Aktualizacja strony została wstrzymana

Wchodził, katował i zarządzał karcer. Proces ubeckiego sadysty – Tadeusz M. Płużański

Wchodził, katował i zarządzał karcer. Przed warszawskim sądem trwa od pół roku proces Jerzego Kędziory, ubeckiego sadysty z Mokotowa i Miedzeszyna

– Jako człowiek składam najgłębsze ubolewanie z powodu tego, co się stało, że przez tyle lat Wacław Sikorski siedział w więzieniu i prawdopodobnie doznawał tam cierpień. Jednak ani jedno, ani drugie nie jest związane z moją osobą, ani moją pracą – taką deklarację złożył Jerzy Kędziora przed warszawskim sądem podczas swojego procesu.

Poza tym były już same kłamstwa. Kędziora zeznawał: – Z Władysławem Jedlińskim prowadziłem pracę rozpoznawczą. Dostałem informacje, że istnieje komórka wywiadowcza Marta, a przy niej grupa zbrojna – bojówka, która z polecenia kierownictwa WiN przygotowywała zamachy na osoby z kierownictwa partii i państwa. Kolejne moje przesłuchania Jedlińskiego potwierdzały to. Przez dwa miesiące tym byliśmy zajęci z panem Jedlińskim.

Teraz o Wacławie Sikorskim: – Powiedziano mi, że był łącznikiem z terenu Warszawy o kryptonimie Wisła. Sprawdziło się tylko, że łączą go z Jedlińskim związki rodzinne. Sikorski sam prosił, żeby do protokołu dodawać szczegóły. Przesłuchiwałem go dwa razy – 17 i 20 września 1948 r. Nie znalazłem niczego, co by potwierdziło jego związki z nielegalną organizacją WiN.

Syndrom Miedzeszyna

– Do dziś mam syndrom Miedzeszyna – ciągnął Kędziora. – Ta praca była sprzeczna z moim poczuciem sprawiedliwości. W 1955 r. zostałem aresztowany, a w 1956 r. skazany za stosowanie przymusu w Miedzeszynie. Ale ja żadnych przestępstw nie popełniłem. To skutek propagandy, która była wtedy w mediach. Po rewelacjach Światły byłem jedyną osobą – oficerem w stopniu majora, która ujawniła działalność w Miedzeszynie. Broniąc się przed karą śmierci, przyjąłem na siebie wszystkie czyny, w tym śmierć płk. Dobrzyńskiego. Dostałem trzy lata więzienia. W 1956 r. Sąd Najwyższy umorzył sprawę, dlatego nie mam w aktach, że byłem skazany. Wieloletnie krzywdy Jedlińskiego i Sikorskiego zostały skupione na mojej osobie. Nie wiem, dlaczego. Dalszą pracę zawodową zawdzięczam tylko sobie, a łatwo nie było. Wszędzie ciągnęła się za mną sprawa Miedzeszyna. Wszędzie mnie represjonowano, degradowano, dla pracodawców byłem tylko kryminalistą. Dzisiejsze oskarżenia wynikają z tamtej propagandy – ujawnienia mojego nazwiska i zeznań składanych w moim procesie karnym. To powtarza dziś IPN i media.

„Potrafiłem rozmawiać”

Pytania Kędziorze zaczęła zadawać prokuratorka IPN:

– Jak postępowano z zatrzymanymi? Jakie były kolejne etapy procedury?
– Nie znam szczegółów. Byłem oficerem śledczym, a nie członkiem grupy dokonującej zatrzymań. Wykorzystywano mnie głównie do wstępnych rozpoznań, nie prowadziłem żadnej sprawy do końca, ponieważ zostałem oddelegowany do Miedzeszyna. Na Mokotowie nie mieliśmy żadnego pokoju przesłuchań. Pracowałem w celi więziennej, tylko zamiast łóżka był tam stolik i krzesła. Spisywane było każde słowo, wszystko szło do protokołu przesłuchania.
– Dlaczego został pan wybrany do pracy w Miedzeszynie?
– Nie wiem. Prawdopodobnie dlatego, że dostrzeżono, że potrafiłem rozmawiać w trudnych, złożonych sprawach. Prawdopodobnie zauważono też, że jestem synem członka KPP.
– Czy pisał pan regulamin Miedzeszyna?
– Tłumaczyłem tylko regulamin, który przygotował radziecki pułkownik, bo znałem rosyjski.
– Kto to jest Aleksander Gierczyk?
– 24 lutego br. będę przesłuchiwany w tej sprawie w IPN. To odrębne postępowanie.
– Jak przesłuchiwał pan Dobrzyńskiego?
– Tym zajmował się sąd w latach 50. Dobrzyński zmarł na cukrzycę, mimo że miał stałą opiekę lekarza.
– Dlaczego Sikorski twierdzi, że pan go bił?
– Nie wiem, to pytanie nie do mnie.

Przesłuchiwałem pana Dekutowskiego

W dalszej części pytania Kędziorze zadawała mecenas Izabela Skorupka, pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego Wacława Sikorskiego.

– Czy był pan członkiem grupy specjalnej?
– Dyrektor mówił – o 10.00 mamy być na dole i jechaliśmy. Nie byłem członkiem żadnej nielegalnej organizacji. Przed i po Miedzeszynie byłem oficerem śledczym. Członkiem grupy do spraw odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego.
– Co należało do pana kompetencji w pracy?
– Prowadzenie przesłuchań.
– Czy stosował pan karcer?
– Nie. Wiem, że takie miejsce było, ale nie miałem z tym nic wspólnego.
– Czy mówi coś panu nazwisko Dekutowski?
– Tak, przesłuchiwałem pana Dekutowskiego. Celem przesłuchania zatrzymanych członków WiN zostałem wysłany do Będzina, bo grupa WiN-owców została zatrzymana na południu, przy próbie przekraczania granicy.
– A Bzymek-Strzałkowski?
– Przesłuchiwałem go w Krakowie.
– Znał pan Fejgina?
– Fejgina znałem. Aresztował mnie i przesłuchiwał razem z wiceszefem MBP Romkowskim.
– A Różańskiego?
– Był moim przełożonym od 1945 roku.
– Humer?
– Oczywiście, że znałem, był zastępcą Różańskiego.
– Chimczak?
– Zostałem oddelegowany razem z nim do Będzina.

Dokonałem zdrady stanu

Na końcu głos oddano adwokatowi Kędziory:

– Kiedy pan ujawnił metody stosowane w Miedzeszynie?
– W 1955 r., na kilkanaście dni przed moim aresztowaniem. Na zebraniu partyjnym aktywu kierowniczego funkcjonariuszy urzędu bezpieczeństwa ujawniłem fakt stosowania niedozwolonych metod. Wytyczne pochodziły od Bieruta i były wykonywane przez Romkowskiego i Różańskiego. Wywołało to wielkie poruszenie. Od razu zawieziono mnie do wydziału śledczego MBP, gdzie wszystko powtórzyłem. Pytali mnie, dlaczego rozpowszechniam informacje obciążające Różańskiego i Romkowskiego. Wykorzystano mnie do rozgrywek w partii. To był początek dezawuowania mnie i oczerniania, że biłem wszystkich. To trwa do dziś. Pół roku spędziłem w MUBP w Pałacu Mostowskich. Za zabójstwo groziła mi kara śmierci. Różański postawił wniosek o sąd dla mnie za zabójstwo Dobrzyńskiego. Dokonałem zdrady stanu i zdrady służb specjalnych tamtego państwa.

Wysoki, w oficerkach

Niewiele brakowało, aby proces brutalnego śledczego MBP Jerzego Kędziory został zablokowany. Starania obrońcy ubeka szczęśliwie spełzły jednak na niczym. Sąd zgodził się nawet na rejestrowanie rozprawy, ale już nie na upublicznianie wizerunku oskarżonego, co zinterpretował jako całkowity zakaz… filmowania Kędziory, bo „nie jest w stanie skontrolować, co trafi do publicznego przekazu”. Potem przez kilka godzin zeznawali poszkodowani – Wacław Sikorski i Maria Jedlińska-Adamus.

Wacław Sikorski – łącznościowiec po szkole oficerskiej w Krakowie – mówił, że 28 lipca 1948 r. został aresztowany podstępnie przez GZI. Najpierw trafił na ul. Oczki, potem do MBP na Koszykową, a następnie na Rakowiecką: – Zostałem osadzony w Pawilonie X na oddziale XI. Szybko zaczęły się przesłuchania, początkowo męczyli mnie „tylko” psychicznie. Kazali mi siedzieć na sedesie, puścili mocne światło w oczy tak, że nie widziałem dobrze śledczego. Zauważyłem jednak, że zawsze był po cywilnemu. Podczas każdego „posiedzenia” musiałem po 3-4 razy opowiadać życiorys. Kiedy za którymś razem zaoponowałem, że życiorys już opowiadałem, śledczy zaczął wyzywać mnie od szpiegów, zdrajców, krzyczeć, że zdradziłem swój kraj i sojuszników. Dał mi coś do podpisania. Odmówiłem.

Ten cywil przesłuchiwał mnie 2-3 razy w tygodniu. Mówił mi: „Ty jesteś młody, ja nawet ciebie polubiłem, mnie ciebie szkoda. Ale ja ci radzę, podpisz pismo, bo przyjdzie tu kapitan Kędziora, któremu nikt nigdy nie odmówił podpisu. Odbije ci nerki i zdechniesz w więzieniu. A tak masz szansę, »dychę« wytrzymasz i zobaczysz rodzinę”. Odmówiłem podpisania. Wtedy w drzwiach stanął major, wysoki, w oficerkach. Spytał: „Mówi, ili niet?”. „Nie mówi” – odpowiedział śledczy. Na to major: „To zróbcie tak, żeby z niego poleciało, jak z tego kalifiora [kaloryfera, który przeciekał – TMP]. Kiedy major wyszedł, śledczy powiedział: „Słyszałeś, co mówił major Serkowski. Odsyłam cię do celi na dwie godziny, żebyś się zastanowił”.

To jest po panu Kędziorze

Po pewnym czasie zaprowadzili mnie ponownie na przesłuchanie – ciągnął dalej Wacław Sikorski. – „Przemyślałeś?” – spytał śledczy. Przemyślałem i nic nie będę podpisywał, bo to nieprawda. Wtedy śledczy wstał. Po raz pierwszy mogłem zobaczyć jego twarz. Zwrócił się do strażnika: „Poproście kapitana Kędziorę”. Do pokoju wszedł człowiek w mundurze, w oficerkach. Miał w ręku jakiś drąg (potem przynosił coś gumowego). Spytał mnie: „Taki, nie taki, job twoju mać, podpiszesz?”. „Nie podpiszę”. Próbowałem mu wytłumaczyć, że jestem niewinny, że jako oficer miałem dobrą opinię. A on na to: „Każdy szpieg ma dobrą opinię”.

Cały czas siedziałem na sedesie. W końcu Kędziora podszedł do mnie i znów spytał: „Podpiszesz?”. Ja na to, że nie. Wtedy zaczął mnie kopać w lewy pośladek. Nie wiedziałem, o co chodzi. Po iluś kopnięciach chyba się zdenerwował: „Nie widzisz, o co cię proszę?”. „Przecież pan mnie o nic nie prosił”. „Posuń się” – rozkazał, co oznaczało, że mam przesunąć się na krawędź miski klozetowej. Jeszcze kopnął mnie parę razy. Prawą nogę postawił tam, gdzie wcześniej siedziałem. Pochylił się: „Podpiszesz, taka twoja mać?”. „Nie”. Otwartą ręką huknął mnie w lewe ucho. O, tu… – Wacław Sikorski pokazał sędzinie aparat przy uchu. – Do dziś słabo słyszę. To jest po panu Kędziorze.

Kędziora kazał mi stanąć twarzą do ściany. „Jeszcze bliżej” – krzyczał. – „Będziesz szatkował kapustę”. Kazał mi robić przysiady. Nie mogłem, bo stałem tuż przy ścianie, a on jeszcze dociskał mi do niej głowę. Jeszcze czymś uderzył mnie w plecy. Wtedy odezwał się śledczy, który cały czas siedział za stołem: „Ja będę uderzał palcami w stół, a ty w takt będziesz robił przysiady”. Nie byłem w stanie się podnieść i Kędziora zaczął kopać mnie po nerkach. Źądanie przysiadów i kopanie Kędziory powtórzyło się jeszcze parę razy. Wyszliśmy z pokoju przesłuchań. Kędziora sprowadzał mnie po schodach na dół, cały czas kopiąc. „W świątyni dumania wszystko sobie przypomnisz”. Trafiłem do karca. Tu przejął mnie starszy strażnik Szymański, który kazał mi się rozbierać, a potem czołgać przez niewielką szczelinę przy ziemi. Nagi znalazłem się na betonowej posadzce, w kałuży ludzkiego moczu. Muszę powiedzieć wysokiemu sądowi – ja tam płakałem jak dziecko.

Dostaniesz KS

Znów śledztwo. Znów przesłuchiwał ten po cywilnemu. Gdy odmawiałem podpisu, zjawiał się kapitan Kędziora. Dwa, trzy razy na jego polecenie znalazłem się w karcu. Po kilku takich „posiedzeniach” zacząłem podpisywać wszystko. Bałem się, że mnie zabiją. Ale zacząłem też straszyć Kędziorę: – Panie kapitanie, przecież będzie jakaś sprawa, ja w sądzie powiem, że pan mnie bił, kopał, znęcał się, wszystko odwołam. Wtedy wpadł w jakiś trans, przesłuchiwał mnie coraz brutalniej. Kiedyś tak rąbnął mnie w tył głowy, że upadłem nosem na ścianę. Do dziś mam uszkodzoną przegrodę nosa. „Ty jesteś oficer? Ty jesteś ch.., a nie oficer. Na mnie w sądzie możesz mówić wszystko. Wyrok to ja tu piszę, a tam tylko ci odczytają. Nawet mogę ci powiedzieć, jaki będziesz miał wyrok”. Za co? – spytałem. „Za to, co ja napiszę. Masz KS”. A co to? – nie zrozumiałem. Kara śmierci.

W celi siedziałem razem z Wojciechem Zielińskim, naczelnym dyrektorem LOT. Tak go tłukli, że musiał potem dostawać zastrzyki. „Chrystusa udajesz?” – śmiali się z jego zarostu, ale jak miał się ogolić?

Adam Gajdek na skutek tortur podciął sobie żyły, ale go odratowali. Pan Kędziora na pewno go zna – tu Wacław Sikorski odwrócił się w stronę Kędziory. – Gajdka rozstrzelali na Mokotowie. Po wyjściu z więzienia poznałem jego dzieci.
Pewnego dnia wyprowadzili mnie z celi. – Franciszek Rafałowski, prokurator – przedstawił się mężczyzna w mundurze. – Podpiszcie dokument, śledztwo zostało zakończone. Odpowiedziałem, że nie podpiszę, bo byłem bity. Wymieniłem nazwisko Kędziory. Prokurator Rafałowski na to: „Obciążacie resort bezpieczeństwa, możecie za to zostać ukarani. Będę zmuszony wznowić śledztwo”. Przestraszyłem się, bo zdałem sobie sprawę, że znów będę miał do czynienia z Kędziorą.

Sędzia Różański

Przypomniałem sobie, jak podczas jednego z przesłuchań usłyszałem krzyk kobiety. „Słyszysz?” – spytał Kędziora. – „A po głosie nie poznajesz?”. Nie – odparłem. „A to ta, stara k…., twoja żona tak się drze”. Dopiero później udało mi się ustalić, że to był blef, że moja żona nie została aresztowana.

W śledztwie bił mnie tylko Kędziora. Mój śledczy – do dziś nie wiem, jak się nazywa – powiedział mi nawet kiedyś: „Chyba nie masz do mnie pretensji, nawet cię nie dotknąłem”.

„Sąd”. Tzw. kiblówka – na kiblu w celi, bez udziału prokuratora, obrońcy i świadków. Sędziemu Różańskiemu – nie Józefowi, tylko Romanowi mówiłem, że byłem bity i zmuszany do podpisywania czegoś, czego nie popełniłem. Sędzia do protokolanta: „Tego nie zapisywać”. O zarzutach: działaniu w jakiejś organizacji, o której nawet nie słyszałem, dowiedziałem się pięć minut przed „rozprawą”. Wyrok: KS.

Na korytarzu przypadkowo spotkałem kolegę. „Co ty tu robisz?” – spytał Ryszard Mońko. „Siedzę” – opowiedziałem. – A ty? „Pracuję”. Mońko był zastępcą Alojzego Grabickiego, naczelnika mokotowskiego więzienia.

„Ogólniak”. W celi siedziało nas ponad 100 na 27 odczepianych od ściany łóżek. Dużo KS-owców. Władysław Siła-Nowicki (napisał mi odwołanie od wyroku), Hieronim Dekutowski „Zapora”. Szykowali ucieczkę, wydrążyli dziurę w suficie celi, ale w ostatniej chwili wsypał ich współwięzień-kryminalista. Z karą śmierci siedziałem trzy miesiące, gdy Bierut ułaskawił mnie na dożywocie. W więzieniach spędziłem w sumie osiem lat. Potem dowiedziałem się, że zrobili mi proces zaoczny i złagodzili wyrok.

Już na wolności poprosiłem o akta. Odmowa. Napisałem drugi raz i dostałem zgodę. Na wcześniejszym wniosku był podpisany… Roman Różański.

„Bo ja jestem stary gwardzista”

W przerwie rozprawy na korytarzu ubek Kędziora opowiadał, że to, co działo się na sali sądowej jest potworne: – Oglądam to jak film sensacyjny, bajkę, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Dziennikarze też głupoty piszą, że mam wysoką emeryturę resortową, a ja przecież mam cywilną, dwa tysiące złotych. Dlatego, że przez całe życie ciężko pracowałem. Do wszystkiego sam doszedłem, bo w dzieciństwie żyliśmy w biedzie. Zrobiłem studia. Taka kariera od robotnika do dyrektora. Zajmowałem kierownicze stanowiska w kilku firmach zagranicznych. Teraz piszę książkę o GL i AL, bo ja jestem stary gwardzista. Okresem po wyzwoleniu [po 1944 r. – TMP] się nie zajmuję, wymazałem 10 lat życia, bo byłem wówczas szykanowany.

Rodziny ofiar Kędziory słuchały tych wywodów z niedowierzaniem i goryczą. Jak w III RP butny i bezkarny może być stalinowski oprawca!?

Po przerwie sąd zaczął pytać Wacława Sikorskiego o Władysława Jedlińskiego: – To szwagier mojej mamy, wielki patriota. W śledztwie był strasznie torturowany. Wymieniał głównie trzy nazwiska: Kędziora, Kaskiewicz i Dusza. Podczas swojego procesu odwołał zeznania jako wymuszone pod groźbą zniszczenia rodziny.

O katowaniu przez Kędziorę opowiadał mi sam Władysław Jedliński, jego brat Jerzy i współwięźniowie na „ogólniaku”, skazani na wysokie wyroki: „Zapora”, Siła-Nowicki, Marian Gołębiewski, Arkadiusz Wasilewski, Edmund Tudruj. Od współwięźniów słyszałem też, że Kędziora zakatował w Miedzeszynie Wacława Dobrzyńskiego i Kazimierza Cessanisa.

Mieczysław Walczak, który siedział z Jedlińskim w jednej celi zapamiętał, że przynoszono go do celi na kocu. Kędziora bił też żonę Jedlińskiego Henrykę i jego teściową, a moją babcię Józefę Szwarc. Moja mama siedziała w więzieniu cztery lata. Do śmierci musiała chodzić w gorsecie, bo po przesłuchaniach miała uszkodzony kręgosłup. Moja rodzina została wywieziona do Przemkowa.

– Dlaczego był pan przesłuchiwany w sprawie Jedlińskiego? – pytał sąd.

– Nie wiem. Nie należałem do WiN, nie przekazywałem Jedlińskiemu żadnych informacji. Nasze relacje miały tylko rodzinny charakter. Mówiliśmy jeszcze o łączności, bo on też był łącznościowcem.

W tym momencie Kędziora złożył oświadczenie: „Zeznania Wacława Sikorskiego są pomówieniem. Nie stosowałem metod niezgodnych z prawem”.

Dzieciństwo spędziłam pod więzieniem

Następnie sąd przesłuchał córkę Władysława Jedlińskiego, Marię Jedlińską-Adamus: – Miałam 14 lat, gdy aresztowano całą moją rodzinę, dziewięć osób. Moja 16-letnia siostra trafiła na Koszykową. W mieszkaniu zrobiono kocioł. Czuwał na tym Wołkow, Rosjanin żydowskiego pochodzenia. Nie wiedziałam, gdzie oni wszyscy są, gdzie ich zabrano. Zostałam sama. Przy okazji zabrali nam wszystko. O działalności ojca wiedziałam tylko, że należał do Armii Krajowej.

Dzieciństwo spędziłam pod więzieniami na Rakowieckiej i Koszykowej. Tu po raz pierwszy usłyszałam o Kędziorze, jako największym oprawcy mojego ojca. Jego nazwisko zapisałam sobie w notatniku. Drugi raz z nazwiskiem Kędziora spotkałam się w Związku Więźniów Politycznych Skazanych na Karę Śmierci w Okresie Reżimu Komunistycznego. Z 70 żyjących osób, tylko 11 stwierdziło, że nie katował ich Kędziora.

Przez pięć lat nie wiedziałam, czy ojciec w ogóle żyje. Powiedziała mi o tym dopiero osoba zwolniona z więzienia. Po raz pierwszy zobaczyłam go po ośmiu latach, w 1954 roku w więzieniu w Rawiczu. Różański w celi oświadczył ojcu, że ma karę śmierci. Rozprawa sądowa odbyła się przed Wojskowym Sądem Rejonowym, gdzie dostał dożywocie. Wtedy widziałam go po raz drugi. Na wolność wyszedł 23 grudnia 1955 r.

Potem dowiedziałam się, że Ojciec był torturowany za działalność w WiN. Najczęściej bił go właśnie Kędziora. Słyszałam też o innych oprawcach: Serkowski, Humer, Dusza, Kaskiewicz, Fejgin. Były dni, kiedy tracił przytomność i przynoszono go do celi na kocu. Raz był tak skatowany, że dostał krwotoku, cała cela była we krwi, ale Kędziora zarządził karcer. Ojciec prosił o ratunek strażnika, ale ten mógł mu tylko przynieść szklankę wody.

Kędziora bił go po nerkach, całym ciele, rozbił mu głowę. Bił prętem, płaskownikiem. Zapalał zapałki i rzucał na włosy ojca. Po śmierci stwierdzono trzy krwotoki – serca, wątroby i nerek. Ojciec nie doczekał rehabilitacji. Sprawa trwa tyle lat, a dziś Kędziora się uśmiecha.

Tadeusz M. Płużański

Wchodził, katował i zarządzał karcer
Przed warszawskim sądem trwa od pół roku proces Jerzego Kędziory, ubeckiego sadysty z Mokotowa i Miedzeszyna – Tadeusz M. Płużański
Wchodził, katował i zarządzał karcer
Przed warszawskim sądem trwa od pół roku proces Jerzego Kędziory, ubeckiego sadysty z Mokotowa i Miedzeszyna – Tadeusz M. Płużański

– Jako człowiek składam najgłębsze ubolewanie z powodu tego, co się stało, że przez tyle lat Wacław Sikorski siedział w więzieniu i prawdopodobnie doznawał tam cierpień. Jednak ani jedno, ani drugie nie jest związane z moją osobą, ani moją pracą – taką deklarację złożył Jerzy Kędziora przed warszawskim sądem podczas swojego procesu.

Poza tym były już same kłamstwa. Kędziora zeznawał: – Z Władysławem Jedlińskim prowadziłem pracę rozpoznawczą. Dostałem informacje, że istnieje komórka wywiadowcza Marta, a przy niej grupa zbrojna – bojówka, która z polecenia kierownictwa WiN przygotowywała zamachy na osoby z kierownictwa partii i państwa. Kolejne moje przesłuchania Jedlińskiego potwierdzały to. Przez dwa miesiące tym byliśmy zajęci z panem Jedlińskim.
Teraz o Wacławie Sikorskim: – Powiedziano mi, że był łącznikiem z terenu Warszawy o kryptonimie Wisła. Sprawdziło się tylko, że łączą go z Jedlińskim związki rodzinne. Sikorski sam prosił, żeby do protokołu dodawać szczegóły. Przesłuchiwałem go dwa razy – 17 i 20 września 1948 r. Nie znalazłem niczego, co by potwierdziło jego związki z nielegalną organizacją WiN.

Syndrom Miedzeszyna

– Do dziś mam syndrom Miedzeszyna – ciągnął Kędziora. – Ta praca była sprzeczna z moim poczuciem sprawiedliwości. W 1955 r. zostałem aresztowany, a w 1956 r. skazany za stosowanie przymusu w Miedzeszynie. Ale ja żadnych przestępstw nie popełniłem. To skutek propagandy, która była wtedy w mediach. Po rewelacjach Światły byłem jedyną osobą – oficerem w stopniu majora, która ujawniła działalność w Miedzeszynie. Broniąc się przed karą śmierci, przyjąłem na siebie wszystkie czyny, w tym śmierć płk. Dobrzyńskiego. Dostałem trzy lata więzienia. W 1956 r. Sąd Najwyższy umorzył sprawę, dlatego nie mam w aktach, że byłem skazany. Wieloletnie krzywdy Jedlińskiego i Sikorskiego zostały skupione na mojej osobie. Nie wiem, dlaczego. Dalszą pracę zawodową zawdzięczam tylko sobie, a łatwo nie było. Wszędzie ciągnęła się za mną sprawa Miedzeszyna. Wszędzie mnie represjonowano, degradowano, dla pracodawców byłem tylko kryminalistą. Dzisiejsze oskarżenia wynikają z tamtej propagandy – ujawnienia mojego nazwiska i zeznań składanych w moim procesie karnym. To powtarza dziś IPN i media.

„Potrafiłem rozmawiać”

Pytania Kędziorze zaczęła zadawać prokuratorka IPN:
– Jak postępowano z zatrzymanymi? Jakie były kolejne etapy procedury?
– Nie znam szczegółów. Byłem oficerem śledczym, a nie członkiem grupy dokonującej zatrzymań. Wykorzystywano mnie głównie do wstępnych rozpoznań, nie prowadziłem żadnej sprawy do końca, ponieważ zostałem oddelegowany do Miedzeszyna. Na Mokotowie nie mieliśmy żadnego pokoju przesłuchań. Pracowałem w celi więziennej, tylko zamiast łóżka był tam stolik i krzesła. Spisywane było każde słowo, wszystko szło do protokołu przesłuchania.
– Dlaczego został pan wybrany do pracy w Miedzeszynie?
– Nie wiem. Prawdopodobnie dlatego, że dostrzeżono, że potrafiłem rozmawiać w trudnych, złożonych sprawach. Prawdopodobnie zauważono też, że jestem synem członka KPP.
– Czy pisał pan regulamin Miedzeszyna?
– Tłumaczyłem tylko regulamin, który przygotował radziecki pułkownik, bo znałem rosyjski.
– Kto to jest Aleksander Gierczyk?
– 24 lutego br. będę przesłuchiwany w tej sprawie w IPN. To odrębne postępowanie.
– Jak przesłuchiwał pan Dobrzyńskiego?
– Tym zajmował się sąd w latach 50. Dobrzyński zmarł na cukrzycę, mimo że miał stałą opiekę lekarza.
– Dlaczego Sikorski twierdzi, że pan go bił?
– Nie wiem, to pytanie nie do mnie.

Przesłuchiwałem
pana Dekutowskiego

W dalszej części pytania Kędziorze zadawała mecenas Izabela Skorupka, pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego Wacława Sikorskiego.
– Czy był pan członkiem grupy specjalnej?
– Dyrektor mówił – o 10.00 mamy być na dole i jechaliśmy. Nie byłem członkiem żadnej nielegalnej organizacji. Przed i po Miedzeszynie byłem oficerem śledczym. Członkiem grupy do spraw odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego.
– Co należało do pana kompetencji w pracy?
– Prowadzenie przesłuchań.
– Czy stosował pan karcer?
– Nie. Wiem, że takie miejsce było, ale nie miałem z tym nic wspólnego.
– Czy mówi coś panu nazwisko Dekutowski?
– Tak, przesłuchiwałem pana Dekutowskiego. Celem przesłuchania zatrzymanych członków WiN zostałem wysłany do Będzina, bo grupa WiN-owców została zatrzymana na południu, przy próbie przekraczania granicy.
– A Bzymek-Strzałkowski?
– Przesłuchiwałem go w Krakowie.
– Znał pan Fejgina?
– Fejgina znałem. Aresztował mnie i przesłuchiwał razem z wiceszefem MBP Romkowskim.
– A Różańskiego?
– Był moim przełożonym od 1945 roku.
– Humer?
– Oczywiście, że znałem, był zastępcą Różańskiego.
– Chimczak?
– Zostałem oddelegowany razem z nim do Będzina.

Dokonałem zdrady stanu

Na końcu głos oddano adwokatowi Kędziory:
– Kiedy pan ujawnił metody stosowane w Miedzeszynie?
– W 1955 r., na kilkanaście dni przed moim aresztowaniem. Na zebraniu partyjnym aktywu kierowniczego funkcjonariuszy urzędu bezpieczeństwa ujawniłem fakt stosowania niedozwolonych metod. Wytyczne pochodziły od Bieruta i były wykonywane przez Romkowskiego i Różańskiego. Wywołało to wielkie poruszenie. Od razu zawieziono mnie do wydziału śledczego MBP, gdzie wszystko powtórzyłem. Pytali mnie, dlaczego rozpowszechniam informacje obciążające Różańskiego i Romkowskiego. Wykorzystano mnie do rozgrywek w partii. To był początek dezawuowania mnie i oczerniania, że biłem wszystkich. To trwa do dziś. Pół roku spędziłem w MUBP w Pałacu Mostowskich. Za zabójstwo groziła mi kara śmierci. Różański postawił wniosek o sąd dla mnie za zabójstwo Dobrzyńskiego. Dokonałem zdrady stanu i zdrady służb specjalnych tamtego państwa.

Wysoki, w oficerkach

Niewiele brakowało, aby proces brutalnego śledczego MBP Jerzego Kędziory został zablokowany. Starania obrońcy ubeka szczęśliwie spełzły jednak na niczym. Sąd zgodził się nawet na rejestrowanie rozprawy, ale już nie na upublicznianie wizerunku oskarżonego, co zinterpretował jako całkowity zakaz… filmowania Kędziory, bo „nie jest w stanie skontrolować, co trafi do publicznego przekazu”. Potem przez kilka godzin zeznawali poszkodowani – Wacław Sikorski i Maria Jedlińska-Adamus.
Wacław Sikorski – łącznościowiec po szkole oficerskiej w Krakowie – mówił, że 28 lipca 1948 r. został aresztowany podstępnie przez GZI. Najpierw trafił na ul. Oczki, potem do MBP na Koszykową, a następnie na Rakowiecką: – Zostałem osadzony w Pawilonie X na oddziale XI. Szybko zaczęły się przesłuchania, początkowo męczyli mnie „tylko” psychicznie. Kazali mi siedzieć na sedesie, puścili mocne światło w oczy tak, że nie widziałem dobrze śledczego. Zauważyłem jednak, że zawsze był po cywilnemu. Podczas każdego „posiedzenia” musiałem po 3-4 razy opowiadać życiorys. Kiedy za którymś razem zaoponowałem, że życiorys już opowiadałem, śledczy zaczął wyzywać mnie od szpiegów, zdrajców, krzyczeć, że zdradziłem swój kraj i sojuszników. Dał mi coś do podpisania. Odmówiłem.
Ten cywil przesłuchiwał mnie 2-3 razy w tygodniu. Mówił mi: „Ty jesteś młody, ja nawet ciebie polubiłem, mnie ciebie szkoda. Ale ja ci radzę, podpisz pismo, bo przyjdzie tu kapitan Kędziora, któremu nikt nigdy nie odmówił podpisu. Odbije ci nerki i zdechniesz w więzieniu. A tak masz szansę, »dychę« wytrzymasz i zobaczysz rodzinę”. Odmówiłem podpisania. Wtedy w drzwiach stanął major, wysoki, w oficerkach. Spytał: „Mówi, ili niet?”. „Nie mówi” – odpowiedział śledczy. Na to major: „To zróbcie tak, żeby z niego poleciało, jak z tego kalifiora [kaloryfera, który przeciekał – TMP]. Kiedy major wyszedł, śledczy powiedział: „Słyszałeś, co mówił major Serkowski. Odsyłam cię do celi na dwie godziny, żebyś się zastanowił”.

To jest po panu Kędziorze

Po pewnym czasie zaprowadzili mnie ponownie na przesłuchanie – ciągnął dalej Wacław Sikorski. – „Przemyślałeś?” – spytał śledczy. Przemyślałem i nic nie będę podpisywał, bo to nieprawda. Wtedy śledczy wstał. Po raz pierwszy mogłem zobaczyć jego twarz. Zwrócił się do strażnika: „Poproście kapitana Kędziorę”. Do pokoju wszedł człowiek w mundurze, w oficerkach. Miał w ręku jakiś drąg (potem przynosił coś gumowego). Spytał mnie: „Taki, nie taki, job twoju mać, podpiszesz?”. „Nie podpiszę”. Próbowałem mu wytłumaczyć, że jestem niewinny, że jako oficer miałem dobrą opinię. A on na to: „Każdy szpieg ma dobrą opinię”.
Cały czas siedziałem na sedesie. W końcu Kędziora podszedł do mnie i znów spytał: „Podpiszesz?”. Ja na to, że nie. Wtedy zaczął mnie kopać w lewy pośladek. Nie wiedziałem, o co chodzi. Po iluś kopnięciach chyba się zdenerwował: „Nie widzisz, o co cię proszę?”. „Przecież pan mnie o nic nie prosił”. „Posuń się” – rozkazał, co oznaczało, że mam przesunąć się na krawędź miski klozetowej. Jeszcze kopnął mnie parę razy. Prawą nogę postawił tam, gdzie wcześniej siedziałem. Pochylił się: „Podpiszesz, taka twoja mać?”. „Nie”. Otwartą ręką huknął mnie w lewe ucho. O, tu… – Wacław Sikorski pokazał sędzinie aparat przy uchu. – Do dziś słabo słyszę. To jest po panu Kędziorze.
Kędziora kazał mi stanąć twarzą do ściany. „Jeszcze bliżej” – krzyczał. – „Będziesz szatkował kapustę”. Kazał mi robić przysiady. Nie mogłem, bo stałem tuż przy ścianie, a on jeszcze dociskał mi do niej głowę. Jeszcze czymś uderzył mnie w plecy. Wtedy odezwał się śledczy, który cały czas siedział za stołem: „Ja będę uderzał palcami w stół, a ty w takt będziesz robił przysiady”. Nie byłem w stanie się podnieść i Kędziora zaczął kopać mnie po nerkach. Źądanie przysiadów i kopanie Kędziory powtórzyło się jeszcze parę razy. Wyszliśmy z pokoju przesłuchań. Kędziora sprowadzał mnie po schodach na dół, cały czas kopiąc. „W świątyni dumania wszystko sobie przypomnisz”. Trafiłem do karca. Tu przejął mnie starszy strażnik Szymański, który kazał mi się rozbierać, a potem czołgać przez niewielką szczelinę przy ziemi. Nagi znalazłem się na betonowej posadzce, w kałuży ludzkiego moczu. Muszę powiedzieć wysokiemu sądowi – ja tam płakałem jak dziecko.

Dostaniesz KS

Znów śledztwo. Znów przesłuchiwał ten po cywilnemu. Gdy odmawiałem podpisu, zjawiał się kapitan Kędziora. Dwa, trzy razy na jego polecenie znalazłem się w karcu. Po kilku takich „posiedzeniach” zacząłem podpisywać wszystko. Bałem się, że mnie zabiją. Ale zacząłem też straszyć Kędziorę: – Panie kapitanie, przecież będzie jakaś sprawa, ja w sądzie powiem, że pan mnie bił, kopał, znęcał się, wszystko odwołam. Wtedy wpadł w jakiś trans, przesłuchiwał mnie coraz brutalniej. Kiedyś tak rąbnął mnie w tył głowy, że upadłem nosem na ścianę. Do dziś mam uszkodzoną przegrodę nosa. „Ty jesteś oficer? Ty jesteś ch.., a nie oficer. Na mnie w sądzie możesz mówić wszystko. Wyrok to ja tu piszę, a tam tylko ci odczytają. Nawet mogę ci powiedzieć, jaki będziesz miał wyrok”. Za co? – spytałem. „Za to, co ja napiszę. Masz KS”. A co to? – nie zrozumiałem. Kara śmierci.
W celi siedziałem razem z Wojciechem Zielińskim, naczelnym dyrektorem LOT. Tak go tłukli, że musiał potem dostawać zastrzyki. „Chrystusa udajesz?” – śmiali się z jego zarostu, ale jak miał się ogolić?
Adam Gajdek na skutek tortur podciął sobie żyły, ale go odratowali. Pan Kędziora na pewno go zna – tu Wacław Sikorski odwrócił się w stronę Kędziory. – Gajdka rozstrzelali na Mokotowie. Po wyjściu z więzienia poznałem jego dzieci.
Pewnego dnia wyprowadzili mnie z celi. – Franciszek Rafałowski, prokurator – przedstawił się mężczyzna w mundurze. – Podpiszcie dokument, śledztwo zostało zakończone. Odpowiedziałem, że nie podpiszę, bo byłem bity. Wymieniłem nazwisko Kędziory. Prokurator Rafałowski na to: „Obciążacie resort bezpieczeństwa, możecie za to zostać ukarani. Będę zmuszony wznowić śledztwo”. Przestraszyłem się, bo zdałem sobie sprawę, że znów będę miał do czynienia z Kędziorą.

Sędzia Różański

Przypomniałem sobie, jak podczas jednego z przesłuchań usłyszałem krzyk kobiety. „Słyszysz?” – spytał Kędziora. – „A po głosie nie poznajesz?”. Nie – odparłem. „A to ta, stara k…., twoja żona tak się drze”. Dopiero później udało mi się ustalić, że to był blef, że moja żona nie została aresztowana.
W śledztwie bił mnie tylko Kędziora. Mój śledczy – do dziś nie wiem, jak się nazywa – powiedział mi nawet kiedyś: „Chyba nie masz do mnie pretensji, nawet cię nie dotknąłem”.
„Sąd”. Tzw. kiblówka – na kiblu w celi, bez udziału prokuratora, obrońcy i świadków. Sędziemu Różańskiemu – nie Józefowi, tylko Romanowi mówiłem, że byłem bity i zmuszany do podpisywania czegoś, czego nie popełniłem. Sędzia do protokolanta: „Tego nie zapisywać”. O zarzutach: działaniu w jakiejś organizacji, o której nawet nie słyszałem, dowiedziałem się pięć minut przed „rozprawą”. Wyrok: KS.
Na korytarzu przypadkowo spotkałem kolegę. „Co ty tu robisz?” – spytał Ryszard Mońko. „Siedzę” – opowiedziałem. – A ty? „Pracuję”. Mońko był zastępcą Alojzego Grabickiego, naczelnika mokotowskiego więzienia.
„Ogólniak”. W celi siedziało nas ponad 100 na 27 odczepianych od ściany łóżek. Dużo KS-owców. Władysław Siła-Nowicki (napisał mi odwołanie od wyroku), Hieronim Dekutowski „Zapora”. Szykowali ucieczkę, wydrążyli dziurę w suficie celi, ale w ostatniej chwili wsypał ich współwięzień-kryminalista. Z karą śmierci siedziałem trzy miesiące, gdy Bierut ułaskawił mnie na dożywocie. W więzieniach spędziłem w sumie osiem lat. Potem dowiedziałem się, że zrobili mi proces zaoczny i złagodzili wyrok.
Już na wolności poprosiłem o akta. Odmowa. Napisałem drugi raz i dostałem zgodę. Na wcześniejszym wniosku był podpisany… Roman Różański.

„Bo ja jestem stary gwardzista”

W przerwie rozprawy na korytarzu ubek Kędziora opowiadał, że to, co działo się na sali sądowej jest potworne: – Oglądam to jak film sensacyjny, bajkę, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Dziennikarze też głupoty piszą, że mam wysoką emeryturę resortową, a ja przecież mam cywilną, dwa tysiące złotych. Dlatego, że przez całe życie ciężko pracowałem. Do wszystkiego sam doszedłem, bo w dzieciństwie żyliśmy w biedzie. Zrobiłem studia. Taka kariera od robotnika do dyrektora. Zajmowałem kierownicze stanowiska w kilku firmach zagranicznych. Teraz piszę książkę o GL i AL, bo ja jestem stary gwardzista. Okresem po wyzwoleniu [po 1944 r. – TMP] się nie zajmuję, wymazałem 10 lat życia, bo byłem wówczas szykanowany.
Rodziny ofiar Kędziory słuchały tych wywodów z niedowierzaniem i goryczą. Jak w III RP butny i bezkarny może być stalinowski oprawca!?
Po przerwie sąd zaczął pytać Wacława Sikorskiego o Władysława Jedlińskiego: – To szwagier mojej mamy, wielki patriota. W śledztwie był strasznie torturowany. Wymieniał głównie trzy nazwiska: Kędziora, Kaskiewicz i Dusza. Podczas swojego procesu odwołał zeznania jako wymuszone pod groźbą zniszczenia rodziny.
O katowaniu przez Kędziorę opowiadał mi sam Władysław Jedliński, jego brat Jerzy i współwięźniowie na „ogólniaku”, skazani na wysokie wyroki: „Zapora”, Siła-Nowicki, Marian Gołębiewski, Arkadiusz Wasilewski, Edmund Tudruj. Od współwięźniów słyszałem też, że Kędziora zakatował w Miedzeszynie Wacława Dobrzyńskiego i Kazimierza Cessanisa.
Mieczysław Walczak, który siedział z Jedlińskim w jednej celi zapamiętał, że przynoszono go do celi na kocu. Kędziora bił też żonę Jedlińskiego Henrykę i jego teściową, a moją babcię Józefę Szwarc. Moja mama siedziała w więzieniu cztery lata. Do śmierci musiała chodzić w gorsecie, bo po przesłuchaniach miała uszkodzony kręgosłup. Moja rodzina została wywieziona do Przemkowa.
– Dlaczego był pan przesłuchiwany w sprawie Jedlińskiego? – pytał sąd.
– Nie wiem. Nie należałem do WiN, nie przekazywałem Jedlińskiemu żadnych informacji. Nasze relacje miały tylko rodzinny charakter. Mówiliśmy jeszcze o łączności, bo on też był łącznościowcem.
W tym momencie Kędziora złożył oświadczenie: „Zeznania Wacława Sikorskiego są pomówieniem. Nie stosowałem metod niezgodnych z prawem”.

Dzieciństwo spędziłam
pod więzieniem

Następnie sąd przesłuchał córkę Władysława Jedlińskiego, Marię Jedlińską-Adamus: – Miałam 14 lat, gdy aresztowano całą moją rodzinę, dziewięć osób. Moja 16-letnia siostra trafiła na Koszykową. W mieszkaniu zrobiono kocioł. Czuwał na tym Wołkow, Rosjanin żydowskiego pochodzenia. Nie wiedziałam, gdzie oni wszyscy są, gdzie ich zabrano. Zostałam sama. Przy okazji zabrali nam wszystko. O działalności ojca wiedziałam tylko, że należał do Armii Krajowej.
Dzieciństwo spędziłam pod więzieniami na Rakowieckiej i Koszykowej. Tu po raz pierwszy usłyszałam o Kędziorze, jako największym oprawcy mojego ojca. Jego nazwisko zapisałam sobie w notatniku. Drugi raz z nazwiskiem Kędziora spotkałam się w Związku Więźniów Politycznych Skazanych na Karę Śmierci w Okresie Reżimu Komunistycznego. Z 70 żyjących osób, tylko 11 stwierdziło, że nie katował ich Kędziora.
Przez pięć lat nie wiedziałam, czy ojciec w ogóle żyje. Powiedziała mi o tym dopiero osoba zwolniona z więzienia. Po raz pierwszy zobaczyłam go po ośmiu latach, w 1954 roku w więzieniu w Rawiczu. Różański w celi oświadczył ojcu, że ma karę śmierci. Rozprawa sądowa odbyła się przed Wojskowym Sądem Rejonowym, gdzie dostał dożywocie. Wtedy widziałam go po raz drugi. Na wolność wyszedł 23 grudnia 1955 r.
Potem dowiedziałam się, że Ojciec był torturowany za działalność w WiN. Najczęściej bił go właśnie Kędziora. Słyszałam też o innych oprawcach: Serkowski, Humer, Dusza, Kaskiewicz, Fejgin. Były dni, kiedy tracił przytomność i przynoszono go do celi na kocu. Raz był tak skatowany, że dostał krwotoku, cała cela była we krwi, ale Kędziora zarządził karcer. Ojciec prosił o ratunek strażnika, ale ten mógł mu tylko przynieść szklankę wody.
Kędziora bił go po nerkach, całym ciele, rozbił mu głowę. Bił prętem, płaskownikiem. Zapalał zapałki i rzucał na włosy ojca. Po śmierci stwierdzono trzy krwotoki – serca, wątroby i nerek. Ojciec nie doczekał rehabilitacji. Sprawa trwa tyle lat, a dziś Kędziora się uśmiecha.

Tadeusz M. Płużański

Za: Antysocjalistyczne Mazowsze | http://www.asme.pl/130558002755809.shtml | Wchodził, katował i zarzÄ…dzał karcer Przed warszawskim sÄ…dem trwa od pół roku proces Jerzego Kędziory, ubeckiego sadysty z Mokotowa i Miedzeszyna - Tadeusz M. Płużański

Skip to content