Aktualizacja strony została wstrzymana

Niemiecka poczwarka

Trzy czwarte Niemców jest przeciw utworzeniu europejskiego superpaństwa. 63 proc. nie wyobraża sobie, by ten organizm miał swojego prezydenta. Ciekawe, ilu Niemców zdaje sobie sprawę z tego, że żyją w państwie prowizorycznym, w pewnym sensie niedokończonym. W kraju opartym na przejściowej konstytucji.

2 lipca w Berlinie podczas uroczystych obchodów 60-lecia istnienia stowarzyszenia „Most Atlantycki” były socjaldemokratyczny kanclerz Niemiec Helmut Schmidt (1974-1982) zaapelował do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego o „obranie wyraźnego proeuropejskiego kursu”.

Wydmuszką pozująca na jajko Fabergé

Znany skądinąd jako krytyk rządów konserwatywnych, a w ostatnich latach również Angeli Merkel, Schmidt w kwestiach integracji europejskiej zawsze stawał po stronie silnego zespolenia. Jako jeden z ojców chrzestnych Europejskiej Unii Monetarnej, czyli instrumentu powołanego po to, by w kieszeniach Europejczyków pobrzmiewały nie drachmy czy franki, lecz euro, jest Schmidt (podobnie jak Wolfgang Schäuble) politykiem na wskroś przesiąkniętym wizją integracji totalnej, ogarniającej swoimi widełkami prawa i regulacje zarezerwowane dziś dla instytucji wewnątrzpaństwowych.

Wezwanie z 2 lipca było zaadresowane w pierwszej kolejności do sędziów Trybunału Konstytucyjnego, którzy od 2009 r. z niepokojącą dla ekipy Angeli Merkel wnikliwością przyglądają się kolejnym przyjmowanym przez niemiecki parlament ustawom dotyczącym spraw UE. Helmut Schmidt zaapelował do szesnastu gniewnych ludzi z Karlsruhe o przyzwolenie na przenoszenie kompetencji państwowych oraz części suwerenności na rzecz instytucji unijnych. Polityk powoływał się przy tym na art. 23 niemieckiej ustawy zasadniczej, który głosi m.in.: „Republika Federalna Niemiec współdziała w rozwoju Unii Europejskiej w celu urzeczywistnia zjednoczonej Europy”. Pytanie, jak ten artykuł ma się realnie do budowy europejskiego superpaństwa, o którym w ostatnich dwóch miesiącach coraz odważniej wspomina Wolfgang Schäuble, i czy uważana powszechnie za zbroję niemieckiej państwowości ustawa zasadnicza RFN nie jest kruchą wydmuszką pozującą na jajko Fabergé.

2 lipca jeszcze jeden niemiecki polityk, komisarz UE ds. energii Günther Oettinger, równie stanowczo co Helmut Schmidt opowiedział się za rezygnacją z suwerenności. W wywiadzie dla dziennika „Die Welt” Oettinger powiedział: „Musimy przetworzyć UE w unię polityczną, w Zjednoczone Stany Europy”. Zapytany przez dziennikarza, czy w obliczu takiego wyzwania Niemcy potrzebują nowej konstytucji, stwierdził: „Ustawa zasadnicza dopuszcza dalsze kroki zmierzające ku pogłębieniu integracji, ale jeżeli UE miałaby zaistnieć jako jedno państwo, to z pewnością nie obejdzie się bez uzupełnienia konstytucji”.

Stany Zjednoczone Europy

Oettinger nie miał jednak racji. Jakieś abstrakcyjne uzupełnienie konstytucji nie wystarczy, by Niemcy mogły wejść w skład europejskiego superpaństwa. Ustawa zasadnicza RFN przewiduje co prawda przelanie kompetencji na UE. Teoretycznie aby uruchomić ten mechanizm, wystarczyłaby uchwała Bundestagu i zgoda Bundesratu z zachowaniem zwykłej mniejszości. Kwestię tę reguluje zmieniony w 1992 r., a przez konstytucjonalistów określany mianem „elastycznego”, artykuł 23. To na jego treść powoływał się Schmidt. Zdaniem cenionego znawcy prawa unijnego i niemieckiego, prof. Thomasa Schmitza z Uniwersytetu w Getyndze, art. 23 wyznacza Niemcom konkretny cel. Jest nim urzeczywistnienie projektu zjednoczonej Europy, co w połączeniu z następującym po nim art. 24, mówiącym: „Federacja może na mocy ustawy przenosić prawa zwierzchnie na jednostki (między) państwowe” stwarza frapujący zestaw.

Schmidt zauważa, że ustawa zasadnicza jest poprzez te dwa skromne z pozoru zapisy jedną z pierwszych europejskich konstytucji, które przewidują ewentualność scedowania swoich kompetencji na rzecz „innej jednostki (między) państwowej”, za którą przecież można spokojnie uznać zbiurokratyzowany i pojemny świat rozciągnięty między Strasburgiem a Brukselą. Przy czym dokument w żadnym miejscu nie precyzuje granic europejskiej integracji. Mimo tej elastyczności, wbrew temu, co dla „Die Welt” powiedział komisarz Oettinger, aby Niemcy mogły zaistnieć jako jeden z europejskich stanów, konstytucja musiałaby zostać zastąpiona całkiem nową, jej uzupełnienie nie wystarczy. Wynika to z modyfikacji i zabezpieczeń dokonanych przez sędziów Trybunału Konstytucyjnego w 2009 r., kiedy rząd Angeli Merkel z niepokojem śledził wyrok TK w sprawie zgodności traktatu lizbońskiego z konstytucją. W przyklejonej do pozytywnej opinii ws. traktatu umowie kompetencyjnej pojawił się zapis o „ochronie suwerenności niemieckiej państwowości”, który wykluczał wtłoczenie Niemiec w blejtram unijnego superpaństwa. Konstytucja w aktualnym brzmieniu nie dopuszcza zatem udziału Niemiec w Zjednoczonych Stanach Europy. Jeżeli rząd Angeli Merkel zechce doprowadzić do powstania europejskiego państwa, najpierw będzie musiał znieść starą i przyjąć nową konstytucję Niemiec. Co zważywszy na jej prowizoryczny charakter, nie powinno być trudne.

Miała być na chwilę

24 maja 1949 r. ogłoszono ustawę zasadniczą dla Niemiec, data ta jest również uznawana za narodziny Niemiec Zachodnich. Szkic dokumentu powstał rok wcześniej w Koblencji podczas spotkania ministrów krajów związkowych. Politycy byli jednomyślni, że w nowych warunkach geopolitycznych nie może być mowy o napisaniu i przyjęciu w referendum nowej konstytucji niemieckiej. Jak ognia unikano więc terminu „konstytucja”, zadowalając się „ustawą zasadniczą”. Niemcy uważali, że przyjęcie dokumentu głosami obywateli zostanie odczytane jako zaaprobowanie „statutu okupacyjnego”, narzuconego przez obecne na niemieckim terytorium jednostki aliantów. Ta psychologiczna bariera nie pozwalała im ponadto na uznanie terenów zachodnich, oderwanych od wschodnich, za w pełni ukształtowane państwo.

Art. 146 ustawy zasadniczej jest dobitnym dowodem, jak mocno zachodni Niemcy byli przekonani o przejściowości swojej sytuacji. „Poniższa ustawa zasadnicza, obowiązująca cały niemiecki naród po uzyskaniu jedności i wolności Niemiec, traci moc obowiązywania w dniu, w który wejdzie w życie inna konstytucja, uchwalona dobrowolnie przez naród niemiecki”.

Tyle że po 1990 r., kiedy teoretycznie Niemcy powinni wziąć się do pisania konstytucji, prace utknęły w martwym punkcie. W tym czasie państwo niemieckie zmodyfikowało swoją prowizoryczną ustawę ponad 50 razy, zmieniając brzmienie kolejnych artykułów albo z własnej woli (ochrona zwierząt), albo pod naciskiem luksemburskiego Trybunału Sprawiedliwości (art. o służbie wojskowej kobiet). Pojawienie się w 1992 r. elastycznego art. 23 dało zjednoczonym Niemcom nową jakość w kształtowaniu swojego prawa. Najdalej za pięć lat – wierząc prognozom Wolfganga Schäublego – przekonamy się, czy Niemcy z państwa w budowie przejdą w stadium superpaństwowości europejskiej.

Olga Doleśniak-Harczuk

Za: Publikacje "Gazety Polskiej" (17.07.2012) | http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/434500,niemiecka-poczwarka

Skip to content