Aktualizacja strony została wstrzymana

„Kreatywnej destrukcji” ciąg dalszy? O Libii, bez Libii…

Przegląd bliskowschodnich wydarzeń

Interwencja europejska w Libii jest prawdopodobnie kwestią godzin lub minut i przykuwa od dłuższego czasu uwagę mediów. [tekst pisany był przed atakiem sił francuskich– Red.]

Pomysłodawcami militarnej interwencji w Libii wg Gulf News są Francja i USA, które zgłosiły wniosek w tej sprawie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, zwracając uwagę na potrzebę podjęcia „niezbędnych kroków”, w celu ochrony cywilów przed odwetem ze strony sił zbrojnych wiernych Muammarowi Kadafiemu. Głosowanie odbyło się w momencie, kiedy libijski dyktator ogłosił rychłe wkroczenie swoich wojsk do zbuntowanego Benghazi. „Rozpoczynamy dziś, i nie będzie litości”. W przemówieniu wygłoszonym w libijskiej telewizji ogłosił, iż bezwzględnie ścigać będzie rebeliantów „…zdrajców… ulica po ulicy, dom po domu, izba po izbie… „Cały świat oglądać będzie Benghazi i zobaczy co tam zrobimy…” – ostrzegał wieloletni pupilek lewicy Kadafi.

Przyjęta rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ ogłosiła „zakaz lotów w libijskiej przestrzeni powietrznej”, dając tym samym możliwość do rozpoczęcia działań powietrznych przeciwko siłom Kadafiego. Upoważniono społeczność międzynarodową do podjęcia wszelkich działań prewencyjnych, mających na celu uchronienie libijskiej ludności przed odwetem ze strony wiernych reżimowi sił libijskich, faktycznie zezwalając na przygotowanie międzynarodowych sił zdolnych nie tylko do opanowania obszaru Libii, ale również dłuższego zapewnienia spokoju na obszarze tego państwa. Rezolucja wezwała do konsekwentnego przestrzegania embarga na dostawy broni oraz ogłosiła listę osób, firm i innych podmiotów, które nie mają prawa utrzymywania kontaktów z władzami Libii, oraz którym zamrożono finansowe aktywa.

Rezolucja została poparta przez 10 z 15 państw członkowskich Rady Bezpieczeństwa ONZ, w tym USA, Francję i Wielką Brytanię. Wstrzymały się od głosu (czyli wyraziły bierny sprzeciw) Chiny, Rosja, Niemcy, Brazylia i Indie.

Ambasador USA przy ONZ Susan Rice wyraziła zadowolenie z faktu zezwolenia na użycie siły przeciwko siłom Kadafiego. W podobnym tonie przemawiał minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii William Hague, zwracając uwagę, że decyzja „zapobiegnie rozlewowi krwi”. Minister spraw zagranicznych RFN i reprezentant RFN przy ONZ Guido Westerwelle nazwał rezolucję ONZ „niebezpieczną” i stwierdził, iż żaden żołnierz Bundeswehry nie weźmie udziału w ataku na Libię.

Kadafi w wywiadzie dla Radiotelevisiao Portuguesa powiedział, że nie uznaje żadnej ONZtowskiej rezolucji, interwencja będzie postrzegana jako akt agresji a interweniujące państwa uznane za agresorów. Libijski dyktator ostrzegł przed zdecydowaną odpowiedzią libijskich sił zbrojnych w basenie Morza Śródziemnego, skierowaną przeciwko transportowi morskiemu i lotniczemu.

Odbywa się debata wśród krajów arabskich dotycząca wsparcia międzynarodowej interwencji. Przedstawiciel Ligi Państw Arabskich przy ONZ Yahiya Mahmassani stwierdził, iż przynajmniej dwa państwa arabskie będą aktywnie uczestniczyć w realizacji utrzymania strefy zakazu lotów nad Libią. Informacja ta nie dotyczy Egiptu, który już otwarł swoje granice na pomoc humanitarną dla ludności libijskiej, wyłączając przekazywanie broni i amunicji. Działania interwencyjne wsparł Katar.

Obama w politycznym rozkroku?

Publicysta izraelskiego portalu Artuz Sheva – Amiel Ungar zwraca uwagę na zmianę amerykańskiego postrzegania kwestii libijskiej i pojawienie się nagle wezwania do militarnej interwencji, który jeszcze kilka dni temu obśmiewano jako relikt z czasów Busha. W swoim artykule Ungar pisze wprost, że deklaracje polityków Obamy „nie jesteśmy tacy jak Bush” i odcinanie się od „kreatywnej destrukcji” neoconsów są w istocie zasłoną dymną, skrywającą głęboki kryzys w amerykańskiej polityce zagranicznej. Do zmiany stanowiska – w zasadzie wejścia na wojenną ścieżkę kolejnej „Pustynnej Burzy” – administracja Obamy została wepchnięta siłą politycznego rozpędu. I nie rozchodzi się tu tylko o partycypowanie podatników europejskich w kosztowej operacji militarnej, czy rozwój sytuacji w samej Libii, gdzie Kadafi zdołał sobie poradzić z siłami rebeliantów i odzyskał panowanie nad polami naftowymi. Zdaniem Ungara główne przyczyny leżą w kryzysie demokratycznej polityki zagranicznej USA i przyjętej „antybushowskiej” polityce multilateralnej, konsultowania działań na arenie międzynarodowej z sojusznikami. Dotychczasowa polityka demokratów wobec Libii znalazła się pod gwałtownym ostrzałem opozycji zarzucającej w złośliwych komentarzach republikańskich kongresmanów (np. Marco Rubio) „zwlekanie” i „przenegocjowanie” sytuacji politycznej wymagającej szybkiego działania. Jednak krytyka nastąpiła również z pozycji demokratów, niezadowolonych z amatorszczyzny dotychczasowej polityki libijskiej, które wymusiły „przyspieszenie” i „radykalizację” polityki zagranicznej USA. Już dziś wiadomo, że pani Clinton pożegna się niebawem ze swoim stanowiskiem. Specjaliści od PR prawdopodobnie kombinują, jak to sprzedać medialnie.

Cała dotychczasowa polityka Obamy opierała się na konsultacjach swoich posunięć z rządami Wielkiej Brytanii i Francji. Obama zdaniem Ungara wpadł w pułapkę tej polityki. Stanął przed wyborem, albo zadośćuczyni francuskiemu pomysłowi interwencji zbrojnej w Libii, albo w kolejnej sytuacji kryzysowej będzie musiał obyć się bez nielicznych już europejskich sojuszników USA.

11 marca… koniec epoki Maastricht?

Jedno jest pewne. Nastąpił koniec europejskiej wspólnej polityki zagranicznej, a 11 marca jest historycznym dniem tego końca.

Dwa głosy, dwie wykładnie polityki zagranicznej dało się słyszeć na ostatnim szczycie w Brukseli poświęconym m.in. sytuacji w Afryce Północnej.

Francuzi i Brytyjczycy starali się przedstawić problem libijski sięgając po humanitarne argumenty. Terror moralny stosowany poprzez zestawienie Trypolisu i Benghazi z ludobójstwem w Bośni ma na celu mobilizację opinii publicznej i skruszenie stanowiska nieprzejednanych europejskich przeciwników interwencji w Libii – Niemiec, Czech, Malty i niezdecydowanych Włoch. Zapomina się jednak, że to paryska polityka do tej pory brylowała w Afryce w militarnym wspieraniu kacyków plemiennych i krwawych dyktatorów. Trudno będzie Sarkozy’emu przekonać pozostałe państwa europejskie, że jego intencje są czyste i nie mają na celu obrony francuskich interesów w Afryce. Wielu Europejczyków pamięta nie tylko Bośnię, ale i Ruandę…

Środziemnomorskie państwa europejskie takie jak Włochy lub Malta obawiają się nie tyle samych działań militarnych przeciwko Kadafiemu ile niekontrolowanego napływu imigrantów z Libii. Włoskie i maltańskie władze przestrzegają przed „biblijnym potopem” emigrantów zalewających Europę.

W sytuacji kiedy Francuzi domagają się zrzucania bomb na Trypolis i rozpętania wojny w tym regionie a prezydent Sarkozy stawia nogę na arabskiej skórce od banana, niemiecka dyplomacja rozpoczyna aktywne działania w krajach Afryki Północnej. Sarkozy cieszy się z francuskiej dominacji w europejskiej polityce zagranicznej, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to duma Napoleona III zmierzającego pod Sedan pełny arabskich imigrantów. Za jego działania zapłacić będzie musiał środkowoeuropejski podatnik, na co zwrócono uwagę w Brukseli. Berlin zamiast bomb obiecał Egiptowi i Tunezji w 2012 roku 100 mln. euro na rozwój drobnych firm i obiecuje korzystne umowy gospodarcze z UE dotyczące ropy i innych surowców, zjednując szybko nowe rządy. Czy kompromitacja Sarkozy’ego zostanie wykorzystana przez niemiecką dyplomację? Czy stoimy w obliczu nowej „Weltpolitik”? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie, ale na pewno dyplomacja berlińska staje się rzecznikiem europejskich interesów w afrykańskich krajach arabskich. Wydaje się, że nie mniej istotnym skutkiem dzisiejszej sytuacji jest silniejsze wiązanie przez RFN południowych państw UE swoją polityką. Po Grecji, Portugalii i Hiszpanii wpływy polityczne RFN rosną we Włoszech. Prawdopodobnie Berlin pozwoli skompromitować się duetowi politycznemu Obama – Sarkozy, by jako pierwsi ogłosić ewentualne uznanie nowego „opozycyjnego” libijskiego rządu.

Do przeciwników interwencji w Libii należy również prezydent Czech Vaclav Klaus, który plan ogłoszenia strefy zakazu lotów nad Libią nazwał wprost pomysłem „wypowiedzenia wojny”. Klaus twierdził, iż nie może chować się za jakąkolwiek zewnętrzną decyzją, choćby była to decyzja Rady Bezpieczeństwa ONZ, musi kierować się tym co uważa za wewnętrznie słuszne. Prezydent Czech już 11 marca powiedział, że ogłoszenie zakazu lotów nad jakimś terytorium należy do sfery działań wojennych. Swoje zdanie podtrzymał na szczycie w Brukseli, gdzie Czechy zgłosiły zastrzeżenia wobec interwencji w Libii i odmówiły uznania libijskiej opozycji jako legalnych władz państwowych, do czego wzywali reprezentanci Francji i Wielkiej Brytanii. Minister spraw zagranicznych Republiki Czeskiej Karel książę Schwarzenberg stwierdził, iż opozycja libijska nie wzbudza zaufania politycznego, ponieważ nie gwarantuje stabilnych zmian w Libii. Bułgarski premier Bojko Borisow zauważył na brukselskim szczycie, że prezydent Sarkozy i premier Wielkiej Brytanii Cameron chcą bezgranicznego zaufania UE dla libijskiej opozycji na czele której stoi były minister sprawiedliwości Kadafiego – Mustafa Muhammad Abdal Jalil.

Zdaniem czeskich władz należy nie mylić politycznego entuzjazmu, ze zdrowym politycznym rozsądkiem. I tak trzymać!

„Wiosna ludów”, czy starcie imperiów?

Ekspertyzy UE dotyczące sytuacji na Bliskim Wschodzie nie są tak optymistyczne jak komentarze w poczytnych europejskich mediach. Sytuacja na Bliskim Wschodzie uległa niebezpiecznemu zaostrzeniu i zmierza do dalszej eskalacji. Naiwniacy bredzą o wzroście świadomości demokratycznej wśród muzułmanów i walce o prawa człowieka, podczas gdy stoimy prawdopodobnie w obliczu starcia mocarstw i tworzenia nowych struktur panarabskich.

Europejscy analitycy zwracają uwagę na podskórny konflikt rozgrywający się pomiędzy sunnitami a szyitami, pomiędzy arabskimi mocarstwami regionalnymi – Arabią Saudyjską a Iranem, wspieranymi przez USA lub Rosję. Politycy europejscy obawiają się, że „rewolucje” rozgrywające się na Bliskim Wschodzie są wykorzystywane przez Arabię Saudyjską lub Iran do rozszerzenia swoich stref wpływów. Wskazuje się po cichu na działanie sunnickich krajów, takich jak Oman, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska w wspieraniu tłumienia protestów. Ale tego, czego najbardziej obawiają się politycy, to ukrytego działania Iranu w rozniecaniu niepokojów w krajach arabskich. Minister spraw zagranicznych Szwecji Carl Bildt w swoim blogu wyraził to dość jednoznacznie – nie wiemy za dużo, ale sytuacja wzmacnia wpływy irańskie. Zwłaszcza sytuacja w rejonie Zatoki Perskiej.

Odpowiedź krajów GCC (Rada Współpracy Krajów Zatoki Perskiej) na wybuch rozruchów w Bahrajnie była jednoznaczna. Arabia Saudyjska i inne kraje tego regionu zdecydowały się na zbrojną interwencję mającą na celu uspokojenie sytuacji w Bahrajnie. Rebelianci określili decyzję mianem wypowiedzenia wojny Bahrajnowi i nazwali interwencję okupacją kraju. Z kolei Iran zdecydował się na jednoznaczne poparcie dla rebeliantów, wydalając z Teheranu ambasadora Bahrajnu i oskarżając władze tego państewka o mordowanie szyitów. Prezydent Iranu oskarżył USA o wspieranie saudyjskich planów, mających na celu ratowanie syjonistycznego reżimu w Izraelu, poprzez tłumienie ludowych wystąpień. Wsparcie dla bahrajńskich rebeliantów ogłosił przywódca irackich szyitów Moquata al-Sadr oraz libański Hezbollah. W regionie robi się gorąco. Gdzie dwóch się bije, tam nie śpi Izrael, stojący przed widmem kolejnego palestyńskiego powstania i niebezpiecznym zbliżeniem irańskich wpływów do Tel Awiwu. Na razie ogłoszono blokadę militarną strefy Gazy i rozpoczęto operację przeciwko Hamasowi, wspieranemu i finansowanemu zdaniem władz Izraela przez Iran…

„Dzień gniewu” w cichej Syrii

Wydawało się do tej pory, że syryjski reżim przetrzyma każdy polityczny wstrząs, a socjalistyczno-nacjonalistyczne władze w Damaszku mogą spać spokojnie od nieudanych rozruchów w latach 80 XX wieku. Do niedawna.

W ubiegły wtorek i środę miały miejsce w co najmniej trzech miastach syryjskich (w Damaszku, Aleppo i Qamishli) wystąpienia opozycji domagające się ustąpienia prezydenta Bashara al-Assada. Syryjskie siły bezpieczeństwa wg BBC i Reutersa użyły siły przeciwko demonstrantom. Prezydent Assad stwierdził, iż Syryjczycy nie mają podstaw do protestów, ponieważ „rząd zwraca uwagę na potrzeby Syryjczyków”. Na wszelki wypadek jednak podjęto prewencyjną akcję aresztowania dysydentów. Suheir Attasi, działczka syryjskiej opozycji w wywiadzie dla telewizji Al-Jazzera zwróciła uwagę, że ubiegłotygodniowe wystąpienia polityczne w Syrii były pierwszymi objawami zorganizowanego niezadowolenia obywateli. Syryjczycy odczuwają głód wolności – twierdzi opozycjonistka. Uprzedzając ewentualne pytania, dodała, iż demonstranci pochodzili z wszystkich wspólnot religijnych zamieszkujących sunnicką Syrię…

Jest jeszcze za wcześnie na formułowanie jednoznacznych wniosków dotyczących mechanizmów arabskiej „wiosny ludów”. Jednego jednak możemy być pewni, nie ma spontanicznych rewolucji.

RyM

Opracowanie: WWW.BIBULA.COM na podstawie: materiałów autorskich

Skip to content