Aktualizacja strony została wstrzymana

Zgodnie z leninowskim przykazaniem – Stanisław Michalkiewicz

W jaki sposób prasa realizowała nakazaną przez Włodzimierza Lenina swoją „organizatorską funkcję”? Rozmaicie – w zależności od etapu. Na przykład w czasach stalinowskich tak, że kiedy trzeba było odegrać uwerturę do represjonowania jakiejś grupy obywateli, dajmy na to – „kułaków”, czy innych „bikiniarzy”, to „Trybuna Ludu” zamieszczała anonimowy artykuł o obowiązku wzmożonej czujności – i od razu partia wiedziała, jak nawijać na zebraniach i masówkach w zakładach pracy – no a w UB nawet nie musiano czytać „Trybuny”, bo artykuł był przecież pisany na obstalunek oficera prowadzącego.

Kiedy ten – z jednej strony wprawdzie pełen „błędów i wypaczeń”, ale w którym – z drugiej strony – zahartowała się stalinowska stal – etap się zakończył, organizatorską funkcję prasy realizowano inaczej. Oficer prowadzący obstalowywał odpowiedni artykuł w jakiejś, dajmy na to, „Morning Star”, czy innej „L’Humanite” – po czym „Trybuna Ludu”, albo „Źołnierz Wolności” go przedrukowywały z komentarzem, że to przecież nie nasza, tylko zachodnia prasa wytyka i piętnuje, więc w imię pryncypiów socjalizmu, którego przecież musimy bronić jak niepodległości… – i tak dalej. Warto jednak zwrócić uwagę, że chociaż w każdym etapie metody realizowania organizatorskiej funkcji prasy się zmieniały, to jednak łączył je zawsze udział oficera prowadzącego.

Dzięki temu spostrzeżeniu z przeszłości łatwiej będzie nam zrozumieć aferę z prokuratorem Pasionkiem, który właśnie, niemal w przeddzień postawienia zarzutów co najmniej dwójce dygnitarzy przygotowujących podróż prezydenta Kaczyńskiego do Katynia, został od śledztwa odsunięty, a kto wie, czy nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.

Tak się również składa, że odsunięcie prokuratora Pasionka nastąpiło zaraz po rozpoczęciu tajnego procesu lustracyjnego agenta używającego tytułu „ambasadora tytularnego”, czyli Tomasza Turowskiego, który przebywał na smoleńskim lotnisku w dniu katastrofy. Może ta koincydencja jest przypadkowa, ale „czy w ogóle są przypadki”?

Trudno uwierzyć w istnienie przypadków, zwłaszcza w sytuacji gdy właśnie „Gazeta Wyborcza” najbardziej sceptyczna co do jakichkolwiek wrogich działań intencjonalnych w sprawie tej katastrofy, wpadła na trop kontaktów prokuratora Pasionka z amerykańskimi agentami. Dlaczego akurat właśnie ona i czy na ten trop wpadła, czy też na ów trop ktoś ją wprowadził i wetknął weń nos – tego już pewnie nigdy się nie dowiemy – ale tak czy owak leninowski testament („Odchodząc od nas nakazał nam towarzysz Lenin rozszerzać i pogłębiać organizatorską funkcję prasy. Przysięgamy ci towarzyszu Leninie, że wiernie wypełnimy również i to twoje przykazanie” – ciekawe czy w redakcji „Gazety Wyborczej” urządzane są „godziny nienawiści” i ekumeniczne operatywki, czy też dominuje wyłącznie świadoma dyscyplina?) – więc tak czy owak leninowski testament został wykonany, organizatorska funkcja – spełniona, dzięki czemu prokuratura znowu funkcjonuje jak w zegarku.

Dlaczego akurat zadanie wyregulowania tubylczej prokuratury zostało przeprowadzone z użyciem żydowskiej gazety dla Polaków – to osobna sprawa. Być może ma to związek z rozpoczęciem operacji szlamowania Polski przez Izrael działający wspólnie i z porozumieniu z organizacjami „przemysłu holokaustu”, w następstwie której nasz mniej wartościowy naród tubylczy otrzyma szlachtę jerozolimską. W tej sytuacji rozpoczęcie tresowania tubylczej prokuratury w odpowiednich umiejętnościach byłoby całkowicie zrozumiałe, zwłaszcza, iż zdążyliśmy się przekonać, że i do pana prokuratora generalnego można zastosować spostrzeżenie Kazimiery Iłłakowiczówny z „Portretów imion”: „można zeń wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”.

Jaki cel polityczny przyświeca żydowskiemu lobby w naszym nieszczęśliwym kraju, by z jednej strony ekscytować kampanię przeciwko Leszkowi Millerowi z powodu tajnych więzień CIA w Kiejkutach, czy innych Szymanach, a z drugiej – ochraniać Tomasza Arabskiego i Bogdana Klicha, którym prawdopodobnie prokurator Pasionek przedstawiłby zarzuty?

Czy przypadkiem sanhedryn nie gra na kilku fortepianach jednocześnie – na Bliskim Wschodzie trzyma się amerykańskiej kroplówki, podczas gdy w Środkowej Europie wychodzi naprzeciw oczekiwaniom niemieckim? Pokorne cielę dwie matki ssie – a tu przecież mamy do czynienia ze ssakiem patentowanym, który potrafi wyssać wszystko z każdego. Jeśli tak, to nie ulega wątpliwości, że wspomniane lobby nie tylko tresuje sobie tubylczą prokuraturę, ale i wspomnianych dygnitarzy, którzy teraz z wdzięczności będą skakać przed swoimi wybawicielami z gałęzi na gałąź.

No bo że Siły Wyższe mają interes w tym, żeby wszystkie końce prowadzące do wyjaśnienia czegokolwiek w sprawie smoleńskiej katastrofy utopić w wodzie – o tym chyba nikogo specjalnie przekonywać nie trzeba. Zwłaszcza w sprawach wielowątkowych ostrożności nigdy za wiele, bo niepodobna przewidzieć, od czego zacznie się wszystko pruć. W tej sytuacji nie wolno zaniedbać żadnego odcinka – a organizatorska funkcja prasy umożliwia uniknięcie niepotrzebnej ostentacji. W zamian za takie zademonstrowanie postawy służebnej Salon oczekuje ochrony w sprawach lustracyjnych – czemu właśnie dał wyraz, formułując warunki brzegowe pod którymi może tolerować nowego prezesa IPN Łukasza Kamińskiego. Jeśli nie może już bez tego wytrzymać, to niech sobie nawiązuje do misji prezesa Kurtyki, byle pamiętał, by „świętości nie szargać”. W ten oto sposób wielka polityka łączy się z małą.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Nasza Polska”   21 czerwca 2011

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2088

Skip to content