Aktualizacja strony została wstrzymana

Status Unii Amerykańskiej – Andrzej Bobola

Co roku o tej porze zabieram się do oceny zmian jakie zaszły w ekonomii i polityce państw, z którymi jestem związany tymi czy innymi więzami. Nie tak dawno Wielki Czarny Ojciec z Waszyngtonu wygłosił w Kongresie mowę znaną jako „State of the Union”. Jest to nieregularnie powtarzane wydarzenie, w którym urzędujacy prezydent wiodącego kraju Wolnego Świata przedstawia swój pogląd na to jak sprawy biegną pod jego wodzą i czego obywatele mogą się spodziewać w najbliższej przyszłości. Nie jestem entuzjastą prez. Obamy ale nawet gdybym nim był to tylko z największym trudem mógłbym się czegoś użytecznego dowiedzieć z jego wystąpienia. Jak większość polityków posiadł on bowiem trudną sztukę mówienia długo ale mało konkretnie o sprawach w gruncie rzeczy bez znaczenia. Tymczasem jako mieszkańca USA interesuje mnie najbardziej to czy widać już koniec kryzysu i czy Ojciec Narodu ma jakiś pomysł na to aby przerwać lot nurkowy amerykańskiej ekonomii. Aby to stwierdzić nie wystarczy dobra wola i umiejetność „lania wody” (w czym Obama jest mistrzem) ale konieczna jest też pewna wiedza oraz umiejetność analizowania wykresów podstawowych wskaźników ekonomicznych.

Spójrzmy więc na wykres historyczny przedstawiający GDP (Produkt Krajowy Brutto) dla USA w latach 1930-2011 przedstawiony na planszy (1). Nas oczywiście interesuje najbardziej stan aktualny albo ostatnie trzy lata kiedy to USA była rządzona przez administrację Obamy. Warto jednak popatrzeć także na lata wcześniejsze gdyż w tym okresie gospodarka USA przeszła aż przez trzy poważne wstrząsy: lata 1925-1935, 1970-1980 i kryzys obecny, który zaczął się w roku 2001, a który powinien się zakończyć w roku 2011. Niestety, jak widać na wykresie, nurkujący samolot amerykańskiej gospodarki ma jeszcze trochę czasu do zderzenia się z linią oporu, która występuje na poziomie 5×10^9 uncji Au. Jak widać na wykresie ostatnich trzech lat żadna z interwencji Obamy na rynku finansowym nie wpłynęła w decydujący sposób na poprawę sytuacji. Pod tym względem były to stracone pieniądze, które co gorsza zaburzyły normalną dynamikę układu powodując przedłużenie konania amerykańskiej gospodarki. Jeśli oceniać sytuację z wykresu GDP, to moim zdaniem i przy braku dalszych interwencji, dojdziemy do linii oporu gdzieś w roku 2015, a więc za cztery lata. Jest to novum w stosunku do poprzednich kryzysów, które trwały około 10 lat każdy.

Na planszy (2) widzimy bilans budżetu państwowego USA (tzw. current account).Jak widać, bilans ten miał przebieg horyzontalno-oscylujacy do roku 1980, po czym deficyt zaczął się powiększać osiągając wielkość maksymalną w latach 2007. Jak się wydaje, na kredyt Obamy możemy przypisać zmniejszenie deficytu, który jednak w chwili obecnej jest daleki od poziomu lat 1960-1980. Co więcej, ostatnie dwa punkty (oddalone o rok leżą już blisko siebie, co sugeruje, że zmniejszanie się deficytu budżetowego wyhamowalo ostatnio z powodow mi nieznanych.)

To co naprawdę udało się prezydentowi, to zmniejszenie deficytu bilansu handlu zagranicznego (plansza (3)). Jak widzimy, bilans handlowy jest niemal na poziomie idealnym. Co jest tego powodem zobaczymy za chwilę. Mogę tylko powiedzieć tutaj, że zmniejszenie importu jest tylko częściowo znakiem pozytywnym. W amerykańskiej rzeczywistości, w której większość towarów powszechnego użytku jest sprowadzana z Azji, wyrównanie bilansu handlu zagranicznego oznacza powszechne zubożenie populacji, której po prostu nie stać już na zakupy nawet najpotrzebniejszych towarow. Skąd to wiem?

Aby się tego dowiedzieć spójrzmy na plansze (4), gdzie przedstawione jest średnie wynagrodzenia w USA (w uncjach złota rocznie). Przedstawione dane sięgają lat 1945-2011. Jak widać, średnie realne wynagrodzenie roczne spadło do poziomu około 25 uncji rocznie i jest to poziom niższy niż ten jaki osiągnięto w najgorszym roku 1980 poprzedniego kryzysu (lat 1970-1980). Jest oczywiste, że przy tak małej płacy realnej rynek towarów cierpi na brak popytu. Stąd mniejszy import i zamykanie sklepów handlujących towarami importowanymi.

Zajmijmy się teraz historycznymi danymi dewaluacji amerykańskiego dolara. Na planszy (5) mamy przedstawioną realnę (czyli w złocie) wartość USD w latach 1900-2011. Oś igreków ma skalę logarytmiczną aby można było pomieścić cały zakres zmian na jednym wykresie. Odcinki proste a nie-horyzontalne mówią nam o wykładniczym spadku wartości pieniądza typowym dla okresu kryzysu. Do roku 1970 banki Rezerwy Federalnej buforowały wartość dolara na określonym poziomie. Po roku 1970 wartość dolara określał rynek metali oraz okresowe wyprzedaże złota z rezerw bankowych. Ogólnie biorąc, zdrową ekonomię charakteryzuje stałość wartości pieniądza. Taka stabilność nadaje sens oszczędzaniu na każdym poziomie (państwowym, firmowym czy prywatnym), gdyż nie ma obawy, że pieniądz nie wydany natychmiast będzie tracił swoją wartość nabywczą. Pozwala też ona na racjonalne planowanie wydatków przyszłych.

Główną przyczyną obecnych kłopotów ekonomicznych jest odejście od stabilizacji wartości pieniądza i prowadzenie gospodarki kredytowej czyli dokonywanie zakupów przed posiadaniem koniecznych na zakup funduszy. Zauważmy także, że praktycznie nie wystepuje rewaloryzacja pieniądza (owszem, mamy drobne oscylacje np. w latach 1980-2000, kiedy podniesiono stopy procentowe i wyprzedawano rezerwy bankowe w złocie w wyniku obniżenia wymagań co do rezerw). W dłuzszej skali czasowej cena złota zawsze rośnie (plansza (6)).

Nie liczyłbym na to abyśmy wrócili kiedykolwiek (bez wymiany pieniądza) do poziomu 250 USD/Oz (z roku 1998), nie mówiąc już o trzydziestu paru dolarach za uncję.

Spójrzmy też na indeksy giełdowe, które według większości współczesnych ekonomistów wróciły już do poziomu sprzed kryzysowego. Owszem, wróciły ale tylko wtedy kiedy nie bierzemy pod uwagę dewaluacji dolara. Realnie, zarówno Dow Jones jak i S&P 500 (plansze (7) i (8)) znajdują się od roku 2001 w systematycznym spadku i pozostało im jeszcze sporo do osiągnięcia linii oporu z lat 1980. Od czasu do czasu mamy fluktuacje, które dają nadzieję na wcześniejsze wyjście z tego morderczego korkociągu ekonomicznego, ale niestety są to zjawiska przejściowe. Główna katastrofa jest jeszcze przed nami!

Moi znajomi, którzy uprzejmi czytają niekiedy moje artykuly pytają mnie niekiedy na kogo zamierzam głosować w najbliższych wyborach. Zrzymają się też gdy mówię, że żadna z wiodących w USA partii politycznych (GOP czy DFL) nie ma skutecznej recepty na wyjście z kryzysu. Republikanie (GOP) są bowiem zdania, że należy ciąć świadczenia społeczne, przedłużać czas pracy zawodowej do emerytury oraz obniżać bądź przynajmniej nie powiększać podatków. Demokraci (DFL) zaś chcą zwiększenia świadczen, w tych zaś wprowadzenia powszechnego ubezpieczenia medycznego, oraz podwyższenia podatków dla firm i najwyzej zarabiających. Oczywiście hasło aby wycisnąć trochę funduszy z najzamożniejszych 10% społeczeństwa jest popularne wśród „mas”, a zwłaszacza zaś wsród ludzi obdarzonych marksistowską żądzą rewindykacji. Nie mniej problem nie polega na tym kto ma pokryć koszty kryzysu, ale na tym, że w obecnej „globalnej” ekonomii coraz mniejszy procent zdolnej do pracy populacji jest w stanie uzyskać zatrudnienie w dobrze płatnym sektorze gospodarki narodowej. To zaś zmniejsza przychody podatkowe oraz zwiększa koszty osłony społecznej. Moim zdaniem nie uda się odwrócić tego trendu bez zerwania z doktryną wolnego rynku. Ta zaś jest przyjęta za aksjomat przez obie partie wiodące. Obamie udało się dokonać obniżenia wynagrodzeń realnych pracowników do poziomu nie widzianego od roku 1945. To jednak oznacza wyścig w kierunku płac azjatyckich. Wyścigu tego zapewne USA nie wygra, ale nawet gdyby pracownik rodzimy stał się tak tani jak pracownik azjatycki, to oznaczałoby to też drastyczny spadek popytu, czyli ruinę rynku. Moim zdaniem jedynym wyjściem racjonalnym jest powrót do protekcjonizmu, który panował jeszcze w latach 70-tych i przejście do gospodarki w zasadzie samowystarczalnej. No, ale obie partie są zgodne w tym aby utrzymywać status quo. Amerykanie mają powiedzenie: „If you are in the hole – stop digging” (czyli: jeli jesteś już w kłopotach, nie powiększaj ich). No, ale co zrobić jeśli większość współobywateli chce kontynuować postępowanie, które doprowadziło kraj do kryzysu?

Podsumowując, muszę stwierdzić, że rozpad imperium amerykańskiego wygląda na nieodwracalny, gdyż większość elity, która mogłaby dokonać niezbędnych zmian nie zamierza tego uczynić. Obecny system został tak skonstruowany, że sluzy najlepiej ich interesom. To co stanie się z krajem i mniej szcześliwie urodzonymi współobywatelami, ich samych nie obchodzi w żadnym stopniu. Ogólna populacja zaś nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, gdyż jest skutecznie i systematycznie ogłupiana przez media znajdujące się pod całkowitą kontrolą elity polityczno-finansowej USA.

Andrzej Bobola

Andrzej Bobola jest pseudonimem literackim profesora fizyki chemicznej, który dla odpoczynku od nieco rozrzedzonej atmosfery fizyki teoretycznej oddaje się rozważaniom na tematy humanistyczne o aktualnym znaczeniu.

Za: Bobolowisko (February 7, 2012) | http://bobolowisko.blogspot.com/2012/02/status-unii-amerykanskiej-czyli.html | Status Unii Amerykanskiej czyli widziane przez Bobole

Skip to content