Aktualizacja strony została wstrzymana

Krwawi ubecy z Myślenic – Tadeusz M. Płużański

Sąd skazał byłego szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Myślenicach Stanisława B. na dwa lata więzienia za znęcanie się nad więźniem w 1946 i 1947 r. Bił go rękami po twarzy i całym ciele, kopał, zgniatał palce rąk linijką, groził pozbawieniem życia i wyzywał wulgarnymi słowami. Ubek próbował w ten sposób zmusić Stanisława S., aby przyznał się, że należał do niepodległościowej organizacji „Błyskawica”. Drugi myślenicki oprawca – Julian S. – ma być wkrótce sądzony.

Czyny Stanisława B. IPN zakwalifikował jako zbrodnię komunistyczną i zbrodnię przeciwko ludzkości. Były krwawy ubek, a dziś 89-letni emerytowany nauczyciel, nie przyznał się do winy. Twierdzi, że nikogo nigdy nie uderzył, a nawet, że żaden z więźniów nie był bity w jego obecności. O tym, że było inaczej, świadczą nie tylko zeznania żyjącego do dziś pokrzywdzonego, ale również protokoły z przesłuchań. Wyrok nie jest prawomocny.
– Sprawa Stanisława B. jest jednym z wątków śledztwa dotyczącego zbrodniczej działalności Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie i Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Myślenicach – mówi prokurator Marek Kowalcze z pionu śledczego krakowskiego IPN. – Uzyskaliśmy obszerny materiał dowodowy dotyczący kilkuset osób.

Myśleli, że nie żyje

Jedną z tych spraw jest śledztwo przeciwko innemu myślenickiemu ubekowi – Julianowi S. IPN oskarżył go o katowanie więźniarki.
Marysię M. ubecy aresztowali w grudniu 1948 r., gdy miała 17 lat. Przewieźli ją najpierw do Bochni, a następnie do Myślenic. – Tam zaczęło się piekło – wspomina dziś kobieta. Czterech śledczych przesłuchiwało ją bez przerwy przez dwa tygodnie grudnia 1948 r. Wielogodzinne tortury stosowali też w styczniu 1949 r. Bili ją i kopali po całym ciele – brzuchu, głowie, piersiach, okładali pejczami po piętach, przypalali stopy, wbijali igły i szpilki pod paznokcie rąk. Katom nie przeszkadzało, że byli niewiele starsi od swojej ofiary. Kiedy wrzucali ją siną na kocu do celi, współwięźniowie myśleli, że nie żyje.
Ubecy z Myślenic byli znani z „fantazji”. Sami przygotowywali sobie narzędzia tortur. Kable na kiju, bykowce ze skóry, metalowe sprężyny, a nawet pasy z nabojami do karabinu maszynowego. Podłączali przesłuchiwanych – nieważne: mężczyzn czy kobiety – do prądu (nazywali to słuchaniem „francuskiego radia”).
– Chcieli wytłuc ze mnie informacje o moim bracie, ale ja nic nie wiedziałam, prócz tego, że w czasie niemieckiej okupacji był w Armii Krajowej – mówi Maria M.

Najsławniejsza akcja

Józef Mika, ps. Wrzos, Leszek, był jednym z dowódców partyzanckiej grupy, która działała głównie w powiecie myślenickim i bocheńskim. Należał do poakowskiego oddziału Jana Dubaniowskiego „Salwy”, który po 1945 r. nie zamierzał się ujawniać przed Sowietami, uznając swoją zależność od Narodowych Sił Zbrojnych. W czerwcu tego roku „Salwa” został mianowany komendantem Okręgu Bocheńskiego NSZ. Oddział przyjął nazwę „Źandarmeria” (czasem też „Salwa” – od pseudonimu dowódcy). Ponieważ składał się przede wszystkim z ludzi miejscowych (z powiatów: bocheńskiego, brzeskiego, myślenickiego i limanowskiego), miał silne oparcie w terenie. Był dobrze uzbrojony i umundurowany.
W jednym z raportów (kwiecień 1946 r.) Jan Dubaniowski określił główne zadania „Źandarmerii”: paraliżowanie działalności władz komunistycznych, przygotowanie się do antysowieckich działań dywersyjnych na wypadek wybuchu nowej wojny i likwidacje pospolitych szajek bandyckich nękających ludność. Jego żołnierze przeprowadzili szereg udanych akcji, np. 20 listopada 1945 r. zabili w zasadzce w Raciechowicach dwóch funkcjonariuszy UB z Myślenic, którzy chcieli aresztować Józefa Mikę.
Ppor. AK Józef Mika (ur. 6 stycznia 1927 r. W Gruszowie), objął dowództwo grupy południowej po zamordowaniu przez UB w marcu 1946 r. Józefa Trutego, ps. Lis, zostając jednocześnie zastępcą Dubaniowskiego. – Wkrótce potem oddział „Salwy” zorganizował zasadzkę pod Łapanowem, która była najsławniejszą akcją „Źandarmerii” – napisał dr Maciej Korkuć z krakowskiego IPN. – Na niedzielę, 31 marca 1946 roku, „Salwa” zamówił za duszę Józefa Trutego mszę św. żałobną w kościele parafialnym w Łapanowie. Na ten sam dzień pepeerowcy zaplanowali przedreferendalny wiec propagandowy w budynku Szkoły Powszechnej w Łapanowie. Nie wiadomo, czy akcja była zaplanowana wcześniej, czy też stanowiła żywiołowy odruch zemsty. Po wiecu, ok. godz. 16.00, cała delegacja wracała do Bochni. Zasadzkę „salwowcy” urządzili niecałe dwa kilometry za Łapanowem. Straty komunistów były bardzo duże. Według różnych relacji i dokumentów zginęło od 7 do 10 ludzi. Wśród nich powiatowy komendant milicji z Bochni Gruszka, trzech ubowców i czterech innych milicjantów. Ciężko rannych było jeszcze dziesięć osób: w tym Chlebowski i Zygmunt Młynarski z KW PPR w Krakowie, sekretarz PPR Smajda, kolejnych trzech ubowców i pięciu milicjantów. Sukces partyzantów był trudny do przecenienia.

Nie chce już zabijać

Maciej Korkuć pisze dalej: – Bezpieka, bezsilna w stosunku do partyzantów, dokonała krwawej zemsty na okolicznych mieszkańcach, głównie na działaczach PSL. (…) Dubaniowski odpowiedział następnymi akcjami zbrojnymi.
14 marca 1947 r. „Salwa” wraz z oddziałem ujawnił się i złożył broń w PUBP w Bochni. Wydał też apel o wyjście z podziemia. Jednak próba powrotu do cywilnego życia w Krakowie się nie powiodła. Można przypuszczać, że podobnie jak inni dowódcy Dubaniowski był w tym czasie nachodzony przez ubowców w celu wyrażenia zgody na współpracę agenturalną bądź objęcie komendy nad UB-owskimi oddziałami prowokacyjnymi.
W sierpniu 1947 r. „Salwa” wznowił działalność konspiracyjną na czele kilkuosobowego oddziału – kontynuuje historyk IPN. – Tym razem nie trwało to długo. Już 27 września 1947 r. w miejscowości Ruda Kameralna Dubaniowski wraz z kilkoma żołnierzami oddziału został zaatakowany przez UB. W czasie strzelaniny jego podkomendni zdołali się wycofać, jednak sam „Salwa” poległ w walce.
Wkrótce kolejni żołnierze Jana Dubaniowskiego ginęli w walce lub żywi trafiali w ręce UB. Zagrożony Józef Mika, któremu też nie udało się wrócić do normalnego życia, objął dowództwo nad samodzielnym oddziałem zbrojnym. Jego partyzanci wsławili się szeregiem brawurowych akcji, likwidując konfidentów, funkcjonariuszy UB i PPR-owców. Wspominany jest jako dobry żołnierz, sprawny organizator, który uciekł wielu obławom, a jako człowiek nie był pozbawiony poczucia humoru. Ale działalność w lesie stawała się coraz trudniejsza. „Zaczął zwierzać się swojej rodzinie, że pragnie doczekać lat, gdy nie będzie musiał nikogo zabijać” – napisała Apolonia Ptak w książce „Prawem wilka”.

Renegat „Reniak”

„Coraz trudniej było im znaleźć bezpieczne miejsca na meliny. Musieli się więc rozdzielić, bo pojedynczo łatwiej im było szukać schronienia. Mróz ciągle trzymał się swojego terenu. Pod koniec całej tej tułaczki (…) był już tak wykończony, taką miał skołataną głowę, że zapominał, gdzie i u kogo zostawił granaty i naboje. Często zapominał też miejsca, gdzie schował pieniądze”.
Mróz to Franciszek Mróz, ps. Źółw, Bóbr, Dziadek, Halniak, towarzysz broni i niedoli Józefa Miki. W 1943 r. stworzył jeden z pierwszych oddziałów dywersyjnych na ziemi myślenickiej, wchodzący w skład AK. Pomagał uciekinierom z niemieckiej niewoli – głównie Rosjanom, a także kilku rodzinom żydowskim. W lecie 1946 r. zorganizował oddział zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, podporządkowany Józefowi Kurasiowi „Ogniowi”. Na skutek aresztowań pod koniec 1946 i ujawnień w ramach amnestii 1947 r. oddział przestał istnieć. Mróz ukrywał się na własną rękę, aby w październiku 1947 r. stanąć u boku Józefa Miki.
„Pewnego dnia Mróz przyszedł do zaprzyjaźnionego z nim od lat człowieka w Winiarach. Był pewny, że tu go przenocują. Gospodarz jednak wyszedł przed dom, przywitał go serdecznie, ale odmówił noclegu. Tłumaczył, że boi się o swego syna. Mróz się wtedy rozpłakał. To zdarzało się również w innych zaprzyjaźnionych domach” – czytamy dalej w książce „Prawem wilka”. – „Józek [Mika – TMP] pod koniec robił takie wrażenie, jak by już sam szukał śmierci. (…) Nie wiem, w co on wierzył, albo i nie wierzył, ale było mu już chyba wszystko jedno”.
Józef Mika i Franciszek Mróz walczyli aż do początku października 1950 r. Wpadli w wyniku zdrady. Wydał ich Marian Strużyński, były żołnierz AK i WiN na Górnym Śląsku, zwerbowany do współpracy z bezpieką w 1947 r. Przed partyzantami podawał się za łącznika z Delegaturą Zagraniczną WiN o pseudonimie „Karol”. Strużyński okazał się bardzo skutecznym agentem, który przyczynił się wcześniej do likwidacji post”Ogniowego” oddziału „Wiarusy”, następnie oddziału Stanisława Nowaka „Iskry”, a po wydaniu oddziału ppor. Józefa Miki brał udział w rozpracowaniu oddziału kpt. Kazimierza Kamieńskiego „Huzara” oraz w największej grze operacyjnej MBP tzw. Operacji „Cezary”. Jako TW używał pseudonimów „Henryk”, „Karol”, „Zbigniew”, „Kazimierz”, „Teodor”, był następnie kadrowym pracownikiem SB MSW. W PRL-u pod nazwiskiem Marian Reniak opublikował w zbeletryzowanej formie, wielokrotnie wznawiane wspomnienia „Sam wśród obcych”.
Akcję przeciwko „bandytom” z oddziału Józefa Miki opisał z kolei w książce „Człowiek stamtąd”. Ta prowokacja zakończyła się pełnym sukcesem. Mika i Mróz zostali ujęci. Dwaj pozostali żołnierze zginęli w walce, podczas próby aresztowania, ponad dwa tygodnie później – 23 października 1950 r. Renegat Strużyński jako wybitny prozaik, scenarzysta filmowy i teatralny Reniak zmarł w 2004 r.

„Byliśmy na procesie brata wszyscy”

Po aresztowaniu Mika i Mróz zostali poddani brutalnemu śledztwu. „Widziałem Mikę na procesie księdza Muniaka. Leżał sobie najspokojniej w świecie na ławie, z nogą uniesioną w górę. (…) Zachowywał się wtedy cynicznie, bo wiedział, że zginie”.
Proces mieli wspólny – ekspresowy. Sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie nie pozwolił na przesłuchanie 18 świadków wezwanych przez obrońcę, m.in. rodzin żydowskich oraz sowieckich żołnierzy, uciekinierów z niemieckiej niewoli ukrywanych w czasie wojny przez Mroza. Wyrok zapadł 12 maja 1951 r.
„Byliśmy na procesie brata wszyscy, (…) w Gruszowie nie dało się żyć. Byłam w ciąży, kiedy nas nachodziło UB. Mówili, że jak nie złapią Józka, to się na nas zemszczą. (…) Dom nam rozwaliła bezpieka. Nasze pole kupili sąsiedzi za bezcen. (…) Jeszcze po śmierci Józka prześladowali naszą rodzinę. Brata Janka zamykali co dwa dni, zawsze wtedy gdy miał egzaminy. Gdyby wiedzieli wcześniej, z których jest Mików, nie przyjęliby go na studia”.
Po wypuszczeniu z katowni w Myślenicach Marysia M. starała się normalnie żyć. Przeniosła się do Krakowa. Jednak i tu ubecy nie dawali jej spokoju. Jej brat, Józef Mika, razem z Franciszkiem Mrozem, został skazany na karę śmierci. Rozstrzelano ich w więzieniu Montelupich w Krakowie 25 czerwca 1951 r. i pochowano w jednym grobie na Cmentarzu Rakowickim.

Zmarł po trzech godzinach

Julian S. „służbę” w myślenickim UB zaczął w 1946 r. „Zwracam się z prośbą o przyjęcie mnie do szeregów Bezpieczeństwa. Prośbę swą motywuję tym, że widząc wysiłek pracowników Bezpieczeństwa w budowie Demokracji, pragnąłbym swą pracą choć częściowo w powyższym dopomóc” – napisał w podaniu.
Skończył sześć klas, dokształcał się w szkole bezpieki. „Pracowity, zdyscyplinowany, ale brak mu zdolności decyzyjnych. Poziom intelektualny średni” – czytamy w jednej z ubeckich charakterystyk. W 1948 r. dostał nagrodę – 6 tys. zł – za udział w rozbiciu partyzanckiej grupy „Mściciela”.
W 1949 r., trzy miesiące po tym, jak UB wypuściło skatowaną Marysię M., Julian S. został oskarżony, a potem skazany za współudział w śmiertelnym pobiciu innego więźnia myślenickiego UB, Stanisława Janiczaka. Ten szef straży pożarnej z Dobczyc, podejrzewany o sprzyjanie partyzantom, zmarł 3 kwietnia 1949 r., po trzech godzinach przesłuchania. Powodem był uraz głowy.
Julian S. dostał pięć lat i został dyscyplinarnie zwolniony z UB. Po wyjściu z więzienia pracował w różnych krakowskich przedsiębiorstwach.
W sprawie Marii M. jego podpis widnieje pod jednym z protokołów przesłuchań – 19 grudnia 1948 r. Zwyrodnialec oczywiście do winy się nie poczuwa. – Powiedział, że ktoś podsunął mu pismo do podpisu – mówi Marek Kowalcze, oskarżający prokurator IPN. 9 marca 2011 r. przedstawił Julianowi S. zarzuty popełnienia przestępstwa polegającego na tym że:
„W okresie od 15 grudnia 1948 r. do 17 stycznia 1949 r. w Myślenicach będąc urzędnikiem – funkcjonariuszem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Myślenicach popełnił zbrodnię komunistyczną oraz przeciwko ludzkości poprzez to że, w ramach represji za działalność w organizacji o charakterze niepodległościowym i pomoc jej członkom, wraz z innymi funkcjonariuszami znęcał się fizycznie i moralnie nad pozbawioną wolności Marią M., poprzez bicie rękami po głowie i całym ciele, kopanie, bicie pejczami w szczególności po stopach, przypalanie stóp, wbijanie szpilek pod paznokcie, a to w celu zmuszenia jej do składania wyjaśnień wskazujących miejsce ukrycia się jej brata Józefa Miki oraz posiadanej przez niego broni”. IPN zapowiedział skierowanie aktu oskarżenia do sądu.

Tadeusz M. Płużański

Za: Antysocjalistyczne Mazowsze - ASME (środa, 6, lipca 2011) | http://www.asme.pl/130998810736386.shtml

Skip to content