Aktualizacja strony została wstrzymana

Duszpasterstwo pana Jourdain – Stanisław Michalkiewicz

Wyraz „snob” jest zlepkiem dwóch łacińskich słów: „sine nobilitate”, czyli bez szlachetności. Brak szlachetności snob nadrabia pozerstwem, to znaczy udawaniem kogoś, kim nie jest, przy czym koncentruje się przede wszystkim na zewnętrznych znamionach szlachetności, też zresztą osobliwie pojmowanej. W ten np. sposób rosyjski polityk narodowości prawniczej („matka Rosjanka, ojciec prawnik”) Włodzimierz Wolfowicz Źyrinowski snobuje się na Rosjanina; pije więcej wódki, nikomu nie daje się prześcignąć w wielkoruskim patriotyzmie – podobnie jak sportretowany w „Lalce” Bolesława Prusa hrabia Anglik – ten, co zamiast „tak” mówił „tek”. Po wojnie niektórzy Polacy na emigracji w Anglii snobowali się na Anglików: bardzo pili herbatę, bardzo chodzili w „burberry” – i tak dalej. Znakomitym literackim portretem snoba jest Pan Jourdain – bohater komedii Moliera „Mieszczanin szlachcicem”. On też koncentruje się przede wszystkim na znamionach zewnętrznych, chociaż nie do końca, bo – co prawda ze snobizmu, niemniej jednak – zatrudnia filozofa, od którego dowiaduje się, że mówi prozą.

Snobizm może objawiać się w najróżniejszych postaciach; na przykład niektórzy duchowni snobują się na skromność („moja skromność jest znana na całym świecie”), a znowu inni – na tzw. otwartość. Dotyczy to zwłaszcza tak zwanych młodych, wykształconych z wielkich miast, którzy pozostają sobą nawet po zakonnym nowicjacie i kapłańskich święceniach. Widać to szczególnie na przykładzie stosunku do polityki. Obecnie jest rozkaz, by duchowni i w ogóle Kościół polityką się nie zajmowali – ale praktycznie oznacza to tylko tyle, że potępiony jest jedynie pewien rodzaj politycznego zaangażowania, podczas gdy inny – symetryczny – został uznany za wzorzec postawy apolitycznej i zatwierdzony do naśladowania. Nawiasem mówiąc, postulat apolityczności Kościoła wydaje się dziwaczny zwłaszcza w kontekście – po pierwsze – nieustannego podkreślania, że Kościołem są wszyscy – i duchowni, i świeccy – a po drugie – w kontekście nawoływań, by świeccy – a więc przecież Kościół – angażowali się politycznie. Na własny użytek rozszyfrowuję go zatem w ten sposób, że obóz forsujący tzw. laickość republiki próbuje w ten sposób zneutralizować swoich przeciwników. Ogromną przysługę wyświadczają mu w tym właśnie snobi. Wystarczy ich tylko przekonać, że polityczne zaangażowanie to „obciach” i „żenada”. Jest to stosunkowo łatwe, bo snobi, jak wiadomo, za wszelką cenę starają się ukryć swoje kompromitujące braki, a najprostszym sposobem jest poddanie się dyktatorom intelektualnych standardów, decydujących, co jest obciachowe, a co nie.

Przykładu takiego zachowania dostarczył niedawno przewielebny ojciec Paweł Gużyński OP, oświadczając w rozmowie z rzuconą na religijny odcinek frontu ideologicznego panią Katarzyną Wiśniewską z „Gazety Wyborczej”, że „nieraz siostrom zakonnym w ramach pokuty zakazuję słuchania Radia Maryja, żeby nie zastępowało im osobistego życia duchowego”. Niby słusznie, bo osobistego życia duchowego nie powinno nikomu zastępować jakiekolwiek radio, ale wydaje się, że wśród osób konsekrowanych jest bardzo wielu takich, którym osobiste życie duchowe zastępuje „Gazeta Wyborcza” albo inne, podobne wydawnictwa. Wprawdzie przewielebny ojciec Gużyński nigdy mi się nie zwierzał, ale wydaje mi się, że o ile „Gazeta Wyborcza” całego życia duchowego może mu nie zastępuje, o tyle polityczne rozeznanie – już z całą pewnością. „Czy rolą Kościoła jest aprobowanie uchwalanych przez Sejm podatków?” – pyta retorycznie. Ależ oczywiście – ale dlaczego zaraz „aprobowanie”? Gdyby Kościół miał uchylać się od moralnej oceny podatków i innych form wyzysku ludzi przez państwo, to byłby ludziom potrzebny jak psu piąta noga. Ale nie tylko na tej podstawie sądzę, że przewielebnemu ojcu Gużyńskiemu „Gazeta Wyborcza” zastępuje polityczne i nie tylko polityczne rozeznanie. Sądzę tak również na podstawie charakterystyki, jaką wystawił słuchaczom Radia Maryja: „Tym ludziom brakuje miłości, pokoju, RACJONALNEJ OCENY RZECZYWISTOŚCI [podkr. S.M.], co pozwala mi powiedzieć, że wpływ Radia Maryja na jego słuchaczy nie przynosi realnie chrześcijańskich owoców”. Jak bowiem przewielebny ojciec Paweł Gużyński pojmuje racjonalną ocenę rzeczywistości, można wnioskować choćby z postulatu, jaki we wspomnianej rozmowie kieruje do Radia Maryja – by mianowicie „nie odbierało staruszkom szczęśliwej i pogodnej starości”. Słowem – „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!” – jak w swoim czasie śpiewał Wojciech Młynarski. Ale Młynarski, jak to się mówi, „chłostał biczem satyry”, tymczasem przewielebny ojciec Gużyński, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z sensu swojej wypowiedzi, mówi serio. To jest ta „racjonalna ocena rzeczywistości”, to są te „realnie chrześcijańskie owoce”! No i cóż można na to powiedzieć? Nigdy nie byłem „staruszką”, ale na miejscu takiej „staruszki” nie powierzyłbym jego kierownictwu nawet duszy od żelazka, a cóż dopiero – własnej. Podobnie chrześcijańskie nastawienie do „staruszek” i w ogóle – słuchaczy Radia Maryja, demonstrowali przybyli w swoim czasie na Krakowskie Przedmieście „młodzi wykształceni” o aparycji alfonchów, żeby na wezwanie pewnego kuchcika dać odpór znienawidzonym „moherom” – ale tamci mieli na tyle taktu, że przynajmniej nie przebierali się w habity.

Stanisław Michalkiewicz

Za: Nasz Dziennik, Piątek, 25 lutego 2011, Nr 46 (3977) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=dd&dat=20110225&id=main

Skip to content