Aktualizacja strony została wstrzymana

Jeszcze w Polsce, czy już w Polskiej SSR?

Nie ma jak porządna polityczna analiza i to napisana przez jakiegoś porządnego politycznego urzędnika. Któż zaś nie zmajstruje takiej analizy lepiej i mądrzej, jak nie „dyrektor polityczny MSZ”, którym jest (znany z historii smoleńskiej [link]) Jarosław Bratkiewicz, absolwent Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych; „od 1992 r. w MSZ”?

Na tę analizę natknąłem się zupełnie przypadkiem, ponieważ przeczytawszy post Andera ([link]) zawędrowałem na Czerską, gdzie opowiadano o wiekopomnym czerwcowym spotkaniu w Kaliningradzie ([link]), na Czerskiej zaś zarekomendowano mi właśnie lekturę analizy „dyrektora politycznego MSZ” Bratkiewicza pod wszystko mówiącym, jak za najlepszych czasów „Trybuny Ludu”, tytułem „Historia dogania codzienność” ([link)]. I rzeczywiście, mile mnie ta analiza zaskoczyła, gdyż od długiego już czasu twierdzę, że dochodzi do rekonstrukcji Układu Warszawskiego i bloku sowieckiego, zaś zbrodnia z 10 Kwietnia stanowi jeden z kamieni węgielnych nowego porządku w (zajmowanej między innymi przez nas) części Europy. Bratkiewicz zaś pisze już w takiej tonacji, jakby ten nowy porządek już na dobre (bo przecież nie na złe) nastał, a ludziom światłym, patrzącym w przyszłość, a nie zawracającym Wisłę kijem, pozostaje jedynie wspomnieć z przekąsem, że kiedyś, dawno dawno temu, byli jacyś reakcjoniści porywający się z motyką na moskiewskie słońce:

Skądinąd Polskę i Rosję łączą, przy wszystkich różnicach, sprzeczności modernizacji w wymiarze autoidentyfikacyjnym, polityczno-kulturowym. U rosyjskich sąsiadów składają się na to dylematy, gdy idzie o kurs „europejski” i pozostałości myślenia „eurazjatyckiego”. A już szczególnie gdy chodzi o zmagania destalinizacyjne. W Polsce zaś sprzeczności owe wyraziły się w ahistorycznych próbach (sprzed czterech, pięciu lat) krygowania się w „mocarstwowym”, jagiellońskim kostiumie, co przyjmowano w Europie niczym groteskę krzywego zwierciadła.

„Groteska krzywego zwierciadła” – czy to jeszcze polski frazeologizm, czy już neosowiecki? Ale są i lepsze sformułowania, świadczące o tym, że z wybitnym intelektem mamy do czynienia – dorzucę garść cytatów:

Tak jak RFN nie stanowi kontynuacji byłych Rzesz oraz Republiki Weimarskiej, tak i Federacja Rosyjska – gdy uwzględni się wszystkie czynniki: ustrój, zasięg terytorialny, podziały społeczne i mentalność polityczną, nie jest prostym przedłużeniem Rosji carskiej i Rosji sowieckiej ani wskrzeszeniem Republiki Rosyjskiej z 1917 r. Również obecnej Polski nie sposób uznać za piastowskiego spadkobiercę; repatriacyjny zastrzyk substancji ludzkiej z Kresów uczynił ze współczesnej Polski – acz w granicach bez mała jak za Piastów – twór pod względem historyczno-kulturowym zupełnie nowy. Zarazem jednorodność etniczna dzisiejszej RP, pomijając już kwestie ustrojowe, międzynarodowe itd., tym bardziej odróżnia ją od I i II RP, dystansuje od spuścizny jagiellońskiej.

Powrotu więc do reakcyjnej jagiellońszczyzny nie ma, bo być nie może, zaś „Federacja Rosyjska”, mimo że rządzą nią na wszystkich politycznych, cywilnych, militarnych i biznesowych szczeblach ludzie sowieckich służb cywilno-mundurowych, nie jest przedłużeniem ZSSR, bo i być nie może. Takich pewnie geniuszy wydaje na świat właśnie Moskiewski Państwowy Instytut Stosunków Międzynarodowych. Miejmy nadzieję, że wnet otworzy filię w Polsce. Co jeszcze ciekawego powiada dyr. Bratkiewicz?

Fatalizm i ahistoryzm – dwie strony tego samego zjawiska – modelują postawę tradycjonalistyczną: wiarę w niezmienność „ról historycznych” i stereotypowe postrzeganie dziejów, próby przywrócenia „złotego wieku” z przeszłości i nieufność wobec przyszłości, pesymistyczny czy wręcz darwinistyczny „realizm” i natrętną podejrzliwość (która, jak mawiał George B. Shaw, jest mądrością głupców). W oczach więc polskiego tradycjonalisty zacieśnianie kontaktów z Rosjanami i Niemcami to zaprzaństwo i jurgielt [historycznie: pensja wypłacana przez obcych] w odniesieniu do „odwiecznych” rozbiorców i zaborców.

Tyle że
trzeba ekstrawaganckiej wyobraźni, aby dopatrzyć się w dzisiejszych Niemczech i Rosji takiej symetrii, która łączyła rozbiorców Polski: absolutystyczne monarchie Katarzyny II i Fryderyki II, totalitarne imperia Stalina i Hitlera.

Powyższa postawa obca jest obecnej polskiej polityce zagranicznej. Zakłada ona niefatalistyczne pojmowanie dziejów, choć oczywiście uwzględnia różnego rodzaju determinanty, w tym czynniki historyczno-kulturowe. Nie absolutyzuje ich jednak. Przede wszystkim zaś przyjmuje, że politycznie zorientowani ludzie, zdolni do ambitnego i przy tym racjonalnego podejścia, do otwartości na nowoczesność – nie trzymają się zaciekle opłotków myślenia stereotypowego, „swojskiego”.

Tonacja ta jako żywo przypomina mi teksty peerelowskie (i jak dobrze, że przy tej okazji nam Bratkiewicz wyjaśnił, co znaczy „jurgielt”), w których z jednej strony wyszydzano „przedwojenną pańską Polskę”, „polską martyrologię”, z drugiej zaś przestrzegano grożącym palcem rozmaitym „grupkom”, iż „odwrotu od postępowej, nowoczesnej, socjalistycznej drogi obranej przez ludową ojczyznę nie ma”, a kto rękę na ludową władzę podniesie, to… wiadomo. Problem tylko w tym, że gabinet ciemniaków, a mówiąc dokładniej, jego polityczno-bezpieczniacko-wojskówkowe zaplecze, nie wykształciło jeszcze dostatecznie nośnej ideologii, którą od świtu do nocy i od północy do świtania lansować mogłyby przeróżne autorytety moralne, ludzie „szołbiznesu”, artyści i kabareciarze, dziennikarze i komentatorzy, aktorzy serialowi i teatralni – słowem cała flora i fauna żyjąca z układania się z ciemniacką władzą. Szczególnie, że jeszcze kilka lat temu nie gdzie indziej a w Ministerstwie Prawdy straszono nie tylko Putinem, ale i putinizacją, małe dzieci.

W czym więc rzecz? W czasach „Polski Ludowej” była ideologia, którą na wszystkich piętrach zindoktrynowanej edukacji, we wszystkich obszarach sowietyzowanej (czyli generalnie rusyfikowanej) kultury przekazywano dzieciom, młodzieży i dorosłym. W czasach neopeerelu takiej „porywającej tłumy” ideologii jeszcze nie wykształcono. Wprawdzie jak powiadają życzliwi esbecy „czas leczy rany”, mając na myśli to, że ofiary z czasem zapominają o pręgach na plecach po milicyjnych pałkach, no ale jednak tragedia z 10 Kwietnia wydarzyła się na ruskiej ziemi, a więc dość ciężko (mimo że jeszcze parę miesięcy, a dwa lata od niej miną) urządzić spektakularne bratanie się z Moskalami, tak by śmierć blisko stu osób z natowskimi dowódcami wojskowymi i ośrodkiem prezydenckim na czele zamieniła się w „pozytywną jakość” w „bilateralnych stosunkach”. Oczywiście, żeby nie było niejasności, w przypadku gabinetu ciemniaków nie mamy do czynienia z samodzielną polityką, tylko z wygibasami w rytm przygrywany przez kremlowską orkiestrę, tak więc jest to radosne wykonywanie dyrektyw politbiura nie zaś jakaś „własna wizja” – tym niemniej aż się prosi, by jakąś „intelektualną oprawę” zbliżeniu neopeerelu z neo-ZSSR wyrychtować. Bratkiewicz, jak widać, robi co może, może nawet za dwóch, jak kiedyś W. Pstrowski, ale co z tego, jak prawda „nie wzrusza”, „nie chwyta za serce”.

Szkopuł rzecz jasna nie w tym, że nie miałby kto takiej ideologii „zachwycającej masy” przygotować, wszak czerwonych i różowych intelektualistów mamy na pęczki, a od ich książek oraz luksusowo wydawanych czasopism uginają się księgarskie półki (proszę iść do najbliższego salonu i sprawdzić) – problem w tym jak tego wyczynu dokonać. Jak sprostać takiemu odpowiedzialnemu zadaniu? Głosić: „Lenin is not dead”? (na zasadzie parafrazy hasła „Punk’s not dead?”). No ale przecież nie ma dnia, by nam na łamach reżimowej prasy i z anten wszystkich nowoczesnych kołchoźników nie przypominano, że komunizm już przed ponad 20 laty został definitywnie obalony i śladu po nim nigdzie nie ma – zwłaszcza w neo-ZSSR, pardon, „Federacji Rosyjskiej”, w której 70 procent (jeśli nie więcej) stanowisk państwowych (i biznesowych) zajmują ludzie służb (ale to właśnie bardzo dobrze dla „młodej demokracji”, bo niewykluczone, że nad Wisłą jest dokładnie tak samo; tu zresztą leży pewnie klucz do całej zagadki warszawsko-moskiewskiego „zbliżenia posmoleńskiego”). No i nawet sam Bratkiewicz reakcjonistom przypomina, że już żadnego komunizmu nie ma.

Widzimy zatem, że nie tak łatwo zarysować wizję, która twierdziłaby, iż sowietyzacja to zamierzchła przeszłość, rusyfikacja też, a dzisiejsza Ruś to nowy zupełnie twór, nawet jeśli jej dyplomatyczni przedstawiciele posługują się takimi zgrabnymi skrótami myślowymi jak „wydarzenia katyńskie” (http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20111107&typ=po&id=po21.txt) na określenie ludobójstwa dokonanego na polskich oficerach. W peerelu porządnym intelektualistom było o tyle łatwiej, że za ich plecami rozciągała się czerwona armia jako argument nie do przebicia w żadnej dyskusji – dzisiejszy zaś, czyli neopeerelowski, intelektualista, musi poniekąd nadrabiać miną, bo jeszcze ruskie wojska nad Wisłę nie wróciły, a on już czuje się, jakby stał w cieniu bratniej armii (co jest w stanie zdziałać ożywczy czerwcowy powiew z okręgu kaliningradzkiego :)).

Deklaracje przywódców rosyjskich o potrzebie przyspieszenia modernizacyjnego w Rosji świadczą o tym, że świadomi są oni bezperspektywiczności obecnego systemu ekonomicznego i jego socjopolitycznych ram. Głównie od determinacji Kremla zależeć będzie postęp modernizacyjny w Rosji. Będzie to zapewne kolejna w dziejach rosyjskich próba modernizacji odgórnej, jednak zaangażowanie społeczne, zwłaszcza warstw średnich, walnie przyczynić się może do jej sukcesu” – pisze Bratkiewicz, nawiązując, być może nieświadomie do klasycznej myśli M. Gorbaczowa, który (jak to przypominałem w książce „Społeczeństwo zamknięte…”), tłumacząc światu meandry pieriestrojki, mówił nie o czym innym, jak o odgórnej rewolucji, czyli właśnie odgórnej modernizacji, też, co zrozumiałe, wymagającej zaangażowania społecznego.

Bratkiewicz jednak nie tylko patrzy w przyszłość (odgórna modernizacja), ale już też właściwym okiem lustruje przeszłość. Zauważmy bowiem, jak ją precyzyjnie przedstawia w tym fragmencie:

Kiedy 1 września 2009 r. na Westerplatte zebrali się szefowie rządów wielu państw europejskich, które 70 lat wcześniej ogarnęła pożoga wojenna, obecność kanclerz Angeli Merkel i premiera Władimira Putina nabrała rangi symbolu. Zwiastowała zbliżanie się trójki państw, które przecież w 1939 r. i w czasie wojny były krajami nieprzyjacielskimi – teraz zaś państwami gotowymi do gruntownego przełamania historycznej wrogości, do porozumienia i współpracy.

Potwierdzała to narracja niemieckiej kanclerz na Westerplatte, stanowiąca rozwinięcie historycznych wystąpień prezydenta RFN Romana Herzoga i kanclerza Gerharda Schrödera z okazji 50. i 60. rocznicy Powstania Warszawskiego. W tym kierunku szły także enuncjacje rosyjskiego premiera – jego artykuł w „Gazecie Wyborczej” poprzedzający wystąpienie na Westerplatte, zwłaszcza zaś przemówienie w Katyniu 7 kwietnia 2010 r., a także późniejsze wypowiedzi prezydenta Dmitrija Miedwiediewa.

Wydawać by się mogło, że 1 września 2009 miał też bardzo ważne wystąpienie śp. Prezydent Lech Kaczyński jako przedstawiciel jednego z „państw europejskich”, a zwłaszcza „trójki państw, które przecież w 1939 r. i w czasie wojny były krajami nieprzyjacielskimi” (no, tu się nieco w intelektualnym zapale Bratkiewiczowi karty historii posklejały i zapomniał o pewnym pakcie właśnie z 1939 r. między III Rzeszą a ZSSR, ale kto by miał głowę do wszystkiego); tenże sam Prezydent Kaczyński, który trzy dni po Putinowym historycznym „przemówieniu w Katyniu 7 kwietnia 2010” zginął w niewyjaśnionych jak dotąd okolicznościach wraz z wieloma innymi przedstawicielami polskiej elity wojskowej, politycznej, naukowej i kulturalnej – lecąc na katyńskie uroczystości.

Najwyraźniej jednak w tej narracji, którą preferuje przedstawiciel neopeerelowskiego MSZ miejsce polskiego Prezydenta zostało zastąpione białą plamą. To też signum temporis. No bo to, że Bratkiewicz w tym historycznym rozrachunku nie zauważył ruskiej inwazji na Gruzję, to oczywiste. Było, minęło. Tak jak z 10-tym Kwietnia. Było, minęło.

Free Your Mind

Za: Free Your Mind blog () | http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/11/jeszcze-w-polsce-czy-juz-w-polskiej-ssr.html

Skip to content