Aktualizacja strony została wstrzymana

Tresura przynosi efekty – Stanisław Michalkiewicz






O film, panie ministrze, obrazili się wachmistrze. O wiersz, panie generale, obrazili się kaprale” – donosił poeta. No a Żydzi? O co obrazili się Żydzi? Żydzi obrazili się o modlitwę i nie zaszczycą swoja obecnością głupich gojów w obchodach Dnia Judaizmu w Italii. Chodzi o modlitwę ze starego Mszału Trydenckiego, „o nawrócenie Żydów”. Molestowany przez wiadomą diasporę Benedykt XVI wprowadził wersję poprawioną, a konkretnie – żeby Pan Bóg „oświecił ich serca, by uznali w Jezusie Chrystusie zbawiciela wszystkich ludzi”. Więc niby zmienił, ale właściwie nie zmienił, bo – jak wyjaśnia rabin Eryk Grynberg z Ligi Antydefamacyjnej – Żydzi mają „własną ścieżkę zbawienia”. Wersja zaproponowana przez Benedykta XVI-go nie tylko tę „własną ścieżkę” podaje w wątpliwość, ale – co gorsza – eksponuje potrzebę „oświecenia” Żydów. Tymczasem już Franciszek ks. De La Rochefoucauld zauważył, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu” i Żydzi nie stanowią pod tym względem wyjątku. Któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od nas, Polaków, nieustannie molestowanych przez różne organizacje „przemysłu holokaustu” o „roszczenia”? A z drugiej strony – weźmy np. takiego red. Pawła Wrońskiego z „Gazety Wyborczej”. Trudno znaleźć człowieka bardziej zadowolonego ze swego rozumu, a przecież red. Wroński, zdaje się, nawet nie jest Żydem, tylko robi u Żydów za chłopaka do pisania! Więc cóż dopiero mówić o Żydach prawdziwych?

Ale mniejsza o to, bo znacznie ważniejsze jest co innego. Jeśli prawdą jest to, co mówi rabin Grynberg, że Żydzi mają „własną ścieżkę zbawienia”, to nie jest wykluczone, że również w Królestwie Niebieskim nie będą chcieli pospolitować się z głupimi gojami tym bardziej, iż nie będzie ku temu żadnej potrzeby, nawet finansowej. Chodzi konkretnie o to, że w Królestwie Niebieskim ma podobnież panować nieskończona obfitość, również finansowa, w związku z czym nie trzeba już będzie pracowicie wypłukiwać złota z powietrza, wpuszczać go w obieg za pośrednictwem Systemu Rezerwy Federalnej, wtryniać głupim gojom pożyczek, żeby potem przez resztę życia tyrali na odsetki, ani forsować planu Paulsona – i tak dalej i tak dalej. Wszystkie te przedsięwzięcia wymagają nie tylko istnienia głupich gojów, ale również – stykania się z nimi. Na dodatek – ponieważ w Królestwie Niebieskim nie było, nie ma i nie będzie żadnych reform ustrojowych i w ogóle, to nie trzeba też będzie wymyślać i propagować na użytek głupich gojów ani marksizmu, ani trockizmu, ani politycznej poprawności. Krótko mówiąc – nie będzie żadnej potrzeby zadawania się z głupimi gojami, a zatem – jedynym sposobem podkreślenia wyjątkowości Żydów może być tylko separacja, tzn. ulokowanie w osobnej, oczywiście najlepszej dzielnicy Królestwa Niebieskiego.

W takiej sytuacji Jezus Chrystus, jako zbawiciel „wszystkich ludzi” jest tu potrzebny, jak psu piąta noga. Nic więc dziwnego, że diaspora żydowska „na całym świecie” poczuła się „bardzo zaniepokojona, wstrząśnięta i rozżalona” – jak twierdzi rabin Grynberg z Ligi Antydefamacyjnej. Wprawdzie chodzi tylko o modlitwę w Mszale Trydenckim, którego prawie nikt już nie używa, a w Polsce tylko patrzeć, jak będzie w ogóle zakazany, ale „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” – przypomina poeta. Ci chrześcijanie to wprawdzie kupa g… i Najwyższy z całą pewnością puszcza ich modlitwy mimo uszu, ale nie można przecież im pozwolić, żeby sami je sobie układali, bo to może zniweczyć efekty tresury!

Tymczasem przynosi ona rezultaty wręcz zbawienne, co widać wszędzie, miedzy innymi w Polsce. Jeszcze w maju 1995 roku prymas Józef Glemp na lotnisku w Londynie grzmiał jak piorun: „Czy mamy wchodzić do Europy wyimaginowanej, z legalną aborcją, z pogwałceniem zasad chrześcijaństwa, z lekceważeniem małżeństwa, rodzin? Czy takie warunki nie godzą w naszą niepodległość, w naszą tożsamość?” Ale w Episkopacie były też zdrowe siły, których wybitnym reprezentantem jest m.in. Ekscelencja „Filozof” – od samego początku nieprzejednanie stojący na nieubłaganym, zgodnym z instrukcjami gruncie. Toteż już w październiku 1995 roku usłyszeliśmy melodię z innego klucza. We „Wspólnym słowie polskich i niemieckich biskupów z okazji 30 rocznicy wymiany listów” czytamy m.in., że „Kościół w obu naszych krajach z pełnym przekonaniem popiera tę drogę ku odbudowie europejskiej jedności”.

Jaką drogę? Ano „”, to znaczy – Eurosojuz z Niemcami na czele. Wprawdzie snuje się tam jeszcze rzewne opowieści o „przywróceniu Europie chrześcijańskiej duszy”, ale nie bardzo wiadomo, kto właściwie miałby to robić, skoro „podstawą prawdziwie wolnego i demokratycznego porządku społecznego są podstawowe prawa człowieka”? Znaczy – „prawdziwa wolność” polega na zaaprobowaniu tego, co demokratyczna większość uzna za dobre, ot, np. „małżeństwa” jednopłciowe. Był to sygnał, że z Episkopatem można „wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”, byle tylko postępować taktownie, cierpliwie i metodycznie. Toteż nic dziwnego, że na dzień 17 stycznia 1997 roku ogłoszono w polskim Kościele obchody Dnia Judaizmu – że to niby bez „judaizmu” niczego nie zrozumiemy – a w listopadzie 1997 roku odbyła się słynna pielgrzymka delegacji Episkopatu do Brukseli. Po powrocie prymas Glemp mówił już o „historycznej konieczności”.

Można było wyczuć w tym echo jego słów z pierwszych dni stanu wojennego, kiedy to, wspominając o tzw. „lojalkach”, zaskoczył wszystkich stwierdzeniem, że „nieważne, co się podpisuje”. To była, nie da się ukryć, mocna rzecz, zwłaszcza, że powiedział to nie jakiś chłopek-roztropek, co to „grunt, aby zdrowie było”, tylko noszący purpurę książę Kościoła. Toteż nikt nie powinien czuć się zaskoczony i dzisiaj, kiedy to Episkopat Polski zapisał się do profsojuza katolickich biskupów Unii Europejskiej COMECE, zaś prymas Glemp deklaruje, iż Karta Praw Podstawowych, ten manifest komunistyczny Eurosojuza, jest „poszukiwaniem jakiegoś dobra”. Czy w tej sytuacji prezydent Kaczyński będzie się długo opierał przed ratyfikowaniem traktatu lizbońskiego z Kartą praw Podstawowych inclus? Rzeczywiście, po stokroć miał rację Stanisław Lem pisząc w „Głosie Pana”, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”.

Więc kiedy tresura przynosi tak znakomite rezultaty i 17 stycznia, podczas kolejnych obchodów Dnia Judaizmu, nasi duchowi przywódcy będą nas uczyli, jak pluć pod wiatr, sanhedryn najwyraźniej uznał, iż pora przejść do następnego etapu, to znaczy – przyspieszenia budowy Źywej Cerkwi. Przekłada się to m.in. na aktywność publicystyczną żydowskiej gazety dla Polaków, która coraz częściej krytykuje Benedykta XVI-go za odchodzenie od jedynie słusznej linii „santo subito” Jana Pawła II i daje do zrozumienia, że w razie potrzeby zaatakuje nie tylko dogmaty, ale również dochody Kościoła, wykorzystując ową „własną ścieżkę zbawienia”. To może podziałać, nie mówiąc już o drobiazgu, że całkiem spore collegium można będzie skompletować z samych Tajnych Współpracowników. Lizbona i Źywa Cerkiew – czy trzeba więcej?


Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2008-12-12  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Skip to content