Aktualizacja strony została wstrzymana

Choroba okazuje się atutem

Wyjątkowo groteskowo wyglądał finał biegu łączonego 2 x 7,5 km podczas narciarskich mistrzostw świata w Val di Fiemme. Na metę jako pierwsze wpadły cztery Norweżki. Potomkinie Wikingów nie dały szans nikomu spoza swojego kraju. Nie nadążyła za nimi nawet nasza mistrzyni Justyna Kowalczyk.

Polska biegaczka wbiegła na metę jako piąta, będąc skrajnie wyczerpana. Tymczasem cztery schorowane (wszystkie z zaawansowaną astmą!) Norweżki odstawiły resztę stawki na grube dziesiątki sekund, nie męcząc się przy tym ani ociupinkę.

To właśnie ten niezwykle kontrastowy obrazek sprawił, że postanowiłem napisać to, o czym wszyscy kibice w Polsce myślą, a o czym nie bardzo chcą lub mogą mówić. Fakt, że wszystkie czołowe zawodniczki z ojczyzny fiordów mają tą samą chorobę, już sam w sobie zakrawa na śmieszność. Jednak to, że dzięki temu schorzeniu mogą oficjalnie i bez przeszkód przyjmować lek, który uznany jest za mocny środek dopingujący, już takie śmieszne nie jest.

Dlaczego Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) pozostaje zupełnie ślepa na taki absurd? Być może dlatego, że norweska tradycja biegowa jest bardzo bogata i najwięcej kibiców pochodzi z tego kraju, co wiąże się również z największym napływem gotówki kontraktów reklamowych? Nie wiadomo… A to, że panuje powszechna zmowa milczenia w światowych biegach, jest równie zadziwiające. Przypomnę w tym miejscu historię polskich kibiców, którzy na zawody w Szklarskiej Porębie przygotowali całkiem sympatyczny transparent z życzeniami powrotu do zdrowia dla Norweżek, zaś decyzją jury zawodów nie mogli go wnieść na trybuny.

Z drugiej strony być może kadra norweska przygotowywała się z myślą tylko i wyłącznie o tych mistrzostwach i stąd taka duża przewaga na mecie. Z tym że jeśli prześledzić sobie przedsezonowe wypowiedzi wszystkich innych zawodniczek, to zgodnie mówiły, że Val di Fiemme jest ich tegorocznym priorytetem i tam będą w najwyższej formie. Cóż, jak wiedzieliśmy, tego celu nie udało się zrealizować nikomu opócz Norweżkami.

Podczas sobotniego biegu zdarzyło się także kilka innych zadziwiających rzeczy. Uchodząca za specjalistkę od biegu łyżwowego Szwedka Charlotte Kalla, już po zmianie nart na te służące właśnie do jazdy dowolnej, nie była w stanie utrzymać tempa norweskiej czwórki. Zrozumiałe byłoby to, gdyby odskoczyły jej takie gwiazdy jak Terese Johaug czy Marit Bjoergen, również nienagannie biegające w tym stylu, ale to, że w pokonanym polu pozostawiły ją także Kristin Steira czy młodziutka Heidi Weng, jest co najmniej dziwne. Być może szwedzka mistrzyni źle rozłożyła siły, zastosowała złą taktykę lub smarowanie nart. Kto wie, czy nie nałożyły się na siebie wszystkie te trzy czynniki. Ale trzeba przyznać, że takiego „pecha” jak Kalla miały w sobotę wszystkie zawodniczki… oczywiście poza reprezentantkami Norwegii.

Czy któraś z zawodniczek powie coś głośno na ten temat? Czy ktoś podejmie wątek rewelacyjnych skutków chorowania na astmę? Każdy widzi, co się dzieje, jednak nikt nie odważy się głośno mówić na ten temat. Czyżby istniał jakiś Wielki Brat biegów narciarskich, który śledzi każdy nieprawomyślny odgłos i grozi palcem? Czy znajdzie się wreszcie ktoś, kto odważy się krzyknąć: „Cesarz jest nagi”? Czekam z niecierpliwością.

Łukasz Sianożęcki

Za: Nasz Dziennik, Sobota, 23 lutego 2013 (17:02) | http://www.naszdziennik.pl/sport-pozostale-dyscypliny/24928,choroba-okazuje-sie-atutem.html

Skip to content