Aktualizacja strony została wstrzymana

Kościół uprzejmy czy wojujący – Jacek Bartyzel

W ostatnią niedzielę starego roku, na którą w nowym kalendarzu liturgicznym przesunięto także Święto Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, w kościołach polskich odczytywano List Episkopatu Polski O królowaniu Jezusa Chrystusa przyjęty uprzednio na 359. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski w Warszawie w dniach 2-3 października 2012 roku. List ten wzbudził już sporą konsternację pośród części duchowieństwa i wiernych, zwłaszcza tych zaangażowanych w akcję na rzecz intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski, a nawet – nie ma co ukrywać – smutek i przygnębienie. Niektórzy pocieszali się, że chodzi tu jedynie o skorygowanie pewnych błędnych lub przesadnie egzaltowanych form tego ruchu, prowadzących do zagrożenia sekciarstwem i nieposłuszeństwem. Wydaje się jednak, że takie odczytanie treści i intencji Listu byłoby niewystarczające lub zgoła fałszywe. Przyjrzyjmy się zatem naprzód jego głównym tezom.

Biskupi wychodzą od spostrzeżenia, iż przyjęcie prawdy o królowaniu Chrystusa – która ma swe głębokie korzenie biblijne – tak jak i kiedyś, gdy podczas pobytu na ziemi Syna Bożego chciano Go obwołać królem Izraela po cudownym rozmnożeniu przezeń chleba, znamionuje brak głębszego spojrzenia. Czują się przeto zobowiązani do przypomnienia podstawowych elementów biblijnego orędzia o Jego Królowaniu. Czynią to dalej szeroko, postępując wedle takich tematów, ilustrowanych licznymi przywołaniami odnośnych tekstów świętych, jak: 1. Królowanie Boga w świecie i pośród ludu Przymierza; 2. Zapowiedzi Mesjasza jako idealnego Króla; 3. Królestwo Boże przychodzi w Jezusie; 4. Królestwo Boże w zmartwychwstałym Panu. Ten materiał egzemplifikacyjny, powszechnie znany i sam przez się oczywisty, służy im do wyciągnięcia wniosków duszpasterskich – i to one muszą zostać poddane analizie. Wnioski te są następujące.

Po pierwsze, z nauki, iż królestwo Boże urzeczywistnia się w świecie już od momentu przyjścia Chrystusa, biskupi wyprowadzają konkluzję, iż nie ma ono [to królestwo] nic wspólnego z jakąkolwiek formą panowania człowieka w świecie, następnie zaś – odnosząc się do marzeń bliżej nieokreślonych, a przeto zagadkowych „nas”, o realizacji takiego królestwa w świecie, bez najmniejszych zakłóceń, konstatują, iż myślenie (…) że wystarczy obwołać Chrystusa Królem Polski, a wszystko zmieni się na lepsze, trzeba uznać za iluzoryczne, wręcz szkodliwe dla rozumienia i urzeczywistnienia Chrystusowego zbawienia w świecie. Pozostawiając, póki co, na boku kwestię – trudną do zweryfikowania choćby ze względu na szeroki i luźny kwantyfikator – identyfikacji tych, którzy (być może) naprawdę tak myślą, należy zauważyć, że jest to niezwykle mocny werdykt, albowiem w grę wchodzi nie tylko iluzoryczność takiego sposobu myślenia, ale wprost zagrożenie dla zbawienia, a przecież nie ma wyższego prawa Kościoła aniżeli zbawienie dusz (salus animae suprema lex)!

Po drugie, z tego samego faktu nieprzerwanej realizacji królestwa Jezusa i otrzymanej z Jego łaski możliwości rozwijania go w sobie i pośród nas, wypływa niezwykle kategoryczny w tonie wniosek: Nie trzeba więc Chrystusa ogłaszać Królem, wprowadzać Go na tron. (…) Trzeba natomiast uznać i przyjąć Jego królowanie, poddać się jego władzy, która oznacza moc obdarowywania nowym życiem, z perspektywą życia na wieki. Realizacja zadania zakłada przyjęcie tego, co Jezus daje, domaga się życia Jego miłością i dzielenie się Nim z innymi. Chodzi o umiłowanie Jezusa do końca, oddanie mu swego serca, zawierzenie Mu naszych rodzin, podjęcie posługi miłości miłosiernej i posłuszeństwa tym, których ustanowił pasterzami. Ten konkretny program nie potrzebuje jakiejkolwiek formy intronizacji. Konieczne jest szerokie otwarcie drzwi Jezusowi, oddanie Mu swego życia. Gdy dokonamy tego w naszych domach i parafiach, zmieni się oblicze naszej Ojczyzny i Kościoła. Szczególną drogą może być uznanie królowania Jezusa poprzez umiłowanie Jego Najświętszego Serca. Początkiem tej drogi niech będzie odnowienie dziś, we wszystkich świątyniach, aktu poświęcenia rodziny ludzkiej Jezusowi Chrystusowi Królowi Wszechświata.

Przesłanie Listu jest więc dobitne i jasne; można rzec, iż Pasterze Kościoła w Polsce powiedzieli wszystkim pragnącym intronizacji Jezusa Chrystusa Króla: point de rêveries! To, że jest ono dobitne i jasne, nie znaczy wszelako koniecznie, iż nieproblematyczne i zrozumiałe w sensie doktrynalnym. Cóż jednak począć z taką konfuzją? Otóż, dla świadomego i znającego istotę posłuszeństwa katolika nie ma innej drogi, jak skonfrontować to, co dla katolickiego sumienia niepokojące, z możliwie najwyższym dla danej kwestii pod względem autentyczności i pewności doktrynalnej nauczaniem Magisterium Kościoła. Szczęśliwie, dysponujemy takim wykładnikiem owego nauczania w postaci encykliki poświęconej specjalnie zagadnieniu królewskiej godności Chrystusa Króla (i połączonej z ustanowieniem Święta Chrystusa Króla) Quas primas papieża Piusa XI z 11 grudnia 1925 roku. Przyjrzyjmy się zatem z kolei temu, co sam pontifex maximus Kościoła katolickiego naucza w tym samym zakresie, co poruszany w aktualnym Liście polskich biskupów.

Pierwszą, uderzającą cechą nauki papieskiej o królewskiej godności Chrystusa jest teologicznie bogata i precyzyjna wielostronność oraz wielorakość znaczeń tego terminu. Papież Pius XI zauważa tu i znaczenie metaforyczne (Chrystus jest Królem w znaczeniu przenośnym ze względu na najwyższy stopień dostojeństwa, przewyższający i wyprzedzający wszystkie stworzenia), z czego wynika, iż powinien On panować w ludzkich umysłach, wolach i sercach, i jako Ten, który będąc współistotnym Ojcu, wszystko ma wspólne z Ojcem, a więc także najwyższe i nieograniczone władztwo nad wszystkim stworzeniem [Quas primas, 8]. Ojciec Święty wskazuje też dwa fundamenty królewskiej godności Chrystusa. Pierwszym jest unia hipostatyczna natury boskiej i ludzkiej w Osobie Syna Bożego, z czego wynika, iż Chrystusowi panującemu na mocy tego zjednoczenia nad całym stworzeniem należy się uwielbienie – i jako Bogu, i jako człowiekowi – tak od ludzi, jak od aniołów. Drugim, i poniekąd przewyższającym pierwszy, fundamentem tego panowania jest dzieło Odkupienia: Chrystus jest naszym Panem nie tylko z prawa natury, lecz także z prawa, które sobie nabył [Quas primas, 12] kupując nas zapłatą wielką (1 Kor 6, 20), czyli przelaną za nasze zbawienie Swoją Przenajświętszą Krwią. W sensie esencjalnym wreszcie panowanie Chrystusa obejmuje trojaką władzę, wyczerpującą zresztą istotę panowania: nauczania, ustanawiania prawa i sądzenia. Ową plenitudo potestatis, jaką ma nad nami Chrystus, wyrażają Jego własne słowa: Dana mi jest wszelka władza w Niebie i na ziemi. Wszelka, a nie tylko nad rodzinami, domami i parafiami!

Papież Pius XI stwierdza dalej, iż królestwo Chrystusowe jest głównie duchowe i do duchowych rzeczy się odnosi [Quas primas, 13]. Znaczy to, że chcący weń wejść, przygotowują się poprzez pokutę, nie mogą zaś inaczej wejść, jak przez wiarę i chrzest (…): to królestwo przeciwstawia się jedynie królestwu szatana i mocom ciemności, a od swych zwolenników wymaga nie tylko, aby oderwali się od bogactw i rzeczy ziemskich i wyżej cenili nad nie skromność obyczajów i łaknęli i pragnęli sprawiedliwości [Quas primas, 14]. Pod tym względem wywód naszych biskupów na temat eschatologicznego sensu królowania Chrystusa zdaje się być kompatybilny z nauczaniem Ojca Świętego Piusa XI. Lecz głównie nie znaczy wyłącznie, a właśnie to ostatnie można, a nawet inaczej się nie da, wydedukować z ich Listu. Tymczasem, Pius XI naucza czegoś zgoła zupełnie innego, powiadając: Błądziłby (…) bardzo ten, kto by odmawiał Chrystusowi człowiekowi władzy nad jakimikolwiek sprawami doczesnymi, kiedy on od Ojca otrzymał nieograniczone prawo nad stworzeniem tak, iż wszystko poddane jest Jego woli [Quas primas, 15]. Prymat sensu duchowego (eschatologicznego) tego królestwa nad sensem doczesnym – wyjaśnia Pius XI –  należy rozumieć wyłącznie w tym znaczeniu, że nie było nigdy zamiarem Pana Naszego zastępować władców ziemskich i stać się jednym – choćby i najpotężniejszym – z nich, albowiem królestwo Jego nie jest z tego świata. To, iż danego Mu od Ojca prawa do władzy nad całym stworzeniem Chrystus Król nie wykonywał bezpośrednio ani podczas swojej ziemskiej misji, ani nadal nie wykonuje go od czasu Wniebowstąpienia, jest Jego – można rzec – „suwerenną decyzją”. Mógłby tak uczynić, gdyby chciał, i uczynić wszystkich władców ziemskich swoim „podnóżkiem”, ponieważ ma do tego prawo, które nie może być przez nikogo kwestionowane; lecz Jego wolą było z niego nie korzystać. Możemy się jedynie domyślać, że taki sposób postępowania wynika z Opatrznościowego planu Stwórcy wobec człowieka, który w pełni wolności swojej woli winien w tym planie uczestniczyć i świadomie poddać się panowaniu Chrystusa jako swojego przewodnika w drodze ku Ojcu. Jednak ta okoliczność, iż jedni ludzie panowaniu temu poddają się chętnie, inni opieszale, jeszcze inni zaś w ogóle tego uczynić nie chcą lub wręcz pragną temu panowaniu zaprzeczyć, nie zmienia niczego w czyjejkolwiek pozycji względem nieograniczoności władzy Króla Królów i Władcy Władców.

Na marginesie zauważyć warto, że w Liście biskupów zupełnie inaczej niż w encyklice Piusa XI ukazany został stosunek starożytnych Izraelitów do idei królestwa mesjańskiego. Papież przywołał bowiem właśnie, jako egzemplifikację błędnego (bo terrestrializującego, czy też – jak by powiedział Eric Voegelin – immanentyzującego eschaton) pojmowania nadprzyrodzonego sensu królestwa Chrystusa, spolityzowany mesjanizm żydowski, przepojony pragnieniem czysto doczesnej potęgi i chwały Izraela. Właśnie aby zaznaczyć tę fundamentalną różnicę Chrystus Pan zbijał ich [żydów, a nawet samych apostołów] czcze mniemania i odbierał im nadzieję na to, iż Mesjasz wywalczy ludowi i przywróci Królestwo Izraelskie [Quas primas, 13]. Biskupi natomiast uważają, że Bożą pomoc i wsparcie Izraelici przeżywali jako wydarzenie religijne, a równocześnie jako wezwanie nie do budowania potęgi militarnej, politycznej czy gospodarczej, lecz do odnowienia przymierza z Bogiem i bardziej wiernego wypełniania Bożego Prawa; tymczasem, księgi Starego Testamentu dostarczają niezliczonej ilości dowodów na to, że w ten sposób przeżywali to jedynie nieliczni Izraelici, w gruncie rzeczy prawie wyłącznie prorocy.

Nie koniec na tym, albowiem władza Chrystusa Króla nad całą sferą doczesną została przez papieża Piusa XI skonkretyzowana w sposób niepodlegający żadnej wątpliwości właśnie jako władza także w sensie politycznym – ściślej: państwowo-politycznym. I nie ma tu żadnej różnicy – mówi papież – między jednostkami, rodzinami czy państwami, ponieważ ludzie złączeni w społeczeństwie niemniej podlegają władzy Chrystusa, jako jednostki. Zaiste On jest źródłem zbawienia dla pojedynczych ludzi, jak i dla ogółu (…). On sam jest sprawcą pomyślności i prawdziwej szczęśliwości tak dla pojedynczych obywateli, jak dla państwa [Quas primas, 15]. Jak widać, Pius XI wcale nie uważał wiary w owo źródło pomyślności wspólnoty politycznej za „iluzoryczną”, a tym bardziej „szkodliwą” dla zbawienia, acz oczywiście nie może ona przybierać postaci „magicznej”; to jednak, iż sama intronizacja byłaby czymś w rodzaju „czarodziejskiej różdżki”, odmieniającej automatycznie i bezwysiłkowo wszystko na lepsze, wygląda jednak na nadinterpretację ze strony sygnatariuszy Listu.

Uznanie podległości wspólnot politycznych władzy Chrystusa nie jest jednakowoż tylko prostą konstatacją, jako konieczny wynik poprzedzającego ją rozumowania. Wikariusz Chrystusa nie opisuje tutaj jakiegoś „prawa natury” tak nieodpartego, jak na przykład prawo grawitacji, albowiem źle zreflektowana, lecz zawsze wolna, wola ludzka może temu panowaniu się przeciwstawić lub je ignorować. Dlatego, Społeczne Królestwo Chrystusa jest w encyklice prezentowane nie jako coś danego, lecz zadanego, jako powinność nałożona na piastunów władzy doczesnej wraz z ich poddanymi. Są oni wprost wezwani do publicznego okazywania swojego poddaństwa Królowi Królów – pod rygorem utraty niezbędnego do sprawowania władzy autorytetu oraz ryzyka umniejszenia dobra powierzonych ich pieczy ojczyzn: Niechże więc rządcy państw nie wzbraniają się sami i wraz ze swoim narodem oddać królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i posłuszeństwa, jeżeli pragną zachować nienaruszoną swą powagę i przyczynić się do pomnożenia pomyślności swej ojczyzny [Quas primas, 15].

Na koniec wreszcie, Pius XI wyraża nadzieję, że obchodzone odtąd corocznie, uroczyście i publicznie Święto Chrystusa Króla rychło sprowadzi z powrotem społeczeństwo do Najukochańszego Zbawcy [Quas primas, 21]. Będzie ono napomnieniem tak dla jednostek, jak dla władz i rządzących, przywiedzie im bowiem na myśl ów sąd ostateczny, na którym Chrystus, nie tylko usunięty z życia publicznego, lecz także przez wzgardę zlekceważony i zapoznany, bardzo surowo pomści tak wielkie zniewagi, ponieważ godność Jego królewska tego się domaga, aby wszystkie państwa tak w wydawaniu praw i w wymierzaniu sprawiedliwości, jak też w wychowaniu młodzieży w zdrowej nauce i czystości obyczajów zastosowały się do przykazań Bożych i zasad chrześcijańskich [Quas primas, 26]. Z tego powodu szczególnie znaczące – także z uwagi na późniejsze losy tego święta – jest podane przez papieża uzasadnienie wyznaczenia terminu uroczystości na ostatnią niedzielę października, tj. poprzedzającą uroczystość Wszystkich Świętych: A do obchodzenia tego święta wydała się najodpowiedniejsza spośród innych ostatnia niedziela października, która prawie zamyka okres roku kościelnego: w ten sposób rozpamiętywanie w ciągu roku tajemnic życia Jezusa Chrystusa zakończy się niejako i pomnoży świętem Chrystusa Króla i zanim obchodzić będziemy chwałę Wszystkich Świętych, wysławiać i głosić będziemy chwałę Tego, który tryumfuje we wszystkich Świętych i wybranych [Quas primas, 25]. Nie należy odsuwać obchodzenia tego święta całkowicie w sferę eschatologiczną, w którą rok liturgiczny przenosi po uroczystości Wszystkich Świętych, lecz trzeba zakorzenić ją także mocno na ziemi, w sferze społecznej właśnie. Chodzi przecież o to, aby Jezusa Króla wyprowadzić z zacisza świętych przybytków, jak gdyby z ukrycia i wiodąc Go w tryumfalnym pochodzie po ulicach miast (…) przywrócić [Mu] wszystkie prawa królewskie [Quas primas, 23].

Konfrontacja owych dwóch dokumentów ukazuje zatem wielorakie i fundamentalne różnice w pojmowaniu królowania Chrystusa. Biskupi polscy kładą wyłączny nacisk na sens eschatologiczny królestwa mesjańskiego, negując wprost potrzebę jego zaistnienia w sferze społecznej, a zatem i politycznej (wprowadzamy to pleonazmatyczne właściwie rozróżnienie, tylko dlatego, że w języku politycznego modernizmu – zwłaszcza za sprawą, z jednej strony, liberalizmu, z drugiej zaś, heglizmu – to, co „społeczne”/„obywatelskie”/„cywilne” zostało sztucznie oddzielone od tego, co „polityczne”/„państwowe”/„publiczne”). Papież mówi wyraźnie, że Chrystus Król ma panować także społecznie, czyli nad narodami i państwami. Biskupi uważają za zupełnie wystarczające królowanie Chrystusa w rodzinach, domach i parafiach. Papież jednoznacznie nakazuje, aby królowanie to uznawali rządcy państw, zwłaszcza w sferze legislacyjnej, jurydycznej i wychowawczej. Biskupi ograniczają swoje postulaty do aktu poświęcenia rodziny ludzkiej Jezusowi Chrystusowi Królowi Wszechświata w świątyniach. Papież domaga się, aby prawa królewskie Chrystusa Króla były potwierdzone w sferze publicznej (w tryumfalnym pochodzie na ulicach miast), nie zaś, aby Króla Królów skrywano w zaciszu świętych przybytków. Na każdym kroku jest tu zatem wykluczająca się teza i antyteza, których niepodobna „znieść” w żadnej syntezie. Co więcej, nie sposób nie dojść do wniosku, że obecny w Liście biskupów zarzut o brak głębszego spojrzenia na prawdę o królowaniu Chrystusa, dałby się odnieść właśnie do nauczania papieża Piusa XI, albowiem to, co biskupi zdają się uważać za spojrzenie „płytkie” – czyli potwierdzenie przez zwierzchników wspólnot politycznych publicznego, społecznego panowanie Chrystusa – jest właśnie tym, o co upominał się kategorycznie i jednoznacznie ten papież!

Może jednak – podniesie ktoś – taką możliwość stwarza odwołanie się przez sygnatariuszy Listu właśnie do kategorii rodziny ludzkiej? Niestety, złudna to nadzieja. „Rodzina ludzka” albowiem to wprawdzie najszersza z możliwych kategoria antropologiczna i doczesna, ale w żadnym razie nie może ona stanowić nawet substytutu kategorii (zorganizowanego wspólnotowo, więc z konieczności hierarchicznie) społeczeństwa politycznego; to jedynie wykładnik gatunkowej solidarności (genus humanum) wszystkich potomków Adama i Ewy, dziedziczących i tę samą istotę gatunkową bytu stworzonego na podobieństwo Boże (imago Dei), i ten sam grzech pierworodny; lecz „rodzina ludzka” to nie civitas. Adam i Ewa wraz ze swoimi dziećmi tworzyli już rodzinę ludzką, ale Miasto założył dopiero Kain, nazywając je imieniem swego syna Henocha (można by więc rzec, że także dlatego każde Miasto, jakie odtąd zostało założone, musi w jakimś sensie wypłacić się Bogu za zbrodnię kainową kultem przebłagalnym i uwielbieniem). „Rodzina ludzka” i państwo (civitas) byłyby tylko w jednym wypadku tożsame: gdyby doszło do powstania naprawdę uniwersalnego państwa światowego, poza którego potestas i iurisdictio nie pozostawałaby dosłownie żadna istota ludzka żyjąca na ziemi. Pytanie jednak czy to w ogóle i możliwe, i pożądane, a jeśli nawet pożądane, to komu oddawałaby cześć taka civitas terrena universalis: Bogu czy… człowiekowi?

Otóż to: trzeba odnieść się tu jeszcze do owego stwierdzenia zawartego w Liście, iż królestwo Boże nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek formą panowania człowieka w świecie. Na pierwszy rzut oka tezie tej niepodobna nic zarzucić, a nawet może ona zdawać się oczywistym truizmem oraz ostrzeżeniem przed jakąkolwiek formą antropolatrii. Od razu jednak można zauważyć, że przynajmniej w jednym wypadku ta na pozór oczywista teza pozostaje w sprzeczności z nauką Piusa XI, iż – jeżeli głębiej wnikniemy w rzecz – to ujrzymy, iż Chrystus jest Królem nie tylko jako Bóg, Syn Boży, Druga Osoba Trójcy Świętej, ale – we właściwym tego słowa znaczeniu imię i władzę króla, należy przyznać Chrystusowi jako człowiekowi [Quas primas, 14]. Nie koniec zresztą na tym, acz dalsze wnioski mogą być formułowane już tylko hipotetycznie, ponieważ nie jest jasne, co właściwie biskupi chcieli wyrazić przez to, co napisali. Czy odrzucenie – w kontekście królowania Chrystusa – „jakiejkolwiek formy panowania człowieka nad światem” dotyczy panowania jakiegoś konkretnego człowieka (polityka, rządzącego), czy ma sens ogólno-antropologiczny, gatunkowy (człowieka w ogóle, jako „pana świata”?), czy jednego i drugiego? Jeżeli zachodzić by miał pierwszy przypadek, to można zauważyć, że jest to ostrzeżenie in concreto skierowane w próżnię, bo nic nie wiadomo, aby jacykolwiek postulatorzy intronizacji Chrystusa jako Króla Polski domagali się specjalnego wywyższenia tym aktem, dajmy na to, p. prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, p. premiera Donalda Tuska czy jakiejkolwiek innej (ludzkiej) osoby rządzącej lub aspirującej do rządzenia. Jeżeli zaś chodzi o drugie znaczenie, to jest rzeczą zadziwiającą, że biskupi zdają się nie dostrzegać ani tego, że właśnie uznanie za Króla Chrystusa wyklucza raz na zawsze możność identycznej pozycji – Króla Królów, od którego płynie wszelka auctoritas i wszelka władza – jakiegokolwiek człowieka; ani tego, że żyjemy w epoce i w systemie, który na miejscu Chrystusa postawił jako źródło wszelkiej władzy i jej prawomocności „człowieka kolektywnego”, „suwerenny” Demos! Chociaż w tym liście nie ma żadnego odwołania do kwestii ustrojowych, to przecież skądinąd, i z trudnej do policzenia ilości wypowiedzi współczesnych hierarchów Kościoła, wiadomo dobrze, że nie budzi ich zastrzeżeń, a nawet jest wychwalany, właśnie ten – demokratyczny – ustrój, w którym panowanie człowieka (kolektywnego) w świecie, śmiertelnego boga Demosa, jest konstytucyjną grundnorm, zasadą zasad, co czyni ten ustrój niczym innym, jak antropoteistyczną herezją!

Na koniec, wolno wyrazić przypuszczenie, że niedopowiedzianą intencją sygnatariuszy Listu zdaje się być pragnienie zaoszczędzenia rządzącym w naszym „demokratycznym państwie prawa”, które zakłada wywodzenie obowiązujących w nim norm tak z wiary w Boga, jak „z innych źródeł”, kłopotu, jaki niewątpliwie sprawia im sam postulat intronizacji, jakże zakłócający powszechnie pożądany i przez świeckich, i przez purpuratów, patronat św. Spokoju. Wbrew miotanym przez chrystofobów oskarżeniom o „wtrącanie się do polityki”, współczesny, posoborowy Kościół hierarchiczny daje nieustanne dowody najdalej posuniętej uprzejmości, powściągliwości i spolegliwości wobec „świeckiego państwa”, przynajmniej w zakresie realizacji tego, co najważniejsze – czyli właśnie Społecznego Królowania Chrystusa (bo jeśli chodzi o interesy doczesne i materialne energia stanu duchownego wykazuje znacznie wyższy poziom natężenia). Zachodzi zatem pytanie czy Kościół winien być naprawdę Kościołem uprzejmym, taktownym i powściągliwym w reprezentowaniu Swojego Boskiego Założyciela? Czy Chrystus Pan nakazał Swoim apostołom kurtuazję i delikatność względem rządców tego świata, czy raczej nastawanie „w porę i nie w porę”? Pytanie to oczywiście retoryczne, bo wszakże ta cząstka Kościoła, która wciąż pielgrzymuje po ziemi nazwana została nie Kościołem uprzejmym, lecz Ecclesia Militans.

Jacek Bartyzel

[Wszystkie wytłuszczenia i w tekście Listu Episkopatu Polski, i w encyklice Piusa XI Quas primas pochodzą ode mnie – J.B.]

Za: Polonia Christiana - pch24.pl (2012-12-08) | http://www.pch24.pl/kosciol-uprzejmy-czy-wojujacy-,10631,i.html

Skip to content