Aktualizacja strony została wstrzymana

Esbeka parcie na szkło – ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Gruba kreska i picie wódki w Magdalence spowodowały, że esbecy nadal mogą prześladować swoje ofiary

Udałem się do Warszawy na pierwszą rozprawę w procesie karnym wytoczonym mi przez funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa, Edwarda Kotowskiego. Zostałem oskarżony na podstawie art. 212 kk. Ów artykuł od czasów stanu wojennego służy do kneblowania wolności słowa, a ekipa Tuska wciąż nie chce go znieść. Mój oskarżyciel to postać bardzo zasłużona dla reżimu komunistycznego. Po ostrym konflikcie w swoim zakładzie pracy wstąpił z ochotą w szeregi bezpieki. Był to dla niego duży awans tak społeczny, jak i finansowy. W latach 70. został pracownikiem Wydziału IV SB, którego zadaniem było zwalczanie Kościoła katolickiego. Zajmował się tam m.in. profesorami i studentami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Jako osoba dyspozycyjna, wierna swoim mocodawcom, na początku 1979 r., czyli tuż po wyborze kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, został skierowany jako agent wywiadu do Rzymu. W nowej roli przyjął ps. „Pietro”, którym sygnował swoje liczne raporty.

Głównym zadaniem peerelowskiej siatki szpiegowskiej w Wiecznym Mieście było rozpracowywanie tamtejszego polskiego środowiska, składającego się głównie z emigrantów politycznych i księży katolickich, tłumnie przybywających w tym czasie z Polski. Ci ostatni studiowali na licznych uczelniach kościelnych i pracowali w kongregacjach watykańskich i generalatach zakonnych. Na ich temat agentura zbierała najróżniejsze informacje, które niejednokrotnie służyły do werbowania tajnych współpracowników i kontaktów informacyjnych oraz do nękania osób o poglądach antykomunistycznych. Klasyczny przypadek owego nękania opisałem w swojej książce „Księża wobec bezpieki”. Dotyczył on duchownego archidiecezji krakowskiej, opatrzonego kryptonimem „Aniene”, którego szantażowano z powodów obyczajowych. Na szczęście nie dał się zmusić do współpracy, ale z powodu szykan esbeckich musiał opuścić Włochy.

Nie muszę dodawać, że głównym figurantem, czyli osobą, przeciwko której stosowano działania wywiadowcze i nękające, był papież Jan Paweł II, traktowany jako wróg komunizmu numer jeden. Dlatego też wszystkie materiały zbierane przez polskich agentów o nim i jego najbliższym otoczeniu były tłumaczone na język rosyjski i przesyłane do KGB. Wiele kopii tych raportów, przetłumaczonych z kolei z rosyjskiego na niemiecki, znajduje się w Instytucie Gaucka w Berlinie. Dużo dokumentów zachowało się w Instytucie Pamięci Narodowej. Komplet mikrofilmów tych akt jest oczywiście w siedzibie rosyjskiej bezpieki na Łubiance w Moskwie. Mikrofilmy te służą nadal do szantażu tych polskich duchownych, którzy uwikłali się we współpracę z komunistycznym wywiadem, a obecnie pełnią ważne funkcje w polskim w Kościele. Niestety Episkopat Polski ciągle bagatelizuje problem „czerwonej pajęczyny”. Będę o tym pisać w najnowszej książce, którą przygotowuję wspólnie z red. Tomaszem Terlikowskim.

Powracając do omawianej rozprawy sądowej, to zostałem zaskoczony tym, że w dniu jej rozpoczęcia, choć sąd nałożył klauzurę niejawności, Kotowski opublikował samowolnie na jednym z portali internetowych akt oskarżenia. Co więcej, podał do publicznej wiadomości mój adres domowy. Jest to typowy chwyt esbecki, który odebrałem jako próbę zastraszenia oskarżonego. Poza tym, doświadczenie życiowe pokazuje, że po upublicznieniu adresu prywatnego osoba pod nim mieszkająca z pewnością będzie nękana przeróżnymi anonimami i paszkwilami i od tej pory nie może się już czuć bezpieczna. Wobec takiego postępowania Kotowskiego będę musiał wnieść przeciwko niemu powództwo w procesie cywilnym.

Na salę rozpraw wraz z p. mec. dr Iwoną Zielinko przybyłem punktualnie. Oskarżyciel też przybył do gmachu, ale od razu zaczął brylować przed kamerami telewizyjnymi. Był przy tym bardzo zadowolony, że jest w centrum zainteresowania tak wielu mediów. Był tak zajęty udzielaniem wywiadów telewizyjnych, że pomimo dwukrotnego wywoływania nie pojawił się na sali rozpraw. W tej sytuacji sąd zgodnie z procedurami umorzył postępowanie. Zdaniem świadków Kotowski nie wszedł na salę celowo, ale to sprawa na osobny felieton. Wyrok nie jest prawomocny. Oskarżyciel na drugi dzień złożył zażalenie, które znów ujawnił w internecie. W zażaleniu padają oskarżenia pod adresem sądu i wielu innych osób.

Na koniec chciałem podziękować wszystkim, którzy wsparli mnie w tej sprawie. Szczególnie Jankowi Pospieszalskiemu, Ewie Stankiewicz, dr. Józefowi Wieczorkowi, Mateuszowi Dzieduszyckiemu i wielu innym dziennikarzom niezależnym, w tym redakcjom „GP”, portalu Fronda.pl i telewizji Razem.tv, a także sen. Markowi Martynowskiemu z Płocka, Stowarzyszeniu Solidarni 2010, klubom „GP” i organizatorom pikiety solidarnościowej, która odbyła się pod sądem. Było to dla mnie tym ważniejsze, że władze archidiecezji krakowskiej pomimo przepisów prawa kanonicznego nabrały wody w usta. Jak mówi stare powiedzenie: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Bóg zapłać! Spotkamy się ponownie w Warszawie 13 grudnia o g. 18 pod pomnikiem Witosa na placu Trzech Krzyży, skąd wyruszy marsz pod pomnik Józefa Piłsudskiego.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Gazeta Polska, 7 grudnia 2011 r.

Za: Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski blog (06-12-2011) | http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=5300

Skip to content