Aktualizacja strony została wstrzymana

Platforma Obywatelska – liberalna sekta „reformatorów” Kościoła? – Jacek Bartyzel

Posłanka PO z ziemi wielkopolskiej, p. Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, włączyła się twórczo w dyskusję zainaugurowaną przez powszechnie znanych „przyjaciół” Kościoła z „Gazety Wyborczej” (artykuł pełniącej tam rolę „urzędu nauczycielskiego” red. Katarzyny Wiśniewskiej pt. Kobiety wychodzą z Kościoła), opowiadając się na portalu społecznościowym za „otwarciem” Kościoła poprzez zniesienie celibatu i dopuszczenie kobiet do kapłaństwa, co jakoby „pchnęłoby Kościół na nową ścieżkę rozwoju”. Swoje myśli Pani Poseł powtórzyła następnie w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim”, gdzie wyraziła szczególne zainteresowanie wygłaszaniem homilii (czyżby niedosyt przemówień, zapytań i interpelacji w Sejmie?).

Propozycje reformatorskie p. Kozłowskiej-Rajewicz nie zalecają się oczywiście oryginalnością, bo trudno byłoby nawet zliczyć identyczne wypowiedzi legionu takich samych „naprawiaczy” Kościoła. Nie ma też sensu – a nawet po części jest niedozwolone – wdawanie się w dyskusję z autorką tych wynurzeń. Sprawa kapłaństwa kobiet jest bowiem właśnie poza wszelką dozwoloną w Kościele dyskusją. Została ostatecznie, ex cathedra, więc nieomylnie przesądzona – ostatnio przez bł. Jana Pawła II. Przypomnijmy kluczowy fragment: „Aby zatem usunąć wszelką wątpliwość w sprawie tak wielkiej wagi, która dotyczy samego Boskiego ustanowienia Kościoła, mocą mojego urzędu utwierdzania braci (por. Łk 22, 32) oświadczam, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom oraz że orzeczenie to powinno być przez wszystkich wiernych Kościoła uznane za ostateczne” (List apostolski Ordinatio sacerdotalis, 22 V 1994). Roma locuta, causa finita. Kto zatem dyskutuje z orzeczeniem tej rangi jest po prostu heretykiem, toteż sam wyłącza się z Kościoła. Jeśli natomiast chodzi o celibat duchownych, to nie jest on wprawdzie dogmatem, tylko normą dyscyplinarną, niemniej posiadającą tak głębokie uzasadnienie teologiczne, moralne, psychologiczne i socjologiczne, oraz tak dobroczynnie sprawdzoną przez wieki jej obowiązywania, że tylko ktoś, kogo jawnym bądź ukrytym celem jest destrukcja Kościoła może domagać się jej zniesienia.

„Teologia” i „eklezjologia” Pani Poseł, acz sama w sobie niewarta najmniejszej uwagi, ma jednak pośrednio inny walor. Rzuca ona bowiem spory snop światła na pojmowanie przez polityków Platformy Obywatelskiej zasady „świeckości” państwa, tak buńczucznie zarekomendowanej niedawno przez samego p. premiera Tuska. Poza ostentacyjną arogancją względem duchownych tamtej pamiętnej wypowiedzi można się było jedynie domyślać, że owa „świeckość” z pewnością nie ma nic wspólnego z tą „zdrową i prawomocnością świeckością państwa chrześcijańskiego” – „bez pomieszania (kompetencji) i rozdziału”, o której nauczał ongiś Sługa Boży Pius XII. Teraz, w świetle poglądów wyartykułowanych przez posłankę Platformy, kontury tej „świeckości” rysują się znacznie ostrzej. Okazuje się, że jest to coś znacznie więcej niż wyzucie się przez państwo z jakichkolwiek obowiązków względem Boga i religii prawdziwej. Demoliberalny „cezar” nie tylko też monopolizuje świecką domenę politycznego imperium – traktując wszelkie interwencje Kościoła „z powodu grzechu” (ratione peccati) jako bezzasadne „wtrącanie się”. On uzurpuje sobie również prawo do „siadania na ołtarzu” poprzez rozstrzygnięcia dotyczące domeny duchowej Kościoła: Jego dogmatów, sakramentów, liturgii oraz norm dyscyplinarnych. Kościołowi w sferze publicznej nie wolno nic; „cezar” – nawet w tak drobnej cząstce jego władztwa, jak 1/460 parlamentu – może „reformować” dogmaty wiary i dyscyplinę Kościoła wedle swego widzimisię.

Powie ktoś, że to tylko pojedynczy wyskok pragnącej „zaistnieć”, a mało dotąd znanej, posłanki. Być może nawet zostanie ona skarcona za ów wybryk przez „starszych” w oligarchicznej hierarchii partyjnej. Jeżeli nawet tak, nie zmienia to faktu, iż tego rodzaju myśli „chodzą po głowach” działaczy tego ugrupowania. Czyż trzeba przypominać, że jeszcze niedawno prominentną postacią tej partii był p. Janusz Palikot, który z pewnością „zreformowałby” Kościół jeszcze dogłębniej, gdyby tylko miał ku temu sposobność? Wiele wskazuje więc na to, że frazesy o „świeckości” to tylko jedna – i wcale nie najważniejsza – twarz tej partii, drugą natomiast jest, jeszcze zasłonięta, ale nie całkiem szczelnie, twarz antykatolickiej sekty quasi-religijnej, pragnącej nie tylko pozbawić Kościół jakiegokolwiek wpływu na życie publiczne i kształt norm etyczno-prawnych, ale co najmniej osłabić Go w samej Jego istocie przez zniszczenie Jego substancji dogmatycznej. Zaprawdę, aktualne hasło wyborcze Platformy Obywatelskiej zostało chyba domyślnie rozszerzone na: „Polska w budowie – Kościół w demolce”.

Niektórzy z tych demoliberalnych „reformatorów” określają się jako agnostycy, życzliwi „z zewnątrz” Kościołowi. Inni – i ci są jeszcze groźniejsi – deklarują się jako katolicy, nie mając jednak krzty sensus catholicus, albowiem kierują się zasadą, iż to tylko ich obowiązuje, co sami uważają za słuszne. Nie chcą oni, jak dawni (jakobińscy, socjalistyczni, komunistyczni) rewolucjoniści, fizycznej likwidacji Kościoła, być może dlatego, że doświadczenia tamtych nauczyły ich w końcu, iż krew męczenników jest posiewem wiary. Ich marzeniem i celem jest Kościół obezwładniony i otumaniony demoliberalną, humanitarną, pacyfistyczną i permisywną moralnie ideologią współczesnego świata; Kościół, który nie wymaga niczego, a wybacza wszystko w imię – całkowicie niechrześcijańskiej – sentymentalnej koncepcji „miłości” jako totalnej pobłażliwości, jeżeli zaś cokolwiek jeszcze potępia, to tylko to, co należy do katalogu grzechów w „katechizmie” demoliberalnym: antysemityzm, ksenofobię, nacjonalizm, nietolerancję, fundamentalizm, seksizm (ale już nie homoseksualizm) i oczywiście także uchylanie się od płacenia podatków, bo przecież Moloch „opiekuńczego” państwa (i superpaństwa) oraz spleciony z nim w uścisku syjamskiego brata lichwiarski rój mamoniarzy musi zostać nasycony. Ich ideał byłby urzeczywistnieniem ponurej przepowiedni Nicolasa Gomeza Davili: „Kiedy Kościołowi nie udało się skłonić ludzi, aby praktykowali to, czego naucza, postanowił nauczać tego, co ludzie praktykują”. Tymczasem, „zadaniem Kościoła nie jest dostosowanie chrześcijaństwa do świata, ani nawet dostosowanie świata do chrześcijaństwa; Jego zadaniem jest utrzymywanie kontr-świata w świecie” – Kościół to przecież znak sprzeciwu.

Znamienny jest także „ekonomistyczny” język, którym o Kościele mówią jego „zatroskani reformatorzy”, i który dostrzec można także w wypowiedzi Pani Poseł o pchnięciu Kościoła „na nową ścieżkę rozwoju”. Kościół to nie jest firma ani jakiekolwiek inne przedsięwzięcie biznesowe, które musi się „rozwijać”, bo inaczej splajtuje. Kościół nie potrzebuje ani zysków, ani popularności czy poklasku. Kościół w ogóle nie potrzebuje świata, bo w tym świecie jest tylko jedną swoją cząstką – Kościoła pielgrzymującego i walczącego o zbawienie dusz, a inną, tą najchwalebniejszą, jest jako Kościół Triumfujący wiecznie w Niebie. To grzeszny i dziś zupełnie oszalały świat potrzebuje Kościoła i za Jego tylko pośrednictwem dostępnych środków zbawienia i Bożego Miłosierdzia, bo bez Niego świat, choćby się nie wiadomo jak „rozwijał”, i tak pójdzie na zatracenie wieczne.

Jacek Bartyzel

Za: Organizacja Monarchistów Polskich - legitymizm.org | http://www.legitymizm.org/platforma-obywatelska

Skip to content