Aktualizacja strony została wstrzymana

W cieniu ukraińskich noży

Główną rolę w przygotowaniu listy osób przewidzianych do likwidacji odegrał znany ukraiński działacz nacjonalistyczny Iwan Miszczena. Wiedziony nie wiadomo jakim uczuciem w ostatniej chwili skreślił z listy proskrypcyjnej byłego dyrektora Liceum Krzemienieckiego Karola Kochlera.

Usunięta z pracy przez Ukraińców Irena Sandecka i tak miała dużo szczęścia. Miejscowi Ukraińcy przygotowali bowiem listy proskrypcyjne dla Niemców zawierające nazwiska Polaków, którzy ich zdaniem powinni zostać zlikwidowani. Chcieli po prostu wyeliminować najbardziej aktywnych i odgrywających rolę przywódców polskiej społeczności – Polaków, których cudem nie dotknęły jeszcze sowieckie represje. Sowieci po wkroczeniu 20 września 1939 r. do Krzemieńca od razu przystąpili do aresztowań. Zatrzymani zostali m.in. starosta krzemieniecki Jan Zanfel, burmistrz Krzemieńca Jan Beaupre, prezes Związku Osadników, poseł na Sejm Stanisław Wnęk, sędzia grodzki Sieniawski, dowódca kompanii Korpusu Obrony Pogranicza kpt. Ludomir Tarkowski, sędzia śledczy i kierownik policji śledczej. W kilka dni później aresztowany został kurator Liceum Krzemienieckiego Stefan Czarnocki i wielu innych. Wielkie straty społeczność polska Krzemieńca poniosła w trakcie dwóch sowieckich wywózek. Została ona niemal całkowicie „odgłowiona”. Ukraińscy nacjonaliści chcieli przy pomocy Niemców dokończyć ten proces, aby Polacy nie byli się w stanie się samoorganizować. Zgodnie z ukraińskimi sugestiami trzydziestu czołowych przedstawicieli polskiej inteligencji zostało aresztowanych i umieszczonych w Domu Społecznym, pod Górą Krzyżową.

Ofiary ludobójstwa

Tu byli bici, maltretowani i przesłuchiwani przez funkcjonariuszy Sonderkomamando i policję ukraińską a następnie rozstrzelani u stóp Góry Krzyżowej, na skraju polskiego cmentarza. Wśród nich zginęli m.in.: nauczyciele Liceum Krzemienieckiego: harcmistrzyni mgr Joanna Kapucińska, mgr Franciszek Mączak, mgr Bolesław Młodzianko, dr Zdzisław Marceli Opolski, harcmistrzyni mgr Janina Poniatowska, mgr Ludwik Zawalnicki, Konstanty Ejsmont, Jan Targoński, przewodniczący Komitetu Rodzicielskiego szkół Liceum Krzemienieckiego mgr Stefan Górecki wraz z córką Ireną i synem Czesławem, dyrektor kolejno dwóch banków Franciszek Drożyński, prawnik Piotr Moczulski, członek Zarządu Liceum Krzemienieckiego i Adwokat Edmund Źeromski, inż. Bolesław Sokołowski, Stanisław Brudziński, Ludomir Łoziński. Główną rolę w przygotowaniu listy osób przewidzianych do likwidacji odegrał znany ukraiński działacz nacjonalistyczny Iwan Miszczena. Dawny uczeń Liceum Krzemienieckiego, dyszący do niego nienawiścią i traktujący go, jako główny na Wołyniu „rozpusnik polskości.” Wiedziony nie wiadomo jakim uczuciem w ostatniej chwili skreślił z listy proskrypcyjnej byłego dyrektora Liceum  Krzemienieckiego Karola Kochlera.

Przypuszczać można, że gdyby Irena Sandecka nie pracowała w Białokrynicy, ale w Krzemieńcu to również, chociażby z uwagi na swe harcerskie zaangażowanie, padła by ofiarą mordu pod Górą Krzyżową. Harcmistrzynie Joanna Kapucyńska czy Janina Poniatowska były od niej tylko o 6 lat starsze.

Po zwolnieniu z Białokrynicy Irena Sandecka, przyjechała do Krzemieńca, gdzie znalazła pracę w administracji niemieckiej, konkretnie w zarządzie majątku państwowego.

Nie chciała się mścić

– Tu zobaczył mnie Ukrainiec nowy dyrektor placówki w Białokrynicy, który mnie wyrzucił i zbaraniał. – wspomina śmiejąc się Irena Sandecka. – Bał się widać, że teraz będę się mścić. Mój niemiecki przełożony od razu mnie zaakceptował, byłam z nim w dobrych stosunkach wykorzystując dobrą znajomość języka niemieckiego. Nie chciałam się jednak mścić na tym Ukraińcu ani mu szkodzić, chociaż mogłam. Ukrainiec przyszedł po prośbie. Chodziło mu o uzyskanie przydziału mleka dla dzieci uczęszczających do jego placówki. Ukradziono w niej jakąś maszynę i Ladwirt w odwecie cofnął jej przydział mleka. Poparłam  jednak zabiegi tego Ukraińca, tłumacząc Niemcowi, że dzieci są nic niewinne, że ktoś coś ukradł… Ten miał dobre serce, machnął ręką i się zgodził.

Pracując w Krzemieńcu Irena Sandecka była świadkiem likwidacji przez policję ukraińską żydowskiego getta założonego kilka miesięcy wcześniej. Żydzi byli dowożeni samochodami w rejon dawnej fabryki wyrobów tytoniowych i tam rozstrzeliwani przez policjantów ukraińskich, nad wcześniej przygotowanymi grobami.

Mordowanie Żydów

Mordowanie Żydów trwało kilka dni. – wspomina Irena Sandecka – Rozstrzelanych oprawcy układali warstwami, polewali wapnem i zasypywali nie oglądając się, czy wszystkie ofiary są już martwe czy nie. Część Żydów schroniła się na terenie getta w przygotowanych kryjówkach, więc, aby ich wykurzyć ukraińscy policjanci je podpalili. Po likwidacji Żydów Polacy zaczęli się obawiać, że teraz kolej przyjdzie na nich. Ukraińscy zresztą nie ukrywali, że czekają na odpowiedni moment, żeby się z nami rozprawić. W mieście zaczęła się tworzyć polska konspiracja. W Krzemieńcu zainstalowała się węgierska jednostka wojskowa, która zwiększyła nieco bezpieczeństwo w okolicy. Sympatyzowali oni z Polakami i zgadzali się sprzedawać im broń. Pojedyncze napady Ukraińców na Polaków stale się jednak powtarzały. Niemcy je tolerowali.

– W niemieckiej administracji za długo nie pracowałam. – wspomina Irena Sandecka – do Krzemieńca zaczęły przyjeżdżać bezrobotne Niemki, którym przydzielano wszystkie pomocnicze stanowiska w urzędach i mnie wyrzucono. Nie była to komfortowa sytuacja. Moja koleżanka lekarka – Jadwiga Sokołowska poradziła mi, żebym koniecznie znalazła sobie jakąkolwiek pracę, bo inaczej mogą mnie wywieźć na roboty przymusowe do Niemiec. Sama znalazła mi pracę w sortowni artykułów rolnych przeznaczonych dla niemieckiego wojska. Zapowiedziała mi tylko, że aby się tam dostać muszę zameldować się ubrana jak chłopka, bo osób o inteligentnym wyglądzie tam nie przyjmują. Założyłam więc buciory jakąś kapotę przepasaną paskiem, chustę na głowie i zameldowałam się w tej instytucji. Kierujący nią Niemiec zapytał mnie najpierw jaki mam fach. Nie zastanawiając się odpowiedziałam, że ogrodnik. Chciałam po prostu na wszelki wypadek zabezpieczyć, że gdybym kiedyś trafiła na wywózkę do Niemiec, to żeby wywieźli mnie tam gdzie są ogrody a nie do fabryki, na którą spadają bomby. Niemiec cmoknął z zachwytu powiedział – gut!- uznając , że mam wystarczające kwalifikacje do przebierania ziemniaków. Kiedy zeszłam do piwnicy, i się rozejrzałam to wybuchłam śmiechem.

Inteligencja obierała ziemniaki

– Byli w niej sami znajomi, cała inteligencja krzemieniecka udająca chłopstwo przebierała ziemniaki. Oczywiście nikt z obecnych do roboty się nie przykładał. Jakaś pani czytała książkę inna robiła coś na drutach, a chłopak o talencie malarskim rysował coś Kreda na ścianach. Każdy zajmował się wszystkim, tylko nie przebieraniem kartofli. Ja pierwszego dnie uczciwie te kartofle przebierałam przez 9 godzin. Drugiego dnia już wzięłam ze sobą książkę. Tak jak inni zajmowałam się lekturą. Dopiero jakieś pół godziny przed końcem dniówki, tak jak inni zabierałam się do roboty, żeby coś niecoś przebrać. Nikt nas specjalnie nie nadzorował. Od czasu do czasu przychodził tylko jakiś dziadek, który pytał się jak nam idzie i znikł. Po kilku miesiącach kierownik tej sortowni przypomniał sobie, że zadeklarowałam, że jestem ogrodniczką, była to akurat wiosna 1943 r. i kazał mi urządzić ogród przed siedzibą firmy, a za nią ogródek. Na początku bardzo się przeraziłam, bo nie miałam o tym pojęcia. Na szczęście ulicą przechodził pan Źółkiewski – botanik, który znał się na zakładaniu klombów i ogrodów i wszystko mi wyjaśnił. Nazwał m.in. wszystkie kwiaty i rośliny, które Niemiec przekazał mi, żebym urządziła klomb. Bardzo mi się lekcja pana Źółkiewskiego przydała, bo następnego dnia Niemiec, który nie bardzo mi widać dowierzał, urządził coś w rodzaju egzaminu. Okazało się, że pan Źółkiewski pomylił się tylko w jednym przypadku. Pozostałe kwiaty i rośliny nazwał prawidłowo. Niemiec był zadowolony i zaczęła się moja kariera ogrodniczki. Wtedy jednak nad Krzemieńcem i okolicą zaczęły się gromadzić czarne chmury. Puszczono w obieg wieść, że w okresie wielkanocnym wszyscy Polacy zostaną wyrżnięci.

Masowe rzezie Polaków

Polacy bardzo się przestraszyli. Od czasu jak w lutym 1943 r. do lasu uciekła ukraińska policja, mordy ludności polskiej się nasiliły. W okolicach Krzemieńca zamordowano co najmniej sto osób. Ofiarą bandytów padł m.in. instruktor rolny Stański, którego znaleziono bez głowy , siedmiu fornali zamęczono w piwnicy w Szpikołosach. W Antonowcach zarżnięto leśniczego, buchaltera, nauczyciela z żoną. W majątku Tytylkowcach zabito zarządcę majątku L. Czepielewskiego, jego rodziców i brata Tadeusza. W Bereżcach spalono dom Landwirta, gdzie spłonęły żywcem Landwirt i pięciu Niemców oraz dwie Polki, kucharka i pokojówka. Z płonącego domu wypuszczono tylko furmana Ukraińca. W Szumsku wymordowano cztery polskie rodziny. Tuż przed Świętami Wielkanocnymi w Zaborowie, w ciągu nocy wyrżnięto 32 osoby. Od tego momentu zaczęły się masowe mordy we wsiach mieszanych ukraińsko-polskich. W żadnej z nich nie pozostał żaden Polak. Ci, którzy nie schronili się w większych ośrodkach zostali wyrżnięci. Ich dobytek zrabowano, a zabudowania spalono. Po depolonizacji wsi mieszanych ukraińskie bandy zaczęły napadać na wsie czysto polskie, takie jak Stara Huta czy Kąty. W tych ostatnich polska samoobrona stawiła Ukraińcom opór , odpierając atak. Na pomoc przybyła jej niemiecka żandarmeria, pod osłoną której wieś została uformowana w konwój i odprowadzona do Krzemieńca. Końcówkę tego konwoju, liczącą około 30 furmanek, Ukraińcom udało się jednak odciąć i wymordować. W tym samym czasie wymordowano wieś Mikołajówkę, podobnie jak wszystkie okoliczne chutory. W maju 1943 r. bandy ukraińskie zaczęły posuwać się pod sam Krzemieniec, mordując na przedmieściach rodzinę Źółkiewskich, składającą się z sześciu osób i na Kornijkach trzyosobową rodzinę Skazy. Z relacji uciekinierów, którzy chronili się w Krzemieńcu wiedzieliśmy, że oprawcy mordując Polaków wykazali się ogromnym okrucieństwem. Obcinali ofiarom uszy, nosy i inne członki. Wrzucali też ludzi do własnych płonących zagród. Od opowiadań uciekinierów włosy jeżyły się nam na głowie…

Ratowanie uciekinierów

Sytuacja stawała się dramatyczna i Niemcy chcąc opanować sytuację, powołali Komitet Opieki nad Uchodźcami, którego przewodniczącym został dr Łoziński. Komitet ten współpracował z powiatowymi władzami Polski Podziemnej czyli Powiatową delegaturą Rządu na Kraj. W działalność „Komitetu” zaangażowała się także Irena Sandecka.

– Nie było to łatwe – wspomina. – Oficjalnie przecież pracowałam jako ogrodniczka i nie mogłam tego stanowiska porzucić, bo wtedy groziła mi wywózka do Niemiec na przymusowe roboty. Posłużyłam się jednak fortelem. Poszłam do mojego zwierzchnika i oświadczyłam mu, że sama sobie nie daję rady i przydałby mi się pomocnik. By zachęcić go do wyrażenia zgody na jego zatrudnienie dodałam, że wtedy będzie można rozszerzyć warzywnik, na płody którego Niemiec był łasy. Zwłaszcza zaś na rosnące na nim truskawki. Spytał mnie tylko, czy mam kogoś na oku. Powiedziałam mu, że niedaleko mieszka moja koleżanka, która razem ze mną kończyła szkołę ogrodniczą. Niemiec skinął głową i powiedział – gut. – Następnego dnia koleżanka zaczęła ze mną pracować. W praktyce oznaczało to, że ona robiła wszystko za mnie i za siebie, ja zaś mogłam zająć się bez przeszkód uchodźcami. Ja przychodziłam, gdy trzeba było zbierać plony z warzywnika i zanosić je Niemcowi. Uchodźców zaś ciągle przybywało. Koczowali oni najpierw w olbrzymim kościele licealnym, a później także w parafialnym. Przedstawiali sobą okropny widok. Byli goli i bosi. Często uciekali przed ukraińskimi nożami w bieliźnie, w tym co akurat mieli na sobie. Trzeba było zorganizować dla nich kuchnię i zbiórkę odzieży.  Część uciekinierów przenosiła się do domów prywatnych. Niektórzy lokowali się w baraku Arbeitsamtu. Kiedyś właśnie w nim spotkałam ledwie stojących na nogach, dwóch uciekinierów z Wiszni. Powiedzieli, że ja tu się szarpię zbieraniem im odzieży i bielizny, a oni to wszystko mają ukryte, tylko w kufrach, które zakopali na terenie swoich gospodarstw, które porzucili uciekając przed Ukraińcami.

Niemcy dali eskortę

Jeden z nich zaproponował – niech Niemcy dadzą nam eskortę, to oni pojadą do wsi, zabiorą wszystko, co jest im potrzebne do życia, a w zamian dadzą Niemcom cielaka. Część mieszkańców, głównie najstarszych w Wiszni bowiem pozostała. Udałam się więc do Komitetu Opieki nad  Uchodźcami i mówię, że jak uda mi się załatwić ochronę dla wyprawy, to dla części uchodźców rozwiążemy wszystkie problemy. „Komitet” podjął rozmowy z Niemcami, a ci się zgodzili i w roli eksporty przydzielili ciężarówkę z żołnierzami Wehrmachtu. Część uchodźców ze wsi pojechała zorganizowanymi furmankami. Ja także się udałam razem z nimi jako kierowniczka konwoju. Gdy przyjechaliśmy do wsi, od razu zapowiedziałam wszystkim- zabierajcie tylko żywność, ubrania i narzędzia! Całą resztę zostawcie, bo nie ma czasu. Wszystko szczęśliwie się udało. Gdy wracaliśmy do Krzemieńca przykazałam tylko chłopom, by nie wracali do baraku Arbeitsamtu, tylko udali się w mieście do jakichś znajomych, bo inaczej Niemcy wywiozą ich wszystkich na roboty. Nie był to jednak koniec kłopotów z tą wioską. Ci nieliczni, którzy w niej zostali, wpadli w panikę.

Marek A. Koprowski

Za: Kresy.pl (18 maja 2011) | http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/w-cieniu-ukrainskich-nozy

Skip to content