Aktualizacja strony została wstrzymana

Skazy na pomniku – ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Środowiska zwalczające lustrację czynią to nie z powodu troski o dobro społeczne, ale najczęściej z lęku przed ujawnieniem swojej przeszłości

Kilka lat temu, gdy pod Wawelem pojawiły się pierwsze informacje o niektórych duchownych i świeckich katolikach współpracujących ze Służbą Bezpieczeństwa, zaproszony zostałem do siedziby „Tygodnika Powszechnego” do dyskusji na ten gorący wówczas temat. W wygodnych fotelach przy ul. Wiślnej 12 zasiedli obok mnie redaktorzy Józefa Hennelowa i Roman Graczyk. Znałem ich od lat, a na ślubie tego ostatniego byłem jeszcze jako kleryk. Z tego powodu przypuszczałem, że dyskusja, choć dotycząca trudnej materii, będzie przebiegała w przyjaznej atmosferze. Jakież było moje zaskoczenie, gdy od pierwszych chwil Hennelowa, nobliwa i leciwa osoba, była łaskawa zachowywać się jak młoda, raniona lwica, atakując mnie zaciekle za sam fakt opowiedzenia się po stronie lustracji. Tak ostrych słów nie słyszałem już dawno. Dobrze, że Graczyk jako moderator dyskusji siedział pomiędzy nami, bo agresja słowna owej pani zamieniłaby się może w fizyczną. Nabrałem przekonania, że ten atak jest zamierzoną formą obrony. Kogo pani redaktor tak zajadle broniła? Odpowiedź przyszła szybko, gdy prowadząc kwerendę do książki pt. „Księża wobec bezpieki”, natrafiłem na akta kontaktu operacyjnego o ps. „Ala”, udzielającego funkcjonariuszowi SB informacji o sytuacji w redakcji „Znaku” i o działalności nowohuckiego proboszcza ks. Józefa Gorzelanego, sympatyka „Solidarności”. Sam nie rozszyfrowałem pseudonimu, ale kwerenda prowadzona przez inne osoby jasno wykazała, że pod pseudonimem „Ala” zarejestrowano red. Halinę Bortnowską, współpracownicę i przyjaciółkę Józefy Hennelowej, a zarazem tak jak ona zajadłą przeciwniczkę lustracji. Nawiasem mówiąc, za ujawnienie tych akt dostało mi się także w recenzji napisanej przez ks. redaktora naczelnego Adama Bonieckiego.

Sprawa ta w mojej pamięci odżyła na nowo, gdy ostatnio na prośbę wspomnianego Romana Graczyka przeczytałem maszynopis jego książki pt. „Cena przetrwania? SB a >>Tygodnik Powszechny<<„. Po lekturze, zgodnie z obietnicą daną w poprzednim felietonie, chcę dzisiaj podzielić się kilkoma refleksjami. Na początek warto zaznaczyć, że autor książki to nawrócony dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej”, który po ujawnieniu agenturalnej przeszłości Lesława Maleszki zerwał z linią reprezentowaną przez Adama Michnika i Seweryna Blumsztajna. Trzeba wspomnieć, że o wstydliwych sprawach z przeszłości niektórych redaktorów tygodnika wiedziało od lat wiele osób. Należał do nich prawdopodobnie także Krzysztof Kozłowski, wieloletni zastępca redaktora naczelnego, a w rządzie Tadeusza Mazowieckiego najpierw zastępca gen. Czesława Kiszczka, a później szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Miał on pełny dostęp do archiwów bezpieki, więc z łatwością mógł dowiedzieć się, kto z jego współpracowników i przyjaciół miał konszachty z SB. Trudno uwierzyć, że z tej możliwości nie skorzystał. Taką wiedzę posiadł z pewnością także Adam Michnik, który w 1990 r. wraz z czteroosobowym, nieformalnym zespołem przez kilka miesięcy buszował po owych archiwach. Z tej działalności nie pozostał żaden raport, w którym członkowie grupy przyznaliby się do tego, które teczki swoich znajomych badali, a które nie. Nie ma jednak wątpliwości, że poznali wówczas różne trudne sprawy z życia wielu polityków i tzw. autorytetów moralnych. Taka wiedza jest na wagę złota, a ściślej mówiąc – na wagę „rządu dusz”. Jeden z członków tej grupy, prof. Jerzy Holzer, dopiero w 2005 r. przyznał się, że był współpracownikiem wywiadu PRL. Książka Graczyka przerywa w wielu miejscach (choć nie we wszystkich) zmowę milczenia wokół środowisk tzw. grupy krakowskiej, czyli „Znaku”, „Tygodnika Powszechnego” i Klubu Inteligencji Katolickiej, które za rządów Unii Demokratycznej uchodziły za nietykalne. Były one bowiem kolebką dla wielu aktywistów tej partii. Ciekawy jest również fakt, że omawianą publikację autor napisał na prośbę księdza redaktora naczelnego, który wycofał swoje poparcie, gdy tylko się zorientował, jakie nazwiska padną. Podobnie zachował się prezes „Znaku” Henryk Woźniakowski. Odmówił on wydania owej książki w swojej oficynie. Z kolei Krzysztof Kozłowski publicznie odgrażał się autorowi. Zadziałała tutaj stara zasada ks. kardynała Stanisława Dziwisza, przywieziona przez niego nad Wisłę znad Tybru – „Po pierwsze, koledzy”. Od tej strony obie redakcje mają wiele wspólnego z kurią krakowską. I to bardzo wiele.

A padają bardzo mocne nazwiska i pseudonimy, pod jakimi zostali zarejestrowani: Marek Swarnicki – „Seneka”, Stefan Wilkanowicz – Trybun”, Mieczysław Pszon – „Szary”. Nie licząc opisanych już w innych publikacjach osób: ks. Mieczysław Maliński zarejestrowany jako „Delta”, Halina Bortnowska jako „Ala” i o. Dominik Michałowski z klasztoru benedyktyńskiego z Tyńca zarejestrowany jako „Włodek”. To znaczna część czołówki tego środowiska. Autor książki obok dokumentów zamieszcza także wywiady z zainteresowanymi osobami. Są one nadzwyczaj ciekawe, choć sami rozmówcy jak na komendę wycofali się z ich autoryzacji. W sumie lektura jest nadzwyczaj intrygująca. Nie piszę już więcej na jej temat, aby nie zdradzić więcej szczegółów. Zachęcam jedynie do zapoznania się z całością, bo to pozwala zrozumieć obecne zachowanie niektórych osób.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Gazeta Polska, 23 lutego 2011 r.

Za: Blog ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego | http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=3818

Skip to content