Aktualizacja strony została wstrzymana

Nieźle i coraz nieźlej – Rafał A. Ziemkiewicz

Przed wielu, wielu laty, w czasach tak zamierzchłych, że Wałęsa walczył wtedy jeszcze o sprawiedliwość społeczną, a Michnik o wolność słowa, na moim blokowisku zrobił ktoś nietypowy napis na murze. W odróżnieniu od większości anonimowych (źle by się dla nich to skończyło, gdyby nie byli anonimowi) autorów, haftujących sprejem standardowe „WRONA SKONA” czy „JUNTA JUJE”, albo rysujących kotwice „Solidarności”, które za dnia zamazywacze przerabiali na bałwanki, i którym z kolei w nocy niewidzialna ręka dorysowała ciemne okulary, tak że zamazywaczom pozostawało już potem tylko zasmarować całość równo − owoż, w odróżnieniu od całej tej żywiołowej naściennej wojny ów ktoś napisał po prostu: „JEST DOBRZE!”

Gorliwi zazwyczaj zamazywacze nie bardzo wiedzieli, co zrobić z hasłem nielegalnym w sposobie powstania, ale zarazem tak doskonale zgodnym z linią, i na czas namysłu pozostawili napis w spokoju, także przez długich kilka dni pobudzał do refleksji wszystkich spieszących z osiedla do przystanku albo z powrotem. I bodaj czy nie robił tego skuteczniej, niż wszystkie inne. W końcu w tym absurdalnym i wieloznacznym „JEST DOBRZE!”, do dziś nie wiem, z jakich właściwie pozycji i w jakich intencjach wykonanym, zawierała się cała istność komunistycznego kłamstwa. Kłamstwa, że jest dobrze, gdy każdy widział, słyszał i czuł, że wcale dobrze nie było.

Wspomnienie tego − jak to potem zaczęto nazywać − graffiti wróciło do mnie przy lekturze polemiki redaktora Gadomskiego z „Gazety Wyborczej” z moim tekstem „Nasze wielkie greckie zapusty„. Sposób, w jaki redaktor Gadomski zapewnia, że „jest dobrze”, godzien jest zanotowania, choćby po to, by przypomnieć mu te polemiczne wygibasy za czas jakiś. Oto, przygotowawszy sobie pole przypomnieniem, że Ziemkiewicz kiedyś pisał książki fantastyczne i gołosłownym stwierdzeniem, że jego zdaniem się nie znam na gospodarce, odnosi się Gadomski konkretnie do dwóch poruszonych przeze mnie problemów. Po pierwsze, do faktu, iż Polska eksportuje fachową siłę roboczą, a po drugie, że nasze zadłużenie sięga około 55 proc. PKB. Zacznę od sprawy drugiej, bo Gadomski używa tu argumentu debilnego, powszechnie stosowanego do medialnego duraczenia osób niezorientowanych. Cóż to jest, powtarza w duchu partyjnych „przekazów dnia”, nasze 55 proc. wobec greckich 140 proc. Pewnie, można się tak bawić, można nawet powiedzieć − a Japonia to ma ponad 200 proc. i jakoś żyje! Ale można też przypomnieć, że Irlandia zaczęła mieć kłopoty ze spłacaniem swojego długu już poniżej 40 proc. a taka na przykład Argentyna w momencie finansowej katastrofy miała długu, zarówno liczonego w liczbach bezwzględnych, jak i w proporcji do PKB, znacznie mniej niż Polska. No i co?

No i to, że taki znawca, orzekający, z jakim kto skutkiem może się zajmować gospodarką, a komu wolno tylko fantastyką, powinien wiedzieć, iż rzecz nie w proporcji długu do PKB, tylko w jego wiarygodności kredytowej, to znaczy w ocenie tak zwanych „rynków finansowych”, czy dłużnik odda lichwiarzom pieniądze wraz z naznaczonym procentem, czy czas go już ścisnąć za gardło i wydusić co się da, bo idzie do nieuchronnego bankructwa. Jaśnie pan hrabia mógł się zapożyczać na dwukrotną wartość swego pałacu, bo uważano, że jak nie on sam, to w ostateczności spłacą utracjusza krewni, a biednemu szewcowi przysyłano komornika i zabierano warsztat pracy już przy drobnym zachwianiu  „płynności” i próżno się bożył, by go nie rujnować, bo jak tylko wyzdrowieje i stanie na nogi, wszystko jeszcze zdoła odrobić. My się na takie gwarancje jak Grecja nie łapiemy, więc na spokojne dociągniecie do 140 proc. − a nawet do, powiedzmy, 60 − może liczyć tylko idiota. Pan Gadomski niewątpliwie takowym nie jest. Pan Gadomski po prostu z jakichś powodów uważa za swój obowiązek dowodzić, że „jest dobrze”. Co powie, jak lichwiarze nagle przystąpią do ataku na osłabioną gospodarkę, tak jak niedawno zaatakowali włoskie papiery dłużne? Z góry się domyślam, że to samo, co cała rządząca ferajna: że to wina spekulantów, agencji ratingowych, irracjonalnej paniki, trudnej sytuacji międzynarodowej, zwykłego pecha i w ogóle wszystkiego i wszystkich, tylko nie naszego ukochanego panującego, który „musi”.

Drugi argument Gadomskiego jest jeszcze bardziej kuriozalny. Na moje stwierdzenie, iż stan Polski dobitnie określa fakt, iż z jednej strony pilna do wykonania praca nad szeroko pojętą modernizacją leży odłogiem, a z drugiej, siła robocza, także najbardziej wykwalifikowana, która do tej modernizacji jest niezbędna, jest wypychana za granicę, eksportowana do innych krajów. Na to poucza pan Gadomski, że to wszystko w porządku, to normalność, i w ogóle − phi. Guzik (tak powiedzmy) prawda. Normalność byłaby, gdyby na miejsce miliona Polaków w szczycie zawodowej aktywności, który w ostatnich latach wyjechał na dobre (i mój tekst, i polemika ukazały się jeszcze przed tą informacją) przyjechał do nas milion obywateli innych krajów unijnych. Nic podobnego nikt jak dotąd nie zaobserwował. Szacuje się natomiast, że nawet kilkaset tysięcy specjalistów z Polski wchłonie niebawem niemiecki rynek pracy. Po to wszak wykształciliśmy lekarzy, informatyków i innych fachowców, żeby pracowali na wzrost gospodarczy i dobrobyt naszych unijnych dobrodziejów. To normalność. Dla Gadomskiego i jego gazety. Kiedyś co prawda tłumaczyli uporczywie, że dzięki unijnej  swobodzie przepływu kapitałów wszystko samo z siebie ruszy u nas z kopyta, i że bynajmniej nie posłuży ona drenowaniu naszych zasobów, tylko przeciwnie. No, ale kiedyś to oni twierdzili też, że najlepszym lekiem na wszystkie problemy jest szybko i na jakichkolwiek warunkach wejść do strefy euro. Teraz jakby nabrali w tej kwestii wody w usta, ale tylko patrzeć, jak zaczną sławić Tuska, że tylko dzięki niemu uniknęliśmy wejścia do wspólnej waluty, do której nas na zgubę chcieli wciągnąć Kaczyński z Gilowską. Ten rodzaj inteligentów, do których zwraca się tzw. salon − inteligentów, którzy na przykład za najwybitniejszego pisarza XX wieku uznali Ernesta Hemingwaya; i tak dobrze, że nie Safronowa − łyknie i to, bo łyka wszystko, co tylko poda im pańska ręka.

W zasadzie Witold Gadomski ma w jednym rację − pisałem kiedyś książki fantastyczne. Nie chciałbym na tanie złośliwości odpowiadać pięknym za nadobne, ale serdecznie polecam Gadomskiemu, aby i on starał się trochę uruchomić wyobraźnię. Na przykład, pomyśleć, czy, skoro oficjalne dane o stanie finansów państwa zostały tak zaplątane, że nikt już tak naprawdę nie wie, co się dzieje, jakimś sygnałem co do ich stanu nie jest na przykład decyzja o przerzuceniu już we wrześniu − przed wyborami − na wypłatę bieżących emerytur pieniędzy z tzw. rezerwy demograficznej, która miała być gwarancją stabilizacji systemu za lat kilkanaście.

Fantastyka, panie redaktorze, rozwija. W przeciwieństwie do wiernego trzymania się linii „eee, nie jest tak źle. No, pewnie, że nie idealnie, ale jednak nie aż tak źle”. To jak jest? W kabarecie z tych samych czasów, co cytowany na wstępie napis, mówiono: jest nieźle, i coraz nieźlej.

Rafał A. Ziemkiewicz

Za: Rafał A. Ziemkiewicz - Les bleus sont là (23 lip 2011) | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/07/23/niezle-i-coraz-niezlej/

Skip to content