Aktualizacja strony została wstrzymana

Językowa inżynieria społeczna

Trwa wojna i słowa te nie są wyolbrzymione. Jak długo istnieją inżynierowie pracujący nad zmianami w zakresie słownictwa, tak długo mamy prawo mówić o wojnie. Słowo engigneor, od którego wywodzi się „inżynier”, oznacza bowiem tyle, co konstruktor machin wojennych. Trwa wojna o słowa, a my, katolicy, daliśmy się zepchnąć do pozycji obronnej.

Nie ma wątpliwości co do tego, że pomiędzy językiem a myśleniem i postrzeganiem istnieją związki przyczynowe. Pisało na ten temat wielu lingwistów i socjologów (E. Sapir, B. L. Whorf, Ch. W. Mills, P. Hamond). Benjamin Lee Whorf podkreśla, że język, „nie jest po prostu pewnym reproduktywnym narzędziem wyrażania idei, lecz czynnikiem owe idee kształtującym, programem i przewodnikiem aktywności umysłowej, analizy doznań i syntezy intelektualnej każdego z nas.” Język jest czymś więcej niż tylko środkiem wyrażania myśli. W gruncie rzeczy stanowi on główny czynnik kształtujący myślenie. Znajomość prawideł rządzących językiem stała się przyczyną manipulacji językowych, które są tym niebezpieczniejsze, im mniej są uświadomione. „Wojnę o słowa” można nazwać inaczej „językową inżynierią społeczną”, ponieważ jest to działalność w pełni zaprojektowana, pieczołowicie konstruowana, systematycznie wdrażana i utrzymywana w celu przemiany społeczeństwa.

Na początku lat siedemdziesiątych XX w. Kurt Biedenkopf, niemiecki polityk partii chrześcijańsko-demokratycznej (CDU) interesująco opisał to, czego doświadczamy dziś, w medialnej przestrzeni – „walkę o słowa”. Biedenkopf powiedział: „Język jest nie tylko środkiem komunikacji. Jak na to wskazują polemiki z lewicą, język jest też ważnym instrumentem strategii. To, co się dzieje w naszym kraju, jest nowym rodzajem rewolucji. Jest to rewolucja społeczna dokonywana za pomocą języka. Zajmowanie siłą cytadel (…) nie jest już dziś warunkiem rewolucyjnej zmiany porządku w państwie. Dziś rewolucje odbywają się inaczej: zamiast budynków należących do rządu zajmuje się pojęcia, za pomocą których opisujemy porządek państwowy, nasze prawa, obowiązki i nasze instytucje. Nowoczesna rewolucja obsadza je treściami, które uniemożliwiają opis wolnego społeczeństwa, a na dłuższą metę ”” życie w nim. Dziś przeżywamy rewolucję, która zagarnia nie środki produkcji, lecz pojęcia. Zagarnia pojęcia, a wraz z tym informację w wolnym społeczeństwie, okupując mass media, tj. te punkty, w których wytwarza się najważniejsze produkty wolnego społeczeństwa: informację polityczną”.

Czy niemiecki polityk miał świadomość, że opisuje strategię działania kreatorów nowej rzeczywistości, trudno orzec. Dostrzegł on jednak to, co umyka wielu innym działaczom sceny politycznej (lub jest przez nich świadomie pomijanym), że język jest jednym z ważniejszych narzędzi prowadzenia „wojny”.

Operacje na języku

Można wyróżnić trzy główne operacje na języku, jakie cechują styl inżynierii językowej. Pierwsza, to usuwanie pewnych słów i zastępowanie ich innymi, o wyraźnie odmiennym odcieniu albo w ogóle innego rodzaju. Druga polega na nadawaniu starym wyrażeniom odmiennego sensu lub przynajmniej kontekstu, tak by kojarzyły się z czymś innym, niż przedtem. Trzecia operacja to tworzenie nowych słów, których desygnowanie jest bardzo rozmyte, niedookreślone, zmienne.

Główna zasada tworzonego języka opiera się na przeświadczeniu, że nieużywanie słowa skaże rzecz przez nie oznaczaną na nieistnienie. Tak ma być w przypadku mówienia o aborcji jako o zabiciu dziecka nienarodzonego. Zwolennicy politycznej poprawności nie mówią o zabijaniu, dla nich jest to bowiem tylko zabieg, który służy wyrównaniu praw między kobietami i mężczyznami. W Polsce stało się to nawet kwestią rozważaną przez polityków. Już w 2005 roku Magdalena Środa, ówczesna pełnomocnik ds. wyrównywania statusu zaproponowała, by zmienić słowo „aborcja” na inny, mniej negatywnie nacechowany wyraz.

Konsekwencją tego rodzaju operacji językowych staje się dehumanizacja nienarodzonej istoty ludzkiej. Jeśli bowiem człowieka w tym stadium rozwoju określać będziemy jak rzecz – „zygota”, „zlepek komórek”, to pozostawimy pole do traktowania go jak rzeczy. Prowadzi to w końcu do uśpienia wrażliwości i akceptacji zła.

Językowa polityczna poprawność wdarła się także do literatury. Na przykład tytuł wydanej w 1939 roku powieść Agaty Christie „Dziesięciu małych Murzynków”, na prośbę wnuka autorki został zmieniony na „Dziesięciu małych żołnierzyków”. W każdym miejscu utworu słowo „Murzyn” zostało zamienione na „żołnierz”. W Polsce książka ta publikowana jest pod jeszcze innym tytułem: „I nie było już nikogo”.

Dekonstrukcja słów „niepoprawnych” jest procesem charakterystycznym dla środowisk homoseksualnych. Na przykład ściśle medyczne określenie „pederasta” w wyniku długofalowej kampanii zostało wyparte przez słowo „gej” (ang. gay) – „wesołek”. Przedstawiciele amerykańskiego stowarzyszenia osób LGBT – „The Gay & Lesbian Alliance Against Defamation” (GLAAD) stworzyli aktualizowany co roku przewodnik, skierowany przede wszystkim do dziennikarzy – „Media Reference Guide” w którym zebrali słowa i wyrażenia rzekomo opresyjne. Według przewodnika należy zaprzestać określania homoseksualisty jako „kochającego inaczej”, gdyż zawiera skojarzenie z odstępstwem od normy. Nawet określenie „homoseksualista” spotyka się z krytyką i bywa uznawane za obraźliwe, gdyż posiada wydźwięk kliniczny i jest szczególnie chętnie używane przez środowiska antygejowskie. W to miejsce proponowane są mające ponoć mniej negatywny wydźwięk określenia „osoba homoseksualna” i „osoba o orientacji homoseksualnej”, które podkreślają podmiotowość osoby, o której mowa. Nie powinno się także używać zwrotu „gejowski styl życia”, gdyż sugeruje on, że orientacja homoseksualne jest wolnym wyborem i może zostać zmieniona, zamiast niego należy stosować wyrażenie „gejowskie życie”.

Nowe znaczenie starych słów

Wymownym przykładem inżynierii językowej, która istniejącemu wyrażeniu nadała inne znaczenie, jest funkcjonowanie terminu „homofobia”. Powszechne rozumienie homofobii zostało oderwane od jego właściwego znaczenia i stosowane jest dziś w bardzo szerokim kontekście, pozostawiając bezpośrednią konotację z zaburzeniem psychicznym. Brak spójności między współczesnym użyciem pojęcia „homofobia” i kryteriami stosowanymi do wyznaczenia prawdziwej fobii stało się nagminne i nie ma nic wspólnego z definicją naukową. Zjawisko to, jest opisywane, jako „niechęć i negatywne emocje odczuwane wobec osób bi- lub homoseksualnych, nadmiernie uogólnione przekonania o cechach, najczęściej negatywnych, rzekomo charakterystycznych dla wszystkich przedstawicieli tej grupy oraz wynikające z tych emocji i przekonań zachowania polegające na odmiennym, najczęściej gorszym traktowaniu osób postrzeganych jako należących do tej grupy” (Sytuacja społeczna osób biseksualnych i homoseksualnych w Polsce. Raport za lata 2005 i 2006). Jest to przekłamana, niezgodną z prawdą definicją fobii.

David Haaga określa pięć podstawowych cech różniących współcześnie rozumianą homofobię, obejmującą „wiele negatywnych emocji, postaw i zachowań wobec osób homoseksualnych” od prawdziwej fobii. Zwraca on uwagę na to, że klasycznie związaną z fobią emocją jest strach, podczas gdy homofobię częściej cechuje nienawiść lub złość. Fobia wiąże się z doświadczaniem nadmiernego i nieuzasadnionego lęku, lecz reakcje homofobiczne bardzo często należy uznać za zrozumiałe, uzasadnione i dopuszczalne. Działaniem, które automatycznie wyzwala fobia, jest unikanie, podczas gdy homofobia często objawia się jako wrogość i agresja. W przeciwieństwie do osób ulegających homofobii, osoby cierpiące na inne fobię unikają wywołujących ją przyczyn, a lęk, który im towarzyszy utrudnia funkcjonowanie w społeczeństwie. Znane powszechnie fobie nie odnoszą się w żadnym przypadku do porządku politycznego, homofobia zaś ma wymiar polityczny, gdyż odwołując się do uprzedzeń i dyskryminacji, dąży do zmiany prawa. Dziś pojęcie to używane jest powszechnie w odniesieniu do jakichkolwiek zachowań, które nie popierają homoseksualizmu, w stopniu zdecydowanie zbyt szerokim niż na to pozwala jego pierwotna definicja.

Wojna o słowa

 

O ile języki naturalne w swym systemie posiadają obok schematów i norm również uzusy, rozumiane jako zespół zwyczajów językowych w danej społeczności, o tyle w inżynierii językowej system tworzony jest odgórnie – określone słowa, zawiązki frazeologiczne, zwroty są dyktowane odbiorcom. Powstaje więc nowy język, w którym nie ma większego znaczenia, co dane słowo rzeczywiście oznacza, ale jakie kwalifikatory się z nim wiążą (dobry/zły, nasz/obcy, postępowy/zacofany). Pozwoliliśmy narzucić sobie sofizmaty i demagogie wojujących grup. Walczymy z ideologami ale za pomocą słów stworzonych przez inżynierów. I z tego powodu jesteśmy już na przegranej pozycji, ponieważ w tak skonstruowanych wyrażeniach pewnych treści już nie ma.

Na naszych oczach dzieje się to, co w swej utopii opisał George Orwell. „(…) nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia. W końcu doprowadzimy do tego, że myślozbrodnia stanie się fizycznie niemożliwa, gdyż zabraknie słów, żeby ją popełnić (…). Z roku na rok będzie coraz mniej słów i coraz węższy zakres świadomości (…). Rewolucja zostanie zakończona, kiedy język stanie się doskonały.”

dr Monika Kacprzak

Za: Polonia Christiana - pch24.pl (2013-11-16) | http://www.pch24.pl/jezykowa-inzynieria-spoleczna,19212,i.html

Skip to content