W procesie sądowym przeciwko znanemu aborterowi Jamesowi Pendergraftowi z Florydy, sąd przesłuchiwał świadków. Jeden z nich – także ginekolog specjalizujący się w przerywaniu zaawansowanej ciąży – przyznał, że niektóre poddane aborcji dzieci rodziły się żywe. Porzucano je bez pomocy „podrygujące w toalecie”. Umierały.
Dr Pendergraft został oskarżony o spowodowanie ciężkiego kalectwa u dziecka, które urodziło się w jego klinice. Z powództwem cywilnym wystąpiła była pacjentka. Kobieta domaga się odszkodowania na rzecz dziecka, które ocalało od aborcji, ale jest niepełnosprawne.
Dziesięcioletnia dziewczynka cierpi na liczne ułomności z związku z próbą jej uśmiercenia. U dziecka stwierdzono m.in. porażenie mózgowe, utratę kontroli nad lewą stroną ciała, udar mózgu, upośledzenie umysłowe.
Matka dziecka zeznała, że pojechała do jednej z klinik dr. Pendergrafta, ponieważ jej zaufanie wzbudziła informacja o dyplomie lekarza w zakresie położnictwa i ginekologii, zamieszczona na stronie internetowej placówki. Kiedy tam dotarła, ktoś z personelu podał jej aborcyjną pigułkę RU-486. Kobieta była w 22. tygodniu ciąży. Otrzymała 50-krotną dawkę preparatu wywołującego akcję porodową.
Kiedy u pacjentki wystąpiły gwałtowne skurcze, poprosiła o środek przeciwbólowy. Na miejscu nie było ani lekarzy, ani położnych. Personel wyprosił ją z kliniki. Kobieta wezwała pogotowie. W szpitalu urodziła żywe dziecko.
Były pracownik kliniki przyznał, że w placówce często dochodziło do porodów żywych dzieci. Najczęściej w toalecie. Nikt się tym nie przejmował. Przecież te dzieci miały umrzeć…
[Tłumaczenie i opracowanie własne HLI-Polska na podstawie materiałów LifeSiteNews (K.Gilbert) – 26.07.2011 r.]