Aktualizacja strony została wstrzymana

Józek Szmaciak z Aleksem Wardęgą w fołksfroncie – Stanisław Michalkiewicz

Ach, nie ma to jak praktyczne prezenty! Z tego punktu widzenia mogę uważać się za prawdziwego szczęściarza, bo dzięki uprzejmości państwa Bogny i Pawła Mrówczyńskich, zostałem na sam Adwent obdarowany niesłychanie praktycznym i pożytecznym prezentem w postaci lekcji pokory. Lekcja ta przybrała postać wycieczki do śląskich kopalni. Rozpocząłem od najstarszej kopalni srebra i ołowiu w Tarnowskich Górach, a zakończyłem w zabytkowej kopalni Guido. Nie były to pierwsze kopalnie, które widziałem. Po raz pierwszy zjechałem do starej kopani złota w Arizonie, gdzie na powierzchni pozostało towarzyszące jej miasteczko-widmo. Tam, to znaczy – w tamtej kopalni, która okres swojej świetności przeżywała w latach 80-tych XIX wieku, pracowały pod ziemią czteroosobowe grupy górników, wydobywające średnio około tony skały dziennie. Z tej skały udawało się wytapiać około uncji złota , która podówczas miała wartość ok. 20 dolarów. Teraz uncja złota kosztuje prawie 1700 dolarów, o czym warto pamiętać, kiedy wiemy, iż ówczesny górnik zarabiał dziennie 2 dolary. Kiedy przeliczyć wartość ówczesnych i obecnych zarobków w amerykańskim przemyśle wydobywczym, okazuje się, że przez ostatnie 120 lat siła nabywcza zarobków nie uległa zmianie, przynajmniej w przeliczeniu na złoto. A na cóż przeliczać zarobki w kopalni złota?

Ale nie na tym przecież polega lekcja pokory, że mimo szalonego wzrostu wydajności pracy, zarobki właściwie nie uległy zmianom. Co prawda i to jest ważne, bo skłania do zastanowienia, gdzie właściwie podziewają się korzyści, jakie niewątpliwie muszą wynikać ze wzrostu wydajności pracy. Tajemnica to wielka, ale na jej trop naprowadzają nas informacje, co prawda dość skrzętnie ukrywane, o rosnącej w postępie może jeszcze nie geometrycznym, ale na pewno – w postępie arytmetycznym – liczby naszych dobroczyńców i opiekunów. Rosnąca armia naszych dobroczyńców i opiekunów, coraz liczniej zaludniająca rosnącą liczbę biur, byle czego przecież nie zje, ani nie wypije, a skoro tak, to da radę nie tylko takiemu wzrostowi wydajności pracy, jaki dokonał się w ciągu ostatnich stu lat – ale nawet o sto procent większemu.

Ciekawe, że przewidział to jeszcze w Średniowieczu francuski poeta Franciszek Villon, pisząc między innymi: „Ci mają winka i pieczyste (…) sosy i smaki zawiesiste, jajca kładzione, z octem, świeże… Nie są podobni do mularzy, którzy mur wznoszą w wielkim trudzie. Tu się pomocnik nie nadarzy; sami se zżują, dobrzy ludzie.” Otóż lekcja pokory polega na przyjrzeniu się pracy „mularzy”, czy na przykład – górników – bo przecież to nie pasożytnictwo biurokratów, czy innych Zasrancen, którym własna pycha podsuwa myśli, jakoby byli solą ziemi czarnej („my tutaj rządzim i my dzielim; bez nas by wszystko diabli wzięli” – perorował w zapale Towarzysz Szmaciak). Bo przecież to nie pani Elżbieta Jakubiak, która jeszcze w czasach dobrego fartu przekonywała osłupiałego redaktora Mazurka, że bez wydanego przez nią zaświadczenia nie mógłby upiec chleba, ani ugotować zupy, wytwarza bogactwo i buduje cywilizację. Bogactwo wytwarzają i cywilizację budują ludzie wykonujący pożyteczną pracę. A jaka praca jest pożyteczna? Ano – taka, za którą inny człowiek gotów jest dobrowolnie zapłacić. Nikt nigdy nie wynalazł lepszego kryterium, więc jakże tu nie być wdzięcznym państwu Bognie i Pawłowi Mrówczyńskim, że dzięki lekcji pokory, jaką w swojej uprzejmości mi sprezentowali na sam Adwent, stworzyli mi sposobność, bym jeszcze raz utwierdził się w tym przekonaniu?

Po tej lekcji pokory, dzięki której mogę oznajmić, iż moja skromność jest znana na całym świecie, mogę już chyba ujawnić, że chyba proroctwa mnie wspierały, kiedy w 2007 roku opublikowałem w „Najwyższym Czasie” felieton opisujący, jak to Aleks Wardęga z Józkiem Szmaciakiem bronią demokracji. Aleks Wardęga i Józek Szmaciak to postaci literackie, wzorowane być może na osobach istniejących i na przykład wiele wskazuje na to, iż pewne cechy Aleksa Wardęgi Janusz Szpotański, autor poematu „Towarzysz Szmaciak” skopiował z pana red. Adama Michnika. Nie chodzi tylko o żydowskie korzenie, chociaż to też może mieć znaczenie, ani o familijną przynależność do wielkiej rodziny staliniątek („stary towarzysz, zasłużony, samego jeszcze znał Stalina, fakt, że ma głupawego syna, ale to zawsze syn rodzony” – tłumaczył generał Tumor pułkownikowi MO Maczudze, by podczas odblokowywania kombinatu w stanie wojennym Aleksa jakoś oszczędził). Józek Szmaciak jest do rozszyfrowania trochę trudniejszy, ale przecież i to nie przekracza umysłu ludzkiego: Aleksander Kwaśniewski! („Mój Józek – ooo, ten to ma już chody duże i w MSW i na uczelni…” – przechwalał się Towarzysz Szmaciak). Czyż to nie konterfekt, a w każdym razie – fragment konterfektu, pozwalający rozpoznać byłego dwukrotnego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju?

Ale nie chodzi przecież o to, by dzisiaj odgrzewać jakieś personalne szarady sprzed lat. Chodzi o to, że już w 2007 roku wsparły mnie proroctwa, iż w momencie, gdy Aleks Wardęga i Józek Szmaciak dojdą do wniosku, iż ktoś może odebrać im „zdobycze”, jakie sobie uciułali w III Rzeczypospolitej, to mimo różnic ideowych, natychmiast się dogadają i zgodnie ze spiżowymi naukami Józefa Stalina utworzą fołksfront. No dobrze – fołksfront – ale przeciwko czemu? Jak to przeciwko czemu? Wiadomo, że przeciwko „faszyzmowi”. Kto bowiem Aleksowi Wardędze, oszczędzonemu przez pułkownika Maczugę, a następnie wyfutrowanemu przez nowojorskich plutokratów, albo Józkowi Szmaciakowi, który zarówno z PRL, jak i z III Rzeczypospolitej wyssał, co tylko było do wyssania, chce owe „zdobycze” odebrać, to jest „faszystą”. A na „faszystów” Józef Stalin wynalazł właśnie fołksfront, przy pomocy którego i Aleks Wardęga i Józek Szmaciak będą robić mu „no pasaran”.

No i właśnie robią – strasząc „faszyzmem” różne panny lubieżne płci obojga z jednej strony – a z drugiej przygotowując narzędzia terroru, przy pomocy których chamów zbuntowanych znowu chwycą za mordę, żeby musiały tyrać, bo w przeciwnym razie lepiej by było im umierać! Impulsem dla fołksfrontu był Marsz 11 listopada, którego organizatorzy – wszystko jedno – autentycznie, czy nie – ogłosili zamiar wysadzenia w powietrze układu okrągłego stołu – przy którym Aleks Wardęga z Józkiem Szmaciakiem dogadali się co do podziału władzy nad mniej wartościowym narodem tubylczym. Natychmiast odezwały się nożyce i Umiłowani Przywódcy nie tylko na poczekaniu sprokurowali prawne narzędzia terroru – ale również niezależna prokuratura już dostała stosowne rozkazy, których efektem jest postawienie Grzegorzowi Braunowi zarzutu „pochwalania zbrodni”. Okazuje się że w 31 lat po wprowadzeniu stanu wojennego będziemy załatwiani w ten sam sposób, ale pod innym pretekstem – już nie w obronie socjalizmu i sojuszu ze Związkiem Radzieckim, ale w obronie demokracji.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)    19 grudnia 2012

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2699

Skip to content