Aktualizacja strony została wstrzymana

Zakłamana historia w wydaniu lwowskich przewodników

Nonsensem jest, gdy historycy wydzielają jedną grupę społeczną i starają się opisać tylko jej historię, jako historię całego narodu ukraińskiego. Takim nonsensem jest m.in. przedstawianie jako „prawdziwych” Ukraińców XVII wieku wyłącznie kozaków Bohdana Chmielnickiego – pisze Wasyl Rasewycz, redaktor naczelny lwowskiego portalu Zaxid.net.

Fajnie jest mieszkać nieopodal starówki. Po pierwsze – jest to dogodne z punktu widzenia logistyki – stąd wszędzie blisko. Piechotą, góra 15 minut. Drugą zaletą jest niewiarygodna rozkosz napawania się architekturą starego Lwowa. Moja codzienna trasa wiedzie przez wieżę Gliniańską i dziedziniec klasztoru bernardynów. Wprawdzie sama wieża i fragment murów obronnych,  to rekonstrukcja z lat 70. XX wieku, ale atmosfera starego zaułka, nie może być obojętna duszy historyka.

Nic więc dziwnego, że ilość turystów, odwiedzających to miejsce wzrosła w ostatnich latach kilkukrotnie. Wędrując przez bernardyński dziedziniec nieraz przychodzi mi przeciskać się pomiędzy tłumem turystów, z uwagą wysłuchującym przewodnika. Od pewnego czasu grupy turystyczne w tym miejscu zaczęły mnie jednak strasznie denerwować. Nie. W żadnym wypadku nie denerwują mnie goście Lwowa, ale jestem wprost wściekły na lwowskich przewodników.

Nie dziwiłem się, gdy w czasach sowieckich, nawet krajoznawstwo opierało się na klasowym podejściu do tematu, antyreligijności i wypaczaniu wszystkiego, co nie należało do socjalistycznej przeszłości. Jak się jednak okazuje, dla lwowskich przewodników, i dziś nic się nie zmieniło.

Moja cierpliwość skończyła się, gdy kilka dni temu przewodniczka, dorosła osoba, stojąc opodal klasztornej studni, wlewała truciznę w głowy grupy otaczających ją uczniów. Jak większość jej kolegów po fachu, z wielką powagą przekazywała kłamliwą historię z okresu oblężenia Lwowa przez wojska Bohdana Chmielnickiego.

Rozumiem, że Ukraińcom trudno jest wpisać dwa oblężenia Lwowa przez Chmielnickiego w swoja narodową historię. Nawet, jeżeli najprymitywniej jak można, wszystkich rzymskich katolików nazwać Polakami, a wszystkich prawosławnych określić jako Ukraińców, to i tak nic z tego nie wyjdzie. Pozostaje jeszcze problem co zrobić z ówczesnymi grekokatolikami i Rusinami, rzymskimi katolikami?

Przy tak prymitywnym określeniu, problemy nie tylko nie znikają, ale podejście to stwarza o wiele więcej logicznych pułapek, aniżeli wyznanie przez ukraińskich historyków prawdy, że historię Ukrainy tworzyli nie tylko ludzie z marginesu, buntownicy i grabieżcy. Nonsensem jest, gdy historycy wydzielają jedną grupę społeczną i starają się opisać tylko jej historię, jako historię całego narodu ukraińskiego. Takim nonsensem jest m.in. przedstawianie jako „prawdziwych” Ukraińców XVII wieku wyłącznie kozaków Bohdana Chmielnickiego. Chcący poznać historię Lwowa czytają na stronach internetowych miasta takie bzdury: „Ponura legenda głosi, że w 1648 roku do studni wrzucono trupy podstępnie zamordowanych Ukraińców, mieszkańców Lwowa, którzy chcieli otworzyć bramy miasta Chmielnickiemu”. Nawet człowiek niewykształcony zrozumie, jak można określić tych mieszczan, którzy chcieli podstępnie otworzyć bramy wrogowi.

Także uczniom jakoś trudno ogarnąć rozumem, dlaczego ci, którzy niewiadomo dlaczego otoczyli ich rodzinne miasto i żądali by wydać na kaźń wszystkich unitów i Żydów, a do tego domagali się ogromnego wykupu, bo w przeciwnym wypadku „ze Lwowa nie pozostanie kamień na kamieniu”, to bohaterowie narodowi, a ci, którzy bronili własnego domu – to wrogowie.

Początkowo, chciałem przekazać czytelnikom prymitywną opowieść przewodniczki. Potem poszperałem w internecie i okazało się, że nie tylko przewodnicy rozpowszechniają tą fałszywą historię. Wszedłem na stronę ukraińskiej Wikipedii, i z ogromnym zdumieniem przeczytałem niemal dosłownie opowieść przewodnika. „W 1648 roku, podczas oblężenia Lwowa przez wojska Bohdana Chmielnickiego, grupa Ukraińców zmówiła się by otworzyć bramy miasta hetmanowi. Dowiedzieli się o tym mnisi. Spiskowców zaproszono na obiad do klasztoru. W czasie obiadu wywoływano ich na dwór po kolei, podprowadzano do studni i proponowano by do niej zajrzeć. Gdy człowiek się nachylał bito go siekiera po głowie i wrzucano do studni. Potem opowiadano, że była zarzucona trupami aż do wierzchu. Siedzący za stołem zaczęli coś podejrzewać. Wyszli na dwór i stali się świadkami mordu. Nie mieli innego wyjścia, jak uciekać przez mury do obozu kozaków”.

Najsmutniejsze w tej historii jest to, że napisał ją znany ukraiński historyk Iwan Krypiakiewicz. A wnioski? Znaczy to, że „dowolna opowiastka” historyka, dla naszych obecnych patriotów, jest prawie faktem dokonanym. Nie będę wdawał się w polemikę, ale przywołam na pomoc elementarną logikę.

Otóż, jeżeli lwowski magistrat dowiedział się o tym, że w pewnej grupie mieszczan zapachniało zdradą, to dlaczego zdrajców nie aresztowano? Według legendy dowiedziały się o tym nie władze miasta, a rzymskokatoliccy mnisi. To jeszcze bardzie gmatwa sytuację i unaradawia problem, bo, jak wiadomo, rzymscy katolicy – to Polacy. Dalej, dlaczego ci mnisi nie zawiadomili władz o zdradzie, a sami wzięli na siebie rolę katów? Dalej wszystko tak, jak pisze sowiecki, ateistyczny i klasowo nieprzejednany podręcznik. Zamiast od razu zniszczyć zdrajców mnisi urządzili bankiet w oblężonym mieście. Potem, po kolei wyprowadzali nieszczęsnych prawosławnych do studni i rąbali siekierą po głowie. Aby skryć ślady morderstwa przed oczyma innych, zrzucali ciała do klasztornej studni.

I tu wszyscy, którzy opowiadają tą historię, powinni włączyć resztki rozumu. Niestety – „narodowa idea” przesłania im wszystko. Nawet zdrowy rozsądek.

Pomyślmy logicznie – w oblężonym mieście i klasztorze nikt nie pozbawiałby siebie ważnego źródła wody pitnej. Jeżeli przypuścić, że mnisi z jakiejś przyczyny zaczęli zabijać ludzi, to niezrozumiałe jest dlaczego zdecydowali się zanieczyścić trupami swoją jedyną studnię? Tym bardziej, że to źródło dla bernardynów miało znaczenie szczególnie. Według legendy zaczęło bić w miejscu pochówku św. Jana z Dukli, patrona i obrońcy Lwowa. Studnię wykopano w miejscu jego pochówku. Proszę sobie wyobrazić – podstępni polscy mnisi nie tylko zarąbali masę ludzi, to jeszcze zanieczyścili święte źródło. Naprawdę nic świętego nie ma dla tych zachodnich świętoszków!

Otóż, taką idiotyczno-patriotyczną opowiastkę fundują przewodnicy gościom Lwowa i uczniom szkół. Ci przyjmują ją zapewne jak wątek z utworów Stevena Kinga i dlatego nie wywołuje ona żadnych wątpliwości.

Najniebezpieczniejsze w tej opowiastce jest to, że zatruwa ona historyczną świadomość dziesiątków tysięcy ludzi. Wyjeżdżając do swych miast i wiosek opowiadają „prawdziwą” historię polsko-ukraińskich stosunków i niebezpieczeństwa czyhające ze strony krwawych i podstępnych katolików.

Na zakończenie chcę tu podkreślić, że tą historię opowiada się we Lwowie wszystkim ukraińskim i rosyjskim grupom.

Co by tam nie mówili nasi miejscy decydenci, jakie by wspaniałe programy rozwoju turystyki nie opracowywali i nie starali się udowadniać, że „Lwów jest otwarty na świat”, wszystko to może zniweczyć historia studni klasztoru bernardynów. Z żalem stwierdzam, że takich historii jest wiele…

Wasyl Rasewycz

W wersji ukraińskiej artykuł został opublikowany na portalu Zaxid.net

Tłumaczenie: Kurier Galicyjski

Za: Kresy.pl (02 października 2012) | http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/zaklamana-historia-w-wydaniu-lwowskich-przewodnikow

Skip to content