Aktualizacja strony została wstrzymana

Po co nam Bałtyk?

W Bałtyku, dzięki „szczodrym” unijnym zakazom, nasi rybacy łowią ryby od okazji do okazji, teraz przestajemy wytwarzać statki, a nasza handlowa flota morska i oceaniczna stała się wspomnieniem z PRL- owskich kronik filmowych. Ruina stoczni pociąga za sobą upadek Marynarki Wojennej, której również nie opłaca się zamawiać nowych okrętów na rodzimym rynku. Po co, skoro dobry wujek z Niemiec, Norwegii czy USA podaruje lub sprzeda jej, od czasu do czasu, jakąś starą łódź podwodną albo zardzewiałą fregatę?

Kończy się właściwie unijny proces likwidacji stoczni na polskim brzegu Bałtyku. Stanowi to oczywistą korzyść dla niemieckiego przemysłu stoczniowego, który przejmie nasz rynek także w tym segmencie gospodarki. Mamy do czynienia z bandycką polityką kolejnego „zwijania” rodzimej technologii wyższej generacji; bo nie tylko o miejsca pracy dla związkowców w tym całym interesie chodzi, o czym złośliwie mówią demoliberałowie z okolic Platformy Obywatelskiej.

Nowoczesny statek nie jest wozem drabiniastym – do jego budowy potrzeba wyspecjalizowanego ciągu podwykonawców, a przede wszystkim znakomitych fachowców wysokiego, średniego i zawodowego szczebla. W tym zakresie dorobiliśmy się naprawdę światowej klasy sprzętu, specjalistów i myśli technicznej. Przemysł stoczniowy był naszą dumą i taką mógł pozostać nadal, albowiem popyt na jego wyroby ciągle rośnie.

Takie Chiny – być może najmądrzej ekonomicznie rządzone państwo świata – wykupują stocznie, gdzie się da i tylko w III/IV RP, ta działalność się nie opłaca. Zresztą Polakom po 1989 roku, już nie opłaca się produkować niczego z naklejką „Made in Poland”, prócz krasnali ogrodowych i mebli z wikliny. Dlaczego? Bo Bruksela tak zadecydowała, a o czym ona zadecyduje, to staje się prawem ostatecznym.

Polska marynarka balansuje niczym linoskoczek na zachodnim złomie.

W Bałtyku, dzięki „szczodrym” unijnym zakazom, nasi rybacy łowią ryby od okazji do okazji, teraz przestajemy wytwarzać statki, a nasza handlowa flota morska i oceaniczna stała się wspomnieniem z PRL- owskich kronik filmowych. Ruina stoczni pociąga za sobą upadek Marynarki Wojennej, której również nie opłaca się zamawiać nowych okrętów na rodzimym rynku. Po co, skoro dobry wujek z Niemiec, Norwegii czy USA podaruje lub sprzeda jej, od czasu do czasu, jakąś starą łódź podwodną albo zardzewiałą fregatę? Wzorem reszty sił zbrojnych, polska marynarka balansuje niczym linoskoczek na zachodnim złomie, co musi przynieść katastrofę i ogołocenie naszej strefy Bałtyku z polskiej floty wojennej.

Już nie tylko Niemcy, lecz i mała Dania terroryzuje polskie kutry rybackie, odpędzając je z łowisk, a nierzadko aresztując i przetrzymując ich załogi. Nie ma odpowiedniej liczby jednostek obrony wybrzeża, żeby zabezpieczyć spokojną pracę rybaków i przechwytywać obce kutry (przeważnie także duńskie i niemieckie), operujące po piracku na naszych łowiskach. Są to rzeczy najprostsze, bo trzeba wspomnieć o konkretnym, bałtyckim zapleczu militarnym, którego Polska się pozbywa. Cykl eksterminacyjny jest podobny do stoczni cywilnych, likwidacja dla samej likwidacji – po co Niemcom albo Duńczykom, mają się pałętać pod nosem polscy marynarze na swoich jednostkach pływających?

Dochodzi tu jeszcze kwestia umów licencyjnych z Rosją, ponieważ oprócz udanych polskich projektów wprowadzonych do służby, Marynarka Wojenna korzystała z udoskonalonego przez naszych specjalistów sprzętu, produkcji byłego ZSRR, a następnie Rosji. Obecnie umowy te, są ewidentnie pozrywane; obowiązuje nas doktryna NATO, czyli używanie szczupłych sił morskich do szachowania Rosji i ich ewentualnego zniszczenia w pierwszym uderzeniu potężnej Floty Bałtyckiej z Kaliningradu.

Do tego – w roli celu – wystarczy parę zezłomowanych okrętów, nie potrzeba nowoczesnych statków i zaplecza technicznego. Posłużymy jako kamikadze w interesie Paktu Północnoatlantyckiego. Nie istnieje coś takiego, jak polska strategia prowadzenia działań wojennych na Morzu Bałtyckim. Co zadecydują w Waszyngtonie, to musimy bez szemrania wykonać, z samobójstwem włącznie.

Drogę do Bałtyku wyrąbywali nam Mieszko I, Bolesław Chrobry i Bolesław Krzywousty. Trzymaliśmy się naszych praw do morza pazurami i zębami przez wieki, bo nie ma wielkiego państwa bez dostępu do wielkiej wody. We wrześniu 1939 r. walczyli za to żołnierze i marynarze z Westerplatte, z Gdyni, z Kępy Oksywskiej, Helu oraz pocztowcy z Gdańska. Okazuje się, że mogli głupio nie ginąć, ale oddać nasz morski skrawek Niemcom po dobroci, do czego doszliśmy dzisiaj.

Polską rządzą niekompetentni zdrajcy, którym kazano udawać durniów lub są nimi naprawdęPolską rządzą niekompetentni zdrajcy, którym kazano udawać durniów lub są nimi naprawdę i nie potrafią objąć swymi ptasimi móżdżkami ciężaru znaczenia utrzymania polskiego potencjału gospodarczo-militarnego na Morzu Bałtyckim. To olbrzymie okno na świat i niewyczerpany rezerwuar korzyści materialno-poznawczych, co rozumiano nawet w tzw. Polsce Ludowej, lecz zapomniano w „niezawisłej” i „niepodległej” III/IV Rzeczypospolitej. Współcześnie – myśląc pojęciami ugrupowań postsolidarnościowych i postkomunistycznych – dysponujemy zaledwie Jeziorem Bałtyckim, w którym turyści wymoczą nogi, podpieką plecy na słońcu i wracają po tygodniu-dwóch w rodzinne pielesze.

Do plażowania nie potrzeba nam faktycznie morza, wystarczy jezioro, a nawet sadzawka. Tyle jest ono warte, jeżeli nie posiada sieci nowoczesnych portów, przemysłu stoczniowego i sprawnego oręża, aby swój morski stan utrzymać w garści. Jesteśmy definitywnie odpychani od Bałtyku, co nie robi wrażenia na minionym i obecnym rządzącym establishmencie. Ta ewidentna zdrada oraz dywersja, nie powinna nigdy zostać przez Naród zapomniana.

Robert Larkowski

Za: prawica.pl | http://prawica.net/opinie/25006

Skip to content