Aktualizacja strony została wstrzymana

Smoleńska maskirowka

„Rosjanie sprawdzali telefon Lecha Kaczyńskiego” – ogłosił „Nasz Dziennik” z 5-6 maja br. „Po katastrofie na Siewiernym ktoś na terenie Federacji Rosyjskiej manipulował przy telefonie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustaliła, że odsłuchiwano pocztę głosową” – pisze gazeta.

Według dziennika do pierwszego włączenia telefonu doszło tuż po katastrofie, bo o godz. 10.46. Kolejne połączenia miały miejsce następnego dnia o godz. 12.40 i 16.20 i w każdym z tych przypadków „chodziło o numer polskiej poczty głosowej – 505 114 114”. Z przytaczanej w gazecie opinii ABW ma wynikać, że karta SIM współpracująca z telefonem komórkowym marki Nokia 6310i, należącym do Kancelarii Prezydenta RP, logowała się w sieci telefonii komórkowej Federacji Rosyjskiej. Informacje o logowaniach ABW miała otrzymać od operatora sieci, czyli PTK Centertel.

Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu badającego tragedię smoleńską, uznał 6 maja w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl, że „ujawnienie tej informacji to jeden z przełomowych momentów w badaniu tego co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku. A jeśli, jak twierdzi „Nasz Dziennik”, chodzi o 10.46 czasu rosyjskiego, to mamy do czynienia z informacją wręcz szokującą.”

Trzy godziny później europoseł PiS Janusz Wojciechowski na swoim blogu stwierdził: „Nasz Dziennik” przyniósł wczoraj wiadomość nie do wiary. 10 kwietnia 2010 roku o 10.46 czasu rosyjskiego, czyli w pięć minut po smoleńskiej katastrofie ktoś grzebał przy telefonie nieżyjącego już Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i próbował odsłuchiwać pocztę.(…) Spada prezydencki samolot, ginie wielu ludzi, ginie `prezydent RP i wśród płonących jeszcze szczątków samolotu ktoś włamuje się do tajemnic prezydenckiego telefonu… na litość boską! (…) A może… a może o 10.46 czasu rosyjskiego samolot jeszcze leciał, a Prezydent Lech Kaczyński jeszcze żył i to on odsłuchiwał pocztę? Może katastrofa nastąpiła później, tak jak początkowo mówiono o 8.56 – w takim razie kto i po co sfałszował czas katastrofy w czarnych skrzynkach?”

Kilka minut, czy cztery godziny?

Podsumujmy. Antoni Macierewicz mówi, powołując się na „Nasz Dziennik”, o 10.46 czasu rosyjskiego, czyli według czasu polskiego jest to 8.46, co ma udowadniać tezę, że z aparatu logowano się kilka minut po oficjalnie podanym czasie katastrofy. Podobnie Janusz Wojciechowski.

Tyle, że „Nasz Dziennik” nic nie pisze o czasie rosyjskim, ani o polskim. Podaje tylko godziny bez odniesienia do strefy czasowej.

Ze stanowiska prokuratury wojskowej podpisanego przez rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk. Zbigniewa Rzepę wynika, że chodzi o czas warszawski. „W wyniku przeprowadzonych czynności procesowych ustalono, że w dniu 10 kwietnia 2010 r., po katastrofie, miały miejsca dwa połączenia wychodzące: pierwsze o godz. 12.46, a drugie o godz. 16.24 czasu polskiego; a w dniu 11 kwietnia 2010 r. jedno połączenie wychodzące o godz. 12.18 czasu polskiego z telefonu użytkowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego właścicielem była Kancelaria Prezydenta, i były to połączenia z pocztą głosową” – czytamy w depeszy Polskiej Agencji Prasowej z 7 maja 2012 r. o uprawomocnieniu się decyzji o odmowie śledztwa w sprawie połączeń z telefonu Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 r.

Jeśli ustalenia prokuratury byłyby prawdziwe, to płk Rzepa mówiąc o 12.46 czasu polskiego wskazuje 14.46 czasu rosyjskiego jako moment logowania telefonu, a więc cztery godziny po katastrofie, a nie kilka minut po niej, jak chciałby Antoni Macierewicz. Z kolei podana przez rzecznika NPW 16.24 czasu polskiego to rosyjska 18.24, a 12.18 to odpowiednio 14.18.

Dodatkowego smaczku sprawie dodaje informacja, jaką podała 7 maja „Gazeta Polska Codziennie” powołując się na dokumenty Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. 10 kwietnia prezydent Kaczyński lecąc do Katynia miał przy sobie dwa telefony, a ten z którego odsłuchiwano pocztę głosową został spalony.

Jeśli tak, to jakim cudem spalony telefon działał nie tylko kilka godzin po zdarzeniu, ale także następnego dnia? Być może przełożono kartę SIM do innego telefonu, ale do tego potrzebna jest zazwyczaj znajomość numeru PIN odblokowującego telefon, chyba, że jak podawały niektóre źródła prezydent na czas lotu nie wyłączył telefonu…

W każdym razie sprawa jako żywo przypomina kradzież pieniędzy z karty kredytowej ministra Andrzeja Przewoźnika. Przypomnijmy, że „Rzeczpospolita” z 7 czerwca 2010 r. informowała, cytując rzeczniczkę Prokuratury Okręgowej Monikę Lewandowską, iż z karty wypłacano pieniądze aż 11 razy, na łączną kwotę około 6 tysięcy złotych. Tylko, że o ile w przypadku telefonu Lecha Kaczyńskiego możemy w jakimś procencie zakładać np. przełożenie karty SIM, czy nie wyłączenie, tudzież nie zablokowanie telefonu na czas lotu, to w przypadku karty kredytowej taki scenariusz nie wchodzi w grę. Do wypłaty pieniędzy potrzebny jest kod PIN, interesująca byłaby też informacja jaki limit dziennych wypłat posiadała karta, dziwi bowiem zachowanie złodziei, którzy tyle razy wypłacali pieniądze zamiast wypłacić od razu jak najwięcej i jak najszybciej w obawie przed zablokowaniem karty.

Wrzutki, wrzutki, wrzutki…

Skąd wzięła się akurat teraz wrzawa wokół godzin połączeń z prezydenckiego telefonu, skoro sprawa ta została umorzona w grudniu 2011 r. i nie pojawiły się w niej od tamtej pory jakieś nowe okoliczności. Pięć miesięcy temu nie stwierdzono znamion czynu zabronionego. Prokuratura wojskowa uznała , że można mówić jedynie o dzwonieniu na cudzy koszt przez „nieustaloną osobę” na terenie Rosji, a nie o wykradaniu informacji.

Pomijamy już ocenę słuszności decyzji prokuratury włączającej ten wątek do odrębnego postępowania, to osobna historia. Ale czy nie można przypuszczać, że – podobnie jak przy kartach kredytowych ministra Przewoźnika – mamy tu do czynienia z celową dezinformacją (telefon był na Siewiernym, a więc i tam zginął prezydent) ze strony służb specjalnych, by skoncentrować uwagę opinii publicznej na smoleńskim, położonym niedaleko bloków mieszkalnych lotnisku jako na miejscu katastrofy, mimo że tragedia polskiej delegacji prawdopodobnie rozgrywała się zupełnie gdzie indziej. Wrzutki dezinformujące, tak by nikt nie zastanawiał się, jak to się stało, że ani upadku samolotu, ani wybuchów nikt nie słyszał, są jednym z głównych elementów działań służb, a ich skuteczność, biorąc pod uwagę naiwność dziennikarzy i pogoń za sensacją, jest wysoka. Poza tym epatowanie opinii publicznej tego rodzaju „nowymi faktami”, do których „dotarli” właśnie dziennikarze służy skutecznemu tworzeniu iluzji, że w sprawie coś się dzieje, że jesteśmy bliżej poznania okoliczności tragedii.

Monopol na prawdę

W czasie gdy nadano rozgłos kwestii telefonu prezydenta, zupełnym milczeniem pominięto, także w prawicowych mediach, ważny tekst profesora Jacka Trznadla, znanego sowietologa i autora listu otwartego do premiera Tuska o powołanie międzynarodowej komisji śledczej mającej wyjaśnić katastrofę smoleńską, pod którym podpisało się kilkaset tysięcy Polaków.

Artykuł Jacka Trznadla zatytułowany: „Maskirowka w Smoleńsku a zamach?” ukazał się na portalu bibula.com oraz na stronie internetowej prof. Mirosława Dakowskiego. To bardzo rzeczowe podsumowanie i uporządkowanie dotychczasowych ustaleń w sprawie tragedii smoleńskiej, z jednej strony zespołu parlamentarnego, z drugiej – śledztwa obywatelskiego prowadzonego przez internautów skupionych wokół znanego blogera Free Your Mind. Artykuł profesora Jacka Trznadla został jednak przemilczany, prawdopodobnie dlatego, że autor kwestionuje powszechnie akceptowaną, zarówno przez koalicję jak i opozycję wiarygodność danych zawartych w raporcie MAK. A zatem kontestuje on tak postępowania prokuratorskie jak również teorię dwóch wybuchów na pokładzie tupolewa, upowszechnianą przez Antoniego Macierewicza, z którą w sprzeczności pozostają wyniki badań ekshumowanych ciał Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyki, w których podobno nie stwierdzono, o czym pisała m.in. „Gazeta Polska Codziennie” z 23 marca br., obrażeń narządów wewnętrznych oraz nie potrafiono określić przyczyny śmierci obu członków delegacji. Czy eksplozje na pokładzie samolotu, które rozrywają kadłub statku powietrznego na tysiące kawałków, mogą nie wywołać zmian w narządach wewnętrznych człowieka i pozostawiać wątpliwości co do przyczyny śmierci? Albo czy po takich wybuchach ciała niektórych z ofiar, np. Katarzyny Doraczyńskiej, mogłyby wyglądać tak jakby spały. Zauważmy również, że nie mówi się nic o tym, by którekolwiek z ciał poległych 10 kwietnia 2010 r. zostało choć w części spalone, nie mówiąc już o zwęgleniu zwłok.

Profesor Trznadel pisze m.in.: „Od początku śledziłem pilnie wszelkie doniesienia o katastrofie smoleńskiej, utwierdzając się w przekonaniu o przeprowadzonym zamachu i dokonanej zbrodni. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że sądy wyrażane w dociekaniach śledczych pozaurzędowych, a przede wszystkim w trwającej na ten temat już prawie dwa lata, pełnej argumentów, dyskusji w Internecie, zaczęły się, polaryzować w dwu nurtach: nazwę je nurtem Antoniego Macierewicza i FYM-a.

Macierewicz opiera się przede wszystkim na analizie uzyskanej z ocalonych zapisów przyrządów pomiarowych Tupolewa. Z nieubłaganą logiką pragnie ukazać zaistniałą, wywołaną? katastrofę-zamach w jej przebiegu aż po dwie trzy sekundy przed uderzeniem samolotu o ziemię. Wszystko by się zgadzało, jeśli mieć pewność że przyrządy pomiarowe Tupolewa nie zostały zmienione, sfałszowane. Źe zapisy nie zostały po katastrofie ustawione. Teza o podrzucaniu szczątków samolotu nie jest nowa. Czarne skrzynki należą do szczątków.

Macierewicz raczej nie uwzględnia dowodów przeciwnych. A nawet zdarzyło mu się podejrzewać „fymowców” o agenturalność! Wierzy w wartość wywodu opartego na aparaturze pomiarowej Tupolewa, i w analizie dzieli go już tylko kilka czy kilkanaście sekund od prawdy (dwa wstrząsy!). Ale czy zapisy pomiarowe, na których się opiera, są prawdziwe? Obrazowi po katastrofie Macierewicz się nie przygląda.

FYM ogranicza się do ukazania prostych spostrzeżeń z opisów, bez wniosków całościowych, bez polemiki z innymi nurtami. Ukazuje sprzeczności w widzeniu Siewiernego, jako miejsca katastrofy (pokaźna książka FYM’a „Czerwona strona księżyca”). Jest tu logika różnych spostrzeżeń i proste, prawie nie interpretowane cytaty o zdarzeniach, urastające do rangi dowodów. FYM nie tworzy logiki doprowadzonej aż do rozbicia się samolotu. Jest jak strażak, który nie widząc, co się pali, wnioskuje o tym z barwy płomienia.”

Rzecz znamienna, na którą zwraca uwagę Jacek Trznadel, że oskarżenia o agenturalność spotykają akurat tych, którzy ośmielą się zakwestionować „jedynie słuszną” teorię przewodniczącego zespołu smoleńskiego, która opiera się na rosyjskich danych i uznaje je za w pełni wiarygodne, za pełnowartościowy materiał do badań. Doszło więc do tego, że ci co nie wierzą Rosjanom są nazywani „ruskimi agentami”. Obyś żył w ciekawych czasach.

 Czarne bywa białe

„Ta różnica między dwoma zasadniczymi wywodami uzasadniającymi zamach na polską delegację posiada pewne odniesienie do sposobu postrzegania Polaków. Od 1944 roku (choć i wcześniej) nasiliło się komunistyczne owijanie mentalności polskiej w wielowarstwowe kłamstwo polityczne i społeczne. Od Wschodu szło to fałszywe światło. Społeczeństwo wkuwało na pamięć fałszywą prawdę, że – jak to powiedział Józef Mackiewicz – czarne bywa białe, a białe to czerń. Reakcją na to była skłonność do wiary tylko w rzeczy bezpośrednio namacalne. Źąda się naiwnie naocznego świadka lub ostatecznego dokumentu…” – zwraca uwagę Trznadel. Czy w optyce widzenia tragedii przez zespół, który w punkcie wyjścia przyjmuje dane pochodzące od strony rosyjskiej, a zatem traktuje je jako wiarygodne, nie odbija się to „fałszywe światło”? Jak dalej podkreśla autor :„gdyby Tupolew prezydencki utonął w Bałtyku lub Morzu Czarnym, być może prawie wszystkie dowody pośrednie by zniknęły. Natomiast miejsce o sto metrów przed pasem na Siewiernym jest dostatecznie „rozległe”, by szukać na nim i z powodu niego innych dowodów. Mocnych poszlak fałszerstwa, a fałszerstw dokonuje od początku świata sprawca zbrodni, nigdy ofiara. Nie wyrokuję, która droga prowadzi do prawdy. Jednak wszystkie spostrzeżenia pośrednie o zachowaniu się Tupolewa 154 M, mogą być uzależnione od sfałszowanych danych na rejestratorach lotu. Spostrzeżenia FYM-a są zawsze pośrednie, ale pewne. Nie ma tu żadnej kalkulacji, matematycznych wzorów. Nie ukazują agresora naciskającego brutalnie na orczyk samolotu i każde z osobna dowodowo znaczy niewiele, ale zebrane razem, są wymowne.”

Okęcie nieważne. Dlaczego?

Tragedię delegacji państwowej z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele analizujemy od pierwszego dnia. Skala dezinformacji rosyjskiej i polskich mediów tzw. głównego nurtu jest niespotykana. Gorzej że temu trendowi ulega także zespół parlamentarny, który „kupując” rosyjską narrację wydarzeń skupił całą swoją uwagę na smoleńskim lotnisku. Przewodniczącego zespołu nie interesowała (i nie interesuje) sprawa Okęcia, tego co na warszawskim lotnisku mogło wydarzyć się 10 kwietnia 2010 r. rano, mimo że to tam może leżeć klucz do wyjaśnienia sprawy. Dlaczego nie została postawiona przez niego na forum publicznym nieprawdopodobna sprawa awarii monitoringu? Dlaczego zespół nie zajął się niewyjaśnionymi do dziś często zdumiewająco wczesnymi, w stosunku do planowanej godziny wylotu, porami opuszczania domów przez członków delegacji?

Zwróćmy też uwagę, że z wylotu prezydenta 10 kwietnia nie ma żadnych fotografii prasowych. Zbierając materiały do książki o tragedii sprzed dwóch lat wystąpiliśmy do agencji prasowych – po bezskutecznym przejrzeniu ich archiwów w Internecie – z pytaniem o to czy posiadają, a jeśli tak to czy mogą odpłatnie udostępnić na potrzeby wydawnicze fotografie z wylotu prezydenta do Katynia. Wszystkie odpowiedzi, łącznie z tą z Polskiej Agencji Prasowej, były prawie identyczne: zdjęć z tego dnia nie mamy. A przecież to standard, przy każdej wizycie zagranicznej prezydenta, bądź premiera robione są one w saloniku prasowym hali odlotów, na płycie lotniska, niekiedy we wnętrzu samolotu. Dlaczego również ta kwestia zespołu nie zainteresowała?

Podobnych zastrzeżeń można sformułować więcej. Zespół przeszedł do porządku dziennego nad wszystkimi elementami podważającymi Smoleńsk jako miejsce katastrofy. Oto najważniejsze z nich, wypunktowane także przez prof. Trznadla, a wcześniej przez blogerów prowadzących tzw. śledztwo obywatelskie. Brak określenia chwili rozbicia się samolotu. Faktu tego nie odnotowali nie tylko mieszkańcy okolic lotniska, ale także m.in. ministrowie prezydenccy i uczestnicy uroczystości katyńskich, Antoniego Macierewicza nie wyłączając. Kolejna sprawa to brak kokpitu tupolewa na miejscu katastrofy, a kokpit jest swego rodzaju odciskiem palca samolotu ze względu na awionikę w nim zastosowaną (Tu 154M o numerze bocznym 101 posiadał inne oprzyrządowanie niż „102”). Podobnie rzecz się ma z charakterystycznymi, różniącymi się od standardowych, fotelami. Nie znaleziono zwłok, a z drugiej strony rosyjska propaganda przekazywała wypowiedzi miejscowych pielęgniarek, które w niecałą godzinę „doliczyły się” 90 ciał. Wygląd niektórych części wraku, wskazujący na dość długie ich leżenie na Siewiernym, oraz drewniane świeżo ścięte kołki podpierające niektóre części kadłuba, również przemawiają za tym, że w tym miejscu raczej nie rozbił się tupolew z setką pasażerów.

Skąd więc bierze się ta „magiczna wiara”, by użyć określenia prof. Trznadla, że na Siewiernym była jakaś katastrofa?

Wiktor Suworow pisał przed laty w swojej książce pt. „Specnaz. Historia sowieckich służb specjalnych”, że „tajność i dezinformacja to najskuteczniejsza broń armii sowieckiej i całego systemu komunistycznego. (…) Rosyjskie określenie kamuflażu – maskirowka (…) oznacza wszystko, co wiąże się z zachowaniem tajemnicy i wprowadzeniem nieprzyjaciela w błąd w kwestii planów i zamierzeń najwyższego dowództwa sowieckiego. Maskirowka ma szersze znaczenie niż „podstęp” i „kamuflaż” razem wzięte.”

Czy taki zabieg, nie mógł z powodzeniem zostać zastosowany 10 kwietnia? Znany niemiecki ekspert od terroryzmu Gerhard Wisniewski, dostrzega duże analogie tzw. katastrofy smoleńskiej do prowadzonej pod tzw. fałszywą flagą operacji Northwoods z lat 60.*, która prawdopodobnie została także wykorzystana 11 września 2001 r. w amerykańskim Shanksville podczas terrorystycznych ataków na wybrane cele w Stanach. Mówiąc w największym skrócie chodzi o to, że uwagę opinii publicznej skupiono na polance smoleńskiego lotniska jako na „miejscu katastrofy”, a być może polską delegację zlikwidowano w innym miejscu. Wiele poszlak na to wskazuje.

Także wersja o zamachu (wstrząsy, bomby) jest wymarzona z punktu widzenia Rosjan. Zamachu nie da się udowodnić, zaś samo przyjęcie narracji moskiewskiej, równoznaczne z akceptacją kłamstwa i podjęciem w śledztwie fałszywego tropu, uniemożliwi nawet częściowe wyjaśnienie sprawy. Czy dlatego, by odwrócić uwagę od pojawiających się ostatnio hipotez, że do dramatu mogło dojść w Polsce? Źe działano w porozumieniu? Profesor Trznadel dopuszcza taką możliwość: „Więc upozorowanie katastrofy, której nie było? Przecież nikt nie był dopuszczony na pozorne miejsce katastrofy. Mijały godziny nim zostały zidentyfikowane poszczególne zwłoki. Dosyć czasu, aby dostarczyć je z Warszawy. Zapadał zmrok. Jeszcze raz: nie ma zdjęć zwłok rozrzuconych wokół szczątków tupolewa. Dziewięćdziesiąt sześć – to jest niemało. Ani jednego zdjęcia!!! Choćby z odległości 20-30 metrów. Zwłoki mogły być dostarczane z Warszawy do przystanku Siewiernyj w Smoleńsku, a potem do Moskwy…”

Smoleńsk, Gibraltar – jeden mechanizm?

Gdy analizujemy tragedię smoleńską niejako automatycznie narzuca się nam porównanie z katastrofą gibraltarską, w której zginął generał Władysław Sikorski. Wersja oficjalna głosi, że był to nieszczęśliwy wypadek, i podobnie jak w oficjalnej wersji odnoszącej się do tzw. katastrofy smoleńskiej roi się w niej od sprzeczności, niewiarygodnych zeznań świadków, niekonsekwencji, znaków zapytania.

W lutym 2008 r. w programie Dariusza Baliszewskiego, poświęconym katastrofie gibraltarskiej, wypowiedział się m.in. Antoni Chudzyński, były sekretarz ministra Tadeusza Romera, major brytyjskiego kontrwywiadu MI 6. Stwierdził jednoznacznie, że „nigdy nie było żadnej katastrofy gibraltarskiej”. W samolocie, który został wyłowiony z wód Gibraltaru, w ogóle nie było ciała generała Sikorskiego, a Naczelny Wódz i premier Rządu Polskiego na Uchodźstwie miał zostać zamordowany wcześniej w Pałacu Gubernatora.

Nie tylko Chudzyński podważa wersję oficjalną. Tadeusz A. Kisielewski, od lat zajmujący się sprawą śmierci Sikorskiego i autor książek na ten temat (m.in. „Zamach” oraz „Po zamachu”) podkreśla, że wypadku nie mogło spowodować zablokowanie się steru wysokości Liberatora B24. „Wersję tę przedstawił pierwszy pilot, Czech, Eduard Prchal, ale są to zeznania niezwykle sprzeczne. Nie potwierdzają tej wersji zeznania świadków. Wykluczyli ją również eksperci, którzy oglądali wrak. Np. naczelny inżynier bazy lotniczej w Gibraltarze przeprowadzał eksperymenty polegające na wkładaniu różnych przedmiotów w linki układu steru wysokości, a nawet wieszał się na nich ciężarem swojego ciała – zawsze działały. No i wreszcie bardzo cenna jest symulacja komputerowa lotu przeprowadzona w 1992 r. przez prof. Jerzego Maryniaka, członka Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Skoro więc katastrofy nie było, musiał być to zamach.” – mówił w wywiadzie dla „Super Ekspresu” w 2008 r., podkreślając że likwidacja polskiego Naczelnego Wodza leżała w interesie Stalina.

Co ma wspólnego Gibraltar ze Smoleńskiem, można się spytać? Otóż, w przypadku Gibraltaru i Smoleńska mamy do czynienia z podobną sytuacją: wiemy, że doszło do tragedii, znamy bilans strat, wiemy też, że nie było tak, jak się nam to przedstawia. Ale tego, co dokładnie się stało, to już nie wiemy i kwestia poznania kiedykolwiek prawdy stoi pod znakiem zapytania.

Julia M. Jaskólska

Piotr Jakucki

Polecamy całość opracowania „Czerwona strona Księżyca”, z numerowanymi stronami (PDF 88 MB): http://publikacje.ijuz.pl/Free_Your_Mind-Czerwona-strona-Ksiezyca.pdf

 

* O operacji Northwood – czytaj: „Jedenasta hipoteza” – „Amerykańskie plany terrorystyczne”

Za: Strona Autorska: Julia M. Jaskólska, Piotr Jakucki - jakuccy.pl (10/05/2012) | http://jakuccy.pl/smolenska-maskirowka/

Skip to content