Aktualizacja strony została wstrzymana

Posyłka dla ojca

Nazajutrz rano, o godzinie 7-mej, poszłam pod więzienie Brygidki. Zastałam długi ogonek niewiast. Trzymały jakieś zawiniątka, a były to posyłki dla najbliższych. O godzinie 9-tej wpuszczono mnie do poczekalni. Wyszedł podoficer N.K.W.D. i odebrał karteczki od tych, którzy pragnęli podać posyłki. Przystąpiłam do niego, zapytałam: -Kiedy można podać posyłkę na literę W? Popatrzał do notesu, powiedział: -31 grudnia. Od przygodnych znajomych osiągnęłam informację, że dla niektórych więźniów przyjmują odzież i żywność, a dla niektórych tylko odzież. Dla wielu w ogóle nic nie przyjmują. Wstąpiłam do kościoła Ojców Bernardynów, w którym ojciec często zanosił modły i prosiłam Stwórcę, aby dla ojca mego przyjęli żywność i odzież. W niedzielę 17 grudnia zaprosiła nas moja teściowa. Mieszkają przy własnej willi przy ulicy Pełczyńskiej, której dotąd nie znacjonalizowano. Jeden pokój wynajął ojczym Mietka jakiemuś bolszewikowi, prawdopodobnie pracuje w N.K.W.D, ponieważ nocą wychodzi z domu, a wraca dopiero nad ranem. Teściowa opowiadała nam, że ich sublokator sprowadził się w nędznym płaszczu z drewnianą, obdrapaną walizką. Obecnie chodzi w futrze. W pokoju jego stoją walizki skórzane i fibrowe, a podłogę zaścielił dywanem. -Proszę wyobrazić sobie, mój mąż, który zawsze miał służącego, dzisiaj jest służącym tego bolszewika. Napuszcza mu wody do wanny, na dzwonek zmienia wodę, w ogóle obsługuje go. Męża ponosi, gdy ten bolszewik co niedzielę urządza pijatykę. Sprowadza dziewczęta, piją wódkę, a bolszewik gra im na gitarze i śpiewa. Nad nami słychać gwałtowne kroki inżyniera. Teściowa mówi: -Słyszycie, jak ten człowiek chodzi, on jeszcze szału dostanie. Zjadłyśmy porządnie, a kiedy szarzało, podziękowałyśmy za gościnę. Gdy byłyśmy w progu, zbiegł ojczym Mietka i wręczył mamie plik papierów, powiedział: -Niech pani będzie tak uprzejma, zabierze to do siebie i przechowa. Jeśli przepadną, to nic nie szkodzi. Ten plik papierów ukryła mama w domu, w łazience pod wanną. Nasze zapasy żywnościowe są na wyczerpaniu. Codziennie od godziny 6-tej rano, staję w ogonkach za chlebem. Do Lwowa dochodzi nikła ilość produktów wiejskich. Pieniądz nie przedstawia wartości, a towarów w ogóle nie ma, wywieźli je Rosjanie do Rosji. Sytuacja aprowizacyjna coraz trudniejsza, przed piekarniami stoją kilometrowe ogonki. Stanowią obraz codziennego życia Lwowian. Mieszkanie nasze bez szyb, zimno. Siedzimy w futrach i śniegowcach. Kiedy zmarznę do szpiku kości, kupuję bilet do pierwszego z brzegu kina, bo tam ciepło. Przed oczyma migają mi obrazy sowieckich kołchozów. Nie interesują mnie, pragnę tylko ciepła. Mama chodzi po znajomych. Skupuje tłuszcz i suszy chleb. To wszystko przygotowuje dla ojca. Nadchodzą święta Bożego Narodzenia. Poszłam do Polskiego Czerwonego Krzyża i napisałam do Mietka kilka kartek po 25 słów. 23 grudnia. Wigilia wypada w niedzielę. Katolicy w tym roku obchodzą wigilię jeden dzień wcześniej. W domu nie mamy opału. Brakuje chleba, a mieszkanie świeci pustką, bo nie ma ukochanego ojca. Zapewne leży na gołej podłodze, bez okrycia, stłoczony wśród takich samych nieszczęśliwców, jak on. Do mieszkania gwiazdka z nieba nie zagląda, gdyż okna są zabite deskami, a w mieszkaniu pranuje półmrok. O godzinie 4-tej po południu poszłyśmy pod więzienie Brygidki. Stanęłyśmy naprzeciw bramy wjazdowej, oczekując pierwszej gwiazdy na popielatym sklepieniu niebios. Powoli zapada zmrok, a okratowane okna cel więziennych zamajaczyły światłami elektrycznymi. Panuje siarczysty mróz, skrzypi pod stopami, pada śnieg, a z ust, przy oddechu, uchodzą kłęby pary. Wpatrzone w sklepienie niebios, szukałyśmy pierwszej gwiazdy, zwiastuna wigilii. A gdy ujrzałyśmy, usta nasze szeptały modły i wchłaniały płatki opadającego śniegu- tę boską wieczerzę. Karetki więzienne uganiają się, zapewne zwożą nowe ofiary. 24 grudnia, w samo południe, Lwów obiegła wiadomość, że Sowieci zlikwidowali pieniądz polski. Źaden bank nie wymienia złotych polskich, a my posiadamy tylko banknoty polskie. Spadł na nas nowy cios. Wieczorem poszłyśmy do mojej teściowej. Urządziła dla nas wieczerzę wigilijną, zwykłą, codzienną kolację. Nie było łamania opłatkiem, ani życzeń. Pod koniec wieczerzy teściowa wydobyła kartkę od Mietka, pisze: „postaram się nigdy nie zapomnieć, że w tych tragicznych dniach, znalazła mama w swym sercu miejsce dla mojej Ewuni”. W okresie świąt Bożego Narodzenia sprzedałam akumulator, a mama wymieniła garderobę na żywność, by skompletować posyłkę dla ojca. Po Bożym Narodzeniu teściowa zaproponowała mi, abym zamieszkała u niej. Odmówiłam. Nie mogę pozostawić biednej, stroskanej i skołatanej mamy. Chodzę po ogonkach, by zaopatrzyć dom w chleb i zdobyć nieco prowiantów dla ojca. 2 stycznia 1940, o godzinie 3-ciej nad ranem, stałyśmy pod murami więzienia Brygidki. Przed bramą, wiodącą do kancelarii więziennej, zastałyśmy długi ogonek skulonych postaci. Ogonek utworzono jeszcze wczoraj przed godziną 10-tą. Niebo pokryte roziskrzonymi gwiazdami, mróz dochodzi do minus 28 stopni. Rozłożyłam ojca składane krzesło myśliwskie, siedzimy na przemian i pilnujemy zajętego miejsca. Godziny płyną leniwie. Nikt nie rozmawia, jedynie białe opary oddechów, gęstymi smugami, uchodzą ku murom więziennym. O 8-mej rano wpuszczono nas do poczekalni. Pod wływem ciepła, powoli przychodzimy do siebie. Czekamy na podoficera N.K.W.D., by zabrał od nas karteczki, na których wypisałyśmy personalia więźnia oraz swe nazwisko i adres. O godzinie 10-tej odebrał od nas ów podoficer karteczki i odszedł. Mija godzina za godziną, czekamy na postanowienie, dla kogo przyjmą posyłki. Szarzało, dochodziła godzina 4-ta po południu. Wszedł podoficer peredaczny i odczytał kilka nazwisk więźniów. Na ponad 200 petentek padło zaledwie 20-ścia nazwisk: generała Andersa, generała Bałabana, Komendanta Policji, mego ojca i innych. W poczekalni powstał płacz. Jedne płakały z radości, zdrugie z żalu. Po odczytaniu przyjmowano posyłki, wraz ze spisem, co posyłka zawiera. Dopiero o godzinie 8-mej wieczorem dopełniłyśmy formalności. -Jutro o godzinie 5-tej po południu przyjdźcie po pokwitowanie- powiedzaił podoficer. Nazajutrz poszłyśmy po pokwitowanie. Po godzinie wyczekiwania enkawudysta odczytał nazwiska i z daleka pokazywał pokwitowanie. Niektórym część posyłki zwrócono, jako niedozwolonej. -Wojakowski Franciszek Adamowicz- padło. Mama podeszła, enkawudysta pokazuje pokwitowanie. -Proszę podać mi do rąk, bo źle widzę- powiedziała mama. Enkawudysta podał mamie karteczkę do rąk. Figurował autentyczny podpis ojca z dopiskiem „zdrów”. W pierwszych dniach stycznia przybył do Lwowa dr Franciszek Zimmermann. Przywiózł mi mięso, owoce i jarzyny. Nadal pracuje i roentgenuje, z tą różnicą, że dodali mu do pomocy lekarza Żyda. Dr Zimmermann poinformował mnie o zaistniałych zmianach w Przemyślanach. Ochronkę Towarzystwa Ochrony Młodzieży, prowadzoną przez zakonnice, przejęła Żydówka Lacher i zgodnie z programem prowadzi robotę ateistyczną. Ukraińcy i Żydzi podnieśli głowy, a ocaleli Polacy nie opuszczają domów. W połowie stycznia nadeszła od Mietka kartka, pisana 2 stycznia 1940. Pisze: „Dzisiaj mija 8 lat od naszego ślubu. Tych osiem lat, to najszczęśliwszy okres mego dotychczasowego życia”. Kartę przytuliłam do serca i rozpamiętywałam ostatnie chwile przed naszą rozłąką. Po Lwowie krąży wieść, kto do miesiąca marca nie uzyska pracy i paszportu, zostanie wywieziony do obozu przymusowej pracy. Mieszkanie podzieliłyśmy na dwie części, by uniknąć rekwizycji. 2 lutego po raz drugi podałyśmy ojcu posyłkę. Tym razem odrzucili żywność. Peredaczny podoficer powiedział: -W więzieniu jedzenia mają dość. Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy
POPRZEDNIE CZĘŚCI Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy:

Za: Ze Lwowa do Kazachstanu – kartki z pamiętnika kuzynki Ewy | http://pamietnik-ewy.blogspot.com/2011/02/posyka-dla-ojca.html

Skip to content