Aktualizacja strony została wstrzymana

Srebrne łyżeczki – Izabela Brodacka

W ostatni piątek odwiedziłam mieszkającą na Źoliborzu znajomą rzeźbiarkę, znawcę sztuki i antyków. Z pewnym zażenowaniem opowiedziała mi swoją przygodę. Znalazła kolo śmietnika piękne, secesyjne platery. Kiedy oglądała ze zdumieniem swoje  znalezisko, z kamienicy wyszedł młody człowiek i wysypał całą torbę sztućców z tego samego kompletu. Znajoma zwróciła mu uwagę, że sztućce mają sporą wartość. „Dla mnie są nieprzydatne, więc nie mają żadnej wartości”- odparł rezolutnie młodzieniec. Znajoma nieśmiało wybrała sobie kilka sztuk. Resztą zaopiekował się skutecznie lokalny pijaczek.

Łyżeczki, noże, a nawet chochelka do sosjerki są naprawdę przepiękne. Mają motyw muszli, podobnej do tej,  z jakiej wyłaniała się Wenus na obrazie  Botticellego.

Zastanawiałam się dlaczego młody człowiek nie próbował odziedziczonych zapewne po krewnych przedmiotów sprzedać. Na pewno jada na trójkątnych talerzach, podkładając patarafki z korka. Albo jada śledzia z gazety, popijając piwem. Ale parę złotych przydałby mu się, chociaż na to piwo.

Doszłam do wniosku, że musiał kierować nim resentyment. Sztućce symbolizowały dla niego coś, od czego chciał się  wyzwolić.  Może dawne gusta, albo babciny system wartości. Wolał stracić pieniądze, za cenę satysfakcji z wyrzucenia znienawidzonych przedmiotów na śmietnik.

Opisując kiedyś  wizytę nieproszonego gościa (uciekiniera?) w swoim mieszkaniu, niefortunnie napomknęłam, że przy śniadaniu podałam do kawy srebrne łyżeczki. Miało to znaczyć tylko tyle, że traktuję go uprzejmie i nie podejrzewam o kradzież. Spotkałam się z reakcją kilku osób, nie tylko niezrozumiałą, lecz prawie histeryczną. Podanie srebrnych łyżeczek, a nawet tylko wspominanie o nich w kontekście czyjegoś nieszczęścia miało być wyrazem wywyższania się, odwoływania się do przebrzmiałych wartości, pogardy dla człowieka, któremu się pomaga.

Odpisałam, że srebrne łyżeczki można kupić na pchlim targu i na tym sprawa się zakończyła. Dziś mogłabym napisać, że można je znaleźć również na śmietniku.

Ilekroć piszę o tradycjach, albo o dawnych elitach zawsze znajdzie się jakiś obolały potomek klas wyzyskiwanych i niezależnie od tezy tekstu, będzie się czuł obrażony czy poniżony. Niektórzy specjalizują się w obrażaniu w cudzym imieniu…

Ilekroć napiszę coś o eksmitowanych z mieszkań czy bezrobotnych, zawsze odezwie się jakiś zwolennik gospodarki rynkowej ( zgodnie z sugestią jednego z nich nie używam słowa liberał) i będzie dowodził, że zajmowanie się losem bezdomnych świadczy o lewicowych poglądach.

Uświadomiłam sobie jak dalece nad  naszym myśleniem ciążą, już nawet nie schematy, lecz klisze. Wypowiesz hasło „srebrne łyżeczki”- cyk, wyświetla się film o panu krwiopijcy grzejącym sobie nogi w rozpłatanym brzuchu parobka z czworaków. Wypowiesz hasło „niesprawiedliwość”- cyk, uruchamia się film o komuchu, który z nożem w zębach morduje arystokrację.

Jesteśmy skłonni do postrzegania rzeczywistości w sposób skrajnie symboliczny. Wie to każdy, kto na przykład próbował wytłumaczyć cudzoziemcowi meandry naszej historii.

Jest to również jedna z przyczyn podziałów i braku wzajemnego zrozumienia

Za: Strona Mirosława Dakowskiego (14.05.2012)

Optymizm zamiast rozumu

„Optymizm nie zastąpi nam Polski”, mówił Józef Mackiewicz. A Donald Tusk mówi coś wręcz przeciwnego i, niestety, na razie to on jest przy głosie. Donald Tusk i jego ferajna właśnie na „optymizm” Polaków liczą, na „optymizmie” Polaków opierają wszystkie swe rachuby, i powtarzają słowa „optymizm Polaków”, „optymistyczna Polska” bez ustanku. „Nie bez racji i kozery” zresztą, bo badania eurostatu wykazują, iż „Polacy są największymi optymistami w całej Unii”.

Ja biorę ten optymizm, o którym wciąż mówi Partia, w cudzysłów, bo nadała ona staremu słowu nowe znaczenie. By je zrozumieć, proszę przypomnieć sobie początek serii arabskich rewolucji i zamieszki w Egipcie. Z ogarniętego niepokojem kraju w pośpiechu uciekali tedy turyści wszystkich możliwych nacji, poza jedną − poza Polakami. Polacy, wręcz przeciwnie, do Egiptu przyjeżdżali jak gdyby nigdy nic. Jakaś strzelanina? A co nam to, my tu mamy wykupione wczasy, to jedziemy, nam przecież się nic złego zdarzyć nie może.

Wywołało to spore zdziwienie świata, choć w gruncie rzeczy nie powinno zaskakiwać. Polacy, jako zbiorowość, mają do takich zachowań skłonność u narodów zachodnich nie spotykaną. Nie jest to bynajmniej odwaga − o odwadze mówić można, gdy ktoś zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw i mimo to, w imię jakichś wyższych potrzeb, naraża się na nie. My natomiast mamy gromadną skłonność do zwykłej bezmyślności. Do wyłażenia w wysokie góry w koszulce i trampkach, wyjeżdżania w tropiki bez szczepień, skakania na łeb do niesprawdzonej wody i siadania za kierownicą po pijaku. No bo − nam się przecież nic złego zdarzyć nie może!

Nie jest to jednak żaden optymizm, tylko głupkowata niefrasobliwość. I ta przemożna niefrasobliwość, szalbierczo utożsamiona w dyskursie Partii z optymizmem, to także część dziedzictwa postkolonialnego, jedna z cech postniewolniczej, pańszczyźnianej mentalności, którą przed laty nazwałem „Polactwem” (tak nawiasem − przerwa na reklamę − kolejne, szóste już wydanie „Polactwa” dociera właśnie do księgarń wraz z długo oczekiwanym wznowieniem „Michnikowszczyzny”). Ludzie pozbawieni przez pokolenia wolności nie mają skąd czerpać wzorców zachowania dorosłego, odpowiedzialnego. Wielu naszych myślicieli i artystów ujmowało tę typową dla Polaka postawę beztroskiego kretyna w oskarżeniu o niedojrzałość, w pojęciach „Polski zdziecinniałej” i „życia ułatwionego”, ale moim zdaniem dopiero wskazanie na doświadczenie długotrwałego zniewolenia, trwałego wzięcia całych pokoleń pod kuratelę wszechmocnej władzy i na socjal pozwala rzecz na chłodno, bez gniewu zrozumieć.

Ta niefrasobliwa beztroska, umiejętne odwołanie się do niej, jest istotą sukcesu Tuska. Na czym bowiem polega tajemnica otrąbionego wzrostu PKB w czasie, gdy w innych krajach gospodarka zwalniała? Obok unijnych dotacji, które miały tu znaczenie pomocnicze, nakręcił polską gospodarkę, co do tego nie ma wśród ekonomistów najmniejszego sporu, popyt wewnętrzny. A co nakręciło popyt wewnętrzny? Sprzedaż detaliczna, która rok do roku rośnie o szesnaście − osiemnaście procent. Rośnie, choć realne dochody ludności wcale nie rosną, a jeśli, to nieproporcjonalnie mniej, o dwa, trzy procent. Skąd więc ten wzrosty sprzedaży? Po części oczywiście z szarej strefy, trudnej do oszacowania, ale skoro w Grecji obejmowała ona do niedawna około 40 proc. obrotów, to u nas pewnie niewiele mniej. Ale przede wszystkim z kredytów. Kredyty prywatne też bowiem brane są od lat przez Polaków na potęgę, i obecnie suma zadłużenia indywidualnego niewiele ustępuje liczonemu na 700 – 800 miliardów długowi publicznemu, przy czym w 80 proc. są to kredyty konsumpcyjne.

Dokładnie tak samo, jak z tym Egiptem. Niemcy, Francuzi, Amerykanie i inne zachodnie nacje na wieść o upadku Lehman Brothers zacukali się i zaczęli ograniczać zakupy, oszczędzać, zastępować droższe tańszym i odkładać na później kupno nowego modelu. A Polacy − nic podobnego. Władza zapewniła ich, że nie będzie źle, i Polacy chętnie w to uwierzyli, bo bardzo chcą, żeby było dobrze, bo się wciąż czują po peerelu wyposzczeni i chcą kupować, mieć, pławić się w konsumpcji i grillować.

Czy naprawdę „Polska odniosła historyczny sukces”, jak nam to uporczywie wbijają codziennie w głowy wszystkie − coraz liczniejsze − prorządowe szczekaczki? To zależy. Gdy spotkamy dawno niewidzianego znajomego, który jest lepiej ubrany, jeździ lepszym samochodem i jada w lepszych knajpach, to faktycznie możemy zobaczyć w nim człowieka sukcesu. Dopóki się nie dowiemy, że to wszystko na kredyt, że facet zastawił mieszkanie i wybrał przed czasem lokaty które miały być jego ubezpieczeniem na starość (tak, zgadliście Państwo, to oczywiście aluzja do zupełnie przez szczekaczki zignorowanej a znaczącej decyzji rządu o przeznaczeniu środków z Rezerwy Demograficznej na wrześniową wypłatę bieżących emerytur), dopóki się nie okaże, że gość ledwie daje radę spłacać odsetki i właściwie w każdej chwili może mu wleźć na te wszystkie przejawy sukcesu komornik. Wtedy zaczyna ten sukces wyglądać zupełnie inaczej.

Rzecz w tym, że postpańszczyźniane Polactwo naprawdę nie chce o tym wszystkim wiedzieć. To w jakiś sposób zrozumiałe. Nikt nie chce, by go budzić z przyjemnego snu, a tym bardziej nikt nie chce, by mu krakano, że nie pospłaca tych wszystkich rat których nabrał. Dlatego Polactwo w chwili obecnej czepia się Partii pazurami i gorliwie spija z ust Tuska i jego pomagierów zapewnienia, że wbrew wszystkiemu − będzie dobrze. A Partia, z całą sforą mniej lub bardziej świadomych odgrywanej roli propagandystów, wszystko poświęca podtrzymaniu tej wiary jeszcze przynajmniej przez kilka miesięcy, do wyborów. Wbrew wszystkiemu, wbrew przestrogom ekonomistów, wbrew ponuractwu opozycji, wbrew kursowi franka, kryzysowi euro, drożyźnie i tak dalej. Jakoś to będzie − tylko trwajcie w nastroju beztroskiej zabawy, jedzcie, pijcie i popuszczajcie pasa. Zrozumiałe, że wspierają w tym rządzącą ferajnę wpływowe kręgi na Zachodzie, bo przeciwieństwie do Grecji, która była w strefie euro, bankructwo Polski nie będzie dla Europy żadnym kłopotem. Będzie tylko okazją do zrobienia świetnych interesów. Bo przecież, tak jak i w Grecji, oczywistym i nieuchronnym skutkiem bankructwa będzie totalna wyprzedaż.

Stąd też cały ten gierkowski cyrk, wykorzystujący symboliczną „prezydencję” do odwracania uwagi od nadciągających kłopotów i duraczenia mas, że jesteśmy unijną potęgą, krajem sukcesu i w ogóle. „Niech optymizmu nowa dawka beztroski sączy w duszę jad” − bardzo by te słowa z postkomunistycznego kabareciku pasowały na motto tuskowego spektaklu prezydencji. Gdyby nie ten drobiazg, że prawdziwy jej priorytet nie jest publicznie ogłaszany.

Rafał A. Ziemkiewicz
02-07-2011

Za: Konfederacja Polski Niepodległej (maj 13 2012)

Skip to content