu?
– To bardzo trudne. Starsi ludzie boją się wciąż władzy, nawet urzędników z polskiej ambasady, odległości są duże, koszty potężne, brak aktywności ze strony polskiej nie zachęca, a młodzi nie znają języka. Widzę zatem dwie główne przeciwności. W wioskach nie ma dostępu do internetu, nowych technologii, a warunkiem, żeby pojechać do ambasady polskiej, jest to, że trzeba najpierw się zarejestrować przez komputer, większość w ogóle nie ma na ten temat wiedzy i możliwości. A druga sprawa to fakt, że wszystko warunkowane jest językiem polskim, którym większość Polaków stąd już się nie posługuje, bo nie zostało to zapewnione, jak w innych krajach, na Litwie czy Ukrainie.

Czego najbardziej dziś potrzebują kazachscy Polacy?
– Polski. Pamięci. Nauczycieli. Języka. Zainteresowania nami ze strony polskiej. Waszego zainteresowania i waszej świadomości, że jesteśmy. Niewiele osób wie, że my tutaj w ogóle żyjemy, że istniejemy. Wiele osób chciałoby pojechać chociaż raz do Polski. Zobaczyć ją. Jednak to za drogo i za daleko. Trzeba załatwiać tysiące dokumentów w stolicy, która leży 400 kilometrów od nas, przecież ambasady polskiej w Jasnej Polanie nie ma. Poza tym potrzebujemy zaproszenia z Polski. Gdyby władze polskie chciały zorganizować chociaż jakieś wycieczki dla dzieci… Pragnienie Polski u nas jest wielkie. Nasz ksiądz Krzysztof Kicka od trzech lat usiłuje sprowadzić nam tutaj nauczyciela polskiego.

Czyli jesteście w kleszczach paradoksu?
– Tak, z jednej strony nie ma warunków na naukę polskiego, których to warunków państwo polskie nie gwarantuje, nie mówiąc o kazachskim, a z drugiej, żeby wyjechać do Polski, wymagana jest znajomość języka polskiego. Gdy mowa jest szczególnie o Karcie Polaka, o repatriacji, wymóg języka polskiego jest bezwzględny. Starsze pokolenie, z 1936 roku, wymarło. Umarli na obcej ziemi. Nikt ich nie przygarnął.

To może warto przeskoczyć system? I nie zważając na bierność, lenistwo, ignorancję polskiego rządu, brak podstawowego poczucia obowiązku i zobowiązania wobec Was, może jakoś można Was odwiedzić? Jak mogą pomóc zwyczajni Polacy, których poruszy na przykład ta rozmowa?
– Zapraszamy do nas, do Jasnej Polany. Jest miejsce na nocleg, przyjedźcie chociaż na kilka miesięcy. Nauczcie nas języka polskiego, kultury polskiej, historii, zróbcie teatr, poczytajcie książki klasyków, poprowadźcie warsztaty dla dorosłych, młodzieży, dzieci. Z naszej strony ochota i potrzeby są, ale dziadkowie wymarli, pokolenie znające kulturę, historię umarło. Kto ma nas tego wszystkiego uczyć? Poza tym walczymy o przetrwanie, bo jest bieda.

Czyli gdyby przybyli jacyś zapaleńcy wolontariusze, nawet na kilka miesięcy, to mieliby miejsce na nocleg i przysłowiowy wikt i opierunek?
– Tak. Mamy tutaj warunki dla wolontariuszy, ci Polacy nie musieliby nawet znać rosyjskiego. Można się u nas zatrzymać w Domu Polskim. Jest na miejscu nasz polski ksiądz i siostra. Można przyjechać w zimie, gdy jest nieco spokoju, ludzie mają więcej czasu, bo wszystkie plony w kołchozie są zebrane, lub latem, pod koniec czerwca, gdy są wakacje. Serdecznie zapraszamy!

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 28-29 grudnia 2013, Nr 301 (4840)

Skip to content