Aktualizacja strony została wstrzymana

Czarna legenda inkwizycji – dr Roman Konik

Propagowanie mitu inkwizycji jako zbrodniczej organizacji chrześcijańskiej staje się dla wielu sztandarowym dowodem na to, że prawdziwa wiara, gorliwość religijna i przywiązanie do dogmatów mogą stać się źródłem fanatyzmu i okrucieństwa wobec bliźnich, dlatego wiarę w Boga należy sprowadzić do sfery jak najbardziej prywatnej i osobistej. Tymczasem – w porządku doczesnym – powołanie powszechnych sądów kościelnych miało ukrócić samosądy na heretykach oraz uniezależnić dbanie o czystość doktryny wiary od częstokroć okrutnych sądów państwowych.

Współczesna tendencja dechrystianizacji Europy przybiera różnorakie formy. Jedną ze skuteczniejszych metod, którymi próbuje się zdyskredytować Kościół, jest odwołanie się do jego rzekomej historii, której znajomość nie pozwala dziś nazwać Kościoła słowami św. Augustyna jako ex maculatis immaculata (wewnętrznie święty). Za taką przesłanką stawiana jest dużo poważniejsza teza: przeszłość Kościoła katolickiego przeszkadza, by wierzyć w jedną z podstawowych prawd wiary mówiącą, że w Kościele tkwi kontynuacja zbawczej misji Chrystusa.

Ten mit zbiorowej wyobraźni o inkwizycji budowany jest misternie od czasów oświecenia i jest obecnie trudny do obalenia. Mit ten jest pewnym fragmentem gry, która ma na celu wzbudzenie irytacji wśród wierzących, irytacji w stosunku do instytucjonalnego Kościoła, czego efektem ma być porzucenie tradycyjnych praktyk religijnych i zajęcie stanowiska mówiącego, że wiara w Boga nie wymaga zaakceptowania instytucji Kościoła, która poprzez swą kryminalną historię straciła moc autorytetu. Należy zatem odrzucić zdyskredytowany balast jako niepotrzebny, a nawet przeszkadzający w bezpośrednim kontakcie z Bogiem. Wrogowie Kościoła, powołując się na jego rzekomą zbrodniczą historię, pytają retorycznie: jakie prawo ma Kościół do nauk moralnych, skoro sam w przeszłości dopuszczał się tak niegodziwych czynów? Gdy stajemy wobec tego rodzaju historycznych zarzutów, możemy być pewni, że przywołany będzie casus Świętej Inkwizycji.

Współczesne odczytanie rzeczywistej roli, jaką odegrała inkwizycja, jest z wielu powodów zadaniem wyjątkowo trudnym. W historycznym odbiorze inkwizycji przeszkadza medialny szum tworzony przez pseudointelektualnych publicystów, którzy zaliczają trybunały wiary do najbardziej zbrodniczych instytucji w historii ludzkości, przypisują inkwizycji nawet setki milionów ofiar (aby się przekonać, jak jest to absurdalne, wystarczy sprawdzić, ilu mieszkańców zasiedlało Europę w wiekach średnich). Prym w promowaniu czarnej legendy inkwizycji wiodą lewicowe media, w których coraz częściej słyszy się liczne porównania trybunałów inkwizycyjnych do działalności gestapo czy urzędów bezpieczeństwa z czasów wczesnego PRL. „Historycy-eksperci” wskazują, że trybunały inkwizycyjne skazywały w procesach przeważnie na śmierć, a inkwizytorzy byli okrutnymi zwiastunami systemów totalitarnych. Pamiętajmy, że to karykaturalne opisy Diderota, Woltera czy nawet Dostojewskiego ukształtowały w umyśle przeciętnego człowieka upiorną wizję inkwizycji. Polscy autorzy nie pozostali też w tyle za „postępowymi” historykami: Jerzy Andrzejewski fantazjuje w „Ciemności kryją ziemię”, jak to inkwizycja ad maiorem Dei gloriam krwią znaczyła swój wkład w rozwój Kościoła, Edward Potkowski zaś w pracy „Heretycy i inkwizytorzy” wprost pisze o założycielach inkwizycji (np. o św. Dominiku), że byli to ludzie chorzy psychicznie. Spotykając się na co dzień z taką wizją inkwizycji, przeciętny człowiek skłonny jest uznać ją za prawdziwą. Istnieje potoczne wyobrażenie o inkwizytorze jako o geriatrycznym zakapturzonym mnichu o skłonnościach sadystycznych, który pała żądzą władzy. Najlepszym przykładem takiego wyobrażenia jest postać Bernarda Gui, inkwizytora Toledo, którego w swej powieści „Imię róży” opisał znany włoski mediewista Umberto Eco. Jeszcze gorzej przedstawiono go w filmie na podstawie tej książki. Bernard Gui – rzeczywista postać historyczna – był inkwizytorem Toledo. Przez szesnaście lat pełnił tę posługę i orzekł winę w stosunku do 913 osób, z czego tylko 42 osoby, jako groźnych rebeliantów, pedofilów, kryminalistów, przekazał władzy świeckiej. W wielu przypadkach Gui (co na te czasy było zupełną nowością) orzekał chorobę psychiczną u podejrzanych, rezygnując z dalszych przesłuchań. Warto wspomnieć, że ta „ikona czarnego terroru” wydała 274 wyroki złagodzenia odbywanych kar oraz zamiany w 139 przypadkach więzienia na noszenie krzyża pokutnego naszywanego na odzienie. Jednak stworzony przez Eco mit działa mocniej niż prawda historyczna. Ma on jednak tyle wspólnego z prawdziwym Bernardem Gui, co postać Hansa Klossa ze Stanisławem Mikulskim. Pamiętajmy, że inkwizytorzy rekrutowani byli głównie z najlepszych zakonników, wykształconych i o nieskazitelnej opinii. Minimalną granicą wieku dla inkwizytora było 40 lat (ze względu na doświadczenie życiowe i niebezpieczeństwo młodzieńczej pochopności w wydawanych wyrokach). Nie mógł on też nosić broni. Inkwizytorzy byli normalnymi ludźmi, często podróżnikami, ciekawymi świata intelektualistami. Budzi nasze zdziwienie list Synodu biskupów z Toledo, który nawołuje, by inkwizytorzy byli powściągliwi w grze w kości…

Strategia oblężenia

Obalenie głęboko zakorzenionego mitu krwawej inkwizycji jest zadaniem wyjątkowo trudnym, gdyż po drugiej stronie ideologicznej barykady stoją media masowe z arbitralnymi sądami, deformacjami, legendami wspieranymi przez liczne autorytety medialne, filmy, książki, pseudonaukowe publikacje czy świat masowej rozrywki, który w wielu przypadkach stał się jedynym źródłem wiedzy historycznej jej odbiorców. Nie podejmując działań mających na celu zmianę stanu oceny historii Kościoła, zezwalamy, by bezdyskusyjnie dać się obarczać pomówieniami i kłamstwami. Już niebawem nie będzie pewnie w historii takiego miejsca, naznaczonego cierpieniem, błędem i okrucieństwem, za które nie będzie ponosił odpowiedzialności Kościół katolicki. Coraz częściej występują bowiem przypadki, w których ogólna historia Kościoła przedstawiana jest jako śmietnik wad, wypaczonych idei i mylnych przekonań całego cywilizowanego świata. Niejednokrotnie efektem owego swoistego oblężenia jest deklaracja wielu katolików, którzy nie próbując zmienić tego stanu rzeczy, utwierdzają się w przekonaniu, że instytucja Kościoła katolickiego stworzona jest na wzór organizacji charytatywnych czy zrzeszeń organizacji pożytku publicznego, gdzie pracują zwykli ludzie, mogący błądzić czy defraudować majątek. Ten efekt oblężenia jest misternie budowany jedynie na pewnych medialnych przekazach, całkowicie pozbawionych podstaw wiedzy historycznej i elementarnej wiedzy z zakresu teologii.

Do tego zestawu mitów medialnych dołącza się oświeceniową dychotomię przeciwstawienia sobie dwóch struktur rzekomo nawzajem się wykluczających: wiary i rozumu, wiary i wolności umysłu, wiary i rozsądku, wiary i nauki. Dlatego tezą końcową jest niejednokrotnie argument powielany przez media: albo grzęźniemy w zmurszałej wizji wiary chrześcijańskiej opartej na przemocy i restrykcji, albo wybieramy wolność i naukę, zapewniając cywilizacji progres.

Analizując historię inkwizycji i chcąc zrozumieć motywy jej powstania i działalności, należy przyjąć bardzo starannie metodologię badawczą. Analizowanie działalności trybunałów wiary z punktu widzenia współczesnych uwarunkowań, praw człowieka, uświęconej medialnie demokracji jest wyrwaniem z kontekstu kulturowego i historycznego okoliczności jej powstania, jest zabiegiem niedopuszczalnym, którego efektem są karykaturalne i nieprawdziwe wnioski. Wystarczy jednak pobieżne spojrzenie w historię, by zauważyć, że większość z podawanych w mediach rzekomych faktów historycznych wydaje się co najmniej zagadkowa. Często osąd działalności inkwizycji jest bardzo surowy, nawet wewnątrz współczesnego Kościoła. Jak zatem pogodzić istnienie znienawidzonej inkwizycji z wyniesieniem na ołtarze przez Kościół wielu inkwizytorów jako wzorów postępowania moralnego (Piotra Męczennika, Piotra d´Arbues, Dominika Guzm�na czy Jana Kapistrana), jak pogodzić naukę Ojców Kościoła, od Tomasza z Akwinu po Grzegorza z Nazjanzu, którzy nie tylko całym sercem popierali działalność inkwizycyjną, ale wręcz pisali wskazówki i rady dla inkwizytorów, czy też – jak św. Dominik – wprost uczestniczyli w tworzeniu Świętego Oficjum?

Po wtóre, jeżeli trybunały wiary były tak znienawidzone przez samych wiernych, dlaczego zatem sami przestępcy wymyślali często powody religijne swych przewinień? Odpowiedź jest pragmatyczna, gdyż w średniowieczu powszechna była świadomość tego, że postawienie przestępcy przed sądem inkwizycyjnym gwarantuje sprawiedliwy przebieg śledztwa oraz broni sprawcę przed powszechnymi praktykami stosowanymi w sądach grodzkich (np. tortury traktowane jako część procedury sądowej, obcięcie kończyn jako zabieg prewencyjny, banicja, konfiskata mienia czy wieloletnie więzienie).

Zapobiec samosądom

By zrozumieć i ocenić działalność inkwizycji, należy przede wszystkim postawić pytanie o motywy jej powstania. Cele, jakie przyświecały zapoczątkowaniu inkwizycji, były złożone. Przede wszystkim powołanie powszechnych sądów kościelnych miało ukrócić samosądy na heretykach (vide: oficjalny zakaz stosowania ordaliów – sądu Bożego, przez Kościół od roku 1215) oraz uniezależnić dbałość o czystość doktryny wiary od sądów państwowych. Należy pamiętać, że pierwsze surowe kary za odstępstwa od doktryny chrześcijańskiej wprowadzili władcy świeccy, np. dekret Rajmunda hrabiego Tuluzy nakazujący złapanych katarów kierować bezpośrednio na stos bez sądu i prawa obrony; podobny dekret wydaje Piotr II, król Aragonii, nakazując bezzwłocznie opuścić królestwo wszystkim heretykom. Ci, którzy się nie zastosują do tego dekretu, mieli być spaleni na stosie. We Francji król Francji Robert II Pobożny w 1022 r. mimo ostrego sprzeciwu lokalnych władz kościelnych rozpoczął ściganie heretyków na własną rękę, zaś w kronikach Galla Anonima można przeczytać o świeckim dekrecie nakazującym wybicie zębów drewnianym polanem za publiczne łamanie postu. Tendencje do stosowania tego rodzaju aktów restrykcyjnych były związane ze starożytną zasadą rzymską, wedle której władza cesarska rozumiana była jako po.tif”Ad abolendam diversarum haeresum pravitatem” Papieża Lucjusza III) wyraźnie traktuje zagrożenie herezją w dwóch kontekstach: w kontekście wiary i zagrożenia ładu społecznego. Herezja, jak wydawać by się mogło współcześnie, nie dotyczyła tylko sfery teologicznej, była uderzeniem w równowagę świata średniowiecznego. Oprócz ewidentnych aspektów infekowania czystości wiary doktryna heretycka zwalniała i zakazywała (w przypadku ruchu katarów) składania jakiejkolwiek przysięgi i anulowała wszystkie dotychczas złożone. Każdy, kto choć pobieżnie zna strukturę społeczną panującą w wiekach średnich, wie, że fundamentem ładu była przysięga lenna, zobowiązanie stanowe czy złożone śluby wierności. Ruchy manichejskie odrzucały funkcjonowanie władzy świeckiej i kościelnej, skutecznie nawoływały do zaniechania stosowania medycyny czy do całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej, nawet w małżeństwie, albo do obrzędu zwanego endura – czyli dobrowolnej śmierci samobójczej poprzez zagłodzenie organizmu.

Mity wokół tortur

Mówienie o stosach jako wymyśle inkwizytorów jest grubym nieporozumieniem. Przed nastaniem bowiem trybunałów inkwizycyjnych, wzorem prawa rzymskiego, sądy powszechne skazywały na stos fałszerzy monet, przestępców, którzy dopuścili się rabunku z włamaniem, czy fałszerzy oszukujących na wadze. W penitencjarnej historii Europy apogeum stosowania tortur przypada zaś na przełom XVI i XVII wieku, czyli na kilka stuleci po ogłoszeniu bulli „Ad extripanda”, zezwalającej na stosowanie tortur w procesach o herezje. Mało znanym i rzadko wspominanym faktem jest także to, że w systemach prawa świeckiego w większości krajów europejskich możliwość stosowania tortur zniesiono dopiero w XIX wieku. Bulla Papieża Innocentego IV była pod pewnymi względami postępowa, gdyż dopuszczała tortury jedynie w nielicznych przypadkach. Poddany torturze mógł być tylko oskarżony o ciężkie przewinienia, nie zaś podejrzany, zezwolenie na tortury musiało zostać podjęte przez aklamację, tzn. przez wszystkich sędziów biorących udział w posiedzeniu sądu inkwizycyjnego, najczęściej było to dwunastu dobranych przez inkwizytora, prawowiernych katolików (boni viri), rekrutujących się spośród miejscowego kleru i arystokracji. Wystarczył jeden głos przeciwny, by zabroniono stosowania tortur. Zgodę na nie musiał także wyrazić biskup miejscowej diecezji, w której obradował sąd inkwizycyjny. Zeznania uzyskane na torturach nie mogły być traktowane jako materiał dowodowy. Co więcej, oskarżony poddany torturom mógł w ciągu 24 godzin odwołać swoje zeznania, które złożył podczas ich wykonywania. Tortury można było stosować tylko w ten sposób, by nie sprowadziły na torturowanego śmierci lub okaleczeń. Warto tu dodać, że jeśli już decydowano się na tortury, to w większości przypadków męczono głodem. Bulla Papieża Aleksandra zabraniała także osobom duchownym uczestniczenia w torturach, pozostawiając je całkowicie ramieniu świeckiemu. Dekret ten cofnięto osobnym rozporządzeniem z 27 kwietnia 1260 roku, gdyż nieobecność inkwizytora przy torturach przewlekała sprawę i żołnierze ramienia świeckiego stosowali tortury w sposób, w jaki ich używano w prawie świeckim, co było zakazane w sądach inkwizycyjnych. Warto tutaj też wskazać, że inkwizycja kościelna zdecydowanie zakazywała karania dzieci, starców, kobiet w ciąży, co było dopuszczalne w sądach świeckich. Nigdy też nie stosowano tortur (jak to bywało w ówczesnym prawie świeckim) w pierwszej rozprawie sądowej. Uciekano się do tego środka jedynie wtedy, gdy oskarżonemu udowodniono winę (więc wykluczało to de facto stosowanie tortur na podejrzanych o herezję) i mimo jaskrawych dowodów winy trwał on w uporze i nie przyznawał się do herezji. Przyglądając się dokumentom inkwizycyjnym, śmiało możemy postawić tezę, że sądy inkwizycyjne w porównaniu z sądami świeckimi tamtych czasów uciekały się do tortur sporadycznie i na złagodzonych warunkach. Okrutne metody stosowane były przez inkwizycję nader rzadko (we Francji, gdzie trwała walka z sektą albigensów, przez 200 lat jedynie trzykrotnie zdecydowano o użyciu tortur).

Po stronie człowieka

Jakkolwiek dziwacznie to brzmi w kontekście czarnej legendy o inkwizycji, warto wspomnieć o pewnych nowatorskich rozwiązaniach humanizujących w sposób znaczny średniowieczny system penitencjarny. Sądy inkwizycyjne jako pierwsze zapewniały obrońcę z urzędu i to, co do dziś jest praktykowane – uznawały areszt domowy i zwolnienie za poręczeniem. Ponadto oskarżony miał prawo zabrania głosu w przypadku niezrozumienia aktu oskarżenia – gdy do tego dochodziło, przewodniczący trybunału miał obowiązek jego wyjaśnienia. Jeżeli podejrzany uważał, że któryś z sędziów jest mu nieprzychylny i wrogo do niego nastawiony, miał prawo odwołania się na tej podstawie do Stolicy Apostolskiej, na ten czas odraczano postępowanie dochodzeniowe. Nawet współcześnie taki przywilej nie przysługuje oskarżonym. Każde odwołanie sądzonego heretyka spotykało się z odpowiedzią ze strony Stolicy Apostolskiej. BenedyktIX (1033-1046) sygnował średnio 1 list rocznie, Leon IX (1049-1054) już ok. 35, Innocenty II (1130-1143) – 72 lisy, Aleksander III (1159-1181) – 179, Innocenty III (1198-1215) – 280, Innocenty IV (1243-1254) – 730, Jan XXII (1316-1324) aż 3 tys. 646 listów dotyczących odwołań! Świadczy to o tym, że w okresie największej walki z herezją Stolica Apostolska odpowiadała na liczne apelacje, pytania i sprawy sądowe wymagające arbitrażu najwyższych hierarchów Kościoła. Średniowieczny przywilej selekcji trybunału przez oskarżonego nie jest fikcją, a jest niestety często pomijany w wielu pracach dotyczących inkwizycji. Pewną nowością było także to, że trybunał inkwizycyjny nie opierał się wyłącznie na zeznaniach świadków, miał obowiązek wysłuchania i ustosunkowania się do stawianych zarzutów przez oskarżonego. Dlatego stwierdzenie, jakoby oskarżony nie miał prawa głosu w sądach inkwizycyjnych, jest wierutną bzdurą. Nową procedurą było także wprowadzenie obowiązkowego obrońcy z urzędu (niespotykane jako prawo powszechne, gdyż było rozwiązaniem kosztownym). Częstą karą wymierzaną przez sądy były kary kanoniczne lub więzienie – tzw. murus largus, czyli odosobnienie w klasztorze lub murus scrictus, polegające na zamknięciu w celi klasztornej. Zarówno w przypadku murus largus, jak i murus scrictus dopuszczalne były odwiedziny współmałżonka. Była to bardziej praktyka pokutna niż kara kryminalna. Z reguły skazani podlegali wielokrotnym amnestiom skracającym wyroki lub zamieniano je na inną pokutę, np. codzienne odmawianie psalmów pokutnych czy pielgrzymkę do miejsc kultu (vide: przypadek Galileusza, który wyrokiem sądu inkwizycyjnego został skazany na karę… odmawiania 4 psalmów pokutnych dziennie. Jako słabo widzący karę mógł scedować na wybraną osobę). Należy pamiętać, że tego rodzaju nowatorskie rozwiązania pojawiały się w momencie powszechnego stosowania kar mutylacyjnych w prawodawstwie świeckim – czyli kar odzwierciedlających charakter przestępstwa: obcinanie uszu, kończyn (kradzież), języka (składanie fałszywych zeznań). Sądy inkwizycyjne także jako pierwsze uwzględniały w prawodawstwie okoliczności łagodzące, wprowadzając tzw. stan wyższej konieczności (np. kradzież z nędzy). Trybunały wiary zlikwidowały także instytucję więzień koedukacyjnych.

Prawda o ofiarach
W debacie nad inkwizycją jednym z najczęściej poruszanych problemów badawczych jest pytanie o liczbę ofiar, za które pośrednio lub bezpośrednio odpowiedzialne były trybunały wiary. Trzeba jasno stwierdzić: dokładna liczba ofiar nie jest możliwa dziś do ustalenia ze względu na zbyt mały (lub fragmentaryczny) materiał archiwalno-dowodowy. W przybliżeniu podać można (zarówno w przypadku inkwizycji pontyfikalnej, jak i państwowej inkwizycji hiszpańskiej), że ogólny procent przekazanych ramieniu świeckiemu przez trybunały wiary waha się w granicach 5 procent. Jednak nawet tak ogólne dane należy opatrzyć komentarzem.

Po pierwsze, niektóre ogłoszenia wyroków śmierci odbywały się zaocznie i nigdy nie zostały wykonane (np. spalenie na stosie in effigie, czyli wizerunku lub kukły skazańca jako formy przestrogi i prewencji).

Po drugie, należy też pamiętać, że często sprawy religijne pokrywały się w oskarżeniach z wykroczeniami kryminalnymi. W tych sytuacjach trudno orzec, czy trybunał wiary po przekazaniu oskarżonego kryminalisty sądom świeckim może być statystycznie zakwalifikowany jako odpowiedzialny za wyrok skazujący. Niejednokrotnie badania historyczne polegają na pewnym uproszczeniu i niedbalstwie intelektualnym archiwistów, którzy uznawali, że wyrok skazujący znaczył niechybnie stos, a w wielu przypadkach była to tylko kara kanoniczna. W kontekście liczby ofiar warto wspomnieć o „polowaniu na czarownice” w Europie. Całkowitą liczbę kobiet spalonych na stosie ocenia się na 50 tysięcy, z czego – jak wskazuje prof. Agostino Borromeo badający zachowane archiwa – jedynie 59 czarownic zostało straconych przez inkwizycję hiszpańską, 4 kobiety przez inkwizycję portugalską i 36 kobiet przez inkwizycję rzymską.

Na podstawie zebranych danych archiwalnych i prac rekonstrukcyjnych można przyjąć liczbę (niestety, przybliżoną i nieprecyzyjną) około 9 tys. osób przekazanych ramieniu świeckiemu przez inkwizycję od XIII do XVIII wieku we wszystkich krajach, w których działały trybunały wiary.

Warto pamiętać, że bez większych zmian Święte Oficjum funkcjonowało w większości państw Europy do XIX wieku. Dopiero początek wieku XX przynosi zmiany w funkcjonowaniu trybunałów wiary. Papież Pius X zmienia Sacrum Oficjum w Kongregację Świętego Oficjum, zaś w 1965 r. Paweł VI w Kongregację Nauki Wiary. Nazwa ta jest stosowana do dzisiaj. Kongregacja ta jest w pewien sposób kontynuacją instytucji inkwizycji i cieszy się dziś powszechnym autorytetem (przez wiele lat Kongregacji tej przewodniczył obecny Papież Benedykt XVI). Kongregacja wydaje podobnie jak inquisitio haereticae pravitatis ważne dokumenty (ostatnie lata przyniosły np. wskazanie na błędy teologii wyzwolenia czy notę dotyczącą książek o. Anthony´ego de Mello, oficjalnie pozbawiając je miana nauki katolickiej). Na zakończenie warto przytoczyć cytat z Alexisa de Tocqueville´a, badającego działalność Świętego Oficjum: „Rozpocząłem badania pełen uprzedzeń przeciwko Papieżom – skończyłem je pełen szacunku i podziwu dla Kościoła”.

Dr Roman Konik

Autor jest historykiem idei, malarzem, publicystą, redaktorem miesięcznika „Opcja na prawo”, autorem wielu artykułów publicystycznych i książek, m.in. „W obronie Świętej Inkwizycji”, oraz powieści historycznej „Ischariot”.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 26-27 lutego 2011, Nr 47 (3978) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110226&typ=my&id=my11.txt

Skip to content