Aktualizacja strony została wstrzymana

Dryfujemy – Stanisław Michalkiewicz

Ufff! Wreszcie możemy odetchnąć nie tylko z ulgą, ale i z satysfakcją. Wizyta prezydenta USA Baracka Husejnowicza Obamy w stolicy naszego nieszczęśliwego kraju zakończyła się sukcesem. Jak zapewnił nas pan prof. Longin Pastusiak, pan prezydent Bronisław Komorowski tym razem nie odważył się wypróbowywać na prezydencie Obamie ostrza swoich dowcipów, a w dodatku Obama podobno również nie dosłyszał opowiedzianej przez pana ministra Radosława Sikorskiego historii o jego polskich korzeniach. „Myślę że nie stało się nic” – tym cytatem z popularnej piosenki, wyrażającym trwożliwą nadzieję uniknięcia przykrych następstw namiętnej nocy, można z ulgą i satysfakcją podsumować tę wizytę.

Czegóż chcieć więcej? Dzięki Bogu również byłemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju Lechowi Wałęsie „nie pasowało” spotkanie z prezydentem Obamą, dzięki czemu mógł on więcej uwagi poświęcić nie tylko rozmowie z Żydami zgromadzonymi wokół pomnika Bohaterów Getta pod dowództwem pana Władysława Bartoszewskiego. Dali Dostojnemu Gościowi do zrozumienia, że liczą na praktyczne, wartościowe prezenty – które zresztą zostały im obiecane („my zawsze wam damy” – miał powiedzieć Dostojny Gość) – ale również rozmowom z naszymi Umiłowanymi Przywódcami.

Większość ludzi sądzi, że takie rozmowy są bardzo poważne i brzemienne w skutki. Tymczasem rozmaicie z tym bywa – co znakomicie pokazuje w swoich wspomnieniach z pracy w UNESCO Antoni Słonimski. Pewnego razu, jako reprezentant tej organizacji, podejmował na audiencji pewnego Ważnego Delegata. Kiedy już wszyscy zasiedli w fotelach, Ważny Delegat zaćwierkał coś do tłumacza, który powiedział: „on pyta, jakie utwory pan pisze – czy długie, czy krótkie? – I długie i krótkie – Słonimski na to. Tłumacz przećwierkał tę odpowiedź Ważnemu Delegatowi, który zaczął kiwać głową, cmokać z zachwytu i w ogóle – mową ciała wyrażać wielkie ukontentowanie. – U nas też piszą utwory i długie i krótkie – odpowiedział. Teraz bardzo ucieszył się Słonimski; kiwał głową, cmokał i w ogóle – mową ciała wyrażał wielkie ukontentowanie. Trwało to dłuższą chwilę, po czym Słonimski uznał, że kolej na niego. Zapytał więc Ważnego Delegata, z jakich stron pochodzi. – Z południa – odparł przez tłumacza Ważny Delegat, po czym dodał: a u nas na południu jest cieplej, a na północy zimniej. – To zupełnie tak jak u nas – ucieszył się znowu Słonimski. – U nas też na południu jest cieplej, a na północy zimniej. Ważny Delegat nie posiadał się z radości; kiwaniom głową, cmokaniom i wyrażaniu mową ciała wielkiego ukontentowania nie było końca. Jeszcze trochę, a wszyscy uczestnicy audiencji, nie wyłączając tłumacza, spłakaliby się ze wzruszenia. Niestety czas przewidziany na posłuchanie dobiegł końca.

Rozmowy Dostojnego Gościa z naszymi Umiłowanymi Przywódcami, którym towarzyszyło w dodatku coś około 20 rozmaitych prezydentów być może były bogatsze w treści, chociaż pewności nie ma, bo oto nasz Kukuniek, zagadnięty przez dziennikarzy, czemu to wzgardził spotkaniem z prezydentem Ameryki wyjaśnił, że nie miał ochoty przyjeżdżać na zbiorową fotografię, a poza tym „z Obamą nie było o czym rozmawiać”. Na ogół uważam, że kto słucha Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi, ale tym razem to może być ważna informacja. Z obfitości serca usta mówią, poza tym pewni ludzie bywają niekiedy szczerzy, toteż z tej odpowiedzi byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju możemy wydedukować, że – w odróżnieniu od Żydów – naszym Umiłowanym Przywódcom prezydent Obama nie tylko żadnej forsy nie obiecał, ale nawet o tym nie pomyślał. Lech Wałęsa coś przecież o takich sprawach musi wiedzieć i gdyby było inaczej, na pewno by amerykańskim prezydentem nie wzgardził.

Tymczasem Żydom prezydent Obama coś jednak obiecał – zatem ciekawe, kto będzie musiał za te prezenty zapłacić. Nie jest wykluczone, że zapłaci nasz nieszczęśliwy kraj – bo przecież skądinąd wiemy, że od 1 maja rozpoczął intensywną działalność Zespół Zadaniowy, powołany przez izraelski rząd w celu „odzyskania mienia żydowskiego” w Europie Środkowej, podobnie jak wiemy, że starsi i mądrzejsi w przeddzień przyjazdu Dostojnego Gościa do Warszawy zażądali od niego, by „wywarł presję” na naszych Umiłowanych Przywódców w tym właśnie kierunku.

Ponieważ nikt na ten temat w żadnym oficjalnym, ani nieoficjalnym komunikacie nie zająknął się nawet słówkiem, obawiam się, że „presja” nie tylko została przez Dostojnego Gościa wywarta, ale również – że osiągnęła pożądany skutek. Tak właśnie odczytuję fragment komunikatu o odłożeniu „do jesieni” rozmów „na tematy gospodarcze”. Jesienią będzie już po wyborach, więc nie trzeba będzie już w odniesieniu do mniej wartościowego narodu tubylczego zachowywać żadnych pozorów ani ceregieli – więc nasi Umiłowani Przywódcy uregulują wszystko w podskokach do ostatniego srebrnika.

Z dawnych czasów, kiedy byłem we Francji, pamiętam aferę w magistracie miasta Nicea, gdzie któryś z dyrektorów, przypadkowo Żyd, został przyłapany na łapówce. Wybuchła afera na całą Francję i dziennikarze co i rusz molestowali tamtejszego mera o wywiady. Trzeciego dnia biedak stracił czujność rewolucyjną i w tym stanie wypsnęła mu się deklaracja, że „nie zna Żyda, który nie przyjąłby prezentu nawet, jak mu się nie podobał”. Klangor podniósł się aż ku niebiosom, nieprzyjemnie drażniąc uszy Najwyższego. Wobec tej zbrodni występek skorumpowanego dyrektora w ogóle przestał się liczyć, zaś nieszczęsny mer, o ile pamiętam, musiał pożegnać się ze stanowiskiem. Nic tak nie gorszy, jak prawda, więc pewnie to spostrzeżenie nicejskiego mera jest aktualne i nadal.

Ponieważ jeżdżąc po Polsce na spotkania z publicznością spotykam się z pytaniami, jak się zachować w kampanii wyborczej i na kogo głosować, chętnie korzystam z okazji by na nie odpowiedzieć. Ponieważ kampanię wyborczą zdominują zapewne wzajemne przekomarzania między naszymi Umiłowanymi Przywódcami, sugerowałbym, by podczas przedwyborczych spotkań nie tylko pytać kandydatów, czy będą głosowali za ustawą umożliwiającą rabunek Polski przez żydowskie organizacje wiadomego przemysłu, ale również ostrzegać ich, że jeśli by na taki rabunek przyzwolili, to niech już nigdy nie liczą na głos – zarówno oni, jak i partia, która ich wystawi. Skoro nasi Umiłowani Przywódcy doprowadzili do postawienia naszego nieszczęśliwego kraju w dryfie, to trudno – musimy choćby w ten sposób przejmować ster we własne ręce, a przede wszystkim – nie możemy pozwolić naszym Umiłowanym Przywódcom, by znowu uraczyli nas czekami bez pokrycia.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   1 czerwca 2011

Skip to content