Aktualizacja strony została wstrzymana

Mecenat artystyczny dawniej i dziś – Jacek Bartyzel

Liberałowie, którzy z dogmatycznym uporem maniaków ciskają się na wszelkie formy mecenatu artystycznego państwa wobec „kultury wysokiej”, co i rusz wytaczają argument jakoby w dawnych czasach dzieła sztuki, artystów takich jak Fidiasz czy Michał Anioł, powstawały dzięki mecenatowi „prywatnemu”.

Jest to kompletna bzdura, świadcząca o historycznej ignorancji.

Po pierwsze, porównania takie nie mają zupełnie sensu, ponieważ ani w starożytności, ani w średniowieczu, nie istniało nic podobnego do tego, co my nazywamy „państwem”, i co jest nim w istocie, to znaczy wyodrębnioną abstrakcyjnie od społeczeństwa, odpersonalizowaną (albo inaczej mówiąc: o wymiennym personelu) strukturą władczą, składająca się z ustaw uchwalanych przez ciało prawodawcze i urzędów, które (teoretycznie przynajmniej) egzekwują te ustawy. Wskutek tego my, mówiąc „państwo”, myślimy „urzędnik”, który pobiera podatki, a potem nimi dysponuje; państwo to „oni”. Obywatel greckiej polis, rzymskiej civitas czy średniowiecznego regnum, myślał o nierozdzielnej wspólnocie, składającej się z uporządkowanych części, mających swoje przywileje i obowiązki, należąc zawsze do którejś z tych części. Warto dodać, że zupełnie inny sens miało też pojęcie „własności”, będącej albo łupem wojennym, albo czymś odziedziczonym, albo otrzymanym jako nagroda, lenno czy beneficjum od władcy, w każdym zaś wypadku wiązało się to z określonymi obowiązkami wobec wspólnoty ciążącymi na tej własności. Pojęcie „własności prywatnej”, jako absolutnego władania nad posiadanymi rzeczami, aż do możliwości ich zniszczenia czy zmarnotrawienia jest też nowożytne, a nawet współczesne i porewolucyjne: to Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela oraz Kodeks Napoleona.

Biorąc obie te rzeczy pod uwagę, tj. charakter przednowożytnych wspólnot politycznych, w których nie istnieje, a nawet jest niewyobrażalny, podział na „państwo” i „społeczeństwo obywatelskie” (czy to w wersji locke’ańskiej, czy heglowskiej), jak również pojmowanie własności, czynienie sensownych porównań tego typu jest niemożliwe. Jeśli na przykład, mecenasem zamawiającym prawie 100 procent dzieł sztuki sakralnej był Kościół, a więc instytucja w Res Publica Christiana najbardziej „publiczna”, jaka tylko może być, to jakże można nazywać to „mecenatem prywatnym”? Jeśli nie istniało – przynajmniej do czasu rozwoju parlamentaryzmu – rozgraniczenie pomiędzy skarbem państwa a skarbem monarchy, ani pojęcie „budżetu państwa”, to jak ustalić czy król fundujący kaplicę, ołtarz czy opactwo robił to z „państwowej” czy „prywatnej” szkatuły? Jeśli to samo czynił na przykład cech sukienników czy garbarzy, to jak cech można nazwać instytucją prawa prywatnego: przecież to właśnie jak najbardziej „publiczna” tkanka stanu trzeciego i średniowiecznego miasta.

Po drugie – jeśli już ustaliliśmy co było przednowożytnym odpowiednikiem, lecz mało podobnym, dzisiejszego „państwa” – teza o mecenacie „prywatnym” jest po prostu empirycznie nieprawdziwa. Przede wszystkim także dlatego, że tak w Grecji i Rzymie, jak w średniowieczu, tworzenie dzieł sztuki było po prostu częścią kultu religijnego, a więc jak najbardziej „publicznego”. Ba, czynności kultowe były uważane za najważniejszą funkcję władzy we wspólnocie, bo warunkującą i podtrzymującą jej istnienie! Nawet w demokratycznych Atenach formalnie najwyższym urzędnikiem – noszącym mimo tego, że nikt nie pamiętał monarchii, królewski tytuł „archonta – basileusa” – był ten odpowiedzialny za składanie ofiar (podobnie w Rzymie – rex, czyli arcykapłan Jowisza Kapitolijskiego). Ateński teatr to przecież kulminacja świąt dionizyjskich, najważniejszego wydarzenia w roku w życiu polis, a ze skarbu miasta wypłacano Ateńczykom diety za uczestnictwo w przedstawieniach teatralnych. Fidiasz, rzeźbiąc dla Partenonu gigantyczny pomnik Zeusa z kości słoniowej i szczerego złota, ponad wszelką wątpliwość był finansowany ze skarbu „państwa”. Tak samo renesansowi artyści włoskich republik, a także monarchii absolutnych XVI-XVIII wieku. W dziełach architektonicznych Mansarta, w utworzeniu Akademii Francuskiej, w operze Lully’ego, w Comédie Française, jak najbardziej sponsorowanych przez Richelieu czy Ludwika XIV, nie da się oddzielić tego, co było „prywatnym” luksusem króla, a „publiczną” gloire Francji. Mecenat czysto „prywatny”, jakiegoś milionera – filantropa (za co im chwała oczywiście, ale ilu takich jest?), rodzi się dopiero po rozpadzie tradycyjnej wspólnoty, także politycznej, w zatomizowanym świecie ludzi skazanych na „samorealizację” pośród innych, tak samo wyobcowanych i wykorzenionych jednostek.

I jeszcze jedno: gdyby liberałowie byli konsekwentni i szczerzy, i gdyby rzeczywiście przemawiała przez nich nie obojętność na kulturę, lecz pragnienie, aby było „tak jak niegdyś”, to powinni opowiadać się za przywróceniem współczesnym odpowiednikom rzymskich Mecenasów – latyfundystów czy Radziwiłłów albo Branickich, fundujących własne teatry, kapele, utrzymujących poetów etc. – również tej pozycji społeczno-politycznej, jaką mieli tamci, a więc np. możliwości tworzenia prywatnych armii, bicia monet, jurysdykcji sądowej nad poddanymi w swoich włościach itp. Jedynie to przecież pozwalało rozwinąć mecenat na taką skalę. In abstracto nie miałbym nic przeciwko temu: w praktyce obawiałbym się dać aż taką władzę Kulczykom, Gudzowatym et cons. Wolę już zatem, jako „mniejsze zło”, ministra kultury.

Jacek Bartyzel

Za: Organizacja Monarchistów Polskich - legitymizm.org (2011-10-06) | http://www.legitymizm.org/mecenat-artystyczny

Skip to content