Aktualizacja strony została wstrzymana

Polsko, gdzie są twoje groby?

Po siedemdziesięciu latach powróciliśmy – sybiracy i „dzieci tułacze” – jako pielgrzymi na dawny szlak irański, nawiedzając miejsca, gdzie pozostały groby tysięcy Polaków. Podobnie jak my, ujrzeli świt wolności, ale nie przetrwali, wycieńczeni głodem i chorobami w Związku Sowieckim. W drodze do Ojczyzny zostali na perskiej ziemi.

Dulab – jedna z dzielnic Teheranu. Tu rozciąga się Polski Cmentarz Wojenny, największa nekropolia z czasów II wojny światowej na ziemi irańskiej. Kryje prochy 1937 osób, które zmarły w latach 1942-1945 w teherańskich szpitalach i obozach ewakuacyjnych. Wśród nich są przede wszystkim cywile – dorośli i bardzo dużo małych dzieci – oraz 409 żołnierzy armii polskiej.

Rząd krzyży

Polski cmentarz stanowi największą część katolickiej nekropolii w tym mieście. Zaledwie jedną czwartą zajmuje katolicki cmentarz międzynarodowy, na którym znajdują się groby Anglików, Francuzów, Włochów, Niemców, Czechów i Ormian. Cmentarz administrowany jest przez arcybiskupstwo Kościoła rzymskokatolickiego w Iranie i przez ambasadę Francji i Włoch. Polską kwaterą opiekuje się Ambasada RP w Teheranie, która posiada notarialny akt własności wydany w 1943 r. przez irańskie ministerstwo sprawiedliwości ówczesnym władzom RP na uchodźstwie.

Na straży polskiej kwatery stoją dwa kamienne postumenty: z wizerunkiem orła jagiellońskiego i Krzyż Orderu Wojennego Virtuti Militari. U wylotu alejki rysuje się monumentalny pomnik zwieńczony metalowym krzyżem z kamienną tablicą, na której wyryte jest godło RP i napis w języku polskim: „Pamięci wygnańców polskich, którzy w drodze do Ojczyzny w Bogu spoczęli na wieki. 1942-1944”.

Dalej, jak okiem sięgnąć, biegną rzędy mogił wykonanych z twardej płyty cementowej. Na każdej widnieje wizerunek krzyża, nazwisko i imię, data urodzenia i zgonu, a w przypadku żołnierza stopień wojskowy. Trudno opanować wzruszenie, łzy cisną się do oczu. Wielu z nas, pielgrzymów, odnajduje groby swoich bliskich. Czesia Grzybowska przybyła po siedemdziesięciu latach z Londynu na grób swojego ojca, Wanda i Władek z córką zapalili znicze na grobie swojej mamy Janiny Czapskiej, Andrzej Chendyński znalazł grób swojego wujka. A ja modlę się, polecając Bogu śp. Halinę Źurkowską, mamę Czesi Dradrach, Teresy i Krysi, Witolda Młodzianowskiego. Przed wyjazdem do Teheranu Frania Dobrzycka prosiła, aby pamiętać o panu Mołodeckim, z którym była razem w posiołku, a potem uczestniczyła w jego pogrzebie w Dulab. Nie zapominam o ojcu Zosi i Kasi Hucał, które pożegnały go na zawsze na tym cmentarzu. W czasie Mszy św. sprawowanej na cmentarzu przez biskupa polowego ks. Józefa Guzdka ogarniam modlitwą wszystkich spoczywających na ziemi irańskiej.

Ostatni transport

Teheran leży na wyżynie, u stóp pasma górskiego Elbrus, na wysokości 1270 metrów nad poziomem morza. Najwyższy szczyt masywu – Demawent, rzadko wychyla swój majestatyczny, ośnieżony stożek spoza chmur. I tym razem nie dane mi jest go zobaczyć, chociaż widoczny był czasem w 1942 r., wtedy, gdy byłam w obozie nr 2.

Często wracałam myślą do Teheranu, mając nadzieję, że może kiedyś tu powrócę. I tak się stało. Po latach nadeszło spełnienie. W czasie pielgrzymowania czułam wielkie napięcie wewnętrzne, bo moje przeżycia miały dwa nurty: jeden – aktualnie doświadczanej rzeczywistości, i drugi – wspomnieniowy, który nie opuszczał mnie i często był silniejszy niż inne odczucia. Rodzina moja, jak wiele kresowych rodzin, została doświadczona przez wojnę. Miałam czterech starszych braci. Najstarszy Józef, 18-letni uczeń gimnazjum w Sokółce, za przynależność do patriotycznej organizacji ZWZ „Błyskawica”, i ojciec Antoni, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., zostali osadzeni w 1940 r. w więzieniu w Grodnie. Ojciec zaginął bez śladu w sowieckim molochu, brat ocalał. Trzynastoletni Bronisław ukrył się, gdy nas zabierało NKWD aż do krasnojarskiej tajgi. Stanisław poszedł do Armii Andersa w Kazachstanie w Ługowoj. A nam – mamie Emilii, bratu Tadeuszowi i mnie – udało się cudem wydostać ostatnim transportem drogą lądową do Iranu. Nigdy nie zapomnę karkołomnej podróży angielskimi ciężarówkami – z Aszchabadu w Turkmenii przez Meszhed do Teheranu. Jechaliśmy przez łańcuch górski, by przekroczyć granicę na wysokości 2500 m n.p.m. Było to jesienią 1942 roku. Sowieci potem zamknęli granicę. Z Sowietów wydostało się około 78 tys. wojska i blisko 40 tys. cywilów – przeważnie rodzin wojskowych, w tym większość dzieci, często osieroconych. Zostało tysiące zrozpaczonych Polaków, którzy musieli wrócić do kołchozów i przetrwać aż do końca wojny w 1945 roku.

Dzieciństwo jest kruchym światem, ale w tamtych warunkach dojrzewaliśmy z dnia na dzień. Naukowcy, pedagodzy często dociekają, co stanowiło siłę przetrwania przez dzieci tej próby cierpienia. Podtrzymywała nas wiara w Boga i modlitwa, patriotyzm pielęgnowany w rodzinach i solidarność międzyludzka.

4000 km do Ojczyzny

Po gehennie, którą przeszliśmy, Teheran był zupełnie innym światem. Zostaliśmy rozmieszczeni w czterech obozach znajdujących się na obrzeżach miasta. Nasz obóz nr 2 był usytuowany w pobliżu lotniska. Dziś po obozach nie ma śladu. Teheran stał się metropolią liczącą około 12 milionów mieszkańców.

Źycie obozowe było zorganizowane: działały szkoły, duszpasterstwo i harcerstwo. Z pobytem w Teheranie wiążą się dwa wielkie wydarzenia w moim dziecięcym życiu: rozpoczęcie nauki w polskiej szkole w I klasie i Pierwsza Komunia Święta. Tam zaczął się czas terapii i powrót do życia po strasznych doświadczeniach w Rosji. Nauczyciele podjęli pierwsze lekcje, nie mając żadnych pomocy szkolnych – dysponowali wyłącznie swoją wiedzą, pamięcią i talentem. A my siedzieliśmy w hangarze na cegłach, chłonąc każde słowo i przekazywaną wiedzę. Byli to ludzie wykształceni, nie zawsze zawodowi nauczyciele, ale bezgranicznie ofiarni, zatroskani o losy polskich dzieci i młodzieży, która na zesłaniu straciła lata szkolne. Wielką rolę w naszym wychowaniu odgrywało harcerstwo: kształtowało postawy, rzeźbiło charaktery i leczyło zranienia po niedawnych bolesnych przeżyciach. Przekazywano nam wartości, które nasz Naród od pokoleń cenił najbardziej. Do pracy z młodzieżą i dziećmi byli delegowani przez władze wojskowe przedwojenni harcmistrze. Spontanicznie rozwijał się ruch zuchowy. Powstawały również organizacje i stowarzyszenia religijne. Kwitło życie kulturalne i artystyczne.

Do Pierwszej Komunii Świętej przygotowywał mnie jeszcze w Aszchabadzie ks. Kazimierz Kozłowski. Ustalili jednak z mamą, że lepiej będzie, gdy w tej uroczystości wezmę udział razem z innymi dziećmi, już w Teheranie.

Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Mama ubrała mnie w białą sukienkę uszytą z batystowej nocnej koszuli. Nie było zewnętrznego splendoru, ale czułam radość, bo przyszedł do serca sam Pan Jezus. Gdy odwróciłam się od polowego ołtarza i wracałam na swoje miejsce, zobaczyłam morze ogolonych główek dziecięcych i wychudzone twarzyczki. Dostrzegłam radość w oczach mojej mamy, która cieszyła się, że jej piąte, najmłodsze dziecko gości w swoim sercu Pana Jezusa.

„Słuchaj, Jezu, jak Cię błaga lud, słuchaj, uczyń z nami cud, przemień, o Jezu, smutny ten czas” – śpiewaliśmy z kresowym akcentem pod perskim niebem. A potem zabrzmiała melodia: „O Panie, któryś jest na niebie”, która była naszym codziennym wołaniem do Boga w czasie modlitwy porannej i wieczornej.

Mama czasem zabierała mnie do miasta. Za ogrodzeniem obozu nr 2 umieszczone były drogowskazy z napisami: Warszawa 4340 km, Teheran 2 km, a następnie Kraków, Poznań, Gdańsk, Lwów, Wilno… Od momentu wyjścia z Sowietów wracaliśmy do Polski, wszędzie byliśmy jakby w przelocie do Ojczyzny. Teraz nie mogłam przypomnieć sobie ani zobaczyć ulic i miejsc w Teheranie sprzed tylu lat, gdy wędrowałam nimi z mamą.

Isfahan – miasto polskich sierot

Odległość między Teheranem a Isfahanem pokonujemy samolotem w niespełna godzinę. Zostajemy zakwaterowani w najstarszym hotelu Abbasi, wybudowanym przed 300 laty, obecnie wewnątrz zmodernizowanym, położonym w centrum miasta. Pilotowani przez miejscową policję udajemy się na cmentarz ormiański, gdzie znajduje się polska kwatera.

Słońce chyli się ku zachodowi, jego promienie oświetlają szczyty skalistego pasma Zagros i miasto rozłożone nad rzeką Zajandeh. Starożytny Isfahan, cichy i senny, w latach 1942-1945 ożył gwarem polskich dzieci uratowanych z „nieludzkiej ziemi”. Pierwsza grupa 250 sierot przybyła już 10 kwietnia 1942 roku. Z czasem ośrodek rozrósł się, przyjął blisko 2600 osób: sierot, półsierot, wychowawców i duszpasterzy. Kierowano tu dzieci ze względu na dobre warunki klimatyczne i bytowe. Ośrodki nazywano zakładami i opatrywano numerami, aby nie wywołać w tych małych istotach skojarzeń związanych z niedawną utratą rodziców w Sowietach. Niektóre dzieci zamieszkały w pałacyku wynajętym od perskiego księcia, inne przebywały w konwencie francuskich Sióstr Szarytek i w domu szwajcarskich Ojców Lazarystów. Dzieci w instytutach katolickich pozostawały na utrzymaniu Stolicy Apostolskiej (Ojca Świętego Piusa XII), inne zakłady były pod opieką Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej Rządu RP na Uchodźstwie. Starsza młodzież zamieszkała w wynajętych domach biskupa ormiańskiego na Dżulfie.

Miasto Isfahan tętniło polskim życiem. Rozpoczęły działalność przedszkola, szkoły, gimnazjum, liceum humanistyczne. Działał prężnie ruch harcerski. Powstało sanatorium. Pojawiły się polskie warsztaty: stolarski, ślusarski, szewski, a nawet piekarnia. Kolportowano polską prasę, m.in. tytuły: „Polak w Iranie”, „Parada”, „Orzeł Biały”. Dopiero w 1945 r. zlikwidowano polskie ośrodki wychowawcze w Isfahanie. Dzieci wyjechały do Afryki Południowej, Nowej Zelandii, a młodzież do Libanu. Pozostały groby na cmentarzu ormiańskim.

Na wyodrębnionej działce przy głównej alei w dwóch rzędach spoczywa 18 zesłańców w osobnych grobach, które kryją przeważnie szczątki dzieci i młodzieży. Jest kilka grobów osób dorosłych, jeden żołnierski. Polska kwatera otoczona jest niskim murem, centralne miejsce zajmuje pomnik z godłem Polski i wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej na piersi orła. Poniżej widnieje napis: „Polskim wygnańcom rodacy”.

Uwagę przykuwa płyta grobowa umieszczona przed pomnikiem posła królewskiego Teodora Miranowicza, zmarłego 26 grudnia 1686 roku. Mało znana jest historia relacji polsko-perskich przed wiekami. Począwszy od czasów Kazimierza Jagiellończyka, Stefana Batorego, Zygmunta III Wazy i jego syna Władysława IV, odnotowano kontakty nie tylko dyplomatyczne, ale również kulturalne pomiędzy Rzecząpospolitą a Persją. Polska była postrzegana jako pomost łączący Wschód i Zachód.

Ceremonia na cmentarzu polskim w Isfahanie odbywa się tuż przed zachodem słońca i ma podobny przebieg jak na cmentarzu w Teheranie. A potem w ciszy i zadumie trwamy na modlitwie przy grobach młodych ludzi – wtedy naszych rówieśników – którzy tam spoczywają. Opuszczając to szczególne miejsce, zabieram ze sobą kamyki i garść ziemi jako swoistą relikwię.

Udajemy się do miejsca, gdzie dawniej mieścił się zakład wychowawczy. Wchodzimy do kaplicy, kierując wzrok na tablicę z kolorowym wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej z orłem jagiellońskim i napisem: „Dzieci polskie w tej kaplicy składały hołd Bogarodzicy za ocalenie w latach wygnania”.

Modlimy się, dziękując Bogu również za nasze ocalenie i za to, że odnajdujemy znaki obecności Polaków: godło polskie, krzyż i Matkę Bożą Królową Polski.

Pamiętają o Polakach

Bandar-e-Anzali, dawniej port w Pahlevi nad Morzem Kaspijskim, to ostatni etap naszego pielgrzymowania. Nadmorska plaża była miejscem, gdzie Polacy, schodząc ze statku przeładowanego do granic możliwości, stąpali już po wolnej ziemi.

Trudno uwierzyć, że tu przyjmowano każdego dnia około 2,5 tys. wyczerpanych, schorowanych naszych rodaków: wojskowych i cywilów, starszych i dzieci, którzy dotarli tu w dwóch rzutach ze Związku Sowieckiego – w marcu i kwietniu oraz w sierpniu 1942 r. w liczbie około 115 tysięcy. W organizowaniu opieki nad ludnością cywilną współdziałali Polacy i Brytyjczycy. Dzięki współpracy z polskim i amerykańskim Czerwonym Krzyżem Komenda Obozu Ewakuacyjnego w Pahlevi i personel pod kierunkiem niezwykle oddanego i ofiarnego płk. Aleksandra Rossa, wykonały nadludzką pracę. Uratowano wiele istnień ludzkich, w tym przede wszystkim dzieci. Dlatego kierujemy pierwsze kroki ku morzu, aby zanurzyć dłonie i stopy. Patrzymy w milczeniu na falujące morze, które stało się miejscem wiecznego spoczynku tych, którzy nie osiągnęli brzegu wolności. 4-letni braciszek Andrzeja Chendyńskiego, Michał, zmarł na statku. Owinięty w prześcieradło, przywiązany do deski został spuszczony w toń morską, która go ogarnęła. – Byłem na grobie mojego brata – mówi Andrzej, a łzy spływają mu po policzkach.

Na tę plażę w Pahlevi przybyło w kwietniu 1942 r. wojsko generała Andersa, już w mundurach, ale jeszcze wymizerowane – w samo święto Wielkanocy – i wtedy zabrzmiała z całej duszy pieśń: „Wesoły nam dzień dziś nastał”. Nikt nie krył wzruszenia i łez, wspominał świadek ks. prałat Zdzisław Peszkowski, ówczesny żołnierz w stopniu porucznika. Był to wyraz wdzięczności za cud zmartwychwstania Chrystusa i za cud odzyskania wolności.

Już w 1942 r. z całym pietyzmem została przygotowana polska kwatera na cmentarzu ormiańskim w Pahlevi. Dokonał tego ppłk Stanisław Lechner. Pochowano tu około 160 wojskowych i 480 osób cywilnych. Na miejscu zniszczonej tablicy umieszczono nową z napisem: „Pamięci żołnierzy polskich, kobiet, mężczyzn i dzieci do kraju ojczystego zdążających/ na ziemi obcej zgasłych i tu pochowanych w roku 1942”. Cmentarz jest otoczony murem z portalem i metalową bramą wejściową. Na szczycie portalu widnieje kamienny krzyż, a po obu stronach dwa orły jagiellońskie i napis: „Cmentarz Polski”.

Na ręce burmistrza przekazuję wyrazy wdzięczności za wielką gościnność całej wspólnocie tego miasta, która tak licznie przybyła całymi rodzinami. Pamiętamy, że są oni potomkami tych, którzy nie tylko nas witali i obdarowywali koszami owoców i żywnością, ale widzieliśmy w ich oczach szczere współczucie i zrozumienie naszego losu. Spotykam mieszkańca Pahlevi, 94-letniego mężczyznę, który pamięta Polaków przybyłych z Rosji, jak koczowali na plaży w ich mieście. Cieszy się ze spotkania, ściska dłonie i czyni gesty, jakby chciał błogosławić. Widocznie jest chrześcijaninem.

Mieszkańcy obdarowują każdego z nas drobnym podarunkiem i oprawioną fotografią portalu z Cmentarza Polskiego. Na pożegnanie długo machają, aż nasze autobusy znikają za zakrętem.

Podróż śladami grobów polskich w Iranie, zorganizowana przez Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych na czele z dr. Janem Stanisławem Ciechanowskim, przy współudziale Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, to trzy dni zadumy i modlitwy. To niezwykłe triduum, które zapisało się w naszych sercach i pamięci. Klękając na polskich cmentarzach, przyklękaliśmy w duchu na ziemi często nazywanej „nieludzką”, która zgromadziła prochy naszych najbliższych, którzy tam spoczęli bez mogił, bez krzyży, bez świętych znaków. Pozostaje nadzieja, że ich ofiara przyniesie owoce ku umocnieniu Kościoła i Narodu Polskiego.

Opuszczaliśmy ziemię irańską pełni przeżyć, chociaż nie dane nam było nawiedzić pozostałych cmentarzy polskich: w Meszhedzie, Ahwazie, Kazwinie, Korramszahr. Wracało uporczywie pytanie poety Artura Oppmana: „Polsko, gdzie są twoje groby? A gdzie ich nie ma?”.

Maria Gabiniewicz

Zdjęcia pochodzą z archiwum Autorki.

Autorka jest sekretarzem Fundacji Archiwum Fotograficznego Tułaczy.

Za: Nasz Dziennik, Środa-Czwartek, 31 X - 1 XI 2012, Nr 255 (4490) | http://www.naszdziennik.pl/wp/13793,polsko-gdzie-sa-twoje-groby.html

Skip to content