Aktualizacja strony została wstrzymana

Nasza Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie, potrzebuje moralnego przebudzenia – kazanie ojca Janusza Zbudniewka

Ja, Pan ustanowiłem Cię przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów.

Umiłowani w Chrystusie, Drodzy Bracia i Siostry!

Zaledwie dwa dni temu zatrzymała nas liturgia święta Kościoła wokół wyjątkowego wydarzenia, gdy z zamorskich krajów przybyli do Betlejem trzej pielgrzymi, którzy po wizycie na dworze króla Heroda w Jerozolimie, oddali hołd Nowonarodzonemu Dziecięciu. Realizm tamtego wydarzenia oplotła z jednej strony sielankowa atmosfera, której towarzyszą m.in. te od dwóch lat procesje po miastach, pełne wesela dzieci i starszych, natomiast liturgia Kościoła nie chce nas rozpieszczać artystycznymi wzlotami, jakie stworzyli mistrzowie pędzla i długa, słowa pisanego czy muzyki. Liturgia dostrzegła odwieczny problem, który pojawił się w „lisiej przebiegłości”, aby użyć o Herodzie określenia samego Chrystusa. Ewangeliści nie omieszkali zauważyć niepokoju władcy o siebie, o zajmowane stanowisko. Niepokoju, który mógłby spowodować zburzenie porządku społecznego i politycznego ułożonego w kolaboracji z okupantem, którego jednak nie znosili Izraelici, czekając nieustannie na czas, kiedy mogliby wyrwać się z kleszczy rzymskiego najeźdźcy. Niepokój okazał się zbędny, magowie inną drogą wrócili do swoich ojczyzn, Święta Rodzina nie wzbudziła powstania, znalazła gościnę w sąsiednim Egipcie, a mimo to w Palestynie rozszalała się pogoń za Jezusem, by przeciąć mu bieg życia. To w tym kontekście czytaliśmy w wigilię uroczystości Trzech Króli list św. Jana, który uzasadniał wrodzoną z Kainowego plemienia nienawiść do poszanowania sprawiedliwości i miłości międzyludzkiej. A dlaczego? – postawił pytanie autor – Dlatego, że jego czyny były złe, a brata Abla sprawiedliwe! Toteż pociesza nas dzisiaj Jan: „Nie dziwcie się, jeśli świat Was nienawidzi, bo miłujemy braci, a kto nienawidzi, trwa w śmierci, jest zabójcą, nie nosi w sobie życia wiecznego”.

Ta lekcja jest wprowadzeniem w tajemnicę dzisiejszego święta, w którym ze zdziwieniem zauważamy, że Chrystus po wielu latach nieobecności na ziemi palestyńskiej staje w tłumie nad wodami Jordanu i pozwala Janowi, by obmył go wodą. Jan wiedział kim jest Jezus, skoro mówił, że jego uczciwość posunięta jest tak daleko, że trzciny nadłamanej nie zniszczy, ani knotka tlącego nie zgasi. A zatem człowiek bez skazy wszedł do wody Jordanu razem z ludem, niekoniecznie izraelskim, na pewno jednak z wierzącymi ludźmi ze słabościami, z grzechami, którzy w znaku wody i w Duchu mieli wnosić odrodzenie od Palestyny począwszy, a na rzymskim czy babilońskim cesarstwie, nie pomijając żadnej krainy, gdzie [głoszono] słowo apostołów i misjonarzy, w tym wielu setek męczenników oddało za Chrystusa życie, skończywszy. Ale nie zapominajmy, że gorącym pragnieniem Chrystusa było odrodzenie ducha swoich rodaków, to do nich zwracał się z apelami, wyrzutami i zachętami, to dla nich uzdrawiał chorych i karmił chlebem do syta, a gdy mimo to czuł się niezrozumiany i ciągle zaszczuwany absurdalnymi atakami zapłakał nad miastem i świątynią, która reprodukowała nieustannie kolejne normy praw, a nie dostrzegała Tego, który przyszedł ich wyrwać z targowiska lichwy i obojętności religijnej. Tak zaczęła się kolejna, i chyba najdłuższa fala diaspory narodu, który nie jeden raz bagatelizował sprawę miłości ojczyzny, a nawet jak w historycznej walce z Filistynami zasłaniał się jakby puklerzem Arką z księgami prawa, by ona ich broniła, lub po prostu, by za jej pomocą dokonał się cud zwycięstwa. Tak się jednak nie stało, bo każde zwycięstwo i dobro trzeba opłacić wysiłkiem, wiarą w Boską pomoc, jeśli jest taka Jego wola. Taka jest prawda, którą zawarł nasz Największy Patriota, Prymas Tysiąclecia, w Ślubach Narodu i w miłości do Najświętszej Matki, która jakby widziała nas u kołyski Syna, w Kanie Galijskiej i pod krzyżem, a kiedy zwaliły się na nas nieszczęścia spowodowane odstępstwem deistów od wiary, to ona do swojej Jasnogórskiej Arki ciągnęła nas na wspólne, bratnie, choć podzielone kordonami, galilejskie biesiady.

To bynajmniej nie przenośnia, ale smutna lekcja historii, gdy ostatni nasz władca nie będąc nigdy na Jasnej Górze, wykrętnymi dekretami szabrował z jasnogórskiego skarbca dary wotywne swoich poprzedników i wierzącego narodu, by za nie budować pałace i teatr w Parku Łazienkowskim, frymarczyć dobrami narodu z carycą, która bynajmniej nie wyrzekła się swojej germańskiej nienawiści do Polaków, by nas gnębić najazdami wojsk i wieść do politycznego niebytu. To wtedy stało się coś, jak w przegranej bitwie z Filistynami! Tak, akurat wtedy, gdy sypały się ostatnie nadzieje przed katastrofą Ojczyzny, wymyślono budowę świątyni Opatrzności, która okazała się kurhanem kary Bożej w Parku Łazienkowskim za niewierność zasadom Bożym, za sobiepaństwo od króla począwszy, po stany rządzące, nie wyłączając bynajmniej liberalnych pasterzy, którzy nie wykazali się duchem sprzeciwu i walki o granice państwa, o jednoczenie w duchu miłości i sprawiedliwości społecznej trzech bratnich narodów, i równie tylu różniących się konfesyjnie wyznawców religii.

Do deistycznych ideałów tzw. oświecenia powrócono w latach 80. ub. wieku, niemal natychmiast po śmierci Prymasa Wyszyńskiego, gdy w cień poszły ideały Ślubów Narodu, mających w swoich założeniach wyrugowanie wrodzonych z nas wad. Powrócono z nacisku wszechświatowego towarzystwa, modnego w XVIII stuleciu, do kultu króla renegata, którego rzekome kostki [pozbierane na cmentarzu w Wołczynie] pochowano w katedrze warszawskiej i znów – jak w epilogu naszej państwowości – odnowiono ideę budowy świątyni Opatrzności, niczym Arki Przymierza. Czy z tych powodów medialny rozgłos, ma zastąpić walkę o byt narodu, o jedność całego społeczeństwa w poszanowaniu praw i życia w spokoju, o które upominają się dzisiaj rodziny tragedii – lub jak kto chce powiedzieć (ja sam nie chciałbym tego powiedzieć) – zamachu smoleńskiego, lekarze, stoczniowcy i wielu innych, a nade wszystko emeryci, którym odebrano opłacane latami prawo do leczenia i nie starcza im na życie od pierwszego do ostatniego dnia w miesiącu?

A tak się nam zadawało, że żyjąc w cieniu szerokiego płaszcza papieża bł. Jana Pawła II, który utwierdzał nas i w nas za Prymasem Tysiąclecia trwanie przy krzyżu i synowskiej miłości do Matki Chrystusa, potrafimy ułożyć zgodny rytm współpracy w budowie wolnej ojczyzny, że damy się pokierować Duchowi, który zstąpił na tę polską ziemię – jak mówił Jan Paweł II w czasie pierwszej pielgrzymki w Warszawie – by uczynić ją wolną i sprawiedliwą – a tymczasem ledwie odszedł od nas do Ojca, zaczęła się bodaj największa wojna polsko-polska, szargana atakami nienawiści na majestat prezydenta, który mimo kilku nietrafnych decyzji był i pozostanie symbolem obrońcy suwerennej ojczyzny, szukającym w historii tych wzorców, które nie straciły na wartości, mimo niechęci i medialnego wrzasku kilku wyjątkowo antypolskich gazet, pisanych prawdzie polskim językiem, ale przesiąkniętych nienawiścią do wszystkiego co wielkość narodu i państwa stanowi. Wtóruje im nagonka na patriotycznych pasterzy i „Radio Maryja”, nie wahająca się stosować józefińskich metod cenzurowania patriotycznych kazań lub grozić sankcjami karnymi, za pośrednictwem sprzedajnych prawników, za wytykanie nadużyć, które stały się zmorą rządu, za skład którego w dużej mierze winni jesteśmy swoim poparciem lub kolejną absencją w narodowym referendum.

Nasza Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie, potrzebuje moralnego przebudzenia – czy takiego jak w latach zenitu świetności narodowej – gdy Piotr Skarga przyrównywał Rzeczpospolitą Trojga Narodów do tonącego okrętu, na którym „elity” biegały w lęku, by ratować swoje węzełki? Czy może takiego, kiedy przeor w maryjnej Arce na Górze Jasnej sprzeciwił się kolaborantom i oddalił agresora przy pomocy „chłopów od pługa”, jak ze wstydem wyznał szwedzki historyk? Czy może takiego, jak ktoś napisał o anonimowym Paulinie z okresu okupacji niemieckiej, który został surowo złajany za brak patriotyzmu, gdy usłyszał – My po to jesteśmy tu w duchowej stolicy narodu, by budzić ducha patriotyzmu i mówić to, czego inni się boją?

Nie czas mówić o dziejach tego kościoła, gdy ponad trzy wieki temu zjawili się tu Ojcowie Paulini w ramach wdzięczności za ocalenie ojczyzny. Z okazji ich inauguracji wydano małą broszurkę z kazaniem o. Sebastiana Stawickiego, do którego autor dorzucił wymowny frontyspis przedstawiający na pierwszym planie duży statek miotany falami, bo żeglarze dali się uśpić śpiewem syren, a w oddali na spokojnych falach płynęła skromna łódź z sylwetą tutejszego kościoła, którą kierował do pewnej przystani sam Duch Święty. Autor dedykował swoje kazanie i ten wymowny sztych rajcom miasta Warszawy, by byli świadomi swoich zadań i szukali rady u Ducha Bożego w zarządzaniu stolicą i państwem. Ta mądra zachęta wcale nie straciła na wartości, by ją zadedykować i teraz radnym Warszawy i rządzącym państwem. Ona też stała się bodźcem, by zauważyć komu możemy ufać, by w drodze do celu nie zwiodły nas złudne obietnice reklam, lecz prowadził do celu Duch Boga Wszechmogącego, na którym chcemy opierać porządek praw i zadania wobec Ojczyzny, naszej ziemskiej matki.

Kazanie wyglosil ojciec prof. Janusz Zbudniewek (Paulin, OSPPE)
podczas Mszy za Ojczyznę w dniu 8 stycznia 2012 roku

Spisane z wersji dźwiękowej

Opracowanie: WWW.BIBULA.COM na podstawie: materiałów redakcyjnych

Skip to content