Aktualizacja strony została wstrzymana

Zachód umywa ręce – prof. Ewa Thompson

Parę godzin po katastrofie 10 kwietnia 2010 r. w artykule podpisanym przez Ellen Barry „New York Times” doniósł, że „wysoko postawiony urzędnik wojskowy Federacji Rosyjskiej oświadczył, iż kontrolerzy lotu na lotnisku w Smoleńsku kilkakrotnie wydali polskim pilotom polecenie odejścia i nielądowania, ostrzegając, że samolot leciał zbyt nisko i powinien odlecieć na inne lotnisko”. „Niestety, załoga polskiego samolotu w dalszym ciągu zniżała samolot i rezultat był tragiczny”, miał oświadczyć gen. Aleksandr Alioszyn, zastępca dowódcy rosyjskiego lotnictwa. Można się domyślić, że „wysoko postawiony urzędnik”, o którym mowa w pierwszym cytacie, to własnie ów generał.

Przy relacjonowaniu katastrof „NYT” zwykle przestrzega zasady weryfikacji. W artykule zabrakło wypowiedzi jakiegokolwiek „wysoko postawionego polskiego urzędnika” – trudno o dobitniejszy przykład nieliczenia się z Polską w chwilach naprawdę ważnych.

W przeciwieństwie do „NYT” w dniu katastrofy BBC tak sformułowała informację: „Rosyjskie media twierdzą, że piloci zignorowali radę kontrolerów lotu i nie skierowali samolotu na inne lotnisko. (…) rosyjskie media twierdzą, że za katastrofę odpowiedzialni są polscy piloci”. Sposób podania różni się od przekazu „NYT” – anonimowość rosyjskiej sugestii i jej monotonne powtórzenie sugerują: rosyjskie media nie mogą się pochwalić tradycją prawdomówności.

Z Moskwy o katastrofie doniósł „Russia Times” (www.rt.com), subsydiowany przez rząd rosyjski i nadający w języku angielskim non stop przez całą dobę. Wieczorem 10 kwietnia czasu moskiewskiego (przed południem na części terytorium USA) „Russia Times” oświadczył, ustami gubernatora smoleńskiej obłasti Siergieja Antufjewa, że „wstępne badania wskazują, iż polski samolot uderzył w gałęzie drzew, spadł na ziemię i rozpadł się na kawałki”. „Russia Times” dodał, że przyczyną katastrofy mógł być zły stan samolotu lub brak koordynacji pomiędzy systemem lądowania używanym przez pilotów a tym właściwym dla lotniska w Smoleńsku.

Tego samego dnia CNN, brytyjski „Guardian” i inne media powtórzyły te niezweryfikowane sugestie. W ciągu następnych kilku dni w pismach codziennych wielkich miast Ameryki pojawiły się informacje, że były naciski, aby lądować, że piloci nie potrafili kontaktować się z lotniskiem, że samowolnie lądowali w czasie mgły. Dzień po katastrofie „Houston Chronicle” zacytowała Antufjewa, który miał powiedzieć, że samolot skosił wierzchołki drzew, próbując lądować na smoleńskim lotnisku, rozbił się i stanął w płomieniach.

W tych późniejszych przekazach wyczuwało się niepewność i wyczekiwanie na oświadczenie polskich władz. Amerykanie słabo znają historię Europy Środkowej i bynajmniej nie zamierzają swojej wiedzy uzupełniać. Wiedzą jednak, że Polska nie jest pieszczochem Rosji i że przez stulecia walczyła, zwykle przegrywając, o prawo do istnienia. Katastrofa wydarzyła się na terytorium rosyjskim, zaś prezydent Lech Kaczyński w listopadzie 2008 r. nagłośnił agresję Rosjan w Gruzji i być może uniemożliwił ponowne podporządkowanie tego kraju Rosji.

Mijały dni. Rząd USA trzymał buzię na kłódkę, chociaż trudno wątpić, że posiadał zdjęcia satelitarne o dużej wartości dowodowej. Opinia publiczna oczekiwała od polskich władz zajęcia zdecydowanego stanowiska i publicznego przekazania sprawy badań nad przyczynami katastrofy dowództwu NATO. Oczywiście dla NATO byłby to niemiły prezent: domaganie się od Rosji prawa badania katastrofy na terytorium rosyjskim nikomu na Zachodzie nie było na rękę. Państwa zachodnie wiele dały i dają, aby nie dopuścić do zaostrzenia stosunków z Rosją. Z punktu widzenia interesów amerykańskich i brytyjskich obarczenie Polaków winą za katastrofę było korzystniejsze, niż domaganie się od Rosjan dostępu do dowodów rzeczowych. Więc dowódcy NATO przeklinaliby Polaków i ich problemy – ale nie mogliby Polakom odmówić. Okoliczności, w których doszło do katastrofy, wskazywały, że mógł to być potencjalny zamach na prezydenta jednego z krajów członkowskich. Według statutu NATO, atak na jednego członka związku ma być traktowany jako atak na wszystkich. NATO musiałoby się tą sprawą zająć.

Władze polskie wybrały inną drogę. Jak się dowiedzieliśmy z prasy, kwestia badania katastrofy została załatwiona telefonicznie ze stroną rosyjską. To znaczy oddano sprawę w ręce wrogów prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Trudno bowiem wątpić, że Putin zapomniał o roli Kaczyńskiego w Gruzji. Decyzja oddania w ręce Rosjan sprawy badania wypadku osłabiła międzynarodową percepcję Polski jako niezawisłego kraju. Nawet jeżeli przyczyną katastrofy był splot nieszczęśliwych okoliczności, prestiż państwa polskiego wymagał godnego zachowania się polskich władz. Przy jego braku początkowa sympatia i gotowość do śledzenia rozwoju wydarzeń, które pojawiły się w społeczeństwie amerykańskim po katastrofie, szybko wyparowały.

Pierwszą rocznicę smoleńską mało kto w USA odnotował, z wyjątkiem politycznie impotentnych skupisk polonijnych. 7 kwietnia 2011 r. korespondenci „Guardiana” w Warszawie, Julian Borger i Helen Pidd, pisali sceptycznie o Polakach wietrzących spisek rosyjski oraz gromadzących się na Krakowskim Przedmieściu wokół postawionego tam krzyża. Stwierdzili, że obie strony, tzn. ci przy krzyżu i ci, którzy z niego kpili, obrzucali się nawzajem wyzwiskami. Zaopiniowali, że był to konflikt pokoleń: z jednej strony konserwatywni katolicy-nacjonaliści, a z drugiej nowocześni świeccy obywatele. 5 lipca 2010 r., w czasie wyborów prezydenckich, BBC relacjonowało zwycięstwo Bronisława Komorowskiego z krótką tylko wzmianką o kontrkandydacie Jarosławie Kaczyńskim, „bliźniaku prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który zginął wraz z 95 innymi osobami w katastrofie lotniczej w kwietniu br.”.

Wkrótce więc sprawa znikła z mass mediów, a więc i z pola uwagi społeczeństwa. Raport MAK był jedynie potwierdzeniem tych sugestii, które strona rosyjska przekazała światu 10 kwietnia 2010 roku. Zdjęcia robione przez osoby prywatne i dziennikarzy pokazały, w jaki sposób Rosjanie „zajęli się” szczątkami samolotu, ciałami zabitych i ich osobistymi rzeczami. Te niezliczone upokorzenia Polaków zostały przyjęte przez polskie władze zgodnie z zasadą, że gdy ktoś na nas pluje, trzeba powiedzieć, że deszcz pada. Czy można się więc było spodziewać, że Amerykanie zajmą się tymi, którzy zginęli, jeżeli sami Polacy się nimi nie zajęli?

Wiele osób w Polsce uważa, że ich dobrobyt i przyszłość nie mają ze sprawą Smoleńska nic wspólnego. Otóż mają, bo jeżeli państwo jest słabe, tracą na tym wszyscy obywatele. Świat inaczej traktuje obywateli państw umiejących bronić własnej godności, a inaczej tych, które się nie liczą. Wspólne zdjęcia, wizyty i komplementy prawione na oficjalnych spotkaniach oraz schlebiające próżności europejskie posady to jedynie pianka pokrywająca gorzki tort, czyli rzeczywisty układ sił w polityce międzynarodowej. Wprawdzie państwo, które względnie niedawno wyzwoliło się ze stosunku zależności od Rosji, powinno być ostrożne, ale w tej sprawie przekroczono wszelkie miary ostrożności.

Myślę, że reanimowanie tematu katastrofy smoleńskiej w USA jest obecnie niemożliwe. Niezależni badacze wykonujący pracę pro bono mogą mieć rację, ale media się tym nie zajmą, chyba że przynaglone przez jakąś potężną siłę polityczną. Twierdzenie, że strona rosyjska nie przekazała całej prawdy, po prostu nie jest już „newsem”. W języku angielskim istnieje słowo „timing”, oznaczające znalezienie odpowiedniego momentu do upublicznienia jakichś faktów. Otóż chwila, w której można było to zrobić, minęła. Niewątpliwie jest to pierwszy wypadek w polskiej historii, gdy wolne państwo polskie nie upomniało się na forum światowym o 96 swoich obywateli z głową państwa na czele. Pozostaje mieć nadzieję, że w 2015 r. (lub wcześniej, jeżeli nadarzy się ku temu okazja) polscy wyborcy będą potrafili odróżnić słodką piankę na torcie od gorzkiego wypieku.

Prof. Ewa Thompson
Rice University, USA

Autorka jest profesorem slawistyki i byłym kierownikiem wydziału germanistyki i slawistyki na Uniwersytecie Rice w USA. Wydała pięć książek na tematy związane z Europą Wschodnią i Środkową.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 10 kwietnia 2012, Nr 84 (4319) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120410&typ=so&id=nn10.txt

Skip to content