Aktualizacja strony została wstrzymana

Władza maca granicę – Rafał A. Ziemkiewicz

Nie sądzę, aby najazd ABW na internautę można było wytłumaczyć czyjąś  nadgorliwością. Polska prokuratura sama z siebie, gdyby uwolnić ją spod jakichkolwiek wpływów, najchętniej tylko by umarzała. Nawet w poważnych sprawach, gdzie nie ma wątpliwości, że zostało popełnione przestępstwo i gdzie są osoby poszkodowane − jak na przykład w sprawie pobicia w pociągu przez lewacką bojówkę narodowców jadących na manifestację w Święto Niepodległości. Obowiązek „ścigania z urzędu” znieważenia dygnitarzy państwowych, nakładany na nie przez wciąż obowiązujące peerelowskie prawo, organa ścigania od lat, mówiąc dosadnie, zlewały z piątego piętra. Lecha Kaczyńskiego można było publicznie lżyć od najgorszych, drzeć z niego łacha na wszelkie sposoby, publicznie i pod nazwiskiem, i nikt nie ruszał palcem. Zresztą w wypadku jego poprzedników było tak samo, z jednym bodaj wyjątkiem, gdy Cejrowski nazwał „tłustym pulpeciarzem” Kwaśniewskiego.

A tu nagle prokuratura „otrzymała doniesienie”, i tak po prostu z sumienności wysłała ABW na „sprawdzenie”. Bez określonych zarzutów, ot tak, „w sprawie”, żeby po prostu pomachać facetowi przed nosem bronią, potupać mu bladym świtem po sypialni podkutymi buciorami − postraszyć, krótko mówiąc. Okazać, że państwo wprawdzie nic nie może tam, gdzie powinno, ale żeby komuś, kto sobie robi jaja z władzy w internecie, dać wycisk, ma jeszcze dość siły.

Ktoś sobie musiał zadać sporo trudu. Uruchomić cała maszynerię, znaleźć po adresie IP określoną osobę… Dziennikarka, która zaginęła z górach, pół roku rozkładała się w krzakach, bo policja nie mogła znaleźć w sobie sił i woli, żeby wysłać kogoś do ich przeszukania. A tu ni stąd ni zowąd, na podstawie doniesienia takiego samego, jak setki innych doniesień, które dotąd nieodmiennie lądowały w koszu, uruchamia się najpierw machinę biurokratyczną, a potem uzbrojonych osiłków od wyważania drzwi.

Ja pomijam kwestię, że gdyby w ogóle poważnie traktować przepisy o znieważaniu urzędu prezydenckiego, to pierwszym aresztowanym powinien być Bronisław Komorowski, który deprecjonuje i ośmiesza ten urząd każdym swoim kolejnym żartem, złotą myślą i publicznym wystąpieniem. Zauważmy tylko pewną sekwencję zdarzeń: próba cichego wprowadzenia do ustawodawstwa przepisu umożliwiającego cenzurę Internetu, pobicie protestujących w Warszawie przez Straż Miejską, mandaty karne za nazwanie Tuska matołem… Jestem przekonany, że te zdarzenia nie są przypadkowe. Władza maca, jak daleko może się posunąć. Jestem przekonany, że w tej chwili piarowskie hufce Tuska badają i sprawdzają pilnie, jakie są reakcje społeczeństwa. Jeśli im wyjdzie, że oburzenie nie wykracza poza żelazny elektorat antykomunistyczny i aktyokrągłostołowy, na który i tak Partia i stronnictwa sojusznicze liczyć nie mogą, to pójdzie sygnał, że do rządowych socjotechnik izolowania opozycji można także wprowadzić budzenie w obywatelach lęku przed narobieniem sobie kłopotów. Źeby na przyszłość spękali, jak po wizycie osiłków z ABW spękał i zamknął stronę właściciel szyderczego serwisu.

A jeśli się okaże, że straty przewyższają zyski − będziemy mieli powtórkę z nieudanego (choć nie do końca nieudanego) ocenzurowania netu. Pan premier się odetnie i cała sprawa zostanie sprowadzona do przesadnej służbistości jakiegoś prokuratorzyny z Tomaszowa, który publicznie zostanie pouczony, a po cichu pochwalony albo i nagrodzony.

Tym, którym moja teza wyda się nazbyt spiskowa, radzę zwrócić uwagę na skorelowanie z działaniami władzy propagandy „prywatnych i komercyjnych” koncernów medialnych. To tak działa. Proszę wybaczyć przykład drastyczny, bo nie porównuję oczywiście wydarzeń, tylko mechanizm, ale − zanim księdzem Popiełuszką zajął się Piotrowski, najpierw zajął się nim Urban. Obelgi o „demonach politycznej wścieklizny wypuszczanych spod ornatu”, obłożenie kapłana anatemą, pogardą, niejako oddzielenie go w największym możliwym stopniu od ewentualnego współczucia czy wsparcia, stanowiło wstęp do uderzenia. Tą samą metodą, testowy atak ABW przychodzi po fali inspirowanej przez wspomniane koncerny histerii, że „coś z tym chamstwem trzeba zrobić” i „nie można pozwolić żeby bezkarnie delegitymizowano i lżono demokratyczną władzę”.

Proszę wybaczyć, że przywołam niedawne wydarzenia. Mieliśmy w ciągu trzech dni aż cztery „przełamujące newsy” o przypadkach zgonów po zażyciu dopalaczy, i na trzeci dzień w reakcji na te straszliwe zdarzenia  premier zaczął okazywać srogość. A potem, kiedy już rzecz ucichła, okazało się, że wszystkie cztery sprawy, które tak w porę się nadarzyły premierowi, zostały dosłownie wystrugane z banana, że w każdym wypadku domniemany związek zmarłego z dopalaczami był nader dyskusyjny albo zgoła zupełnie wyssany z palca. Można oczywiście wierzyć, że kilka redakcji zupełnie spontanicznie się pomyliło i „podkręciło” w ten sam sposób temperaturę serwisów, a premier błyskawicznie zareagował na nastroje społeczne, choć jeszcze dwa dni wcześniej niczego w sprawie dopalaczy nie planował. Ja nie wierzę.

Tak samo nie wierzę, żeby była przypadkiem zbieżność pomiędzy tonem establishmentowych mediów a wysyłanymi przez władzę sygnałami, by każdy, kto się chce wyłamać ze stada lemingów, lepiej się dobrze zastanowił, czy nie narobi sobie przykrości. Wbrew stereotypowi nie jesteśmy narodem odważnym, i władza analizująca badania i sondaże o tym wie. Dyskretnie utrzymywana atmosfera niejasnego zagrożenia związanego z byciem „pisowcem” może pewną część obywateli skutecznie utrzymać w bierności, powstrzymać przed otwartym krytykowaniem władzy. Tak samo − jak to wtedy ujmował Kolega Kierownik z monologów Jacka Fedorowicza − „zabezpieczali biedocie stracha” komuniści w schyłkowym „prylu”, który państwo Tuska pod wieloma względami bardzo przypomina.

Z jednej strony mamy rekordową skalę podsłuchów, zupełnie otwarte sekowanie opozycyjnych dziennikarzy czy próbę przejęcia na rympał kontroli nad krytycznym wobec rządu dziennikiem, zastraszanie organizatorów spotkań z ludźmi niemile widzianymi przez establishment i utrudnianie obywatelskiej aktywności całą gamą drobnych administracyjnych szykan, w rodzaju, na przykład, uniemożliwienia wynajęcia sali; no i mandaty oraz najścia ABW ze straszeniem trzema latami więzienia za znieważanie władzy. Z drugiej zaś chór usłużnych propagandystów, który zawczasu przygotowuje odpowiedni medialny background do kolejnej wojenki premiera.

W zmarniałym, niszowym „Tygodniku Powszechnym”, wydawanym dziś przez grupę ITI, nazwany zostałem właśnie − na podstawie cytatów zaczerpniętych z mojej powieści (!) − „gazetowym bandytą”. Może to warte uwagi: to, czym się zajmuję, to nie dziennikarstwo, tylko „gazetowy bandytyzm”. W tym samym czasie Piotr Zaremba, akurat jeden z najmniej pyskatych i najbardziej merytorycznych przeciwników medialnego salonu, okrzykniety został przez jego czołowych funkcjonariuszy zupełnie bez jakichkolwiek racjonalnych podstaw antysemitą. Niby mieści się to w logice dotychczasowej propagandy, ale zarazem − może pokazywać jej nową jakość. Nie chcę wyciągać wniosków zbyt daleko idących z czegoś, co może jest tylko zwykłym chamstwem wysługujących się władzy miglanców, ale przecież jeśli, tak hipotetycznie, test wykonany na wydawcy strony antykomor.pl uzna władza za udany i zapragnie z kolei sprawdzić, jak daleko może się posunąć w uprzykrzaniu życia opozycyjnym dziennikarzom, to, proszę zauważyć − już są podstawy dyskursu, którym Adam Michnik i jego konstable będą się wtedy mogli posłużyć: Wolność słowa to rzecz święta, ale przecież nie dla antysemitów. Władza nie ogranicza dziennikarstwa, walczy tylko z „gazetowym bandytyzmem”. Tak jak nie walczy z kibicami, tylko z „bandytami stadionowymi”.

Źeby te niewesołe rozważania zakończyć czymś śmiesznym; nazajutrz po spektakularnym wykonaniu przez ABW prokuratorskiego zlecenia na blogera gazeta najbardziej ze wszystkich lizusowska wobec rządu zamieszcza obszerny wybór wygłaszanych przez bliskiego jej mecenasa Widackiego przestróg przed „machiną napędzaną lizusostwem i serwilizmem, podłością i głupotą”, jaką są służby specjalne i prokuratura. Nie, nie, zupełnie nie to, co Państwo być może sądziliście. Otóż z kontekstu nadanego materiałowi przez gazetę wynika, że oficerowie służb i prokuratorzy mogą w każdej chwili zacząć prześladować niewinnych ludzi po to, by się podlizać  âˆ’ tak, zgadła Pani, brawo! − Jarosławowi Kaczyńskiemu!!! I każdej chwili może dojść do prześladowania politycznych przeciwników PiS, JEŚLI RZĄD NATYCHMIAT Z TYM CZEGOŚ NIE ZROBI !

Podczas gdy władza testuje, gdzie jest granica przyzwolenia społecznego − „Trybuna Salonu” zdaje się testować, czy w ogóle jest coś takiego, jak bzdura zbyt wielka i zbyt bezczelna, żeby jej czytelnik ją kupił. Szkoda pracy, od razu można powiedzieć: nie, czegoś takiego nie ma.

Rafał A. Ziemkiewicz

Za: Les bleus sont là - Rafał A. Ziemkiewicz (21 maj 2011) | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/05/21/wladza-maca-granice/

Skip to content