Aktualizacja strony została wstrzymana

Żydowscy stalinowcy montują „fołksfront” – Stanisław Michalkiewicz

W sobotę, 25 maja w redakcji „Gazety Wyborczej” odbyła się dyskusja, czy zagraża nam faszyzm. Warto zatrzymać się na chwilę nad tym zaimkiem „nam” to znaczy – komu? Jestem prawie pewien, że poczucie zagrożenia „faszyzmem” musieli odczuć organizatorzy debaty: pan red. Adam Michnik i ścisłe kierownictwo. Zatem bez ryzyka pomyłki można powiedzieć, że zaimek „nam” oznacza Żydów – bo „Gazeta Wyborcza”, jak przystało na żydowską gazetę dla Polaków, prezentuje żydowski punkt widzenia jako obiektywny. Ale to nie wyczerpywałoby zagadnienia, bo zarówno pan red. Michnik, jak i ścisłe kierownictwo, a może lepiej – ścisłe środowisko „GW” stanowią nie tylko Żydzi – to znaczy Żydzi oczywiście też, – ale Żydzi specyficzni. To są Żydzi stalinowcy – albo w pierwszym, albo w drugim, albo nawet już w trzecim pokoleniu. Zatem zaniepokojeni możliwością pojawienia się w Polsce „faszyzmu” poczuli się żydowscy stalinowcy.

W tym miejscu mogą pojawić się protesty: jacy tam znowu „stalinowcy”, kiedy taki na przykład pan redaktor Michnik prezentuje się w roli jasnego idola, płomiennego szermierza wolności? Owszem – pochodzi ze stalinowskiej rodziny, ale cóż z tego, skoro cały stalinismus spłynął z niego bez śladu podczas przygody z demokratyczną opozycją? Wszystko to oczywiście być może – ale trzeba pamiętać nie tylko o przysłowiu, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci, ale przede wszystkim – o stanowiącym istotną cechę stalinowskiej świadomości przekonaniu o przynależności do awangardy, która w tej racji może, a nawet powinna organizować życie pozostałej, mniej wartościowej reszcie społeczeństwa.

Takie przekonanie było istotnym składnikiem świadomości zwykłych stalinowców, podczas gdy w przypadku stalinowców żydowskich było ono spotęgowane do kwadratu. Żydzi, z nielicznymi wyjątkami, mają poczucie misji wobec mniej wartościowych narodów tubylczych, co wynika z żydowskich roszczeń do wyjątkowości we Wszechświecie i stanowi przyczynę nieustających napięć, nazywanych ogólnie „antysemityzmem”. Czy to poczucie jest uzasadnione, to całkiem inna sprawa; można się zdumiewać, skąd u handełesów takie pretensje do wyjątkowości, ale sam fakt ich istnienia nie ulega wątpliwości. Nie da się ukryć, że to spotęgowane do kwadratu poczucie przynależności do awangardy ludzkości jest istotnym składnikiem nie tylko stanu świadomości ścisłego kierownictwa, ale przede wszystkim – publicystyki „Gazety Wyborczej”, a w tej sytuacji określenie: „żydowscy stalinowcy” jest nie tylko trafne, ale i ścisłe.

No dobrze – ale dlaczego właściwie pan red. Michnik i ścisłe środowisko „GW” poczuło się zaniepokojone do tego stopnia, że aż urządziło debatę? Ostatnio przez Warszawę przeciągały pochody sodomitów, „szmat” i amatorów ostrego przyprawiania narkotykami – ale tym przecież ani pan redaktor, ani żaden inny żydowski stalinowiec nie czuje się przecież zagrożony. Przeciwnie – mniej lub bardziej dyskretnie raczej patronują oni takim inicjatywom, słusznie upatrując w nich czynnik ułatwiający „awangardzie” panowanie nad mniej wartościowymi, pozbawionymi właściwości „masami”. Tym bardziej zagadkowa wydaje się przyczyna, dla której pan red. Michnik zorganizował debatę akurat teraz.

Snop światła rzuca na to sekwencja wydarzeń, zapoczątkowanych spotkaniem izraelskiego prezydenta Peresa z rosyjskim prezydentem Miedwiediewem 18 sierpnia 2009 roku w Soczi. Prezydent Peres powiedział, że obiecał prezydentu Miedwiediewu, że Izrael nie uderzy na Iran oraz, że „namówi” prezydenta Obamę do wycofania elementów tarczy antyrakietowej ze Środkowej Europy. Co w zamian za tę obietnicę obiecał mu prezydent Miedwiediew – już nie powiedział, ale chyba coś musiał mu obiecać, bo czyż prezydent Peres zrobił cokolwiek bezinteresownie? Musiało zatem być to coś takiego, o czym zawczasu lepiej głośno nie mówić. Miesiąc później, 17 września 2009 roku prezydent Obama złożył deklarację, z której wynikało, iż USA wycofują się z aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, co, mówiąc nawiasem, oznaczało również likwidację „postjagiellońskich mrzonek” – jak główny cadyk III RP Aleksander Smolar nazwał politykę wschodnią prezydenta Kaczyńskiego.

Kropkę nad „i” tej likwidacji postawiła katastrofa smoleńska. W tej sytuacji próżnię polityczną po wycofaniu się USA, zaczęli wypełniać strategiczni partnerzy, tzn. Rosja i Niemcy. Jeszcze nie ucichły echa deklaracji prezydenta Obamy, a już dwaj świątobliwi mnisi z klasztoru św. Niła przybyli na Jasną Górę po kopię tamtejszego cudownego obrazu, a w ramach kontynuacji „dyplomacji ikonowej”, cudowny obraz Matki Bożej Smoleńskiej przywiózł ze sobą patriarcha Cyryl i wespół z JE abpem Michalikiem podpisał deklarację pojednania polsko-rosyjskiego.

Źeby lepiej zrozumieć polityczną rolę dyplomacji ikonowej i wagę deklaracji o pojednaniu, musimy przypomnieć szczyt NATO w Lizbonie w listopadzie 2010 roku oraz będącą konsekwencją tego szczytu proklamację Rady NATO-Rosja o strategicznym partnerstwie Rosja – NATO. W ten sposób konsekwencje strategicznego partnerstwa rosyjsko-niemieckiego zostały instytucjonalnie rozciągnięte na środkowoeuropejskich członków NATO – a w tej sytuacji „pojednanie” było już tylko kwestią czasu.

No dobrze – ale co konkretnie ma z tego „pojednania” wynikać? A cóżby innego, jeśli nie przyjęcie w imieniu Polski statusu „bliskiej zagranicy”? W tym celu trzeba jednak odpowiednio zaaranżować tubylczą scenę polityczną – i dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć zarówno stopniowe zwijanie medialnego parasola ochronnego nad PO, jak również nadymanie „lewicy”, która przecież z Rosją „pojedna” nas najlepiej i bez zastrzeżeń. Tę lewicową alternatywę trzeba jednak starannie przygotować, by nie powtórzył się wypadek przy pracy z roku 2005 i dlatego parasol ochronny nad PO zwijany jest stopniowo.

Ale „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” – zwłaszcza, że od dwóch lat coraz silniej zaznacza swoją obecność coraz wyraźniejszy politycznie, młodzieżowy ruch narodowy. To przeciwko niemu bezpieka ogłosiła w ubiegłym roku wojnę z „faszyzmem”, a 25 maja pan red. Michnik urządził ten sabat w celu wypracowania pozorów moralnego uzasadnienia dla planowanej pacyfikacji kolejnego pokolenia polskiej młodzieży i przyciągnięcia do „fołksfrontu” rozmaitych „pożytecznych idiotów”. Kolejne pokolenie żydowskich stalinowców szykuje się do wdeptywania w ziemię kolejnego pokolenia Polaków. „O bracia wilcy brońcie się, nim wszyscy wyginiecie!

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Felieton    tygodnik „Nasza Polska”    5 czerwca 2013

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2840

Skip to content