Aktualizacja strony została wstrzymana

Uczyli nas reguł, teraz sami je złamali

Nigdy w praktyce badawczej ani w opisach badań nie spotkałem się z tak prymitywną organizacją badań, z taką nonszalancją w podejściu do specyfiki katastrofy jak do katastrofy smoleńskiej. I z taką arogancją opisu jej przyczyn

Z gen. bryg. rez. Janem Baranieckim, byłym zastępcą dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, posiadającym duże doświadczenie w badaniu przyczyn katastrof lotniczych, rozmawia Marcin Austyn

Jak powinno wyglądać badanie katastrofy lotniczej?
– W badaniu katastrof i wypadków, lotniczych w szczególności, obowiązują prawa pisane krwią. Jest ich dużo, ale są i te podstawowe, jak nasz Dekalog, i tych nie można pominąć ani obejść. Po pierwsze, badania muszą rozpoczynać się tuż po zaistnieniu katastrofy, bez zbędnych opóźnień. Czas działa destruktywnie na pamięć ludzką, na ślady na ziemi i w przestrzeni. Badania powinny dążyć do jak najszybszego zakończenia. Wykrycie przyczyny wprowadza profilaktykę zabezpieczającą możliwości powstania nowych podobnych nieszczęść. Po drugie, badania muszą być skrupulatne, rzetelne i dociekliwe. Po trzecie, muszą być one trwale rejestrowane i opisywane. Po czwarte, wszystkie elementy, części, ślady, zjawiska związane z badanym zdarzeniem muszą być traktowane jako bardzo ważne, do czasu pełnej ich weryfikacji i zarejestrowania.

Od czego rozpoczyna się prace na miejscu zdarzenia?
– Badania rozpoczyna się od ramowego planu badań, od swego rodzaju „ścieżki drogowej” sporządzonej przez zawodowych, wyznaczonych kierowników badań w obecności wszystkich przedstawicieli poszczególnych profesji. Plan traktuje się przez pierwszy okres badania jako otwarty. Podstawowe, obowiązkowe dokumenty muszą być przejrzyste, schludne i łatwe (wyraźne i opisane) do odczytania. Do nich należą: mapa („kroki”) miejsca katastrofy z kierunkiem nalotu, konfiguracją badanego obiektu i właściwego rozrzutu części, elementów i innych interesujących obiektów z podaniem wymiarów odległości od osi zorientowanej na linii kierunku nalotu. Wszystko, co odnotowano na mapie, musi być opisane (zdjęcia, rysunki i inne zapisy, np. filmy itp.). Odczytanie mapy katastrofy daje obraz terenu i wyglądu miejsca tuż po jej zaistnieniu. Na mapie obowiązkowo powinny być zaznaczone (potwierdzone zdjęciami) miejsca, gdzie znajdowały się ciała lub części ciał ofiar katastrofy oraz kokpit i aparatura wizualna z kokpitu.

Komisja ma jakieś ograniczenia, jeśli chodzi o dobór dokumentów, dowodów?
– Tak na dobrą sprawę liczba dokumentów jest nieograniczona. Najkrócej ujmując – można powiedzieć, że powinny zostać zebrane wszystkie dowody, jakie były konieczne w pracy badawczej, od początku do zakończenia badań.

Jak ważny jest wybór osób, którym powierza się takie badanie? Liczy się tylko wiedza ekspercka?
– Do badań wyznacza się osoby wyselekcjonowane, posiadające właściwe morale, wykształcenie profesjonalne, duże doświadczenie w danej dziedzinie i cieszące się dobrą opinią w otoczeniu (w pracy i środowisku).

Przez miniony rok mieliśmy pewien kłopot informacyjny. Z jednej strony sugerowano, że badania katastrofy są objęte tajemnicą do ich zakończenia, z drugiej strony odnotowywaliśmy kolejne wystąpienia osób związanych z badaniem. To standardowe działania?
– Członkowie ekipy badawczej nie mogą (a przynajmniej nie powinni) wypowiadać się o stanie badań do czasu ich zakończenia. Ogłaszanie przez kogokolwiek z ekipy badawczej przyczyny katastrofy przed zakończeniem badań dyskwalifikuje go i wyklucza możliwość dalszej współpracy w tej profesji.

Co podpowiada Panu doświadczenie, kiedy patrzy Pan na miniony rok badań katastrofy smoleńskiej?
– To przykre spostrzeżenia, bo nigdy w praktyce badawczej ani w opisach badań nie spotkałem się z tak prymitywną organizacją badań, z taką nonszalancją w podejściu do specyfiki katastrofy jak do katastrofy smoleńskiej i z taką arogancją opisu przyczyny tej katastrofy. Jest to dla mnie niezrozumiałe, bo ów specyficzny dekalog, mówiący nam, jak postępować przy badaniu tego rodzaju wypadków, podawali nam sami Rosjanie, jeszcze w latach osiemdziesiątych, w Akademii Lotniczej im. Źukowskiego, na wykładach z dziedziny bezpieczeństwo lotów. Tymczasem Rosjanie w swoim raporcie zapomnieli o abecadle, które sami wymyślili i nakazywali je przestrzegać. Pominięcie tych praw rozumiem jako celowe działanie, które ma ukrywać prawdę.

Jak długo miał Pan okazję pracować na tym rosyjskim „abecadle”? Może sposób badania katastrofy smoleńskiej nie był wyjątkiem?
– Pierwsze doświadczenia w badaniu wypadków i katastrof w lotnictwie wojskowym rozpoczynałem w 1970 roku. Początkowo jako ekspert najnowszej techniki sowieckiej w Polsce – samoloty Su-7. W następnych latach samoloty Su-20, Su-22. W późniejszych latach jako inspektor, starszy inspektor, szef wydziału i oddziału i główny inżynier lotnictwa brałem udział w badaniu wielu katastrof i wypadków na różnych typach statków powietrznych w polskim lotnictwie. Mogę zapewnić, że przez lata mojej pracy z podobnym potraktowaniem procesu badania przyczyn wypadku lotniczego się nie spotkałem.

Z punktu widzenia eksperckiego raport MAK jest nie do przyjęcia?
– Oczywiście. Jest jednak tu jeszcze inna kwestia, bo raport ten – jeśli nawet funkcjonuje jako dokument Federacji Rosyjskiej – nie powinien być uznany jako obowiązujący dla Polski, ponieważ to ciało powołano do badań zdarzeń lotniczych lotnictwa Federacji Rosyjskiej i byłych republik ZSRS. To oczywiste, że Polska nigdy nie była republiką sowiecką i to nasz rząd i premier Donald Tusk powinni już wiedzieć.

Mija rok od katastrofy, a my tak naprawdę wciąż nie wiemy, co było jej przyczyną, nie otrzymaliśmy wraku do badań… W tej sytuacji można było już wykluczyć wersję zamachu?
– To, co usłyszeliśmy na ostatniej konferencji prasowej polskiej prokuratury wojskowej, w mojej ocenie jest skandalem na skalę światową. Było to przecież oficjalne przyznanie się państwa polskiego do współuczestnictwa w mordzie smoleńskim. Proszę pamiętać, że prokuratura prowadzi dochodzenie i ustala winę po zakończeniu badań komisji technicznej, a przecież wyników jej prac jeszcze nie ogłoszono. Po drugie, jakie to dowody wykluczają zamach? Zamach można było wykluczyć w pierwszych dniach po katastrofie i mogła w tym temacie wypowiedzieć się komisja polsko-rosyjska pracująca z udziałem ekspertów międzynarodowych z krajów NATO. Takie rozwiązanie byłoby prawdziwie transparentnym badaniem w tej specyficznej katastrofie. Przykro to mówić, ale w obecnej sytuacji należałoby podjąć badania nowej hipotezy: „niezamierzonej lub zaplanowanej katastrofy z winy organizacji lotu z powodu zmowy rządu polskiego i Federacji Rosyjskiej o przebiegu tego lotu”.

Mija rok, a my mamy budować nowe hipotezy dotyczące tej katastrofy?
– Wracanie dziś do rozpatrywania hipotez przyczyn powstania tej tragedii wydaje się smutną koniecznością. Niestety, to, co działo się przez ten czas od katastrofy, pozwala twierdzić, a przynajmniej stawiać pytania o to, czy rządy Polski i Rosji nie zrobiły wszystkiego, co było możliwe (dopuszczalne i niedopuszczalne), aby zatrzeć ślady ewentualnego zamachu. Przecież tuż po katastrofie cały świat patrzył przychylnie na Polskę i współczując, chciał nam pomóc. Kiedy rząd polski porozumiał się z przecież potencjalnie wrogim państwem, nie prosząc przyjaciół z NATO o radę i jakąkolwiek pomoc, owi przyjaciele poczuli się urażeni. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ci, którym pomoc dla Polski była niechętną koniecznością, z zadowoleniem zajęli się ważną pracą (prezydent Obama golfem, pani kanclerz Merkel i premier Włoch rozmowami politycznymi), zrzucając swoją nieobecność na pogrzebie na pył wulkaniczny, a nie na obawę spotkania się w Krakowie z jakimś potencjalnym zamachowcem. Dziś widzimy, że tak skończyła się niepodległość Najjaśniejszej Rzeczypospolitej!

Głosy osób niezgadzających się ze sposobem działań rządu mają mocne uzasadnienie?
– Może to mocne słowa, ale ostatni rok można by określić mianem „roku zdrady smoleńskiej”. Niestety, wszystko to, czego doświadczyliśmy po katastrofie, działo się przy aprobacie zarówno rządu, jak i największych polskojęzycznych mediów. Dziś polska przestrzeń publiczna wypełniona jest na wzór Zachodu prawem, które nie obowiązuje albo obowiązuje wybiórczo, brakuje autorytetów, a ze znacznej części społeczeństwa „wypatroszono” podstawowe instynkty ludzkie i umiejętność rozumnego myślenia. Tymczasem taki rok powinien zakończyć się rewoltą lub co najmniej upadkiem rządu i przedwczesnymi wyborami. W drugiej RP tak by się stało.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 14 lutego 2011, Nr 36 (3967) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110408&typ=po&id=po09.txt

Skip to content