Aktualizacja strony została wstrzymana

„Zniszczmy obraz Bestii! Moje kapłańskie listy do Ojca Świętego, arcybiskupów, biskupów, polityków i dziennikarzy…” – ks. Henryk Łuczak

W szeregach hierarchii, w środowiskach dziennikarskich wśród polityków są niestety ci, którzy walczą z polskością i katolicyzmem.

Publikacja książki „Zniszczmy obraz Bestii! Moje kapłańskie listy do Ojca Świetego, arcybiskupów, biskupów, polityków i dziennikarzy. Do przeciwników i zwolenników apokaliptycznej Bestii.” – księdza Henryka Łuczaka, stanowi ważne wydarzenie w polskim Kościele – oto w obliczu wielkiego i pogłębiającego się kryzysu, pustoszenia polskiej katolickiej tradycji i duchowości, niszczenia już samych nawet struktur życia wspólnoty religijnej i narodowej – kapłan przerywa milczenie, opisuje zjawisko nazwane „katolewicą” i z mocą przeciwstawia się temu prądowi popychającemu obecnie kościół w Polsce w kierunku pełzającej schizmy i buntu hierarchii wobec zaleceń i reform Benedykta XVI.

Książka wydana przez Wydawnictwo Antyk ma formę listów dedykowanych tym, którzy stoją jeszcze na gruncie i na straży katolicyzmu oraz listów kierowanych do zagorzałych lub ukrytych przeciwników Kościoła i Polski.

Autor we wstępie do książki napisał:

Współczesna Europa jest w znacznej części zdechrystianizowana i ulega przybierającej na sile „bestialskiej nawałnicy”, która bezcześci wszystko, co w człowieku – jako „ikonie Boga” – jest święte. Wpływowi „szaleńcy” ideologiczni i polityczni starają się za wszelką cenę wypędzić Chrystusa z umysłów dzisiejszych Europejczyków w przeświadczeniu, że jest to konieczny warunek wyplenienia zła z ziemi i uczynienia z niej wymarzonego „raju bez Boga”. Należy bardzo poważnie potraktować ostrzeżenie Benedykta XVI, który wypowiedział prorocze słowa: „Usuwając Boga z powierzchni ziemi, zapala się na niej piekło”. Czy to przypadek, że w obecnej cywilizacji znaczonej ateizmem i pieczęcią Antychrysta zwierze stało się święte, natomiast człowiek przeistacza się w istotę, którą można na różne sposoby profanować?

Polska przynależy do Europy, która od trzech stuleci odrywa się coraz skuteczniej od swych korzeni antycznych i chrześcijańskich. Szaleńcy ideologiczni przypuścili zdecydowany atak na Polskę, by zaszczepić w niej wielorakie wynaturzenia moralne, polityczne i kulturalne, bo zgodnie z ich zamysłami musi być ona wykorzystana w realizacji globalistycznej utopii. Polski Naród, zmaltretowany i osłabiony przez komunizm narzucony mu przy użyciu bagnetów, przejawia niejednokrotnie brak odporności intelektualnej i moralnej, wskutek czego w zastraszającym tempie „dziczeją dusze” Polaków.

Opamiętajcie się, Rodacy!

Nie adorujcie „obrazu” apokaliptycznej Bestii!

Nie ulegajcie pochlebcom nikczemnej rozpaczy!

Nie wypędzajcie Chrystusa z polskiej ziemi!

 

A oto jeden z listów – kierowany do jeszcze żyjącego wtedy arcybiskupa, którego działalność tak wiele szkody przyniosła i Kościołowi i Ojczyźnie naszej:

Wdzięk europejskiej ogłady

Czcigodny Księże Arcybiskupie! Niepokoi mnie jedna rzecz. Ksiądz Arcybiskup posiadł wdzięk europejskiej ogłady, o czym świadczy sposób posługiwania się kunsztowną tonacją głosu, umiejętność roztaczania wokół siebie uroków swego intelektu i zamieszczanie na łamach liberalno-laicyzujących czasopism tekstów pisanych w duchu modernistyczno-liberalnego światopoglądu. Wydaje mi się, że hierarcha, stanowiący „wielką nadzieję nowej wiary”, nie powinien interesować się jedynie katolewicą, lecz musi poczuwać się do osobistej odpowiedzialności za prawowiernych katolików, oczekujących od niego właściwych pouczeń, elementarnej wyrozumiałości i niekłamanej życzliwości. A jednak na co dzień spotykam osoby, które gorszą się tym, co Ksiądz Arcybiskup mówi w mediach, w jakim stylu pełni swoją posługę pasterską w Kościele polskim, jak traktuje „moherowe berety”. Nie potrafię uspokoić ich rozżalonych serc. W dyskusjach z nimi czuję się bezsilny, niepewny w udzieleniu odpowiedzi na prowokujące pytania, pozbawiony rzeczowych argumentów. Czyżby mnie zdeformowali moi profesorowie i mistrzowie uniwersyteccy? A może powinienem ograniczyć się do korzystania z najważniejszego prawa, które obecnie gwarantuje się księżom – prawa do milczenia? W imię jakich racji mam odrzucić to, co przejąłem z nauczania ks. kard. Stefana Wyszyńskiego – Prymasa Tysiąclecia, który miłował „do szaleństwa” nie tylko Kościół, lecz także Polskę? Szanuję autorytet moralny, którym Ksiądz Arcybiskup cieszy się ze względu na posłannictwo pełnione w Kościele partykularnym. Nie lekceważę faktu, że każdy Pasterz – będąc wybrany do pasienia owczarni Pańskiej – jest sługą Chrystusa i włodarzem tajemnic Bożych, co określa jego styl duszpasterzowania. Akceptuję wyrażane obecnie żądanie, by w naszym czasie biskup pouczał, jak należy oceniać w myśl nauki Kościoła osobę ludzką razem z jej wolnością, społeczność świecką z jej prawami i stanami, wychowanie potomstwa, pracę i wypoczynek, wiedzę i wynalazki techniczne, nędzę i nadmiar dóbr. Powinien również przedstawiać zasady rozwiązywania najbardziej doniosłych zagadnień dotyczących posiadania, wzrostu i należytego rozdziału dóbr materialnych, pokoju i wojny oraz braterskiego współżycia wszystkich narodów. Przeciwstawiam się każdemu, kto próbuje podważać sens urzędu apostolskiego ze względów politycznych i lekceważyć biskupa w imię poprawności politycznej. Należy wszystkim biskupom okazywać cześć i posłuszeństwo w wierze, jeśli trwają w łączności z papieżem – zastępcą Chrystusa na ziemi.

Mądre jest to stwierdzenie! Powołaniem pewnych osób jest sprawianie innym bólu – bólu oczyszczającego i owocującego wewnętrznym pokojem. W tym wypadku bardzo znamienne było postępowanie i nauczania „największego spośród narodzonych z niewiast” – Jana Chrzciciela. Wypowiadał się w sposób bezpośredni, zdecydowany i ostry, co słuchaczy doprowadzało wprost do „kryzysu” spowodowanego przez dogłębnie poruszone serce i odpowiedzi wyrażonej w „tak” lub „nie”. Ojciec Pio, święty stygmatyk, niejednokrotnie sprawiał ból swoim penitentom, którzy najpierw wylewali gorzkie łzy, a potem odradzali się duchowo i zmieniali swoje życie. Nie udało mi się jednak spotkać nikogo, kto by uspokoił się wewnętrznie pod wpływem słów wypowiadanych publicznie przez Księdza Arcybiskupa. I to mnie bardzo niepokoi i zasmuca. Bardzo często otrzymuje telefony i muszę odpowiadać na pytanie, których nie chciałbym nigdy usłyszeć. Zadają je ludzie inteligentni, zaangażowani w życia Kościoła, dumni z naszej Ojczyzny. Przychodzą do mnie starsze osoby w moherowych beretach, by się wyżalić z powodu aroganckich pouczeń, jakie słyszą z ust Księdza Arcybiskupa. Czują się lekceważone. Nie rozumieją stawianych im zarzutów. Boleją nad tym, że w ustroju demokratycznym ogranicza się ich prawo do swobodnego wyrażania swoich przekonań, opinii, niepokojów. Prowadzę trudne i rzeczowe dyskusje z wieloma naszymi parafianami, którzy przynoszą mi teksty publikowane przez znanych i cenionych autorów katolickich – oburzonych i zgorszonych tym, co mówi, pisze i czyni Hierarcha patronujący „oświeconym elitom”, zauroczonym fenomenem michnikowszczyzny. Sytuacja, w jakiej niespodziewanie znalazłem się, zmusza mnie do głębszego przemyślenia tego, co aktualnie dokonuje się w polskiej rzeczywistości religijnej, społecznej i politycznej.

Czytam zatem różne książki w języku polskim i włoskim. Kupuję każda czasopismo, w którym znajduję teksty ks. arcybiskupa Stanisław Wielgusa, o. prof. Mieczysława Alberta Krąpca, ks. prof. Czesława Bartnika, bo – jak sądzę – trudno podważyć ich dorobek naukowy i dostrzegać u nich „zawężenie horyzontów intelektualnych”. Prowadzą szczere rozmowy ze znanymi osobami, które analizują od lat taktykę, jaką posługują się w swej działalności „przefarbowane lisy” i aroganccy libertyni. Czy to oznacza, że podążam drogą wiodącą do „ciemnogrodu”? Pragnę być szczery! W wielu przypadkach przyznaję rację Rodakom, którzy oceniają krytycznie pewne wypowiedzi i publiczne wystąpienia Księdza Arcybiskupa. Muszę to czynić, bo w ostatnim czasie coraz bardziej „otwierają mi się oczy” w związku z rzetelnym studiowaniem pisanych z proroczym gniewem i żarem książek, w których znani autorzy piętnują fałszywą odnowę w Kościele oraz ukazują istotne przyczyny powiększającej się ciągle liczby pustych świątyń. Moja śmiałość jest tym większa, że Ksiądz Arcybiskup – jak się przypadkowo dowiedziałem – nie odbył regularnych studiów na żadnej słynnej uczelni zagranicznej ani nie prowadził wykładów na renomowanym uniwersytecie katolickim, ani nie opublikował znaczącej pozycji naukowej z zakresu filozofii czy teologii. Artykuły zamieszczane na łamach „Gazety Wyborczej” nie mają nic wspólnego z ukazywaniem nadprzyrodzonego charakteru nauki katolickiej i nie poszerzają moich horyzontów intelektualnych, stąd nie biorę ich w ogóle do ręki. Zapamiętałem prowokującą wypowiedz Eugeniusza Ionesco, jednego z ojców teatru absurdu: „W jednym z kościołów słyszałem takie oto słowa księdza: „Cieszmy się wspólnie, uściskajmy sobie wzajemnie ręce… Jezus serdecznie życzy wam: miłego dnia, dobrego dnia! Jeszcze trochę, a na Komunię będzie się urządzało bar z chlebem i winem, serwowało kanapki i Beaujolais (…). Nic nam już nie pozostaje, nic stałego, wszystko jest w ruchu. A przecież nam potrzebna jest skała”. Benedykt XVI, odnosząc się do tej wypowiedzi, stwierdził: „Myślę, że jeśli będziemy słuchać tych głosów, ludzi świadomych, że żyją w tym świecie, wówczas jasno zrozumiemy, że nie można służyć temu światu przez zwykłe, banalne dostosowanie się do niego. Świat nie potrzebuje konsensusu, potrzebne są mu transformacja i ewangeliczny radykalizm”. Ludzie „potrzebują skały”, Księże Arcybiskupie!

Nie wolno powodować chaosu w ich umysłach i sercach!

Nie wolno niszczyć w nich miłości do prawdy!

Nie wolno narzucać im fałszywych dogmatyzmów libertyńskich!

Biorę po raz kolejny do ręki książki Dietricha von Hildebranda, jednego z największych współczesnych etyków i eksperta Vaticanum II. Pius XII uważał go za Doktora Kościoła XX wieku. Poszukuję w jego dziełach odpowiedzi na dręczące mnie pytania, jakie stawiam sobie w związku z postępowaniem duchownych, którzy zatracają poczucie tego, co nadprzyrodzone, i fałszują prawdziwego ducha Chrystusa, Ewangelii i Kościoła. Sądzę, że ponoszą oni w znacznym stopniu odpowiedzialność za to, na co Paweł VI uskarżał się w jednej z alokucji: „Spodziewaliśmy się po Soborze wiosny, a przyszła burza; spodziewaliśmy się odrodzenia, a przyszło samozniszczenie Kościoła”. Jakże boleśnie brzmi to wyznanie! Dietrich von Hildebrand wręcz twierdzi, że dostrzega się w dzisiejszym Kościele nadzwyczaj sprawnie zorganizowaną „piątą kolumnę”. Tworzą ją biskupi, księża, teologowie, którzy utracili wiarę, ale nie występują otwarcie z Kościoła, lecz pozują na jego „wybawców” w nowoczesnym świecie. Posiadają specyficzną inteligencję, które – w odróżnieniu od prawdziwej inteligencji – trafnie nazywa się przebiegłością i wyrachowaniem. Zajmując eksponowane urzędy w Kościele, konspirują pod sztandarem reform i postępu w celu zniszczenia go od wewnątrz. Autor wyraża swoje oburzenie w jednoznacznie brzmiących słowach: „Jest jednak rzeczą niepojętą, że konspiracja ta istnieje w Kościele i że są biskupi, kardynałowie, a przede wszystkim księża i zakonnicy, którzy przyjmują rolę Judaszy”. Dietrich von Hildebrand zwraca uwagę na jedną z najbardziej przerażających chorób szerzących się w Kościele, jaką jest letarg strażników wiary. Ma na myśli liczną grupę biskupów prowadzących strusią politykę, bo się boją bardziej ludzi niż Boga. Nie czynią właściwego użytku ze swego autorytetu, gdyż środki masowego przekazu mogły by ich okrzyczeć mianem ludzi średniowiecza, małodusznych, reakcyjnych. Ulegają zatem duchowi świata i przymykają oczy na upowszechnianie heretyckich poglądów przez popularnych teologów, na propagowanie jawnej niemoralności, na bluźniercze deformacje kultu chrześcijańskiego. Z drugiej zaś strony, zajmują rygorystycznie autorytatywną postawę wobec wiernych, walczących o zachowanie nieskażonej wiary. Jest bardzo źle, jeśli biskup podaje jako mądrość coś, co tak naprawdę stanowi tajemnicę zła. Czyż hierarchowie nie są zobowiązani dochować wierności prawdziwej nauce Kościoła i szanować świętą prostotę wiary? Zrobiło na mnie ogromne wrażenie wystąpienie austriackiego kard. Christopha Schönborna na spotkaniu biskupów Europy w 2008 roku. Wspomniał o ogromnym osamotnieniu, jakie Paweł VI przeżywał po ogłoszeniu encykliki „Humanae Vitae”, w której bronił życia jako wielkiego daru Boga. Nie tylko wyśmiewali go wrogowie moralności ewangelicznej, lecz także zlekceważyli encyklikę biskupi europejscy. Zabrakło im odwagi, by powiedzieć „tak” Bogu. Obawiali się, że staną się przedmiotem pogardy ze strony wielu ludzi. Nie chcieli płacić zbyt wielkiej ceny za zdecydowane poparcie udzielone Pawłowi VI. Zamknęli się lękliwie za drzwiami. Nie ze strachu przed Żydami, lecz z lęku przed swoimi wiernymi, przed zacietrzewionymi nihilistami, przed dziennikarzami i prasą. Kardynał wyznał: „Myślę, że chociaż nie byliśmy biskupami w tamtych latach, to jednak musimy żałować za ten grzech europejskiego episkopatu. Musimy żałować ze to, że episkopat nie miał odwagi, by z mocą wspierać Pawła VI, ponieważ dzisiaj nosimy wszyscy w naszych diecezjach ciężar konsekwencji tego grzechu”. W świetle niepokojących słów, jakie wypowiedział Hierarcha wiedeński, dostrzegam aktualność ostrzeżenia Chrystusa, iż moce ciemności starają się uderzyć w pasterzy, by rozproszyły się owce (por Mt 25, 31). Ileż zła można wyrządzić katolikom, jeśli biskupi ulegają lękowi i kryją się za zamkniętymi drzwiami!

W ostatnim czasie wpadła mi w ręce książka Petera Bielika zatytułowana „Masoneria”. Natrafiłem w niej na „masońskie proroctwo” J. Breyera, który zapowiedział, że „Kościół rzymski będzie zniszczony głównie w wyniku doktrynalnego rozkładu wśród kleru”. Przeraziły mnie te słowa. Zacząłem zgłębiać tajemnice masonerii – największego nieszczęścia naszych czasów. Masoni opowiadają się po stronie Szatana, który toczy zaciętą walkę z Chrystusem. Jacques Mitterand, arcymistrz Wielkiego Wschodu Francji, ogłosił na głównym konwencie w 1962 roku, że wolnomularstwo staje się anty-Kościołem. Masoni podejmują wielorakie działania, by nawiązać współpracę z biskupami i kapłanami katolickimi w celu przyciągnięcie ich do swoich szeregów. Jest prawdą, że już w pierwszym okresie dziejów masonerii, wbrew zakazowi Stolicy Apostolskiej, wstępowało wielu duchownych do lóż wolnomularzy. Planowali przeprowadzenie radykalnych zmian w Kościele za cenę „pogodzenia” katolicyzmu z antychrześcijańskim duchem oświecenia. Tajna przynależność do masonerii duchownych katolickich trwa przez pokolenia do naszych czasów i ma swoją smutną historię. Z lektury poważnych opracowań naukowych można dowiedzieć się, że konsekrowani słudzy Kościoła również obecnie stają się mniej czy bardziej świadomie „współpracownikami” Szatana na ziemi, co szokuje, budzi gniew i odrazę, gorszy. Zdrajcy w fioletach, sutannach i habitach! Są ruchliwi, pracowici, dynamiczni. Nie hołdują starym dogmatyzmom ani przeżytym formułom ustalonym w minionych czasach, ani irracjonalnym przesądom sprzecznym z dzisiejszą nauką. Nie mają nic wspólnego z ortodoksami i fundamentalistami chrześcijańskimi. Rozumieją współczesność i pragną przystosować Kościół do ducha czasu, by umożliwić mu przetrwanie. Mówią ustawicznie o sobie, że są otwarci na świat, na nowe prądy intelektualne, na rozsądne kompromisy, na wszystkie religie. Nie zamierzają nikogo nawracać, ponieważ respektują myśl humanistyczną, przywiązują istotne znaczenie do dialogu, poszukują porozumienia i jedności. Zaprzeczają prawdom objawionym, odrzucają „konserwatyzm”, dopuszczają antykoncepcję, przeciwstawiają się „dyktaturze” Rzymu. Bardzo przyjazne są dla nich media, które upatrują w nich intelektualną elitę Kościoła i nagłaśniają ich „niebanalne” wypowiedzi. Czyżby „postępowi” duchowni nie wiedzieli o tym, że Kościół odrzuca wolnomularstwo, podając istotne racje i uzasadnienia? W swej funkcji nauczającej potępił masonerię ponad 400-krotnie. Papież Pius VI zauważył w 1775 roku, że masoni ukrywają nikczemność swojej doktryny pod atrakcyjnymi słowami i pięknymi sformułowaniami, aby przyciągnąć i oszukać wielu ludzi. Czyżby współczesna masoneria uwzględniała gorzką prawdę wyrażoną przez odważnego papieża? Przeraża mnie zdeprawowanie moralne i ideowe duchownych, którzy poszukują właściwego dla siebie miejsca w armii Antychrysta. Czują się szczęśliwi w radosnym uścisku Szatana. Chadzają z dumą po rozświetlonych posadzkach sal, gdzie nigdy nie wpuszcza się sumienia. Mijają w złowrogim milczeniu żarliwych katolików, których dusze darzy wolnością i szlachectwem Chrystus – jedyny Pośrednik naszego zbawienia. Przyjmują ochoczo odznaczenia, jakie im przyznają szaleńcy ze ślepiami płonącymi czerwoną krwią. Czy zasługuje na szacunek duchowny, angażujący się w urzeczywistnianie lucyferycznego porządku świata? Biskupi muszą przeciwstawiać się pokusom Antychrysta!

Nie mogą wskrzeszać czasów Judasza!

Nie mogą podawać śmiercionośnej czaszy chrześcijanom!

Nie mogą przymykać oczu na zło wdzierające się do Kościoła!

Dostrzegam problem. Ksiądz Arcybiskup nie tylko popiera bezkrytycznie Unię Europejską, lecz także zbyt często kpi w sobie właściwy sposób z rodaków, którzy oceniają rzeczywistość polityczną przez pryzmat wiary i nie chcą przyjąć „pierścienia z rubinem, ofiarowanym im przez Lucyfera”. Wyznają bowiem pogląd, że porządek świecki powinien być kształtowany zgodnie z wolą Boga i według Jego przykazań, gdyż w przeciwnym razie łajdacy będą pomiatać ludźmi prawymi i otrzymają za to słowa uznania, duże pieniądze i ordery. Czyż nie należą do tradycji laickiej gilotyna, łagry i krematoria? W czyim interesie niszczy się chrześcijańskie korzenie, z których wyrasta Europa? Czyżby świadomie „przeoczono” to, że świat bez Boga obraz się zawsze przeciw człowiekowi? Na obecnym etapie historycznego rozwoju Europy istotną rolę odgrywa masoneria, realizująca konsekwentnie wypracowaną w poprzednich wiekach wizję laickiej Republiki Globu pod jednym rządem światowym, inspirowanym przez Radę Wtajemniczonych Mędrców. Ma w niej obowiązywać porządek światopoglądowy, społeczny i gospodarczy, nazwany przez św. Augustyna kilkanaście wieków temu Państwem Szatana. W jawnie masońskim Nowym Wspaniałym Świecie wszystko będzie znaczone pieczęcią Antychrysta. Człowiek zdetronizuje Boga i zajmie Jego miejsce. Zagaśnie światło Chrystusa i zniknie Jego ślad z powierzchni ziemi. Pojawi się super-Kościół, który powstanie z połączenie różnych religii i będzie miał zaplecze okultystyczne. W masońskim „Państwie Człowieka” będą zamieszkiwać jedynie prawdziwi ludzie – istoty wolne, myślące w sposób nieskrępowany, decydujące samodzielnie o dobru i złu moralnym; natomiast osoby niezdolne do realizacji wartości głoszonych przez masonerię – zostaną całkowicie wyeliminowane „z gry”. Dyktatura masońska okaże się na tyle silna, by móc zmusić Boga do kapitulacji i wyemigrowania z cywilizacji opartej na poszanowaniu nieprzemijających wartości, za jakie uznano: Wolność, Równość, Braterstwo i Tolerancję. Stworzenie ogólnoświatowej federacji wymaga przejścia niezbędnego etapu, który jest utożsamiany – zgodnie z wizjami ideologów opracowujących lucyferyczny porządek wspólnoty o światowym zasięga – z urzeczywistnieniem fascynującego projektu politycznego, jaki stanowi Unia Europejska spod znaku Maastricht.

Masoneria zaczęła tworzyć odpowiedni grunt pod budowę wspólnego domu europejskiego już w XVIII wieku, szerząc kosmopolityzm, działając na rzecz wolnej myśli, świeckości państwa i tolerowania wszelkich kultów, promując humanizm uniwersalny. Zgodnie z filozofią masonerii prawdziwym społeczeństwem jest tylko ludzkość i powinna ona zjednoczyć się w jedno państwo, by móc posuwać się naprzód poprzez postęp, który jest rozwojem mocy, inteligencji i dobrobytu. Po upadku państwa kościelnego masoni ogłosili, że tron papieski musiał upaść, by mogły powstać Zjednoczone Państwa Europejskie pod flagą republikańską. W 1927 roku konwent lóż masońskich zadekretował, że przy każdej nadarzającej się okazji należy słowem i pismem tworzyć przestrzeń pozytywnie nastawioną do budowy Zjednoczonych Państw Europejskich. Aristide Briand w 1929 roku zgłosił w parlamencie francuskim projekt utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy z jedną władzą federalną i współpracą ekonomiczną. Nie był to jednak odpowiedni czas, by można było podjąć próbę realizacji kontrowersyjnego projektu politycznego. W pierwszych latach po zakończeniu drugiej wojny światowej zaczęto znowu odnosić się ze zrozumieniem i życzliwością do realizacji idei Zjednoczonej Europy, bo – jak sądzono – będzie można skutecznie przeciwstawiać się tendencjom prowadzącym do wojny. Masonom udało się nakłonić do współpracy trzech znaczących polityków katolickich: Roberta Schumana, Konrada Adenauera i Alcide De Gaspari’ego. Przyszłość Unii Europejskiej ma wyznaczać eurokonstytucja, które została zredagowana przez jednego z czołowych masonów francuskich i byłego prezydenta – Velery’go Giscarda d’Estaing. Opiera się ona zasadniczo na bazie dawnych traktatów, niemniej przywiązuje większe znaczenie do ideologii niż do spraw gospodarczych i administracyjnych. Stara się normować wszystkie dziedziny życia w państwach członkowskich, łącznie za sferą światopoglądową, moralną i duchową. Posługuje się przewrotnie rozumianymi pojęciami: wolności, wyższości prawa nad osobą, bezpaństwowości, pluralizmu, równości i tolerancji. Podstawę intelektualną przyjętej oficjalnie eurokonstytucji stanowią – liberalizm, nowa lewica, socjaldemokracja i postmodernizm. Z gruntu są one ateistyczne, burzą wszelkie prawa historii, kultury duchowej, tradycji. Eurokonstytucja zabezpiecza jedność Europy pod względem gospodarczym, administracyjnym i politycznym. Narzuca jednak krajom członkowskim całą swoją ideologię na sposób nowej religii, z czym się łączy lekceważenie wiary i przekonań etycznych katolików zamieszkujących w Europie. Nie odwołuje się do Boga, co świadczy o oderwaniu Europy od jej korzeni chrześcijańskich i zmianie pierwotnego kursu integracji europejskiej. Wspiera rozwijający się w kręgu eurokratów sekularyzm – ideologię zeświecczenia sfer życia uważanych dotąd za sakralne. Ignoruje uniwersalny charakter Kościoła i redukuje jego status do poziomu lokalnych stowarzyszeń, będących tworami czysto ludzkimi. Uznaje relatywizm poznawczy i moralny jako istotny element demokracji oraz odrzuca w imię tolerancji z zasady wszystko, co się nie zgadza z laickością. Opiera na błędzie antropologicznym koncepcję praw człowieka, które są ujmowane dość płytko, bez ściślejszego związku z kulturą europejską, wskutek czego zapewnia ateistom uprzywilejowaną pozycję w życiu publicznym, natomiast katolików spycha na margines społeczeństwa. Najbardziej nieludzkie i barbarzyńskie prawa zostały sformułowane w odniesieniu do małżeństwa i rodziny, by w imię ideologii nikczemnej wolności zdegradować naturalną strukturę rodziny jako wspólnoty opartej na przymierzu mężczyzny i kobiety. A zatem małżonkowie nie muszą dochowywać sobie wierności i każdy z nich może swobodnie cudzołożyć. Kobieta ma prawo zesłać swoje dziecko „żywcem w ziemi łono”. Należy się odnosić z szacunkiem i podziwem do dewiantów, którzy profanują miłość w nienaturalnych związkach homoseksualnych. Nie wolno zakazywać uprawiania rozpusty w świetle reflektorów ani korzystania z usług prostytutek w prywatnych burdelach, ani odzierania z niewinności dorastających dziewcząt. Czyż nie oznacza to bezczelnego ubliżania Bogu? Unia Europejska przejawia coraz większą chrystofobię – alergię na Chrystusa i Jego Orędzie zbawcze. Od momentu Wcielenia, kiedy odwieczny Syn Boży stał się człowiekiem dla naszego zbawienia, Chrystus nie tylko wszedł w historię ludzkości, lecz także wtargnął w egzystencję każdego człowieka, nie prosząc nikogo o wyrażenie zgody. Wiara w Jego zbawcze posłannictwo stanowi najgłębsze źródło życia i entuzjazmu dla każdego chrześcijanina, który łączy swój los z Jego losem. Jest ona ukrytą siłą i wszystko uszlachetnia w człowieku: urodzenie i miłość, walkę z własną słabością i pomnażanie dorobku ludzkości, cierpienie i śmierć. Nie wolno jednak zapominać, że jest ona również dramatem zbawienia lub klęski, prawdy lub fałszu, dobra lub zła. Apostoł ostrzega: „Każdy zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch antychrysta” (1 J, 4-3). Ileż nikczemnych działań podejmuje Unia Europejska, by potwierdzić swą uległość duchowi antychrysta! Zakazuje publicznie mówić o Chrystusie, by można było oddawać się spokojnie bałwochwalstwu w społeczeństwie demokratycznym. Eliminuje Jego zasady z cywilizacji łacińskiej ukształtowanej przez Kościół zatroskany o zbawienie każdego człowieka. Oskarża Go przed aroganckimi trybunałami za to, że uczy ludzi działać i służyć, przebaczać i walczyć, cierpieć i miłować. Zabrania wolnym obywatelom dostrzegać nieomylne objawienie Boga w Tym, który potwierdził swą miłość do człowieka na Krzyżu, bo – jak się ustawicznie powtarza – w społeczeństwie postmodernistycznym ludzie powinni kierować się nienawiścią, zaspokajać każde swoje egoistyczne pragnienie i czuć się sprawcami własnej klęski. Nie jest potrzebny Chrystus, by móc nadać światu oblicze ludzkie i osiągnąć prawdziwe szczęście, ponieważ w realizacji tych wzniosłych zamysłów wystarczy odwoływać się do ideologii ateistycznych, wykorzystywać osiągnięcia naukowe i organizować racjonalnie sprawy doczesne. Zdominowana przez terrorystów ideologicznych Unia Europejska manifestuje coraz silniejszą chrystianofobię – irracjonalne i nienawistne nastawienie wobec ludzi wierzących w Chrystusa. Nie zasługują oni na szacunek, bo pokładają swoje nadzieje w Kimś, Kto im zapewnia uczestnictwo w swoim zwycięstwie odniesionym nad grzechem, piekłem i Szatanem. Nie dostrzegą się w nich braci w człowieczeństwie, chociaż ustawicznie powtarza się wzniosłe słowa na temat współczesnego humanizmu, kodeksu praw ludzkich, postępu cywilizacyjnego. Nie wyraża się zgody na to, by powstrzymywali rękę członków „rodu Antychrysta”, którzy skierowują najbardziej morderczą bron przeciwko współczesnej ludzkości. Zabrania się im wchodzić do parlamentu, bo przeciwdziałają ustanawianiu praw inspirowanych przez Diabła. Oskarża się ich o to, że nie zaprzeczają nauczaniu Kościoła ani nie wspierają panoszącej się laicyzacji. Wyszydza się ich tęsknoty za tym, czego nie możne znaleźć w najpopularniejszym banku, na międzynarodowej wystawie, w supermarkecie wzniesionym na gruzach świątyni. Odmawia się im prawa do wyrażania swego wstrętu wobec perfidii i kłamstw polityków, wobec intryg żądnych władzy libertyńskich biurokratów, wobec bezdennej chciwości bankierów. Wymierza się im kary za ukazywanie zasadniczych różnic istniejących między wyznawcą Chrystusa a czcicielem Lucyfera, między świętością a podłością, między dziewicą a dziwką. Nie docenia się ich zasług, jakim szczycą się w konsekwentnym przeciwstawianiu się rzucaniu ludzi „lwom na pożarcie”. Czyżby udało się jakiemuś masonowi w Unii Europejskiej wykazać w sposób naukowy, że uczniowie i naśladowcy Chrystusa zapoczątkowali „rasę zadżumionych” na Starym Kontynencie?

Trzeba wsłuchiwać się w głos eurosceptyków, Księże Arcybiskupie!

Nie wolno z nich szydzić!

Nie wolno ich traktować w sposób niesprawiedliwy!

Nie wolno nimi pomiatać na libertyńską modłę!

Nie potrafię pojąć, jak doszło do tego, że Ksiądz Arcybiskup publicznie manifestuje swoją nienawiść wobec słuchaczy Radia Maryja i za wszelką cenę pragnie zniszczyć o. Tadeusza Rydzyka. Libertyńscy dewianci intelektualni i moralni nazywają ich pogardliwie „moherowymi bertami” i upatrują w nich reprezentantów rzekomo gorszej Polski – nienadążającej za duchem czasu i zdominowanej przez „kaznodzieję nienawiści” w zakonnym habicie. Nie szanują zatem ich godności osobistej i nie uznają ich praw otrzymanych od Boga. Zarzucają im prymitywizm intelektualny i bezmyślną pobożność. Wyszydzają to, co mówią o swoich odczuciach, przemyśleniach, niepokojach, bo – jak twierdzą liberalni celebryci – nie ma sensu wsłuchiwać się w głos „nieuków”, zbałamuconych fanatyków różańca”, bezkrytycznych „obrońców ciemnogrodu”. Wspierają wszelkie działania, które mają ich ośmieszyć i upodlić. Czy jakikolwiek duchowny może stanąć po stronie liberałów, znajdujących upodobanie w podejmowaniu iście judaszowskich działań?

Bądźmy sprawiedliwi! W najtrudniejszym okresie naszej powojennej historii, gdy Judasze o znanych nazwiskach pogardzali publicznie Ojczyzną, wyśmiewali wiarę chrześcijańską i prześladowali duchownych, ludzie noszący obecnie moherowe berety manifestowali swoje uczucia patriotyczne, uczestniczyli w masowych nabożeństwach religijnych i składali ofiary pieniężne na potrzeby Kościoła. W ówczesnych uwarunkowaniach politycznych okazywane przez nich przekonania religijne, szczere uczucia patriotyczne i mężne postawy – stanowiły jedyną realną siłę, której obawiały się władze komunistyczne. Wydaje mi się, że w czasach obecnej transformacji ustrojowej prestiż i pomyślność naszej Ojczyzny zależy bardziej od uczciwości prostych ludzi słuchających Radia Maryja aniżeli od telewizyjnych wystąpień Księdza Arcybiskupa.

Trzeba o tym pamiętać! W czasach PRL-u starano się podważyć autorytet biskupów polskich ze względów politycznych. Nikczemne działania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów i w obecnej rzeczywistości społecznej katolicy nadal okazują posłuszeństwo w wierze wszystkim biskupom, którzy trwają w łączności z papieżem i poczuwają się do odpowiedzialności za realizację zbawczego posłannictwa Kościoła. Pragną jednak być szanowani i doceniani przez każdego biskupa, bo nie są takimi, za jakich uważają ich liberałowie, post-komuniści i nihiliści – „ciemniakami”, „moherowymi beretami”, „oszołomami”. Trzeba pamiętać, że skuteczność pełnionej posługi biskupiej zależy od ich modlitw, żarliwości religijnej i ofiar, a nie od poparcia celebrytów spotykanych w „różowym salonie”. Czyżby o tym nie wiedzieli hierarchowie, którzy poklepują się po ramieniu z pogromcami „katolickiego motłochu”?

Wydaje mi się, że w aktualnej rzeczywistości polskiej lekceważenie prawych katolików, broniących prawd wiary i piętnujących wszelkie dewiacje moralne, staje się coraz bardziej widoczne. Ks. prof. Czesław Bartnik wielokrotnie już ostrzegał w swoich publikacjach, że pewna grupa duchownych przejawia brak zmysłu kościelnego i spełnia bezkrytycznie różne życzenia liberałów, którzy chcą reformować Kościół polski w myśl ideologii zachodniej i syjonistycznej. Przeszkadza im bowiem Kościół ludowy, strzegący etyki i ładu, służący narodowi i Polsce, więc pragną uczynić go „otwartym”, aspołecznym, apolitycznym. Bardzo niepokoi to, że grupa krzykliwych i dominujących duchownych odrzuca Kościół ludowy jako rzekomo antysemicki i tworzy sobie Kościół teatralno-salonowy. W nim sprowadzają swoją obecność do celebrowania uroczystości z politykami i urzędnikami, natomiast mniejszą wagę przywiązują do obrony zwykłych obywateli, do rozwiązywanie trudnych problemów społeczno-politycznych, do wspierania osób przegranych życiowo. A niekiedy wręcz zajmują postawę arystokratyczną i wyniosłą wobec „ciemnoty”, o czym świadczą niewybredna ataki na miliony prostych słuchaczy Radia Maryja. Jest czymś niezrozumiałym i skandalicznym, jeśli przedstawiciel hierarchii kościelnej podejmuje próbę kneblowania ust uczciwym katolikom, by nie mogli informować braci w wierze o swoich bolączkach i dzielić się z nimi swoimi „nieliberalnymi” poglądami. Czy wolno zapominać o tym, że duchowieństwo było kiedyś ostoją wolnej Polski?

Ks. abp Stanisław Wielgus zwraca uwagę na nikczemną rolę liberalnych mediów, które zwalczają zaciekle Kościół, promując neopogaństwo, broniąc wszelkich anomalii moralnych i ośmieszając żarliwych katolików. Nie wolno w nich atakować judaizmu czy islamu ze względu na szacunek należny człowiekowi żyjącemu w społeczeństwie pluralistycznym. Katolicyzm natomiast może być krytykowany, wyśmiewany i lżony przez prymitywnych polityków, pseudoartystów i zboczeńców, którzy pragną zyskać rozgłos wskutek manifestowania własnej głupoty i okazywania pogardy ludziom poszukującym swego miejsca w Kościele – wspólnocie osób powołanych do zbawienia. Ksiądz Arcybiskup wyraźnie ubolewa nad tym, że „sekularne siły” oraz ich media dla uwiarygodnienia stawianych Kościołowi zarzutów i pokus, wykorzystują pewnych duchownych, wybranych i wszechstronnie przez siebie promowanych jako moralne i intelektualne autorytety, po to, by oskarżali Kościół o fundamentalizm, ciemnotę, zaściankowość, brak otwarcia na świat”. Jakże niepokojące i bolesne jest stwierdzenie, że istnieją duchowni i biskupi, którzy pragną, by świat zaliczył ich do swoich „intelektualnych elit”!

Nie można tworzyć Kościoła salonowego, Księże Arcybiskupie!

Jakże niebezpieczne okazuje się zafascynowanie „ewangelią krzywdzącej mądrości”!

Ileż cierpień zadaje się słuchaczom Radia Maryja, upatrując w nich jedynie sekciarzy!

Jakże trudno zaufać pasterzowi, który nie potrafi odpędzić wilka, czyhającego u bram „owczarni Pana”!

Proszę mi wybaczyć ostre słowa. Gorszy mnie postępowanie Księdza Arcybiskupa, manifestującego publicznie „zauroczenie” działalnością głównego ideologa postkomunizmu i popierającego redagowaną przez niego „Gazetę Wyborczą”. Uważam to za bezmyślne flirtowanie z małpującymi religię post-komunistami i liberałami, co należy wyraźnie napiętnować jako działanie osłabiające wiarygodność duszpasterzy – głosicieli słowa Bożego i sługi Pańskich ołtarzy. Biskup powinien czuć się szczęśliwy wówczas, gdy spotyka się z życzliwością ze strony swoich wiernych, bo do nich został posłany i ma obowiązek im głosić słowo Boże z ambony, z nimi celebrować Eucharystię w świątyni, im oddawać swoje serce i swój czas. Trudno znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla pasterza, który w swoich słowach, zachowaniach i działaniach solidaryzuje się z wilkami czatującymi u wrót jego owczarni. W naszej historii najwybitniejsi duchowni bronili zawsze braci w wierze i potrafili wypominać grzechy możnym świata pogrążonego w złu. Nie jest tytułem do chwały zdobycie uznania „różowego salonu” i redaktorów „Gazety Wyborczej” – dziennika amputującego świadomość historyczną Polaków, podważającego wartości chrześcijańskie i wspierającego wściekłą kampanię antykościelną. Czy Ksiądz Arcybiskup zna załgany życiorys „świętego guru” liberalnych demokratów, którzy ustawicznie zarzucają narodowi polskiemu ciemnotę, antysemityzm, szowinizm i homofobię? Czemu ma służyć graniczące z amokiem uwielbienie dla redaktora „Gazety Wyborczej”? Czyżby polscy katolicy musieli poddać się moralnemu terrorowi „nietykalnego guru”, wypromowanemu przez znane powszechnie „ciemne siły”?

Ks. bp Adam Lepa stwierdza, że „Gazeta Wyborcza” to jeden z najpotężniejszych środków antyewangelizacji w Polsce. Na jej łamach pojawiają się ustawicznie teksty wrogie religii i Kościołowi oraz eksponujące antychrześcijańskich nienawistników, perfidnych w upowszechnianiu ateistycznych kłamstw, posługujących się epitetami, a nie argumentami, ostrzegających przed tworzeniem państwa wyznaniowego. Prowadzonej zręcznie podjazdowej „wojnie szarpanej” towarzyszy hipokryzja, by móc skutecznie realizować zamierzone cele. Prof. Jerzy Robert Nowak przeanalizował bardzo rzeczowo wkład „Gazety Wyborczej” w walkę z Kościołem i wzywa wierzących Polaków do stanowczego przeciwdziałania temu wszystkiemu, co czynią zakłamani „truciciele dusz” w oparciu o cyniczną zasadę: „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Profesor uważa, że w Polsce mamy obecnie do czynienia z groźniejszą kampanią ateizującą niż w PRL-u, o czym świadczą agresywne publikacje antykościelne zamieszczane w różnych wpływowych dziennikach i we wszystkich wielonakładowych tygodnikach ilustrowanych. W przypadku „Gazety Wyborczej” ostrzega przed jątrzącymi tekstami antyreligijnymi, jakie się ukazują na jej łamach w celu „podgryzania” religii i Kościoła. Autorzy nikczemnych publikacji starają się:

podważać obłędny szacunek, jakim cieszy się religia w społeczeństwie polskim, a w pewnych przypadkach mówi się wręcz o „przekleństwie katolicyzmu”;

propagować różnego rodzaju antywartości, diametralnie sprzeczne z wartościami chrześcijańskimi;

ukazywać zdeformowany obraz Kościoła, który przejawia obsesję zagrożenie duchem laickiego państwa i potrafi jedynie przemawiać językiem monologu, monolitu, krucjaty, przypisując jedynie sobie zasługi w przezwyciężeniu systemu komunistycznego w Polsce;

podważać nauczanie i autorytet Jana Pawła II, którego uznaje się za wielkiego, a jednocześnie zarzuca mu się „anachronizm”, rozminięcie się z duchem naszych czasów, rygoryzm odpychający wiernych od Kościoła;

formułować absurdalne zarzuty pod adresem polskich biskupów, oskarżanych nie tylko o mieszanie się do polityki, lecz także o ubóstwo intelektualne i duchowe;

upowszechniać złośliwe twierdzenia i opinie wypowiadane przez zbuntowanych duchownych – zawieszonych w obowiązkach kapłańskich, ujawniających pikantne historie z życia kleru, piętnujących nadużycia władzy kościelnej;

przekonywać o istnieniu rzekomych związków między katolicyzmem a przemocą kobiet w rodzinie i społeczeństwie;

bronić praw artystów do wyrażania w artystycznej formie kłamstw i bluźnierstw, obrażających uczucia religijne katolików;

uzasadniać znaczenie szczególnych walorów homoseksualistów i miłości lesbijskiej, bo – jak argumentują – „najwybitniejsi ludzie na świecie to homoseksualiści”;

atakować w sposób bezwzględny o. Tadeusza Rydzyka i założone przez niego Radio Maryja – medium katolickie, które stanowi fenomen współczesnego katolicyzmu polskiego.

Polacy potrafią krytycznie myśleć, Księże Arcybiskupie!

Nie pozwalają ogłupiać się duchownym!

Nie przymilają się do jadowitej żmii!

Nie wymawiają ze czcią imienia każdego biskupa!

Muszę to powiedzieć! Nie mogą opanować złości, gdy słyszę patetyczne i niemądre słowa, jakie Ksiądz Arcybiskup wypowiada ku czci Jerzego Owsiaka – autora amoralnego hasła: „Róbta, co chceta” i organizatora „Woodstocków”, uznawanych za przedsionek „piekła na ziemi”. Nie wolno nakładać „aureoli” na głowę kogoś, kto sprzyja demoralizacji młodzieży i udzielę subkulturowym chuliganom rozgrzeszenia koniecznego dla uspokojenia ich sumień. Trzeba dokładnie przeanalizować to, co piszą na temat działalności charyzmatycznego guru „dzieci New Age” znani w Polsce publicyści, pedagodzy, księża. Wydaje mi się, że Kościół szczyci się wieloma wspaniałymi i świętymi wychowawcami, których warto ukazywać jako wzory godne naśladowania dla dzisiejszych duszpasterzy dzieci, młodzieży, studentów. Czy Ksiądz Arcybiskup rzeczywiście może być „zauroczonym” kimś, kto niszczy w nastolatkach młodzieńczy idealizm i sprowadza ich z drogi cnoty ku bagnu moralnemu? Czy „bełkocący” dyrygent WOŚP wprowadził kogokolwiek z młodych chłopców czy dziewcząt na wyżyny bohaterstwa, heroizmu i świętości? Czy wolno schlebiać młodzieży poprzez proponowanie jej luzów moralnych, by zdobyć wśród niej tanią popularność?

Kim jest „idol” Księdza Arcybiskupa?

Jerzy Owsiak deklaruje się jako „niechodzący do kościoła katolik”. Wychował się w ateistycznym środowisku – matka była osobą niewierzącą, a ojciec należał do partii i był wysoko postawionym milicjantem. Chłopak wyrósł na „wielkiego człowieka”, chociaż – jak sam o tym mówi – w szkole przebijał nauczycielom opony w samochodach i palił dzienniki szkolne. W specyficznych warunkach politycznych został „dostrzeżony” i wylansowany przez liberalno-lewicowe media jako największy specjalista od dobroczynności. Doceniono w nim nie tylko umiejętność realizacji ideologii maksymalnego „luzu”, lecz także odważne manifestowanie niechęci do Kościoła katolickiego. Eksponowanie dobroczynności w jego wydaniu miało „przesłonić” ogromną pracę charytatywną Caritasu. Trzeba pamiętać, że w tym samym czasie, gdy dyrygent wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy przekazał 20 milionów na cele charytatywne, organizacja kościelna dała 200 milionów na wsparcie osób potrzebujących jakiejkolwiek pomocy, ale o tym nie mówi się w mediach. Czyżby nikt nie poinformował Księdza Arcybiskupa o tym fakcie, o którym powinni wiedzieć wszyscy członkowie Episkopatu Polski?

Trudno pomijać to, że Jerzy Owsiak jest powiązany z Hare Kryszna – jedną z najbardziej niebezpiecznych sekt, której doktryna i etyka są całkowicie sprzeczne z chrześcijaństwem. W wielu krajach sekta jest zakazana przez władze publiczne. Idol medialny odbył podróż do Indii. Zaprasza krysznitów na imprezy organizowane pod patronatem WOŚP. Uczestniczył w zaślubinach kilku par młodych wyznawców Kryszny; pełnił nawet wraz z małżonką rolę świadka w czasie tych ślubnych uroczystości. Na jednym z „Przystanku Woodstock” uczestniczył w oficjalnym otwarciu „Pokojowej wioski Kryszny”. A zatem nie sądzę, by „przypadkowo” wypowiedział kiedyś ze sceny słowa: „Teraz podziękujmy maharadży za modlitwę do Kryszny, który sprawił, że jest ładna pogoda, nie pada deszcz”. Czemu ma służyć szerzenie wśród polskiej młodzieży idyllicznego obrazu sekty wywodzącej się z Indii? Czyżby rzeczywiście chodziło o nakłonienie młodych Polaków do wyparcia się Chrystusa i przyłączenia się do wielbicieli najdostojniejszego z plejady bogów hinduskich? Czy Ksiądz Arcybiskup może spokojnie patrzeć, jak młodzież omija Kościół w drodze do „Pokojowa Wioski Kryszny”?

Śledziłem obecność Księdza Arcybiskupa na jednym z „Przystanków Woodstock”. Analizowałem dokładnie „niebanalne” odpowiedzi udzielane na liczne pytania – banalne, podstępne, bezczelne. Przypatrywałem się spontanicznym gestom, wykonywanym w świetle kamer z myślą o wywarciu wrażenia na opinii publicznej. Dziwiłem się, że tak mało uczestników nagłaśnianej w mediach imprezy przyszło na spotkanie z „najznamienitszym” Hierarchą Polskim. Myślałem o idiotycznym stwierdzeniu jednego z redaktorów, uprawiających kabotynizm: „Tu jest Polska”. Utrwaliłem się w osobistym przeświadczeniu, że libertyńskie zloty i koncerty, po których zakończeniu pozostają jedynie butelki po wódce i opakowania po prezerwatywach, nie są właściwym miejscem dla spotkań katolickiego biskupa z młodymi buntownikami, którzy rzucają bluźnierstwa pod adresem Boga, Kościoła i kapłanów. Nie obawiam się wyrazić swojej opinii! Interesuję się Sokratesem, św. Augustynem, M. Schelerem. Przeczytałem wiele dzieł etycznych geniuszy ludzkości, co poszerzyło moje horyzonty intelektualne, uświadomiło mi konieczność przestrzegania obiektywnych zasad etycznych, uwrażliwiło na poważne traktowanie powinności, jaką przeżywamy w zetknięciu się z dobrem. W swojej pracy wychowawczo-duszpasterskiej staram się wzorować na trzech znanych, szanowanych i podziwianych mistrzach w kształtowaniu młodych charakterów: św. Janie Bosco, Badenie Powelu i Januszu Korczaku. Pogłębiam ustawicznie znajomość ideologii współczesnego wychowania chrześcijańskiego, by móc wspierać coraz skuteczniej młodych w ich rozwoju duchowym, moralnym, społecznym. Słysząc pochwalne hymny, jakie hierarchowie polscy wyśpiewują ku czci „bełkotliwego” nihilisty moralnego, zaczynam wątpić w sens tego, co czynię dla dobra młodzieży. I wówczas przypominam sobie fraszkę J. Sztaudyngera, który w sposób trafny, przenikliwy i dowcipny potrafił wyrazić coś, co jest aktualne w każdym czasie:

„Czasem głupoty człowiek sobie życzy,
Bowiem w mądrości tyle jest goryczy”.

Katolicy omijają „folwark Szatana”, Księże Arcybiskupie!

Nie wolno im w tym przeszkadzać!

Nie wolno ich nakłaniać do zmiany orientacji życiowej!

Nie wolno z nich szydzić z powodu respektowania moralności chrześcijańskiej i przejawiania troski o właściwe wychowanie młodzieży!

Znam swoje miejsce w Kościele! Nie mam prawa upominać Księdza Arcybiskupa ani nie zamierzam tego czynić. Szanuję jednak prawowiernych katolików i żarliwych patriotów, od których uczę się ciągle czegoś nowego, bo więcej ode mnie przeżyli, przecierpieli, przemodlili. Mam niezłomną nadzieję, że nigdy nie zdradzą mnie za judaszowskie eurosrebrniki ani nie porzucą w obliczu napotkanych przeciwności losu. Potrzebne są ich modlitwy, żarliwe działania w obronie polskości i wdowie grosze, by Polska pozostała nadal Polską – moją Ojczyzną, która niejednokrotnie już była miejscem cudów nad Wisłą. W szczególnych sytuacjach, gdy Ksiądz Arcybiskup wyciska słone łzy z ich oczu, okazuję im życzliwość, staram się podtrzymywać na duchu, staję zdecydowanie w ich obronie. Przeciwstawiam się każdemu, kto „wybucha śmiechem nad krzywdą wyrządzaną prostym ludziom”, bo do nich posłał mnie Pan i poczuwam się przed Nim do osobistej odpowiedzialności za katolików powierzonych mojej trosce duszpasterskiej. Szanuję Księdza Arcybiskupa, ale nie jest to wystarczający powód, bym przechodził obojętnie obok ludzi, pragnących wyżalić się przede mną z powodu bolesnych słów i niesprawiedliwych zarzutów, jakie zbyt często słyszą pod swoim adresem z ust Księdza Arcybiskupa.

Nie zatrzasnę przed nim nigdy drzwi!

Nie opuszczę ich w obliczu ataków „armii Antychrysta”!

Nie przyłączę się do żadnego hierarchy, szydzącego z „moherowych beretów” i wysławiającego propagatora luzów moralnych!

Polacy nie są jedynie „katolickim motłochem”, Księże Arcybiskupie!

[…]

ks. Henryk Łuczak

 

Serdecznie zapraszamy do lektury.

Zniszczmy obraz Bestii! Moje kapłańskie listy do Ojca Świetego, arcybiskupów, biskupów, polityków i dziennikarzy. Do przeciwników i zwolenników apokaliptycznej Bestii.” – ks. Henryk Łuczak, Wydawnictwo ANTYK Marcin Dybowski, 2011. Książkę można kupić m.in. bezpośrednio u Wydawcy – link

Ks. Henryk Łuczak, zasłynął ostatnio również kierowaną do młodzieży książką „Podnieście głowy młodzi Polacy„, w któej podnosi głos przeciwko KATOLEWICY, oskarżonej o adorowanie apokaliptycznej Bestii. – link

Opracowanie: WWW.BIBULA.COM na podstawie: materiałów redakcyjnych

Skip to content