Aktualizacja strony została wstrzymana

Przemysł rozrywkowy wkracza do polityki – Stanisław Michalkiewicz

Spośród wszystkich gałęzi gospodarki, największą karierę niewątpliwie zrobił przemysł rozrywkowy. Niektórzy powiadają, że nie, że na pierwsze miejsce wysunął się sektor finansowy. O ile jeszcze 70 lat temu pierwszoplanową postacią życia gospodarczego był przedsiębiorca i inżynier, to dzisiaj przedsiębiorcy, obok kierowców są najbardziej prześladowaną grupą społeczną, a o inżynierach szkoda nawet wspominać. Na szczycie hierarchii rozpierają się finansowi grandziarze, zaś informacje o tym jak to jeden grandziarz wykiwał innego grandziarza, z szybkością światła przekazywane są z jednego końca świata na drugi, w związku z czym ludzie myślą, że to właśnie takie wydarzenia są dla życia gospodarczego najważniejsze. Tymczasem nie mają one żadnego znaczenia, a giełdy już dawno nie odzwierciedlają gospodarczych realiów. Dlaczego finansowi grandziarze tak rozpierają się na szczycie hierarchii życia gospodarczego – to odrębny temat, chociaż oczywiście nie da się ukryć, że zrobili karierę.

Wydaje się jednak, że znacznie większą karierę zrobili pracownicy przemysłu rozrywkowego. Jeszcze w starożytności, kiedy to bankier (argentarius) był uważany za normalnego uczestnika życia gospodarczego (nawet Pan Jezus w przypowieści o talentach wkłada w usta gospodarza pouczenie dla leniwego sługi, że mógł przecież talent, który zakopał, oddać bankierom), pracownicy przemysłu rozrywkowego, np. aktorzy, uważani byli za personae turpis, co oznaczało, że nawet ich status prawny (turpitudo) był niższy od zwyczajnego. Z tego powodu można powiedzieć, że pracownicy przemysłu rozrywkowego wykonali znacznie większego susa, niż finansowi grandziarze – bo dzisiaj nie tylko nie ma mowy o żadnym turpitudo (chociaż z wielu powodów właśnie dzisiaj byłoby to bardziej uzasadnione, niż w starożytności), ale pracownicy przemysłu rozrywkowego są indagowani w najważniejszych sprawach nie tylko życiowych, ale również politycznych, czy ekonomicznych, a ich opinie przyjmowane są z wielką rewerencją.

Tymczasem w przypadku np. aktorów, mamy do czynienia ze świeceniem światłem odbitym; jeśli dajmy na to pan Daniel Olbrychski wypowiada słowa napisane przez Szekspira, to ma o oczywiście inny ciężar gatunkowy, niż kiedy mówi tekstem własnym – bo wtedy wypowiada opinie, najdelikatniej mówiąc, osobliwe, w tym znaczeniu, jakie temu słowu nadaje język grecki (idiotropos). Ale jeśli nawet taka kariera pracowników przemysłu rozrywkowego może budzić zaskoczenie, to przecież jest faktem. Dlatego właśnie sprawa jednomandatowych okręgów wyborczych została wydobyta z mroków ciemności zewnętrznych, w których niezależne media głównego nurtu umieszczają zagadnienia uznane przez naszych bezpieczniackich okupantów za niepożądane w debacie publicznej, dopiero wtedy, gdy zaczął ją propagować pan Paweł Kukiz, piosenkarz najwyraźniej urażony lekceważeniem, do jakiego chyba nie był dotychczas przyzwyczajony.

Tak czy owak, sprawa reformy systemu wyborczego zaczyna powoli przebijać się do dyskursu publicznego, przy czym wielu ludzi wiąże z nią nadzieje, które wydają mi się przesadne. Nie dlatego, bym lekceważył system wyborczy, ale przede wszystkim dlatego, że – po pierwsze – nie jestem ultrasem demokracji, a po drugie – wątpię w autentyczność demokracji politycznej, zwłaszcza w naszym nieszczęśliwym kraju. Zgodnie bowiem z moją ulubioną teorią spiskową, punkt ciężkości władzy w Polsce spoczywa poza konstytucyjnymi organami państwa, w środowisku tak zwanych „tajnych służb”, które oczywiście służą przede wszystkim sobie, jeśli, ma się rozumieć, nie liczyć państw poważnych, którym poszczególni bezpieczniacy się po kryjomu wysługują.

Józef Stalin, któremu niepodobna odmówić znajomości polityki również od podszewki, w spiżowych słowach wyraził opinię, że nieważne, kto głosuje, ważne – kto liczy głosy. Swoim zwyczajem nie powiedział najważniejszego, że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest to, kto przygotowuje dla wyborców alternatywę. Prawidłowo przygotowana alternatywa polega na tym, by niezależnie od tego, kto konkretnie wygra wybory, były one wygrane. Jak mówiło się za moich czasów w kołach wojskowych: „tak czy owak – sierżant Nowak”. Jeśli przyłożymy to kryterium do naszej politycznej sceny, to natychmiast zauważymy, że chociaż na przestrzeni ostatnich 22 lat zmieniło się wiele rządów, często o przeciwstawnych kierunkach ideowo-politycznych, to ustanowiony w 1989 roku przez generała Kiszczaka z gronem osób zaufanych ekonomiczny model państwa w postaci kapitalizmu kompradorskiego, ani drgnął. A tymczasem to on właśnie jest podstawowym narzędziem okupacji kraju przez bezpieczniackie watahy, które najwyraźniej aranżują polityczną scenę tak, by mimo różnych zmian, wszystko pozostało po staremu.

Ale nawet w tych warunkach może być lepiej, albo gorzej. System wyborczy, zaprojektowany przez promotorów konstytucji z 1997 roku oraz równoczesnej ordynacji wyborczej, doprowadził do daleko posuniętej oligarchizacji sceny politycznej; co wyraża się m.in. w tym, że tworzy ją w zasadzie to samo grono osób, które tylko w razie potrzeby zmieniają szyldy partyjne. Trudno się dziwić, że coraz więcej obywateli ma poczucie, iż tak naprawdę niewiele, albo w ogóle nic od nich nie zależy. Wyraża się to nie tylko w 50-procentowej absencji wyborczej, ale również narastającym, zwłaszcza w młodym pokoleniu przekonaniu, że ktoś ich tutaj robi w konia, w związku z czym pragną się dowiedzieć – kto i w jaki sposób. W ubiegłym roku podczas Marszu Niepodległości rzucili hasło obalenia układu „okrągłego stołu” – co wzbudziło niepokój wśród ugrupowań parlamentarnych i funkcjonariuszy niezależnych mediów głównego nurtu.

Obecny system wyborczy daje dużą, niekontrolowaną władzę członkom ścisłych sztabów partyjnych – bo to one, układając listy wyborcze, dokonują wstępnej i nieodwołalnej selekcji kandydatów, zanim jeszcze odbędzie się jakiekolwiek głosowanie. W obowiązującym u nas systemie parlamentarno-gabinetowym, wszystkie organy państwa, z wyjątkiem prezydenta wybieranego w powszechnym głosowaniu, pochodzą albo bezpośrednio, albo pośrednio od Sejmu. Zatem – kto kontroluje Sejm, kontroluje całe państwo. Oczywiście z punktu widzenia bezpieki łatwiej jest kontrolować mniej więcej 30 ludzi w państwie – bo właśnie tylu tworzy ścisłe sztaby partyjne, wśród których muszą przecież znajdować się też konfidenci – niż około 100 tysięcy ludzi, których trzeba by pośpiesznie skontrolować przy systemie jednomandatowych okręgów wyborczych. Jak się okazuje, teoria spiskowa dość dobrze wyjaśnia wiele zagadkowych spraw, inaczej trudnych do wyjaśnienia, między innymi – sprawę niechęci ugrupowań systemowych do systemu jednomandatowych okręgów wyborczych.

Jednomandatowe okręgi wyborcze, zwłaszcza w sytuacji, gdy kandydat na posła czy senatora musiałby tylko wpłacić kaucję, która w przypadku uzyskania pewnego minimum głosów byłaby mu zwracana, sprzyjałyby przełamaniu monopolu ścisłych sztabów partyjnych na dyrygowanie państwem, więc z punktu widzenia demokracji politycznej stanowią krok we właściwym kierunku. Warto dodatkowo rozważyć możliwość głosowania w dwóch turach; we Francji w pierwszym głosowaniu można uzyskać mandat po zebraniu bezwzględnej większości (50 procent plus jeden) głosów w okręgu. Jeśli mandat nie został obsadzony, następuje druga tura, a w międzyczasie kandydaci najsilniejsi zabiegają o poparcie kandydatów słabszych, dzięki czemu wyborcy, jeszcze przed ostatecznym głosowaniem, lepiej wiedzą, na jaką właściwie przyszłą koalicję głosują.

U nas, w dotychczasowym systemie głosują w ciemno, a nawet gorzej, bowiem podczas kampanii wyborczej wszystkie partie starają się przekonać wyborców, że konkurenci, to banda idiotów, jeśli nie złodziei. I kiedy już wszystkich o tym przekonają, kiedy każdy według tego, do czego został akurat przekonany zagłosuje, przystępują do rozmów koalicyjnych; mądrzy z idiotami, uczciwi ze złodziejami – i tak dalej. Oczywiście nic dobrego z tego wyniknąć nie może, a najgorsze, że w rezultacie realizowany jest program, o którym wcześniej żaden wyborca nie słyszał, więc nic dziwnego, że wszyscy prędzej czy później czują się oszukani. System jednomandatowych okręgów wyborczych sprzyja zmniejszeniu tego ryzyka – chociaż oczywiście rodzi nowe, nie mniej groźne – ale o tym przy innej okazji.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    miesięcznik „W naszej rodzinie”    14 maja 2013

Za: michalkiwicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2822

Skip to content