Aktualizacja strony została wstrzymana

Paul Ryan – pomiędzy katolicyzmem a amerykanizmem – Jacek Bartyzel

Pojawienie się u boku mormona (ponoć nawet pełniącego jakiś czas funkcję „biskupa” w swojej sekcie) Mitta Romneya, katolika Paula Ryana, jako kandydata republikanów na wiceprezydenta USA, wywołało spore – i na ogół życzliwe – zainteresowanie jego osobą na, ogólnie mówiąc, „prawicy”. Pojawiają się głosy wręcz entuzjastyczne, że oto na amerykańskiej scenie politycznej pojawił się w końcu „konserwatysta par excellence”, czego dowodem ma być to, iż jako katolik praktykujący i gorliwy Ryan jest zdecydowanym przeciwnikiem aborcji i zwolennikiem „tradycyjnej definicji” małżeństwa, z drugiej zaś strony – jako „fiskalny jastrząb” i obrońca „wolnego rynku” – jest zwolennikiem niskich podatków i deregulacji.

Fot. LionelT/Wikimedia Commons

Czy ten entuzjazm jest uzasadniony? Czy rzeczywiście szlachetne i zobowiązujące miano „konserwatysty” należy się temu politykowi? Już nawet powyżej przytoczona, hasłowa identyfikacja tego 42-letniego kongresmana z Wisconsin skłania do pewnej powściągliwości. Sprzeciwianie się aborcji jest przecież nie tylko elementarnym obowiązkiem katolika, ale nakazem prawego rozumu zdolnym dotrzeć do każdego człowieka, którego sumienie jest prawidłowo ukształtowane, i dzięki temu zdolnego odczytać normy prawa naturalnego. Gdy idzie o „definicję małżeństwa”, to jeszcze 20, 30 lat temu jakakolwiek definicja „nietradycyjna” byłaby w ogóle nie do pomyślenia dla 99,99 proc. ludzi, nawet tych milionów, które z przekonaniem i wręcz rutynowo oddawały głosy na partie lewicy i ultralewicy. Jeżeli zatem dochodzimy już do tego, że bez wahania godzimy się nazywać konserwatystą każdego, kto deklaruje stanie na gruncie tych podstawowych oczywistości (fakt, że zakwestionowanych przez siły Mordoru, ale to nie zmienia istoty rzeczy), to czemu nie mielibyśmy w nieodległej już przyszłości aż tak obniżyć standard konserwatyzmu, żeby zawołać Ave Konserwatysto!, gdy tylko dostrzeżemy kogoś, kto oznajmi, że nigdy nie zaakceptuje kanibalizmu ani zoofilii i nekrofilii?

Co się zaś tyczy ekonomicznych poglądów kandydata na wiceprezydenta to i „wolny rynek” (skądinąd pleonazm), i niskie podatki, i deregulacja, to standardowy banał każdego „prawicowca”, ale raczej w liberalnym, aniżeli konserwatywnym sensu proprio znaczeniu. W szczególności etykietka „konserwatysty fiskalnego” – będąca w ustach jego zwolenników pochwałą – mogła zrodzić się tylko w umyśle jankeskim: żadnemu europejskiemu konserwatyście nie przyszłoby nawet do głowy określenie „konserwatyzm fiskalny”, a gdyby nawet przyszło, to wstydziłby się wypowiedzieć myśli tak trywialnej na głos. Co więcej, Ryan zdążył już poinformować o tym, że inspiruje go twórczość Ayn Rand, a więc autorki, u której ubóstwienie kapitalizmu jest nieodłączne od iście szatańskich paroksyzmów nienawiści okazywanej chrześcijaństwu, a katolicyzmowi w szczególności, jako rzekomemu ekwiwalentowi komunizmu w sferze duchowej.

Potwierdzenie tych wątpliwości możemy znaleźć w rzeczowym streszczeniu przemówienia, które Paul Ryan wygłosił w czerwcu ubiegłego roku dla Alexander Hamilton Society, dokonanym przez eksperta Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej, p. Michała Krupę (zob. tegoż: Polityka zagraniczna oczami Paula Ryana, „Gazeta Polska”, 28 VIII 2012, nr 35, s. 20). Po zapoznaniu się z nim należy bez wahania stwierdzić, że Alexander Hamilton – ten do szpiku kości arystokratyczny myśliciel i polityk oraz niewątpliwy, choć z konieczności dyskretny, monarchista – musiał przewracać się w grobie, słuchając co ma do powiedzenia kongresman z Wisconsin.

Wejdźmy od razu in medias res i przyjrzyjmy się temu jak ów entuzjasta lansowanej przez tzw. neokonserwatystów koncepcji, iż Ameryka jest „największą siłą wolności, jaką świat kiedykolwiek widział” uzasadnia ową „amerykańską wyjątkowość”. Otóż, zdaniem Ryana, Ameryka dlatego jest jedynym uniwersalnym narodem na świecie, że jej tożsamość nie została ukształtowana – tak jak w wypadku innych narodów – przez wspólny język, wiarę, historię, kulturę czy ziemię, tylko przez „ideologiczną propozycję”. Czy tak jest naprawdę – nie będziemy tu tego roztrząsać, bo tak trudne, złożone i skomplikowane zagadnienie nie da się zadowalająco ująć w krótkim felietonie; zauważymy jedynie, że teza ta doprowadziłaby do rozpaczy autentycznych konserwatystów, jak Russell Kirk, próbujących znaleźć korzenie republiki amerykańskiej w tradycji Arystotelesa, Akwinaty i Hookera. Lecz jeżeli przyjmiemy tę tezę bez dyskusji, to trudno znaleźć dobitniejszy dowód obalający złudzenia tych, którzy mniemają, że istnieje jedna cywilizacja zachodnia (łacińska, chrześcijańska), do której Stany Zjednoczone miałyby należeć pospołu z Europą.

Jest bowiem rzeczą oczywistą, że każda europejska wspólnota polityczna – jak każda zresztą wspólnota tradycyjna – powstała na bazie „języka, wiary, historii, kultury i ziemi”. Przyznanie, iż Ameryka („Septentrionalna”, bo Ameryka Romańska należy oczywiście do zachodnio-łacińskiej Cristiandad) została utworzona jako „propozycja ideologiczna” jest tedy – być może bezwiedną, ale druzgocącą – autodemaskacją. Jeśli tak jest naprawdę, to Ameryka należy nie do Zachodu, lecz stanowi ogniwo w continuum wszystkich tych „propozycji ideologicznych”, które płynąc z gnostyckiego impulsu nienawiści do świata takiego, jaki uformował się naturalnie, niszczyły i niszczą nadal ład tradycyjny w imię utopii „lepszego świata”. Miejsce „propozycji ideologicznej” pod nazwą „Ameryka” jest więc obok innych propozycji, które pruły misterną tkankę zachodnio-europejskiej Christianitas, aż ją do cna zniszczyły, takich jak: Królestwo Nowego Izraela anabaptystów z Münster, purytański Commonwealth of England Olivera Cromwella, Republika rewolucjonistów francuskich i ich naśladowców w niezliczonych krajach, a wreszcie „propozycja” raju wolnych wytwórców w bezklasowym społeczeństwie komunistycznym, „budowanym” przez bolszewików.

Jaka z kolei jest konkretna treść owej „ideologicznej propozycji”? Kongresman Ryan odpowiada na to, iż jest to wolność osobista, demokracja, pluralizm, równość wobec prawa i prawo dążenia do osobistego szczęścia, to zaś daje Ameryce „boski mandat” do bycia globalnym rzecznikiem zasad liberalnych i oświeceniowych, albowiem (jak stwierdził przy innej okazji dwa lata wcześniej) promocja danych przez Boga praw naturalnych, czyli równości, wolności, możliwości rozwoju i suwerenności, zawsze leży w interesie Stanów Zjednoczonych. Ponownie odnajdujemy tu zatem materialistyczny i hedonistyczny egalitaryzm, będący na antypodach zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej, która – wedle klasycznej definicji Plinia Corrêi de Oliveiry jest „surowa i hierarchiczna, sakralna od podstaw, antyegalitarna i antyliberalna”.

Przede wszystkim jednak w tych tysiąckrotnie już przecież wypowiedzianych sloganach brzmi wyraźnie echo heretyckiej „teologii przymierza” purytańskich sekciarzy przybywających do Nowego Świata, zsekularyzowanej jedynie przez XVIII-wiecznych deistów. Bóg nie objawił człowiekowi demokracji i pluralizmu, nie nadał też człowiekowi żadnych „praw naturalnych” w sensie uprawnień czy roszczeń podmiotowych, nie wskazywał mu jako celu życia „dążenia do szczęścia” w doczesnym wymiarze, nic też nie wiadomo, aby miała dla Niego jakiekolwiek znaczenie zgodność sumy owych „ideologicznych propozycji” z interesem Stanów Zjednoczonych. Ani w Piśmie Świętym, ani w Tradycji Apostolskiej nie pojawia się ani razu słowo „równość” czy „demokracja”, zaś wolność dzieci Bożych to wyzwolenie się od grzechu. Ażeby zaakceptować teologiczno-polityczny wywód Paula Ryana, musielibyśmy naprzód uznać, że Bóg udzielił jakiegoś specjalnego objawienia protestanckiemu wigowi Johnowi Locke’owi, który pierwszy rozprawiał o owych „prawach naturalnych”, a następnie zbuntowanym przeciwko Koronie Brytyjskiej masonom i deistom, takim jak autorzy Deklaracji Niepodległości, na czele z Franklinem i Jeffersonem. Ta absurdalna i wprost bluźniercza supozycja nie dziwi aż tak bardzo, gdy powtarzają ją zbłąkani odszczepieńcy, ale jak godzi ją z wiernością nauce Kościoła katolik Ryan?

Nie będziemy już rozwodzić się nad szczegółami roztaczanej przez republikańskiego kandydata na wiceprezydenta wizji misji Ameryki jako „dobroczynnego globalnego hegemona”, bo jest to pieśń aż nadto dobrze znana, doświadczana także w praktyce przez te narody, które mają wątpliwą przyjemność bycia adresatami amerykańskiej „propozycji ideologicznej” jako „propozycji nie do odrzucenia”. Wystarczy podkreślić, że Ryan jest kolejnym amerykańskim politykiem, który głosi, że brak demokratycznego ustroju pociąga za sobą automatycznie utratę moralnej legitymizacji odnośnego państwa; jest to oczywiście demoliberalna wersja doktryny Breżniewa, od dawna już znana pod nazwą „doktryny Albright”. Niby to outsider z prowincji wpisuje się zatem idealnie w ideologiczno-polityczną narrację „neokonserwatystów”, będąc wyznaczonym, jak się zdaje, do odgrywania roli „alibi-katolika”, jako chodzący przykład, że nie wszystkich neocons łączy „oś obrzezania” (zdążył już zaznaczyć, że z Izraelem łączy Amerykę powinowactwo „aksjologiczne”, czyli demokracja oczywiście).

Zbierając powyższe uwagi w całość należy zauważyć, że katolik Ryan – będący zresztą pod tym względem statystycznym wręcz przykładem katolika (północno)amerykańskiego – powiela starożytno-pogański błąd rozdzielności trzech teologii, który druzgocącej krytyce poddał św. Augustyn w „Państwie Bożym”, analizując reprezentatywne dla umysłowości grecko-rzymskiej późnego antyku poglądy Warrona. Nie ma więc powodu wątpić w to, że Ryan jest szczerym katolikiem w zakresie tego, co Panajtios z Rodos i Warron z Reate nazywali theologia mystica, a więc wiarą i moralnością pobożnego ludu, jak również w obszarze theologia physica (a po łacinie – naturalis), czyli filozoficznych dociekań na temat boskości, co w chrześcijaństwie odpowiada teologii dogmatycznej. Jednakowoż na gruncie tego, co poganie wyodrębniali jako trzeci rodzaj teologii, czyli theologia politica, a po łacinie theologia civilis, Ryan wyznaje – i to z gorliwością zeloty – purytańską w rodowodzie oraz częściowo zsekularyzowaną (acz zachowującą podłoże tzw. uogólnionego chrześcijaństwa, bez konfesyjnej precyzacji) amerykańską civil religion, której podstawowymi „artykułami wiary” są: egalitaryzm, liberalna koncepcja podmiotowych „praw naturalnych” jako „praw człowieka” oraz demokratyczno-imperialny misjonizm. Jest to zatem teologia polityczna diametralnie sprzeczna z uroczystym i nieomylnym nauczaniem Kościoła, i dawno już wprost potępiona przez papieża Leona XIII jako herezja amerykanizmu.

Kandydat Ryan jest tedy, by tak rzec, katolikiem w dwóch trzecich, niepomnym tego, co papież Benedykt XVI wykładał jeszcze jako kardynał Ratzinger (w słynnym odczycie z 2000 roku o Prawdziwości chrześcijaństwa), że kwintesencją sprzeciwu chrześcijan wobec pogańskiej postawy religijnej była właśnie odmowa uznawania rozdzielności teologii obywatelskiej od wiary ludu i filozofii, oraz przeciwstawienie temu zasady, iż jedna jest tylko religio vera i że musi ona obowiązywać we wszystkich sferach: pobożności osobistej, metafizycznej i politycznej.

Jacek Bartyzel

Za: Polonia Christiana - pch24.pl (2012-09-18 ) | http://www.pch24.pl/paul-ryan---pomiedzy-katolicyzmem-a-amerykanizmem,5951,i.html

Skip to content